Nic nie znaleziono
Sorry, no posts matched your criteria
Sorry, no posts matched your criteria
Akcja – Piątkowa Szkoła Demokracji
Zapraszam wszystkich do wzięcia udziału w akcji PSD.
Akcja polega na tym, że zamiast marudzić, jęczeć, wznosić oczy do nieba, załamywać ręce mówiąc typowe- „A co ja tam mogę, nie mam wpływu, nikt mnie nie słucha, robią co chcą” …itp., zbieramy się w sobie, ogarniamy temat, który nas irytuje, albo z którym trzeba coś wreszcie zrobić. Jak już mamy w głowie zwerbalizowany problem, przerobione dane wokół danego tematu np. podstawę prawną, otoczkę historyczną, dane socjologiczne, czy jakiekolwiek inne źródło informacji – w pierwszy piątek danego miesiąca – tak uzbrojeni idziemy do odpowiedniej instytucji czy odpowiedniego człowieka obdarzonego społecznym zaufaniem – prezydenta, wójta, dyrektora szkoły, proboszcza, rzecznika praw dziecka i sprawę wyłuszczamy słownie i na piśmie. I nic więcej. Tylko tyle dla jednych i aż tyle dla innych.
Pomysł zrodził się na pożywce złożonej z niemocy, poczucia bezradności, bierności, doprawionej dużą dozą pospolitego jednak „wnerwu” codziennego. Od czegoś trzeba zacząć tę trudną sztukę uczestniczenia w demokracji bezpośredniej. Bo z nami i z demokracją, to jest trochę tak jak w tym kawale o Mosche – wszyscy go znamy, ale muszę opowiedzieć dla tych, którzy być może nie znają:
Zrozpaczony, biedny Mosche wlazł pewnego dnia na najwyższe wzgórze w okolicy, wzniósł ręce do niebios i zawołał : Bosze! jestem porządnym Żydem, miłuję Cię i słucham Twych nauk pilniej niż niejeden ziom, nie wspominając o gojach, a Ty mi nie dajesz wygrać w totka przez co głodują moje dziatki, a chałupa się wali… i zapłakał rzewnie a rozdzierająco. Naraz niebo przecięła jasna błyskawica i zza chmur wychynął brodziaty Pan Buk i rzecze te słowa : Mosche!!! daj mi szansę! Wypełnij kupon!!!!
Napiszcie potem do nas – jak się przygotowaliście, jak przebiegało spotkanie, a jeśli będzie ciąg dalszy to także i tym jesteśmy bardzo zainteresowani. Bo nie ma nic przyjemniejszego jak pogonić naszych posłów, radnych i innych, mających władzę wykonawczą, do roboty. Na prawdę możemy to zrobić, a nawet powinniśmy. Lepiej żałować, że się coś zrobiło niż, że się nawet nie spróbowało.
Można też dołączyć zdjęcia, a nawet pliki dźwiękowe… 🙂
Powodzenia.
***
Żeby Was zachęcić opowiem piękną , prawdziwą historię sprzed wielu lat.
Jeszcze za komuny, we Wrocławiu, gdzie mieszkałam na gierkowskim, całkiem ładnym osiedlu – sypialni, zaprojektowano i wykonano 4-ro pasmową asfaltówkę okalającą osiedle od strony koryta Odry. Po tej drodze jeździło się cudownie – finkel -nówka bez dziur to była wtedy rzadkość. Odcinek długi , bez pasów dla pieszych i bez tych niepotrzebnych świateł co kilka metrów… Na tym osiedlu mieszkała rodzina 2+2 i miałam przyjemność bywać u nich dość często, na tyle często by notorycznie zapominano wywalić mnie za drzwi o odpowiedniej porze. Byłam jak domownik. Ale do rzeczy. Ci przyjaciele mieli dwóch synów, a jeden z nich, ten starszy, miał wtedy jakieś 11, może 12 lat, w każdym razie podstawówka, to pamiętam na bank, był świadkiem kolejnego śmiertelnego wypadku, który obserwował z ich szóstego piętra… przyszedł do kuchni, bo wtedy życie i gości przeżuwano w kuchni, poruszony, już nawet nie tym, co się stało, bardziej tym, że nikogo to nie obchodzi, że giną ludzie w bezsensowny sposób. No i muszę się przyznać, że nie od razu załapałam, o co się miota. Uspokoiłyśmy go, nabrał powietrza w miechy i wyłuszczył co następuje:
– chodzi o to, że oni nie giną dlatego, że nie umieją przechodzić bezpiecznie. Problem w tym, że tu JEST niebezpiecznie bo…
I tu zostałyśmy oświecone przez małolata , który wypunktował dokładnie projektantów tej drogi śmierci. Miał rację. Przyznałam mu ją skwapliwie, bo przypomniałam sobie, że ZAWSZE kiedy przechodziłam przez tą ruchliwą jezdnię miałam duszę na ramieniu. Mnie się wciąż udawało, inni mieli mniej szczęścia.
Ale Mały powiedział coś o wiele ważniejszego- miał POMYSŁ co zrobić, żeby było wreszcie bezpiecznie. No i tak się zaczęła wielka akcja firmowana od początku do końca przez tego chłopaka. Skoro był pomysł, to trzeba było tylko podpowiedzieć młodemu człowiekowi, jak się wziąć do jego realizacji. I tak: najpierw była PETYCJA – podpisały wszystkie dzieciaki z trzech szkół osiedlowych plus ich rodzice plus nauczyciele, potem było spotkanie w urzędzie miasta i w wydziale architektury. Znalazły się pieniądze na wykonanie przejść dla pieszych ze światłami, a nawet postulowane od początku przez naszego bohatera, wysepki w połowie przejścia.
Po latach opisuję całą akcję w kilku zdaniach, choć wtedy to były zmagania z ludzką ociężałością, z niechęcią do akcji społecznych, ze zbytnim nihilizmem i brakiem wiary w powodzenie. Michał ze swoimi kumplami przeszedł wiele pięter wielu 10-cio piętrowców, od drzwi do drzwi, poświęcił wiele godzin ze swojego wolnego czasu. I robił to, wiedząc od początku, że może się nie udać.
Jedną z ważniejszych, jeśli nie najważniejszą z potrzeb każdego, zdrowego psychicznie człowieka, jest miłość do drugiej istoty ludzkiej. Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że stan zakochania to choroba z objawami, które, jak sądzę, wszyscy doskonale znamy. Matka Natura zręcznie wkręca nas w stan pomieszania z poplątaniem, w wyniku czego tracimy tzw. rozum, a endorfiny zalewają nas po czubek głowy, nie dopuszczając zdrowego rozsądku do głosu. Niechaj mi wybaczą romantycznie zakochani czytelnicy, ale muszę to powiedzieć głośno i wyraźnie – taka kondycja psychiczna to ukoronowanie wszystkich starań, które pozwolę sobie nazwać terminem zoologicznym – tańca godowego, lub jak kto woli tokowania. Wiadomo – jeśli o tańcu godowym mowa – to mowa też o prokreacji w obrębie gatunku.
Prawdopodobnie do czynności związanych z poczęciem potomstwa dochodziłoby znacznie rzadziej, gdybyśmy cały czas trwali w postawie rozumnej, zdolni do trzeźwej oceny sytuacji. Bo choć rozum to, podobno, potęga, to jednak, tu pozwolę sobie znowu być niemiłą, nie przeceniam ludzkiego rozumu i nie podejrzewam by argumenty o dobru populacji homo sapiens, dotarły do wystarczająco dużej liczby osobników, by ta populacja mogła się rozwijać liczebnie i w odpowiednio dużej liczbie kombinacji. Konkludując zatem ten wstęp, zgódźmy się, że może ruchy nie godne filozofa, jednak dostarczają nie tylko dodatkowej porcji hormonu szczęścia, ale niekiedy skutkują cudem poczęcia zdrowego potomka. I wszystko byłoby dobrze gdyby ta sama Natura, ślepa na nasze błagania, nie zadbała o inny mechanizm, zasadniczo przeciwny do wyżej opisanego. Mam na myśli sytuację, gdy dany gatunek, na danym obszarze, nie znajduje odpowiednich warunków do utrzymania przy życiu już istniejących osobników. Wówczas spada przyrost naturalny, a to za sprawą coraz lepiej poznanych neurohormonalnych uwarunkowań hamujących prokreację.
Teraz trochę będę żartować, ale tylko trochę.
Chociaż jesteśmy istotami obdarzonymi zdolnością do abstrakcyjnego myślenia i złudzeniem wolnej woli, to wierzcie mi, ograniczona rozrodczość w Polsce zachodzi poza naszą wolą i dobrymi chęciami, a dzieje się tak dlatego, że nie kojarzymy na ogół dość prostych, ale odległych od siebie faktów. Komu przyszłoby do głowy kojarzyć taki zestaw okoliczności: spadek wartości spółek skarbu państwa, deflację, film „Ameryka Ameryka” albo „SOS dla Ziemi”, strajk szwaczek z Myślenic, kontrolę Sanepidu na przemian z kontrolami US i PIP-u w okresie trzech miesięcy między Bożym Narodzeniem a Świętami Wielkiej Nocy – z niemożnością zajścia w ciążę? Dla mnie to mógłby być wystarczający zestaw, by najbardziej pierwotny instynkt, napędzony strachem o przyszłość, przesterował mój organizm na całkowitą antykoncepcję. Dla mojej sąsiadki wystarczający mógłby być poranek w oparach muzyki „Behemota”, którym uraczyłam ją onegdaj w zemście, za równie nieznośny dla mnie opar Radia Maryja, bo dla niej muzyka, zwłaszcza taka muzyka, to dowód panoszenia się, wszędobylskiego ostatnio, Szatana.
O ile wśród zwierząt stadnych mechanizm ograniczonej rozrodczości działa zwykle przez jeden sezon, góra dwa, o tyle w polskim stadzie ludzkim jest obecny od wielu dekad, niekiedy tylko lekko odpuszcza w chwilach szczególnego wzrostu optymizmu, jak miało to miejsce u schyłku lat osiemdziesiątych. Po roku 1993 spada systematycznie i obecnie jesteśmy w stanie katastrofy demograficznej, utraciliśmy bowiem prostą zastępowalność pokoleń. Jesteśmy zatem nacją wygasającą. Ten sam mechanizm działa w całej Europie zachodniej, my jesteśmy w czołówce.
Jak państwo zareagowało na tendencję spadkową dzietności?
Kilka faktów:
1993 – ustawa antyaborcyjna – jedna z pierwszych inicjatyw ustawodawczych Polski post transformacyjnej
1996 – na krótko złagodzona; możliwość przerwania ciąży z powodu ciężkiej sytuacji życiowej
kobiety.
1997 – Liberalizacja została szybko cofnięta: TK wydał orzeczenie, wskutek którego trudna
sytuacja osobista lub ciężkie warunki życiowe (tzw. „względy
społeczne”) przestały być uzasadnieniem dla legalnego zabiegu
przerwania ciąży
2006 – projekt LPR-u w sprawie zmiany 38 art. Konstytucji RP poprzez wprowadzenie nowego przepisu „ o ochronie życia od momentu poczęcia „ – projekt zmierzał do całkowitego zakazu przerywania ciąży.
Zatem ukręcono prawny bicz na nieposłuszne kobiety – systemowa przemoc w pełnej krasie.
Pominę i nie będę polemizować z argumentami religijnymi, ponieważ dla funkcyjnych KK życie ludzkie nie ma najmniejszego znaczenia, nie ma także wartości, co podkreślają w aktach święcenia narzędzi zbrodni przeciw ludzkości, bo chyba nie da się tu dorobić filozofii humanistycznej, która by usprawiedliwiała takie zachowania. Z resztą moment od którego człowiek staje się człowiekiem, był dla KK różnie postrzegany – zależnie od aktualnie obowiązującej koniunktury- to tak nawiasem…
Nie udało się spacyfikować kobiet ustawą antyaborcyjną, podziemie ginekologiczne kwitnie, turystyka aborcyjna takoż. Jeśli ktoś chciałby dokładnie się przyjrzeć zarządzaniu ciałem kobiet w ostatnim ćwierćwieczu, polecam gorąco zapoznać się z dokumentem, który obszernie i rzetelnie zajmuje stanowisko w tej sprawie tutaj.
Rząd za czasów SLD, pragnąc dorwać się do UE, handluje z Episkopatem i znowu kartą przetargową są kobiety – w zamian za poparcie KK dla referendum w sprawie wejścia do Unii Europejskiej, odbiera się kobietom fundusz alimentacyjny. Dlaczego Episkopatowi zależało na pogrążeniu kobiet? Poza tym, że ich nie lubi i nie szanuje? Prawdopodobnie miał nadzieję, że kobiety skonstatują iż rozwody się nie opłacają. Oj , panowie – ręce opadają – wy naprawdę kompletnie nie rozumiecie kobiet. Za cały komentarz musi wystarczyć suchy fakt – liczba rozwodów nie zmalała, ba! poszybowała w górę.
analiza barier dzietności w Polsce
Skoro kobiet nie można było już z niczego obedrzeć, spróbowano odciąć je od profesjonalnej opieki zdrowotnej – Deklaracja Wiary Lekarzy – mówi wszystko. Perfidia tego pomysłu poza wszystkimi oczywistościami, polega też na tym, że z tą idiotyczną inicjatywą wystąpiła…kobieta. I przy tej okazji, zupełnie na marginesie tematu chciałabym zwrócić uwagę, że coraz częściej w propagowaniu kościelnego punktu widzenia wykorzystuje się właśnie kobiety. Nawet nie znajduję słów, które mogłyby oddać smak zażenowania, jaki odczuwam za każdym razem, kiedy słyszę co mówią naczelne tuby kościelne takie jak: Kępa, Wróbel, Terlikowska, Sobecka, i inne…
Wydaje się, że wyczerpano główne metody opresji systemowej – bezskutecznie – dzietność spada, rodzina przeżywa kryzys rozwodowy – kobiety nadal strajkują, nie rodzą i już! Ale myli się ten, kto sądzi, że KK złożył broń. Co to, to nie! Gorzej. Niedocenianie przeciwnika zawsze się mści, zada ci bowiem cios z półobrotu, gdy najmniej się tego spodziewasz.
Tajna broń, jaką KK w Polsce uzbrajał systematycznie, jest gotowa do odpalenia. Z pozycji starej matrony będę się przyglądać skutkom naszej społecznej indolencji, bo to ona jest przyczyną i sprzymierzeńcem mimo woli, tych niecnych planów.
Na jedną z jaskółek klęski społecznej i jednocześnie sukcesu propagandowej roboty KK natykam się na jednym z forów kobiecych tutaj.
Innym sukcesem tajnej broni KK jest cały zestaw przyczynowo- skutkowy prowadzący do pewnego podręcznika… Prawdę powiedziawszy to właśnie ów podręcznik stoi za tym tekstem, którym pozwalam sobie Was kochani zamęczać. A początek tej historii miał miejsce wiele lat temu, na uczelniach katolickich, w seminariach, w szkole Rydzyka, w Opus Dei i pewnie w kilku jeszcze instytucjach. Tam wyhodowano pierwszą ligę demagogów katolickiej myśli demograficznej, nadano im tytuły naukowe, uczyniono „ekspertami” od życia poczętego, pedagogiki psychologii społecznej i oddano do dyspozycji Ministra Oświaty – Romka Giertycha. Ten, tyleż inteligentny co zły człowiek, robiąc z siebie pośmiewisko w oficjalnym nurcie politycznym, po cichutku i skutecznie poutykał gdzie się dało „ swoich ludzi”. Ci zaś psują skutecznie oświatę, a to w ten sposób, że występując w roli ekspertów różnych dziedzin, dyrektorów szkół podstawowych i gimnazjów, dziennikarzy, publicystów mają realny wpływ na kształt polskiej edukacji powszechnej.
Tak dziś wygląda lista ekspertów recenzentów podręcznika do edukacji seksualnej…Za GW:
Obecnie na ministerialnej liście rzeczoznawców podręczników do wychowania do życia w rodzinie znajdziemy kilkanaście nazwisk: Franciszek Adamski (rekomendowany przez Uniwersytet Jagielloński), ks. dr hab. Józef Augustyn (rekomendacja – Komisja Katechetyczna Episkopatu Polski), prof. Bogdan Chazan (Instytut Matki i Dziecka w Warszawie), dr Urszula Dudziak (Katolicki Uniwersytet Lubelski), dr Jacek Jakubowski (Polskie Towarzystwo Psychologiczne), dr Dorota Kornas-Biela (Katolicki Uniwersytet Lubelski), prof. Maciej Kurpisz (Polska Akademia Nauk), dr Bogusława Lachowska (Katolicki Uniwersytet Lubelski); prof. Aleksander Nalaskowski (Uniwersytet Mikołaja Kopernika); prof. Krystyna Ostrowska (Uniwersytet Warszawski); dr Leszek Putyński (Uniwersytet Łódzki), prof. Jerzy Rzepka (Towarzystwo Rozwoju Rodziny), dr hab. Zbigniew Lew-Starowicz (Zakład Seksuologii Medycznej i Psychoterapii Centrum Medyczne Kształcenia Podyplomowego), prof. Renata Siemieńska-Żochowska (Uniwersytet Warszawski), dr Wiesława Stefan (Uniwersytet Wrocławski), dr Małgorzata Stępka (Uniwersytet Warszawski), dr Iwona Ulfik-Jaworska (Katolicki Uniwersytet Lubelski), dr Urszula Walijewska (Uniwersytet Gdański), dr Lidia Winogradzka (Wszechnica Polska – Szkoła Wyższa Towarzystwa Wiedzy Powszechnej w Warszawie).
A tak brzmi kwintesencja solidnej edukacji wg. ekspertów…
Zasada qui pro quo jest stara jak świat. Jeśli komuś się śniło, że Polki zagonione pod ścianę płaczu pękną i zaczną dostarczać taniej siły roboczej , zastępów źle wyedukowanych młodych ludzi nie mogąc dać im nadziei na jakąkolwiek przyzwoitą przyszłość, to się mocno w swoich rachubach pomylił. Te 1,3 dziecka to i tak morze rozpaczy – ostatnio dowiadujemy się, że oddziały dermatologiczne przyjmują coraz więcej bardzo młodych dziewcząt ze schorzeniami wenerycznymi, badania świadomości seksualnej wśród młodzieży alarmują o niesłychanie niskim poziomie wiedzy na ten temat, a na prywatkach 11-latków rządzi zabawa w „ kamienną twarz”.
Jakby na to nie patrzeć – nie są to przejawy myślenia prokreacyjnego. Szczególnie bulwersujący jest w tym kontekście, brak poczucia odpowiedzialności Ministerstwa Oświaty za stan edukacji seksualnej w szkołach. I nic mnie nie obchodzi, że mizogini w sutannach wysokiego szczebla stoją nad ministrami, posłami, senatorami, burmistrzami, prezydentami miast i zioną im w kark nieświeżym oddechem z wczorajszej zakrapianej suto kolacji – ja ich nie wybierałam na swoich przedstawicieli – pretensje mam do tych, na których oddałam swój bezcenny głos. Tłumaczenie w rodzaju- no wicie, rozumicie – mogą sobie wsadzić. To co mnie w najwyższym stopniu irytuje to świadomość, że nikt i nigdy za to nie odpowie, że dzisiejsi 11-latkowie nie będą mogli pozwać państwa polskiego przed Trybunał Europejski z żądaniem wyrównania szkód i krzywd jakie przyjdzie im ponieść tylko z tytułu braku należytej staranności w organizowaniu przez państwo systemowej edukacji w szkole.
Tak sobie patrzę na te dowody bezsilności, nieudolności, braku inteligencji i kompetencji wśród elit rządzących, natchnionych tym samym duchem sadystycznego Boga co drugi wielki gracz na scenie politycznej czyli Episkopat i myślę sobie, że równie bezsilne, nieudolne, pozbawione inteligencji i kompetencji społeczeństwo nie poradzą sobie z tym problemem i odejdą powoli, w jedyne miejsce dla takich nieudaczników, czyli w niebyt, i przyznam się, że mnie to jakoś szczególnie nie martwi. Utraciliśmy już dawno tzw. zastępowalność pokoleń – i dobrze! Nie ma absolutnie żadnych ważnych powodów by taki naród trwał dłużej w historii cywilizacji.
Być może odbiorcy moich dzisiejszych złotych myśli nie zgodzą się z takim postawieniem sprawy, być może uznają inne przejawy patologii społecznej za ważniejsze – cóż, mogę tylko powiedzieć, że cokolwiek nie weźmiemy pod lupę i poddamy analizie, na koniec okaże się objawem tej samej choroby. Syndrom polski to zespół objawów dysfunkcyjnych, obejmujących wszystkie zmysły, a w szczególności wzrok, słuch, czucie głębokie – które to zmysły ulegają stopniowej progresywnej atrofii, oraz węch z wybitną nadwrażliwością. Obserwuje się także w syndromie polskim wybitne wzmożenie odruchów bezwarunkowych, nadczynność w zakresie ruchów dowolnych i mimowolnych także. Nic dziwnego zatem, że organizm państwowy dla obserwatora z zewnątrz jawi się jako ten chochoł pijany, co posiał gdzieś złoty róg i kręci się wokół własnej osi, głuchy i ślepy na każdą krytykę.
Ten temat jakby już mnie nie dotyczy- dzieci mam dorosłe, ale leży mi na sercu edukacja najmłodszych, a słyszę tu i tam, że nie jest z tym najlepiej w obecnej rzeczywistości. Tym bardziej więc cieszę się z jaskółki, która może i wiosny nie czyni, ale leje miody na moją skołatana duszę , a co ważniejsze, może być znakomitą pomocą w nauce czytania naszych maluchów. Czy trafi do szkół? Tego nie wiemy. Ale na pewno jest to rewelacja wydawnicza i powinna trafić pod tzw. strzechy, czyli do domów, gdzie rodzicom zależy na dobrej edukacji dzieci. Polecam serdecznie… Elementarz „Poczytam ci mamo”
Poczytajcie także, co na ten temat pisze na blogu jedna z mam…
Beata Ostrowicka, autorka podręcznika do nauki czytania, „popełniła” także szereg książek dla dzieci i młodzieży, gdzie nie unika tematów „trudnych”, w subtelny sposób zaszczepia młodym czytelnikom takie wartości jak tolerancja, przyjaźń, miłość, ale też pomaga przejść przez ból straty, rozczarowanie, porażkę…
I nie byłabym sobą, gdybym również przy tej okazji nie przypomniała, że szukając rozwiązania problemów, trapiących nasze życie społeczne, niezależnie od ich zróżnicowania, zawsze na końcu dyskusji pojawia się kwestia dbałości o dobrą edukację. Umiejętność czytania, tym bardziej czytania ze zrozumieniem, to kompetencja i narzędzie poznawcze, bez którego grozi nam wtórny analfabetyzm, a co za tym idzie, groźba degradacji do roli bezwolnego stada, które potrafi jedynie posłusznie poddawać się pastuchowi, w zamian za wstęp na łąkę i dostęp do wodopoju…
Żeby nie być gołosłowną – oferta edukacyjna dla stada wygląda mniej więcej tak:
Wydaje się, że to żart, ale już dawno nie śmieszny ci on jest.
***
W publikacji ” Ciemny lud? Podwójna manipulacja”
– zapoznaliśmy się z prostym mechanizmem wpływania na opinię publiczną, poprzez emocje i wykluczenie racjonalnego myślenia. Ponieważ jednak ciągle intrygował mnie, spreparowany materiał z udziałem red. Tomasza Lisa, i bardzo chciałam obejrzeć materiał źródłowy, to poprosiłam moją przyjaciółkę o pomoc w dotarciu do tego dokumentu. (Jest niezawodna w takich razach.) Wkrótce otrzymałam pełny materiał filmowy i , dla odmiany, z przyjemnością i bez nadmiernej podejrzliwości, zamieniłam się, na dwie godziny, w uważnego oglądaczo – słuchacza.
Było to spotkanie ze studentami, w ramach debaty, zorganizowanej przez Panią Dyrektor Uniwersytetu Otwartego Uniwersytetu Warszawskiego, Katarzynę Lubryczyńską. Marzec 2010 ’
Prowadzący zadali swoim gościom 5 pytań.
1. Czy to prawda, że obecnie głupiejemy ?
2. Są Panowie przedstawicielami czterech grup społecznych, które kształtują sposób myślenia wielu ludzi. Jak Panowie sądzą, która z tych grup jest najbardziej odpowiedzialna za ogólne głupienie społeczeństwa ?
3. Kilka faktów; zamyka się teatry i w to miejsce powstaje supermarket; wartościowe filmy serwuje się po godz. 23; zamyka się biblioteki, domy kultury, rośnie ilość sklepów monopolowych; Jak połączyć te zjawiska – to głupota czy coś innego, co jest tu skutkiem , a co przyczyną ?
4. Kto jest najbardziej zagrożony głupieniem ?
5. Skoro wiadomo, że media mają ogromny wpływ na obniżenie poziomu odbiorców, dlaczego nadal ich poziom spada
DLACZEGO GŁUPIEJEMY, czy rozwój cywilizacyjny ogranicza myślenie
Obejrzyjcie i wysłuchajcie koniecznie! Podarujcie sobie dwie godziny na kurację oczyszczającą z resztek złudzeń. Bo lepsza bolesna prawda, niż trwanie w bezpodstawnej nadziei na zmiany.
Z mojej strony tylko taka refleksja:
Odniosłam wrażenie, że przedstawiciele opiniotwórczych środowisk, w osobach zaproszonych gości, nie czują się, każdy na miarę swojego wpływu, odpowiedzialni za wyprodukowanie głupoty, która naznacza nas, w naszej własnej opinii i w opinii zewnętrznej także. Odbieram kilka wypowiedzi ekspertów, jako próbę wybielenia swojego środowiska i zepchnięcia odpowiedzialności na inne. Bo o ile zgadzam się z opisem rzeczywistości tu i teraz, o tyle nie zgadzam się z tym, co w tym opisie jest skutkiem, a co przyczyną. Najkrócej mówiąc głupotę produkują: określona polityka, media jako tuba zależna od namaszczenia politycznego i pozbawiona misji prospołecznej, na nieustająco, żenującym poziomie, prasa i coraz wyraźniej… oświata, zdominowana przez proces klerykalizacyjny. Końcowym wytworem, takiego stanu rzeczy, jest głupi obywatel w sensie masowym.
A poza tą debatą, mam jeszcze inne wyjaśnienie powszechnego głupienia, które nie wyklucza z tej kategorii także szacownych gości UOUW. Mało tego, demokratycznie ogarnia także inne narody cywilizowane. Nim się wszyscy poczują obrażeni, poproszę o chwilkę cierpliwości…
Ale zanim wskażę winowajcę, popastwię się jeszcze chwilkę nad gośćmi debaty.
Rozumiem, że żaden z panów nie miał ani legitymacji, żeby się wypowiadać arbitralnie za całe swoje środowisko, ani też nie widzę powodu, żeby wymagać od nich, by osobiście czuli się odpowiedzialni za skutki zbiorowej… głupoty. Ale jednak spodziewałabym się, przynajmniej, zdarcia listka figowego – nic by się nie stało, gdyby red. Lis zreflektował, że słupki oglądalności, to jednak gwóźdź do trumny każdego programu autorskiego, jeśli producent poważyłby się na coś takiego jak np. misja edukacyjna… Pan Tomasz obrazowo wyjaśnił dlaczego publicystyka nie może być nudna dla … motłochu, ale nie wspomniał, że tylko wysokość kontraktu równoważy mu ten inteligencki odruch wymiotny, jaki niewątpliwie często go nawiedza podczas nagrania.
Tak więc swojego listka figowego nie ruszył, za to chętnie zerwał go z godnej figury Prof. Wróblewskiego, kiedy porównywał poziom świadomości obywatelskiej, między ludźmi, z którymi rozmawiał w Hali na Banacha, a tymi z dziedzińca UW. To ciekawe spostrzeżenie, możecie sobie wysłuchać oglądając debatę – warto to usłyszeć bezpośrednio z ust autora.
Z kolei Pan Prof. Wróblewski skwapliwie skorzystał z fragmentu anegdotycznej wypowiedzi Kazimierza Kutza o prywatnej uczelni, w miejscowości Wesoła, w aglomeracji śląskiej. Można powiedzieć – polityk Kutz podrzucił nieświadomie koło ratunkowe szkolnictwu wyższemu, którego status quo usiłował obronić Pan Profesor – otóż, okazuje się, że dewaluacja wyższego wykształcenia oraz rażąco niski poziom studentów to, uwaga!, wina prywatnych, pseudo wyższych uczelni.
Tak moi mili – trudno w to uwierzyć, ale taki argument padł – i nie ukrywam – wprawił mnie w osłupienie. Oczywiście nie ma wpływu na ten, spadający z każdym rocznikiem, poziom kształcenia: odpływ cennych kadr dydaktycznych, nepotyzm, dysproporcja między możliwościami lokalowymi, a ilością przyjmowanych studentów, stworzenie możliwości studiowania za opłatą. Że nie omieszkam wspomnieć o kuriozalnej praktyce dyscyplinowania grona profesorskiego, gdy ono zbyt wiele wymaga, zwłaszcza od płatnych studentów np. żeby się byli łaskawi przygotować do egzaminu i stawiać się nań w wyznaczonym od tygodni terminie… Tak, tego wszystkiego zdaje się Pan Prof. nie dostrzegać. Smutek.
I w ten sposób gładko możemy przejść do sedna problemu. Bo głupota, proszę Szanownych Państwa, nie jest dolegliwością zarezerwowaną li tylko dla pospólstwa i dotyka cały przekrój społeczny, zwłaszcza gdy jej źródłem jest jakaś, z pozoru, uniwersalna i jednocześnie fałszywa teza. Otóż zaryzykuję twierdzenie, że za masowe głupienie ludzi na całym, cywilizowanym świecie, odpowiadają idee ekonomiczne, wyprodukowane przez, bliżej mi nie znanych personalnie, amerykańskich specjalistów od psucia życia społecznego i gospodarczego boomu. To te właśnie idee stanęły u podstaw zasady, że każda działalność ludzka musi się sama utrzymać, wyżywić i jeszcze wyprodukować zysk. To dlatego finansowanie kultury, sztuki, oświaty, nauki, opieki zdrowotnej, dziedzin od zawsze pozostających pod opieką budżetu, przerzucono na poszczególne placówki – domy kultury, kina, teatry, biblioteki, szkoły, uczelnie wyższe, media, kluby sportowe, szpitale… i dlatego dzieje się to, co się dzieje. Klasyczny objaw domina.
Ryba psuje się od głowy… u nas przez 25 lat, od transformacji, cuchnie już po sam ogon. Bo my, rzeczony ogon, także uwierzyliśmy, że mamy być nowocześni, przedsiębiorczy i samowystarczalni. Uwijaliśmy się wokół kolejnych biznesików, nie dosypialiśmy, nie czytaliśmy książek, bankrutowaliśmy i znowu rozkręcaliśmy kolejne działalności, lawirowaliśmy, żeby przeżyć…, a tymczasem nasze dzieci rosły, chodziły do coraz gorszych szkół, zostawione same sobie, wyrosły na młodzież gadżeciarską, która naturalnie przejęła nasz konsumerski styl życia, styl, w którym nie ma czasu ani kasy na coraz droższą kulturę, sztukę, niszowy film, relaks…
Szkoda, naprawdę szkoda, że po odzyskaniu swobody i wolności, nie starczyło wyobraźni i instynktu. Szkoda, że nikt nie przyjrzał się jakie skutki niesie z sobą wdrażanie tej doktryny ekonomicznej, a było z czego czerpać natchnienie – takie Stany Zjednoczone na długo przed nami poległy pod naporem skutków ubocznych – wystarczyło chcieć je zauważyć i wyciągnąć wnioski, oraz przewidzieć co się stanie, gdy taki biedny kraj jak Polska zechce się na niej oprzeć. Teraz to już tylko płacz nad rozlanym mlekiem.
Na koniec chylę czoła przed Panem Krzysztofem Materną – i nie tylko dlatego, że stać go było na prawdziwie głębokie refleksje, ale także dlatego, że jako jedyny nie wrzucał kamyków do cudzego ogródka. Wielka klasa i wysoka kultura. Chapeau bas, Panie Krzysztofie!
Pani Dyrektor UOUW Katarzyna Lubryczyńska
o sukcesie Uniwersytetu Otwartego UW dla Gazety Wyborczej
Idąc tropem tego linku traficie na stronę , gdzie możecie odtworzyć sobie wszystkie dotychczasowe debaty zorganizowane przez UOUW.
„Ciemny lud to kupi”
Mam dziś do Ciebie pytanie. Czy czujesz się burakiem, głupcem, kretynem, ciemniakiem, częścią bezwolnego tłumu?
Jeśli tak, to media i polityka w Polsce układa się pod ciebie. Powinieneś być zadowolony i szczęśliwy.
Jesteś?
Nie? To dlaczego oglądasz tv? Ona już nie oferuje od dawna niczego dla Ciebie, wszystko robi pod idiotów. Pracują tam ludzie, którzy wierzą, że ciemny lud to kupi. Boją się robić rzeczy wartościowe, boją się mówić prawdę, zapraszać ekspertów, przedstawicieli prawdziwej kultury i sztuki, nie zajmują się edukowaniem i sianiem dobrych idei prospołecznych, nie nawigują kampanii na rzecz rozwoju jednostki i grup – bo, jak twierdzą Ty nie istniejesz – nie ma takich jak Ty odbiorców, w każdym razie nie ma ich aż 2,5 mln.- bo tylu trzeba zyskać oglądaczy, żeby utrzymać swój program na antenie. I nie ma nic do rzeczy, że tv publiczna finansowana jest z naszych, społecznych pieniędzy. Twoich także. Mamy tzw. demokrację, co w polskim rozumieniu tłumaczy się jako dyktaturę większości, czyli motłochu – i za pieniądze także tego motłochu robi się takie media jakie ten motłoch chce mieć.
Czy to wszystko prawda? Czy możliwe, że ci ludzie nigdy nie słyszeli o czwartej władzy? Mam uwierzyć, że nie są świadomi swojego walnego udziału w produkcji ciemnego ludu? Że nie znają socjotechnik ogłupiania odbiorcy, że wreszcie, nie czują się za ten stan rzeczy odpowiedzialni? I pytaniem tym obejmuję wszystkich przedstawicieli mediów także dziennikarzy z TV Republika. Nawiasem mówiąc, śmiesznie brzmią pretensje wyrażone pod adresem red. Lisa, gdy jednocześnie bezczelnie, dokładnie to samo robią w swoim programie. Najwyraźniej dziennikarze wszystkich opcji politycznych uważają swoich widzów za idiotów.
A tu robią z nas idiotów dziennikarze – miłośnicy Korwina
Najzabawniejsze w tym materiale jest to, że pokazuje on manipulację TVN-u, który pastwi się nad biednym Korwinem, kroi jego wypowiedź niemiłosiernie itd…znamy te numery, wiadomo o co chodzi. Ale jednocześnie, zanim nam cokolwiek autor pokaże, już nami wspaniale manipuluje. Jak? Tak:
Witam serdecznie
Film ten kieruję przede wszystkim do
przeciwników Janusza Korwin-Mikkego
uważających go za oszołoma i
niezrównoważonego człowieka.
Pokażę Wam kilka materiałów a Wy ocenicie
co o tym myśleć
I faktycznie pokazuje chamską manipulację TVN-u, ewidentnie przekaz sfalsyfikowany, ale, w powyżej cytowanym powitaniu, od razu ustawia percepcję odbiorcy po swojemu, kierując jego uwagę na kwestię najczęściej powtarzanej w opinii publicznej tezy : Korwin to oszołom o niezrównoważonej psychice. I jeszcze do tego wciska nam kit, że sami będziemy oceniać to, co nam pokazuje ten jego materiał.
Oglądamy. Widzimy to całe draństwo TVN-u i oceniamy – ” kurna! faktycznie! to manipulacja- ktoś tu robi z Korwina idiotę! „ Manipulacja zaczyna działać, tylko, że tym razem na nas, to z nas się tu robi idiotę. I mamy cudowną zmianę nastawienia – nagle Korwin już nie jest dla nas oszołomem i niezrównoważonym psychicznie człowiekiem, tylko ofiarą wrednej manipulacji jego przeciwników. Bingo! Cel osiągnięty! Brawo! Należy się premia za kreatywny pomysł na kampanię wyborczą.
Tylko jedno się ani o cal nie zmienia – Korwin nadal jest oszołomem i niezrównoważonym psychicznie człowiekiem. Nawet jeśli TVN, czy inne media manipulują w oczywisty sposób, nie ma to, tak naprawdę, wpływu na to, co sobą reprezentuje ten polityk. Ale na nasze nastawienie już tak. Tego typu zasłony dymne mają oczadzić nas wystarczająco skutecznie, przynajmniej do czasu wyborów, by nawet dotychczasowi przeciwnicy Korwina zagłosowali na niego. Sprytne? Jasne, że tak.
A piszę o tym w celach edukacyjnych, bo taką misję ma ten portal. Nie ma innego powodu. Polityką się nie zajmujemy, ale społeczną aktywnością już tak. Niedługo ważne wybory, a podobno politycy żyją w przekonaniu, że wyborca wiele wybaczy, ale nigdy, przenigdy nie wybaczy, jeśli się mu powie prawdę. Tak twierdzi Tomasz Lis. Czy ma rację? Chciałabym, żeby się mylił.
Siostry Boromeuszki, Bernadeta, Patrycja, Monika, Scholastyka i inne… Zabrze. Specjalny Ośrodek Wychowawczy. Można zapisać wiele szpalt w prasie, przegadać kolejne godziny w redakcjach radiowych i telewizyjnych, snując kolejne ponure opisy aktów przemocy fizycznej i psychicznej, jakim poddaje się małe, osierocone, społecznie odrzucone dzieci. Zrobił to po raz kolejny Duży Format – dodatek do Gazety Wyborczej – już dzisiaj tj. w czwartek 10.04.2015 roku. Rok wcześniej także było o tej sprawie głośno. I co? I właściwie to nic.
Coś w rodzaju- przeżyjmy to jeszcze raz! Odgrzaliśmy sobie stary kotlet, zjedli z niesmakiem, bekniemy może teraz i… poczekamy na następne rewelacje w tej, albo innej, równie bulwersującej sprawie, co za różnica?
Ja mówię pass! Mam ogromny żal do mediów – lista win jest baaardzo długa. W takich sprawach jak ta, jednak to nie media są głównym adresatem moich pretensji.
Media są od informowania; mogłyby też być źródłem inspiracji do kształtowania właściwych postaw, powinny stawiać ważne pytania… zgódźmy się jednak, że funkcja informacyjna jest najważniejsza.
Czy Bóg wybaczy boromeuszkom? Kopińska wraca do złego sierocińca siostry Bernadetty
W zasadzie mam centralnie w tyle, czy Bóg wybaczy…
Wolę zapytać :
– Co państwo polskie ma zamiar z tym zrobić?
– Czy jest zadowolone z pracy niezawisłego sądu, wyroku i trybu egzekwowania prawa?
– Dlaczego inne oprawczynie nie grzeją ławy oskarżonych?
– Czy udzielono wszechstronnej pomocy psychologicznej i socjalnej wychowankom placówki?
– Czy pociągnięto do odpowiedzialności osoby, które złamały prawo i tym samym przyczyniły się do trwania procederu przemocy wobec dzieci?
– Czy urzędnicy państwowi nadzoru i prewencji będą kiedykolwiek osobiście odpowiedzialni za swoje decyzje lub brak decyzji? Ergo – czy doczekamy się wreszcie dnia, w którym państwo zacznie rozwiązywać problemy zamiast, jak to się dzieje obecnie, tworzyć wciąż nowe?
W artykule Justyny Kopińskiej te pytania pobrzmiewają między wierszami, nieśmiało wychylają się z niektórych wypowiedzi. Kilka pozwolę sobie zacytować.
O tym skąd się biorą takie wynaturzone jednostki jak Bernadeta, trafnie, moim zdaniem, opowiada Paweł Moczydłowski, socjolog i były szef więziennictwa:
– Zadziałał mechanizm tak zwanej kapralizacji. W wojsku jest to etap przygotowywania kaprali do panowania nad siedmioosobową drużyną. Obowiązuje wówczas żelazna dyscyplina. Nie można się sprzeciwiać, niezależnie od okoliczności. Stosuje się szereg kar, które mają zmienić tych ludzi w bezwolne postacie kierowane rozkazami. Na każdy sprzeciw reakcją jest ból. Następuje absolutna inwigilacja życia. Później kaprale przenoszą te zasady na swoją drużynę, stosują te same kary i zasady. Często zaprzeczają one ludzkiej godności. Według mnie właśnie na tej samej zasadzie siostra Bernadetta musiała zostać naznaczona przez siostrę Scholastykę lub inne siostry jeszcze podczas nowicjatu. Bo skąd miałaby to poczucie, że świetnie wypełnia swoje obowiązki? Myślała: ćwiczę ich charakter. Robię to najlepiej, jak potrafię.
Całkowicie zgadzam się – to oczywiste, że tacy ludzie jak Bernadeta nie biorą się z powietrza – żeby być takim oprawcą, zwykle najpierw jest się ofiarą. To znany w psychologii mechanizm.
Zgadzam się także z dalszym fragmentem jego wypowiedzi –
Przez lata obserwowałem okrutne zdarzenia w więzieniach i z takim koszmarem jak Ośrodek Sióstr Boromeuszek nigdy się nie spotkałem. Myślę, że instytucje kierowały dzieci do ośrodka, a wizytatorzy go nie kontrolowali, bo uwierzyli, że siła moralna sióstr zakonnych nie może budzić podejrzeń. I za tę głupią, nawiną wiarę powinni ponieść konsekwencje. Wypuściłbym z więzienia siostrę Bernadettę i wsadził tam tych wszystkich nauczycieli, wizytatorów, psychologów, którzy wiedzieli o sytuacji w ośrodku lub mogli ją sprawdzić. Niech na własnej skórze doświadczą tego, co przez lata czuły dzieci. A jak siostra będzie na wolności, to wreszcie poczują, co oznacza słowo „niesprawiedliwość”
– choć nie do końca wierzę, że to była głupia naiwna wiara w siłę moralną sióstr zakonnych. Oceniam to znacznie surowiej – według mnie kierowali się zasadą – co oczy nie widzą sercu nie żal. Innymi słowy wiedzieli, ale wypierali z świadomości. Wszak :
Siostra Bernadetta była tak ceniona w mieście, bo nigdy nie odmówiła przyjęcia dziecka. Nieważne, jaki był stopień upośledzenia.
Nie rozumiem, po co instytucje pakowały tam wszystko jak leci? Przecież my nie mieliśmy psychologa, seksuologa, nie było nawet przestrzeni dla tylu wychowanków.
– mogę odpowiedzieć siostrom – bo tak było wygodnie! Bo dzieci, zwłaszcza TAKIE dzieci – czytaj – z problemami, o które nikt się nie upomni, są tylko kłopotem, obciążeniem dla budżetu gminy. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. A placówki prowadzone pod egidą duchowieństwa dostają kasę z innej puli. Proste.
Jest jeszcze inny powód – dobrze ilustruje to odpowiedź świeckiej wychowawczyni, na pytanie dotyczące jej biernej postawy wobec wszechobecnej przemocy w ośrodku, o której wiedziała i której się przyglądała pięć lat!
– To grzech śmiertelny donosić na osoby duchowne.
Tak. To grzech………..cokolwiek to znaczy. Grzech zaniechania, grzech ślepoty funkcjonalnej, grzech błędnej racjonalizacji. Pani wychowawczyni wolała zdecydowanie nie mieć grzechu, zwłaszcza śmiertelnego, nawet jeśli przez to umrze zakatowane dziecko. To dobry moment by powiedzieć: – szanowni katolicy – oto w jakim celu wmawia się wam, że wasza wiara bez kościoła nie istnieje, ergo, krytyka duchownych to atak przeciwko waszemu Bogu! Co za horrendalna bzdura!
Nic więc dziwnego, że w kraju wyznaniowym, w Polsce, dyrektorka Specjalnego Ośrodka Wychowawczego w Zabrzu, może zachować się tak, jak to opisuje w swojej relacji Prokurator Joanna Smorczewska:
Gdy przyjechałam z policjantami do ośrodka, siostra dyrektor Bernadetta krzyczała: „To atak na Kościół i ktoś za to odpowie!”. Wcześniej prowadziłam sprawy zabójców, pedofilów, ale nawet oni odczuwali jakieś wyrzuty sumienia. A siostry były zupełnie zaskoczone naszą interwencją. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak szczerym przekonaniem u oprawcy, że postępuje właściwie, a działania prokuratury są zwykłą pomyłką, za którą prokurator i policjanci zostaną ukarani.
No z tą interpretacją to się trudno zgodzić – Pani Prokurator – z całym szacunkiem dla Pani, ale próba mataczenia ze strony Bernadety jeśli chodzi o zeznania dzieci, przeczy Pani odczuciom:
Siostra słuchała o wychowankach, którzy byli w ośrodku bici i gwałceni, z kamienną twarzą i lekkim uśmiechem politowania. Pytała: „Jak pani prokurator może wierzyć tym dzieciom, one są upośledzone, złe?!”
Przecież to wyraźny sygnał, że próbuje się wybielić, nie zaś, że uważa swoje metody wychowawcze za dobre skuteczne i moralnie bez zarzutu. Gdyby Bernadeta była przekonana, że czyni należycie tak jak ją nauczono/ kapralizacja/ nie widziała by potrzeby kłamać i udawać, że to co mówią dzieci jest ich wymysłem.
Wyrok 2 lat więzienia jest wyjątkowo łagodny. Budzi sprzeciw. I nie kupuję bajeczki o tym, że Bernadeta była, w jakimś znaczącym stopniu, niepoczytalna – ma zaburzenia osobowości – to oczywiste, ale była świadoma czynów jakich się dopuściła, i, że nie są one metodologicznie akceptowalne. Była też świadoma innej okoliczności – tej mianowicie, że jest w zasadzie bezkarna, pod ochroną władz kościelnych i, że nic jej nie można zrobić. Hulaj dusza- piekła nie ma? Ups! Faktycznie. Szkoda, że nie ma… bo w tym kraju na sprawiedliwy i adekwatny wyrok raczej nie mamy co liczyć za życia sprawcy. Osobiście nie liczę też na to, że ukarze tą panią Wielki Nieobecny.
A co w sprawie innych sióstr boromeuszek? Moniki, Patrycji, Scholastyki? Siostra Claret, przełożona generalna boromeuszek :
Zarzutu stosowania przemocy przez siostrę Monikę, Patrycję i Scholastykę nigdy nie potwierdziły stosowne organa państwowe, które gruntownie zbadały działalność ośrodka. Jednakże przeprowadzając restrukturyzację placówki, dokonano również wymiany kadry. Wspomniane siostry nie pracują z dziećmi”.
Tak więc mamy odpowiedź – siostry zostały przeniesione, ale nic nie wiemy o tym, czy przypadkiem nie „opiekują się” nadal jakimiś dziećmi, gdzie przebywają i czy ktokolwiek – mam na myśli – jakikolwiek prokurator, wystąpił o wszczęcie postępowania wobec nich. Prawdopodobnie siostry są posłuszne, a to wystarczający powód by je kościół chronił. Taka jest jego pragmatyka działania we wszystkich przypadkach pospolitych przestępców w habitach.
I nie mam pretensji do tej organizacji – takie mają prawo kanoniczne. Nie jest ono żadną tajemnicą. Pretensje mam do państwa, które ma do dyspozycji kodeks karny i cywilny, a z niego nie korzysta w przypadku zbrodniarzy w czerni, oraz nie chroni dzieci przed deprywacją ze strony duchownych. Gorzej, państwo dopuszcza systemową deprywację w szkole świeckiej, gdzie dwa razy w tygodniu od przedszkola do matury, dzieci podlegają nieprawdopodobnej indoktrynacji religijnej, w zamian za przychylne kazania przedwyborcze – jest to kupczenie polskimi dziećmi i to rękami ich rodziców i przy walnym współudziale ciała pedagogicznego.
Ta bulwersująca zbrodnia, jak wiele innych, ot choćby dzieci w beczkach, czy sprawa Madzi, nie doczekały się porządnej debaty nad stanem państwa i jego istotnych braków. Niczego się nie uczymy przy tych smutnych okazjach, newsy ulegają zbyt szybkiej obróbce, niechlujnej narracji w mediach. Nikt nie stawia trudnych pytań. Nikt z resztą na nie nie odpowiada – a jeśli już, to jedyną odpowiedzią bywa zwolnienie dziennikarki lub dziennikarza z pracy.
O take Polskę walczyliśmy?
Taaak…kilka dekad po Miłoszu, znowu mamy z tym problem.
Wszyscy popełniliśmy gdzieś błąd, my rodzice dzisiejszej młodzieży -25. Najpierw dlatego, że na oślep rzuciliśmy się chwytać kość jaką nam rzucili apologeci neoliberalizmu i dzikiego kapitalizmu. Uwierzyliśmy, że wszystko zależy od nas samych, że możemy osiągnąć sukces pracą własnych rąk, daliśmy sobie wmówić, że jeśli komuś się nie udało osiągnąć sukcesu , to sam jest sobie winien. Zakładaliśmy masowo działalność gospodarczą, nabraliśmy kredytów, trzęśliśmy się ze strachu czy już, czy dopiero za kwartał zbankrutujemy. Wielu, zbyt wielu z nas skończyło walkę o lepszy byt na bezrobociu i marginesie życia…
Kiedy my, dorośli, niedosypialiśmy, niedojadaliśmy, miotani i poniewierani przez kolejne „udogodnienia” dla przedsiębiorców, działające jak pętla na szyję, Ktoś ukradł nam nasze dzieci. I nawet tego nie zauważyliśmy… aż do teraz. Bo teraz nasze dzieci są już dorosłe i podejmują swoje pierwsze ważne życiowo decyzje. Wielu z nas, rodziców przeciera ze zdumieniem oczka i dziwi się, załamuje ręce, wścieka bezsilnie, nie rozumie co się stało. Nie rozumiemy świata wartości naszych dzieci, nie rozumiemy języka jakim się posługują, nie możemy pogodzić się z ich biernością, brakiem krytycyzmu, fascynacją transcendencją, naiwnością sądów i trywialną głupotą życiową. I dobija nas bezsilność, fakt, że już od dawna jest za późno by budować relacje z dziećmi oparte na autorytecie czy zaufaniu do rodziców. Autorytet? – Zapomnij! – wszak nasze życie nie było ani mądre, ani nie prowadziło do sukcesu. Nasze dzieci nie muszą nas słuchać, bo najczęściej nie mamy argumentów. Fakt, że zarzynaliśmy się dla ich lepszej przyszłości, brzmi dobrze, jeśli osiągnęliśmy cel i jeśli pozostałe potrzeby naszych dzieci, takie jak poczucie bezpieczeństwa, ciepła, akceptacji i bezpieczeństwo emocjonalne zostały zaspokojone w wystarczającym stopniu.
Kto ukradł nam nasze dzieci pod naszą permanentną nieobecność w ich życiu? Zastanówmy się nad tym chociażby w ramach uczciwego „rachunku sumienia”.
A zatem niewątpliwie ulica z całą zawartością; Banery reklamowe, szum informacyjny, kuszące wystawy, gadżety, ludzie przypadkowi – czasem szarzy, czasem kolorowi i ekstremalnie odjechani – każdy zostawia jakąś cząstkę, jakąś rysę. W sumie ulica zawsze jakoś tam kształtuje, wprawdzie bez planu i celu, ale jest i nasze dzieci są w niej zanurzone czy się to komu podoba czy nie. Polska ulica wygląda specyficznie – wielkie banery pro-life towarzyszą nam coraz częściej zarówno w dużych jak małych miejscowościach. Wkrótce w niedzielę będzie można odwiedzać jedynie sklepy z dewocjonaliami, na rynku krakowskim na wielkich scenach będziemy coraz częściej zmuszeni do odbioru popkultury katolickiej – nie mówię, że jest zła- całkiem dobry poziom muzyków, znani wokaliści, znani aktorzy – całe zbłąkane towarzystwo jest od dawna na garnuszku KK. Mówię tylko jak dzisiejsze przestrzenie publiczne wyglądają, oraz jak są dofinansowane a budżetu miasta. Że miasto nie dba o kulturę świecką, że nie buduje , a raczej zamyka, domy kultury, ogniska muzyczne i biblioteki – no cóż państwo wyznaniowe tak ma.
Przedszkole, szkoła podstawowa, średnia, placówki takie jak domy kultury, teatry, kina, muzea, itd. W tej przestrzeni nasze dzieci spędzają więcej niż pół życia… To, czym nasiąkną, z jakimi pedagogami się zetkną, jaką metodologią, czy będą miały okazję do samodzielnych sądów i czy nauczą się analizy i syntezy informacji – to wszystko określi na przyszłość ich zdolność do myślenia, do twórczych, kreatywnych rozwiązań, a także określi poziom ich empatii, rozwinie lub nie humanistyczne podejście do problemów itd. Zatem szkoła może być ważnym elementem kształtowania i rozwijania możliwości poznawczych młodego człowieka. Tak myśleliśmy, my ich rodzice, bo takie było nasze osobiste doświadczenie z czasów naszej edukacji. Nikomu z nas nie przyszło do głowy, że szkoła może wpływać inaczej na rozwój młodzieży.
Mówi się, że 12-latek to jest już strzała wypuszczona z łuku. I ja się z tym zgadzam. To co następuje potem jest bezpośrednio następstwem tego co działo się w życiu młodego człowieka przedtem. Mam za sobą sporo wywiadów z młodzieżą -25 i stwierdzam ze smutkiem, że większość z moich respondentów podlegała dłużej trwającej presji formatowania, znacznie przekraczając wiek 12 lat. Nie byłoby w tym nic szczególnie złego, gdyby nie wynikało z metodycznej, systemowej infantylizacji młodzieży przez placówki edukacyjne, pedagogów i często także rodziców, czyli zło nadeszło z najmniej oczekiwanej strony. Dlaczego zło? A co jest dobrego w bezradności, w braku elementarnej edukacji na temat człowieka, falsyfikowanej wiedzy historycznej, w traktowaniu poważnie opisu rzeczywistości pochodzenia wprost z biblii, uczeniu fałszywego życia z podwójnymi standardami jako normą, w utwierdzaniu młodego człowieka w poczuciu nieustającej winy i grzechu… Ja nie widzę w tym nic dobrego.
Pozwoliliśmy, żeby zapach kadzideł i specyficzny swąd kruchty, rozlał się na wszystkie strony. Pozwoliliśmy, żeby gęsty opar religijnych nonsensów wszedł do języka oficjalnego, jakim się rozmawia o sprawach społecznych, o polityce, o historii. Nawet kiedy redaktor audycji o motoryzacji chce ostrzec kierowców przed skutkami jazdy po spożyciu alkoholu, już nie mówi normalnie, czyli rzeczowo, ale pozwala sobie na stwierdzenie takie jak, cytuję dosłownie: –
” a kierowcom przypominam, że siadanie za kółkiem, nawet po małym piwie, to grzech ciężki…”
Co zmusza tego redaktora, żeby w przekazie prostej informacji używać takiej semantyki? Skąd wie, że taki język jest akceptowalny. A co sprawiło, że politycy mówią z nabożeństwem o Panu Jezusie Chrystusie? Albo Duchu św.? Większość z nich to ludzie po sześćdziesiątce – zakładam, że przez czterdzieści lat nie używali tego zlepku słów, by uzasadnić swoje stanowisko w sprawach publicznych. To są ludzie z mojego pokolenia, z pokolenia rodziców -30 latków… Uprawiają KETMAN – coś w rodzaju barw ochronnych. Robią to całkiem świadomie i w sposób wyrachowany. Natomiast młodzi politycy -40 charakteryzują się tym, że mają zniewolony umysł – mam na myśli całą ławę klęczących w kościołach i całujących z nabożeństwem pierścienie biskupie.
Zatem nasze dzieci, nawet te ateistyczne (sic!) rosły od początku w atmosferze dziwacznej narracji kościelnej, nasiąkały nią niezależnie od światopoglądu i własnego widzi mi się, a umysł spał, pozbawiony właściwych bodźców do rozwoju.
Kiedy my – opinia publiczna – „jaramy się” kolejnymi aferami medialnymi, np. pedofilią wśród księży, zaraza klerykalizacji psuje, zatruwa i niszczy umysły dzieci i młodzieży. I procesy te dotyczą absolutnie wszystkich dzieci – tych, które nie chodzą na religię – także. Dzieci ulegają też intelektualnej pauperyzacji, często idąc za przykładem swoich rodziców. Naturalną skłonność do eksploracji świata zewnętrznego, zabija się systematycznym i konsekwentnym treningiem postaw takich jak bierność, uległość, akceptacja wobec wszelkich treści zapodawanych przez osoby duchowne.
Spójrzcie na ludzi dorosłych – polityków, ludzi sztuki, nauczycieli, lekarzy, sędziów itd., którzy jeszcze dwie dekady temu zachowywali się inaczej, mówili innym językiem, wyznawali inne „wartości”. Jeśli oni podporządkowali się nawałnicy klerykalnej, to jak mogą się bronić przed tym ogólnonarodowym zidioceniem nasze dzieci? Nie obronią się same. Każde działanie, dążące do przywrócenia prawdziwie laickiego charakteru ustroju Polski, jest warte naszego poparcia. Dobro dzieci jest uniwersalną wartością. Kierując się tym przekonaniem, bierzmy czynny udział w każdej akcji zmierzającej do odbudowy świeckiego państwa.
Jacek Kuroń o religii w szkołach
Religia w szkole dzięki TK, czyli…
Prof. Michał Pietrzak przeciw TK i państwu wyznaniowemu
Przebić kokon – z dedykacją dla pewnego internauty.
Wspomnienia.
Fragmenty z życia.
Stopklatki. Slajdy czarno-białe lub kolorowe.
Żeby obejrzeć, trzeba zrobić wysiłek. Otworzyć odpowiednią szufladkę. Zdmuchnąć kurz. Założyć okulary lub wyostrzyć oko wewnętrzne, które każdy ma, ale nie każdy chce używać…
***
Rodzisz się człowieku nagi i jesteś prawie białą tablicą. Prawie – bo, że różnimy się osobniczo, wie każda matka, która powołała na świat więcej niż jedno pacholę. Potem, zależnie gdzie, w jakich czasach, w jakiej kulturze itd, jesteśmy skazani na tzw. kształtowanie przez środowisko.
Najkrócej rzecz ujmując – w moim przypadku, owo kształtowanie, było dość nieodpowiedzialnie puszczone na żywioł. Nie było tam mowy np. o prawidłowym wyznaczaniu granic, chyba, że karanie wrzaskiem, „lanie” od czasu do czasu, czy też szyderczy śmiech starszego rodzeństwa uznamy za instrumenty formujące. Ja wolę nazywać je elementami tresury społecznej.
Trening formalny w domu, szkole, na podwórku, w kościele, wyczerpuje w zasadzie krótką listę celów wychowawczych, jakie pokolenie moich rodziców uznawało za wystarczające w tzw. procesie socjalizacji. Poza zachowaniem właściwych form w kontaktach z innymi ludźmi, nie było innych wymogów – mogłam się uczyć albo nie, mogłam wychodzić rano i wracać nie wiadomo skąd wieczorem, mogłam czytać książki dla dorosłych i oglądać filmy z „momentami”. Nie było też ograniczeń światopoglądowych; mogłam chodzić do kościoła, albo nie.
Zasadniczo w wychowaniu dzieci wtedy, jak i obecnie, brakowało bardzo ważnego elementu – nikt nie uczył mnie nazywać emocji i uczuć, ani też rozpoznawać ich źródeł, co jest niesłychanie ważne w identyfikacji własnych nastrojów oraz nastawień emocjonalnych. Zapomina się o tym, że dzieci nie mając jeszcze wiedzy, ani doświadczenia życiowego, mogą liczyć jedynie na to co im rodzice, czy też inne osoby dorosłe takie jak: nauczyciel, sąsiad, starszy brat czy siostra, powiedzą, wytłumaczą, pomogą zrozumieć. Ze mną nikt nie rozmawiał na temat moich wybuchów złości, strzelania klasycznego focha, lub też buntowniczego zamykania się w sobie. Każde z tych zachowań świadczyło tylko i wyłącznie o tym, że jestem niegrzeczna, nieposłuszna, zła.
Kiedy obowiązek edukacyjny zaczął mnie dotyczyć, Mama zaprowadziła córkę pod budynek szkoły podstawowej i od tej chwili musiałam sobie radzić sama. Nikt nie wisiał nade mną, jeśli chodzi o odrabianie lekcji – był to wyłącznie mój obowiązek; nigdy nikt mnie nie pytał czy odrobiłam zadania i czy jestem przygotowana do zajęć. Było dla mnie oczywiste, że ma być wszystko w należytym porządku, i że rodzice nie życzą sobie żadnych kłopotów w tym obszarze mojej kreatywnej działalności.
Okres edukacji, to był spaniały czas. Wszystko mnie interesowało. Wszystko chciałam wiedzieć. Ogarnąć całe spektrum zjawisk, łączyć je ze sobą i wyciągać daleko idące wnioski. Nigdy nie rozumiałam tych, którzy wkuwali coś na pamięć. Do końca liceum nauka, to był mój żywioł. Matura, egzaminy wstępne na Akademię Medyczną – to już tylko rutyna. Studia – rozczarowujące przeżycie – bardziej przypominały bieg z przeszkodami, niż eksplorację tej, skądinąd, fascynującej dziedziny. Prawdziwe studiowanie przedmiotu rozpoczęłam już po otrzymaniu dyplomu i prawa wykonywania zawodu.
Jeszcze w trakcie studiów wyszłam za mąż i urodziłam dwie dziewczynki. Bieg z przeszkodami, teraz, przypominał czołganie się pod obstrzałem… Przeżyłam. Osiem lat później urodził się nasz syn, a kiedy skończył pięć lat, a ja czterdzieści, doszłam do krytycznego punktu…
***
Formalnie, moje życie, do tego zwrotnego momentu, toczyło się wg algorytmu uznawanego wówczas za prawidłowy. Sama także nie widziałam w nim nic niepokojącego. Do weryfikacji zostałam zmuszona dopiero wtedy, kiedy, zaspokajając potrzebę bilansu, zobaczyłam wynik konfrontacji wyobrażenia z rzeczywistością. Te dwa różne obszary nie pokrywały się w żadnym punkcie. Fakt ten, nie od razu przełożył się na przykry dyskomfort i rozpacz przegranej. Początkowo jedynie zdziwił i obudził uśpiony krytycyzm. Pozornie życie toczyło się jak zwykle, ale podlegało odtąd wnikliwej analizie. Jej wyniki, grubą kreską malowały przede mną zupełnie nowy obraz. A nie był to sielski widoczek pełen blasków, kolorów i harmonii, raczej szaro-bura grafika z serii – nie wiadomo o co chodzi, nic do siebie nie pasuje, kompozycja wprawdzie otwarta, ale autor nic ciekawego nie wnosi – ot, takie coś, bez czego sztuka spokojnie może się obejść.
Bilansując przeszłość i patrząc na „dzieło” tu i teraz, stwierdziłam w pewnym momencie, że nie wiem nic o sobie. Niczego już nie rozumiem, nie czuję, nie ogarniam sensu ani celu. To był trudny moment. Nazywam go dziś punktem dezintegracji. Rozpad na drobne kawałeczki jestestwa, to jak śmierć i przejście w stan entropii… W takim stanie człowiek zatrzymuje się w miejscu, ale wszystko wokół dzieje się jak co dzień; wstaje słońce, pada deszcz, albo śnieg, albo tylko lekki wietrzyk podnosi firankę przy otwartym oknie latem, albo na parapecie kończy swój ostatni lot brązowy liść, jeśli to akurat jesień… Sąsiadka, jak zwykle, wydziera się na swojego cichego, też jak zwykle, męża, mleczarz dzwoni pustymi butelkami, wioząc je w swoim wózku dwukółce, dzieciarnia, zamknięta w szkołach, nie hałasuje na podwórkach i placach zabaw…
Teraz, wyobraźcie sobie jak siedzę w mojej celi życia i rozglądam się trochę bezradnie, ogarniając intelektualnie mój chaos wewnętrzny. Kwanty psychiki walają się po kątach, sprawy ważne do tej pory – bledną i przestają być ważne, kłopoty codzienne – spadły z listy pozycji do odfajkowania. Siedzę jak w stuporze, z afazją, agrafią, ślepa i głucha. Molekuły, które jeszcze wczoraj tworzyły pozorną, spójną całość – dziś łagodnie płyną w eterze po trajektoriach, wyznaczonych przez prawa fizyki, odbijając się jedna od drugiej… I co można z tym wszystkim zrobić? Jak to poskładać? Czy to w ogóle możliwe?
Trwało cztery lata nim udało mi się zbudować. Nie, nie ślęczałam nad gruzami, nie próbowałam składać cegiełek – doszłam do wniosku, że skoro budowla się zawaliła, widocznie była to licha konstrukcja. Poza tym każdy wie, że renowacja to dużo większy problem i kosztowniejszy niż budowa „nowego”, a jeśli brak solidnych fundamentów to nawet odbudowy fasadowej nie sposób wykonać z sukcesem. Owszem, wygrzebałam parę elementów ważnych, z jakiegoś powodu dla mnie pięknych, albo takich, które darzyłam jakimś szczególnym sentymentem, ale to tyle, nic więcej.
Gdyby to zdarzyło się dziś, prawdopodobnie skończyłabym na kozetce u terapeuty, albo raczej w psychiatryku, ewentualnie trafiłabym prosto w łapki egzorcysty – gdybym była osobą wierzącą. Wtedy nie było jeszcze takich możliwości, musiałam więc pozbierać się sama. Potrzebowałam wiedzy, materiałów, środków finansowych oraz czasu. I… dużo szczęścia.
Literatura fachowa i popularno-naukowa była dostępna w znacznie mniejszym stopniu niż dziś, ale przynajmniej była to dobra literatura. Żeby ją znaleźć nie musiałam przekopywać się przez tony poradników, których tytuły zaczynają się od słowa „Jak coś tam coś tam…” i nie rozwiązują żadnych problemów, poza, może, finansowymi problemami samych autorów… Co zyskałam dzięki literaturze? Wyposażyła mnie w narzędzie poznawcze – dała mi pojęcia, definicje, nauczyła odróżniać uczucia od emocji, zadawać właściwe pytania, pokazała metody szukania odpowiedzi, i to, jak czytać plany tego złożonego projektu – to ważne, wszak nie buduję kurnika tylko bezpieczny, wygodny dom na resztę życia.
Na etapie literatury miały miejsce zupełnie niespodziewane, zaskakujące odkrycia, jak na przykład to z używaniem słowa „nie” w sensie niezgody na coś, albo jak po przeczytaniu trzytomowego, ogólnie niezbyt mądrego dzieła, obudziłam się nazajutrz z absolutnie niesamowitą ulgą, że oto nie ma we mnie już lęku przed śmiercią… odkrycie podwójne – bo nawet nie miałam świadomości, że jest ten lęk tak mocno we mnie zakorzeniony i że z ukrycia, gdzieś tam, zza węgła, aż tak mocno psuł mi przyjemność przeżywania życia. Z lękiem przed nieuchronną śmiercią jest trochę jak z bólami przewlekłymi, do których człowiek przywyka – przestaje się je w pewnym momencie czuć, ale kiedy nagle ustaje przyczyna bólu, komfort życia i zalew endorfinek jest taki, że niemal unosimy się nad ziemią… Łatwo w takim stanie zakrzyknąć- „Cud! Bóg mnie dotknął!” I gdybym była osobą wierzącą, zapewne pobiegłabym do najbliższej świątyni z tą radosną nowiną i do dziś moglibyście oglądać moją relację z objawienia na YT-ubie. 😉
Tak oto wyposażona w wiedzę i narzędzia, zaczęłam się rozglądać za materiałem. Jest nim przede wszystkim pamięć. I tu zaskoczenie – nie sądziłam, że jej zasoby są tak głęboko ukryte, a wiele fragmentów niedostępnych bez hasła. Na szczęście ma się rodzinę, braci i siostry, kuzynki, wujków i ciotki, przyjaciół z dzieciństwa… albumy ze zdjęciami i listy. Rozmowy, dużo rozmów, sny, zapachy, skojarzenia i sytuacje deja vu…
Ciekawa rzecz, że pamięć najlepiej odtwarza to, co ekstremalnie radosne lub tragiczne właśnie. Fenomenalne zaś jest to, co nasza psychika robi z przeżyciem, które przekracza w danym momencie granicę pojmowania. Otóż nasza świadomość, takich zdarzeń, a zwłaszcza emocji, po prostu nie przyjmuje do swoich zasobów. Lądują z hukiem w głębokiej podświadomości, skąd wpływają na nasze życie bez naszej wiedzy, bywają hamulcem albo właśnie napędem na cztery koła. Dodajmy – ślepym napędem lub hamulcem, bo nie uświadomionym. Także niebezpiecznym, bo nie koniecznie jedziemy tam, gdzie byśmy chcieli, lub wycofujemy się, choć wcale nie musimy. Ten napęd / hamulec, to zwykle lęk, wstyd, rozpacz, a każdy z małym dodatkiem – „potworny”.
O ile mi wiadomo, mam takie jedno przeżycie z dzieciństwa. Miałam jakieś siedem, może osiem lat, nie więcej. Dla kogoś z zewnątrz, tamta rozmowa, a raczej monolog mojego Ojca, mógłby się wydawać banalnym smrodem dydaktycznym, jaki rodzice puszczają swoim dzieciom. Ale dla mnie, dziewczynki bezkrytycznie zakochanej w ojcu, rozpieszczonej przez niego do imentu, wysłuchanie tego co miał mi do powiedzenia, było absolutnie traumatycznym zdarzeniem. Dość powiedzieć, że rano nic nie pamiętałam, nawet dziwiłam się czemu mam takie spuchnięte oczy. Skąd to wiem? Bo przypomniałam sobie, po prawie trzech dekadach życia, zupełnie przypadkiem, dokładnie wtedy, kiedy mogłam się z tym zmierzyć, zrozumieć, wybaczyć.
Nie chciałabym być źle zrozumiana – nie szukam winnych, tym bardziej nie wskazuję palcem. Chcę tylko zwrócić uwagę na to, że mechanizm wyparcia, oprócz tego, że chroni naszą psychikę przed „demolką”, ma też inny skutek – czasami, jak w moim przypadku, treści wyparte do podświadomości, wywierają skuteczny wpływ na takie elementy naszej osobowości jak postawy życiowe, motywacje, rodzaj relacji z innymi ludźmi itd.
Dziś, kiedy próbuję opisać mój kryzys osobowości, czas trudny, pełen niespodzianek, załamań, upadków, widzę, że nie da się przekazać pewnych ważnych elementów towarzyszący tego rodzaju wysiłkowi. Mogę co najwyżej liczyć na to, że jeśli wspomnę o smaku łez, to każdy sobie przypomni smak własnych, a gdy napiszę o miłych wzruszeniach, to każdy poczuje ciepło za mostkiem… Mam nadzieję, że czujecie. Bo poza wszystkim, poza dramatem czterdziestolatki, która nagle, pewnego dnia stwierdza, że nie wie kim jest i po co żyje, stało się coś nie do przecenienia. Ona bierze od tej chwili odpowiedzialność za siebie i swoje dalsze życie. Ona odrzuca patchwork w jaki ją ubrano w dzieciństwie, anihiluje się, wychodzi jak z kokona w którym jest jej ciasno i źle… Widział ktoś jak rodzi się motyl?
Odzyskawszy pamięć mogłam zacząć wreszcie „budowę”. Najpierw wybiera się ziemię by powstała dziura. Kopanie w jestestwie to chyba najtrudniejszy etap mojej pracy. Chodzi o to, że jeśli miało się liche podstawy, to człowiek ma jedynie do dyspozycji zestaw reakcji nawykowych, wyuczonych w procesie tresury zwanej wychowaniem. Takie wychowanie prowadzi do powstania produktu, który wprawdzie dobrze funkcjonuje jako trybik w maszynie społeczno-kulturowej, ale nie jest zdolny do auto modyfikacji. A ja musiałam mieć dobre fundamenty bo czułam silny imperatyw do rozwoju.
Uczyłam się rozpoznawać swoje reakcje. Zaczęłam po raz pierwszy w życiu zadawać sobie pytanie dlaczego robię, to, co robię, albo dlaczego właśnie nie robię? Czterdzieści lat przeżyłam bez najmniejszej refleksji na ten temat. Działałam jak zaprogramowany automat; program pierwszy – niesforne, krnąbrne dziecko; program drugi – najlepsza uczennica; program trzeci – lojalna żona; program czwarty – opiekunka do dzieci. Program piąty – człowiek ? – brak programu? Gdzie jest mój program, gdzie jestem ja?????
Kiedy krzyczałam na dzieci, kiedy rzucałam sztućce na stół, kiedy mówiłam zanim pomyślałam, przyglądałam się sobie z uwagą badacza. Wiedziałam, czułam, byłam pewna, że wszystkie odpowiedzi mieszczą się w zakamarkach pamięci, że wystarczy dobrze przegrzebać piwnice i strych, a odnajdą się i wskoczą na właściwe miejsce. To było wyczerpujące, bo szukanie prawdy w gąszczu różnych odpowiedzi, z których każda ma jeszcze drugie i trzecie dno, nie jest łatwe.
To trochę jak szukanie ścieżki dostępu do ukrytego pliku; wiesz, że jest, i wiesz, że może być zdublowany, a nawet powielony wielokrotnie. I zwykle tak jest. Chodzi o to, żeby dotrzeć do właściwej lokalizacji i zrobić skrót na pulpit – ukryty plik, przestaje być ukryty. Kiedy masz go na pulpicie – masz do niego dostęp na jedno kliknięcie. Moje osobiste uczucia, emocje, ich wzajemne powiązania, źródła pierwotne i wtórne efekty, cała skomplikowana sieć zależności, zostały poddane analizie… Metodycznie niszczyłam kolejne hipotezy, które przy bliższym oglądzie okazywały się błędne, jednoznacznie fałszywe, lub nosiły znamiona dorobionej do faktów filozofii, by na koniec dostrzec na gęstym sicie czysty diament mojej prawdy.
Mając wykopany dół i wylane fundamenty naszpikowane diamentami 😉 mogłam wreszcie skupić się na dalszych elementach: na dachu, ociepleniu, stolarce, powoli zadbać o otoczenie, by nie szpecić krajobrazu… Może wreszcie uda mi się poukładać ulubione książki na półkach, zawiesić na ścianach ważne obrazy. Budowa w toku. Ale już czuję się na swoim. To miłe uczucie. Dwoje rąk, własny potencjał i cierpliwość. No i najważniejsze – cel. Nie pytaj komu bije dzwon- zawsze bije on Tobie.
PS. Nie jestem przekonana, czy z tej prawdziwej opowieści wybrzmiało to, co naprawdę chciałam powiedzieć. A chciałam wysłać sygnał, że słowa plus kontekst plus rodzaj relacji, jaką mamy z naszym dzieckiem, to niekiedy bardzo silny impuls, który może niszczyć przez wiele lat, czasem całe życie. Może też być inspirujący i budujący siłę. Jakkolwiek by nie oddziaływał , zawsze jest czymś zewnętrznym, bywa przemocą, i jako taki jest swoistą deprywacją, czyli kopniakiem, który wybija nasze dziecko z jego własnej ścieżki, by odtąd kroczyło po nie swoich drogach, a czasem bezdrożach.
Wiadomo, nikt tego nie planuje, nikt tego nie chce, ale tak czasem bywa, i podejrzewam, że częściej, niż się na ogół uważa.
Dzieci potrzebują naszej uważności, szacunku, poszanowania ich odrębności i ich granic. Wystarczy im mądrze towarzyszyć. Tylko tyle i aż tyle.
Szukamy potwierdzenia własnej opinii. W psychologii zjawisko to nazywa się ” efektem potwierdzenia ” i jest jednym z najpowszechniejszych błędów w rozumowaniu. Nawet silne dowody uznajemy za nieprawdę, jeśli tylko przeczą opinii, jaką posiadamy. Wystarczy nam jednak najsłabsza poszlaka, a uznajemy ją za ” prawdziwe badania ” lub ostateczny dowód, jeśli tylko potwierdza to, co już wiemy.
Proponuję dziś czytelnikom proste dość ćwiczenie. Poniższy graf przedstawia kilka powiązanych ze sobą informacji. Proszę opisać swój proces analizy tych danych i końcowy wniosek.
Opis: oś pionowa- ilość zgonów na 100 tyś ludności z powodu odry
oś pozioma- lata
strzałka wskazuje moment wdrożenia systemu szczepień ochronnych przeciwko odrze.
***
Otworzyłam dziś fejsa i pierwsze co zobaczyłam, to była relacja z sali sejmowej gdzie odbywało się wysłuchanie zgłoszenia obywatelskiego. Na mównicy stała młoda kobieta i punktowała Rząd, Ministrę Edukacji i poszczególnych posłów RP. W temacie nie siedzę, dzieci mam już dorosłe. Słuchałam z wielką przyjemnością. Dawno nie widziałam nikogo na tej mównicy, kto by z równym zaangażowaniem, równie klarownie wypowiadał słuszne zarzuty i do tego kierował je we właściwą stronę.
Zamieściłam film na portalu (Refleksje pod aktem nieposłuszeństwa obywatelskiego) i już za chwilę zostałam pouczona przez komentująca internautkę, że to występ „kłótliwej baby, która nie dba o dzieci tylko o swój interes.” (???)
Zapoznałam się z historią działalności Państwa Elbanowskich, bo o nich i ich Stowarzyszeniu Praw Rodziców była mowa w materiałach prasowych i…
…usiadłam do napisania tego artykułu.
Bardzo dobrze się stało, że w chwili pisania komentarza do materiału filmowego nie miałam tak naprawdę pojęcia, kim jest kobieta na mównicy. Pewnie komentarz pozbawiony byłby kilku przymiotników i ogólnie nie brzmiałby tak entuzjastycznie – czyt. naiwnie.
Przypomniałam sobie, że faktycznie zetknęłam się z ich działalnością i że bardzo mnie wówczas zbulwersował forsowany przez SPR, absurdalny z mojego punktu widzenia, pomysł by dać rodzicom prawo do kształcenia dzieci w domu. W tym miejscu nie będę rozwijać tego wątku, bo nie o tym chcę pisać.
To moje niedoinformowanie czy amnezja raczej, spowodowało chcąc nie chcąc, że mogłam się ustosunkować do tego spektaklu w sejmie bez wcześniejszych uprzedzeń. Dzięki temu teraz mogę równie uczciwie przyjrzeć się własnym reakcjom oraz przeanalizować materiał prasowy na ten konkretny temat.
Po analizie, mam Wam coś do powiedzenia, i to już nie będzie na temat Państwa Elbanowskich.
Najpierw zadajmy sobie kilka pytań – dlaczego w Polsce demokracja nie działa? Dlaczego Polacy nie angażują się w życie społeczne, w inicjatywy oddolne, protesty, nie popierają słusznych żądań różnych grup ludzkich, jeśli nie mają w tym własnego interesu osobistego, a nawet jak go mają, to im się nie chce i wolą, żeby inni załatwili to za nich? I dlaczego co najmniej tak bardzo jak im się nie chce nic zrobić, tak bardzo chce im się krytykować, oceniać, hejtować na forach, krzyczeć, siedząc w ciepłych pantoflach przed televizornią?
I kilka faktów, pierwsze z brzegu; W Polsce odbyło się kilka, uznanych przez Sąd Najwyższy za ważne, referendów :
1946 rok …..3 X TAK……..frekwencja 90,1%
1987 rok……w sprawie zmian ustrojowych……frekwencja 67,3%
1996 rok……w sprawie powszechnego uwłaszczenia…frekwencja 32,4%
1997 rok……konstytucyjne….frekwencja 42,86%
2003 rok…..w sprawie przystąpienia Polski do U.E……frekwencja 58,85%
Wszystkie referenda jakie się odbyły w powojennej Polsce inicjowane były przez Rząd. Informacje na ich temat znalazłam w 5 sekund – dosłownie.
Na temat petycji referendalnych, spełniających wymogi ustawy ( co najmniej 1 milion podpisów), które skończyły swój żywot w niszczarce urzędu państwowego, informacje już nie są tak łatwo dostępne. Zatem przypomnę jedynie te, które pamiętam.
w sprawie ACTA
w sprawie odwołania Rządu Donalda Tuska
w sprawie Rospudy
w sprawie ustawy antyaborcyjnej
w sprawie funduszu alimentacyjnego
w sprawie sześciolatków
Podaję z pamięci i niechronologicznie… ale pewnie zaraz mnie poprawicie , może coś dołożycie nawet…
Odbyły się jedynie referenda lokalne dotyczące spraw społeczności lokalnych, i to tylko te popierane przez opcje polityczne, mające wpływ na decyzje w danej sprawie i na danym terenie.
To, że rozpisanie referendum jest przedsięwzięciem zarezerwowanym dla spraw szczególnej wagi, gdzie poparcie społeczne jest czynnikiem ważnym ze względu na charakter planowanych zmian, nie wymaga tłumaczenia. Natomiast inaczej ma się rzecz z protestem społecznym wobec planów Rządu. Do wyrażenia sprzeciwu mamy narzędzie w postaci PETYCJI zwykłej oraz PETYCJI w sprawie rozpisania referendum ogólnonarodowego.
Jak zatem mamy rozumieć fakt zignorowania kilku petycji o fundamentalnym znaczeniu ? I nie chodzi tylko o to, że skończyły w koszu – chodzi przede wszystkim o to, że nikt nie wziął ich pod uwagę. Ustawy wydano, mimo wyraźnego sprzeciwu społecznego i do dziś to nie kto inny tylko właśnie my ponosimy skutki tych ustaw. Szczególnie boli mnie ta w sprawie ustawy antyaborcyjnej, ponieważ arbitralnie zadysponowano moim nietykalnym osobistym dobrem, do tego w sposób bezpardonowy. To było ewidentne nadużycie wobec ponad 50% społeczeństwa, a jeśli doliczyć świadomych ojców to znacznie więcej… Ale nie o tym miało być. Przepraszam – zawsze się bulwersuję tą systemową przemocą wobec ludzi.
Idźmy dalej. Prócz relacji z sejmu, trafiłam dziś na coś jeszcze, co z jednej strony mnie ucieszyło, bo ustawa antyprzemocowa przeszła przez duszną salę Senatu, ale zaraz znowu natrafiłam na wyraźny znak, że demokracja w Polsce to fikcja. W notatce o konwencji dziennikarz wspomniał, i to chyba z pewną satysfakcją, jeśli dobrze odczytałam intencje, o senatorskich skrzynkach pocztowych zasypanych protestami przeciwko konwencji. I znowu to samo – moi przeciwnicy także zostali zignorowani. I jakoś mnie to martwi zamiast cieszyć. Martwi – bo oni też są obywatelami i mają prawo oczekiwać, że ich sprzeciw zostanie potraktowany tak, jak powinien być potraktowany każdy sprzeciw.
Zaraz się z tego wytłumaczę. Tak, macie rację – to ambiwalencja, ale nie brak zrozumienia, na czym polega gra polityczna i strategia pokonywania impasu. Ambiwalencja moja polega na tym, że z jednej strony mam poglądy, których jestem gotowa bronić wszelkimi dostępnymi środkami, ale też jednym okiem wciąż kontroluję poprzeczkę wyznaczającą granice praworządności. I widzę wyraźnie, że granice te, mój Rząd i Parlament ciągle przekracza. Robi to w stosunku do mnie i w stosunku do moich oponentów. Robi to w stosunku do nas wszystkich – w stosunku do społeczeństwa jako takiego.
Przypomnę pierwsze pytanie: dlaczego demokracja w Polsce nie działa?
Może kiedy odpowiemy sobie na pozostałe pytania coś się wyłoni z Waszych odpowiedzi.
Zapraszam do dyskusji …
Na marginesie doniesień o epidemii odry
Podzielę się dziś z Wami moimi przemyśleniami na temat awantury szczepionkowej, jaka trwa od dłuższego już czasu.
Film tvn24 w miarę obiektywnie pokazuje obie strony sporu.
Kto jest ciekawy szczegółów może poprosić wujka Google – hasło – wojna szczepionkowa – o komplet publikacji i filmów na ten temat. Tu podałam Wam pierwszy z brzegu – trochę stary bo z 2012 roku, ale nie ma to większego znaczenia dla bieżących rozważań, ponieważ nie zamierzam rozpatrywać, kto ma rację. Raz dlatego, że aby udowodnić rację którejkolwiek ze stron musiałbym dysponować wiarygodnymi badaniami naukowymi- a takie nie istnieją. Dwa – problem z wojną szczepionkową nie ma nic wspólnego z badaniami.
Skąd zatem problem? Przecież nie powstał z nudów czy z głupoty ludzkiej. Problem wynika z umiejętności postrzegania zjawisk przyczynowo- skutkowych z jednej strony i lekceważenia tych spostrzeżeń z drugiej. Rodzice i niektórzy lekarze od wielu lat żyją w przekonaniu o tym, że szczepionki o takim składzie jak dziś się stosuje są odpowiedzialne za nieprzewidywalne, trwałe skutki uboczne, dodajmy skutki poważne i nieodwracalne, a także często mówią też o tym, że niektóre z nich pojawiają się w odległym czasie od szczepienia. Mówić tak sobie można, trudniej lub zgoła nie sposób tego udowodnić. Czy to znaczy automatycznie, że nie mają racji? Oczywiście, że nie!
Druga strona sporu prezentując nieugiętą postawę lekceważenia sygnałów od rodziców i lekarzy, oraz histeryczne i agresywne reakcje na ich najlżejsze sugestie – osiągnęła efekt domina – zamiast uspokoić, zainteresować się, okazać minimum empatii, doprowadziła do eskalacji sporu. W 1998 roku ukazała się publikacja w The Lancet dr. Andrew Wakefield’a dotycząca sensacyjnych doniesień o szkodliwości szczepień. Dezawuować tę publikację było bardzo łatwo, szkoda tylko, że mało przekonująco, albowiem jak już mówiłam, brakuje badań nad skutkami długofalowymi szczepień, co pozostawia niestety nadal szeroką przestrzeń dla wszelkich spekulacji.
Jak widać obie strony trwają w klinczu od lat, przy czym front anty szczepionkowy zatacza coraz większe kręgi zwolenników, zaś obrońcy systemu szczepień nadal pomijają najważniejszy argument na obronę tego systemu. Zmienili wprawdzie ton, powoli zbliżają się do punktu, w którym będą musieli powiedzieć to, co jest dla mnie oczywiste i powinno od dawna być oczywiste także dla wszystkich stron sporu. Ale jeszcze trochę potrwa nim bomba wybuchnie.
Zapewne zielone światło pojawi się dopiero wówczas, gdy koncerny farmaceutyczne zabezpieczą się prawnie przed odpowiedzialnością za…domniemane skutki działania ich produktów. Piszę domniemane – bo nadal są to tylko domniemania. Jestem racjonalistką i do tego ateistką, więc łaska wiary w rzeczy nawet bardzo prawdopodobne mnie nie dosięga, tym niemniej stoję po stronie anty szczepionkowców. A stoję tam twardo, bo to strona słabsza, skopana z każdej strony i skazana na ośmieszanie – ale nie na porażkę. Co to to nie!
Epidemia odry w Niemczech propagandowo korzystna dla koncernów, zostanie bardzo szybko przewrócona w szeregu kostek domino – założymy się?
I wcale się z tego nie cieszę, jak można by przypuszczać. Pozwolę sobie zwrócić uwagę na proste i oczywiste konkluzje. Otóż dziecko rodzi się w określonych czasach, w określonym państwie i nim stanie się samosterującą się jednostka ludzką bardziej lub mniej uczłowieczoną, już jest, od zarania swojego istnienia wprzęgnięta w rozmaite systemy – kulturowy, prawny, edukacyjny, religijny, a także w system ochrony zdrowia. Odbywa się to rzecz jasna zanim może wypowiedzieć pełne zdanie podrzędnie złożone.
Zauważmy, że państwo jako jednostka organizacyjna bierze na siebie obowiązki ale też wymaga od obywateli posłuszeństwa. To rodzaj umowy społecznej. I im bardziej zindustrializowane państwo tym mniej swobody ma jej obywatel i tym więcej pozornego bezpieczeństwa. Nie ulega też żadnej kwestii, że godzimy się z tym stanem rzeczy, bo nie mamy większego wyboru, ponieważ zdajemy sobie sprawę z tego, że życie poza systemem oznacza automatycznie odcięcie nas od ochronnych skrzydeł państwa i w praktyce sprowadza nas do poziomu śmietnika, bezdomności, bezrobocia itd.
Zatem jeśli państwo tworzy warunki dla egzystencji swojego społeczeństwa, to myśli o nim jako o całej populacji, pomijając jednostkowe interesy jego składowych czyli nie interesuje się ani mną, ani Tobą jako osobnymi bytami. To zupełnie zrozumiałe. O swoich potrzebach człowiek dojrzały musi myśleć samodzielnie.
odkrywcy.pl
System szczepień, to jeden z tych obowiązków, jakie państwo nam narzuciło w latach pięćdziesiątych, i wówczas także nie obeszło się bez problemów. Ludność z oporami przyjmowała ten obowiązek, ale ostatecznie poddaliśmy się mu wierząc, że to dla naszego dobra, kompletnie nie rozumiejąc, że nikomu nie zależy akurat na naszym osobistym zdrowiu. Cały czas bowiem chodziło o interes populacyjny. I nadal tak jest.
Dlaczego tego się nie mówi wprost ? Bo państwo nie ma zamiaru brać na siebie kosztów ewentualnych roszczeń ludzi poszkodowanych z powodu nie do końca bezpiecznego systemu, o którym mowa. Koncerny farmaceutyczne w zasadzie już mają niemal wszędzie wymuszone gwarancje ochrony przed roszczeniami. Pamiętacie aferę Kopacz z czasów, gdy była ministrem zdrowia? Zażądała gwarancji, że szczepionka przeciwko ptasiej grypie jest skuteczna i takich gwarancji nie otrzymała – oszczędziła Polsce wydatku kilka milionów złotych. Wspominam ten fakt, bo jest on rzadkim przykładem, jak powinno się zachowywać państwo w sposób odpowiedzialny.
I wracając do tematu głównego – niestety, czy się to komu podoba czy nie, szczepienia będą nadal prowadzone w ramach wymuszonego obowiązku. I my się na to zgodzimy, wielu spośród nas nawet się będzie tego domagać. Tak moi drodzy – w interesie populacji jest chronić ją przed epidemiami, a jak na razie nie ma innego sposobu.
Natomiast powinniśmy popierać anty szczepionkowców ponieważ oni mają swoje racje, słuszne żale, i domagają się również w naszym, populacji interesie by nauka zrobiła wysiłek i sprawę wyjaśniła bez wątpliwości, by oficjalna medycyna nie kluczyła i nie ignorowała faktów statystycznych. Ludziom , którzy szczepią swoje dzieci dla dobra całej populacji, należy się opieka państwa, jeśli w wyniku tych działań, które są narzucone przez system, ponieśli szkodę najwyższą – trwałą utratę zdrowia przez dziecko. Jest niemoralne i nieetyczne obrzucanie tych ludzi błotem, jest wielką niesprawiedliwością zostawianie ich samym sobie.
Kolejny ekspert ?
Udostępnienie kobietom antykoncepcji jest działaniem antypaństwowym
Tym razem niczego nie będę analizować. Szkoda czasu i atłasu. Natomiast chcę zwrócić Waszą uwagę na mechanizm zaszczepiania fałszywych przesłanek, przekonań i poglądów, wyhodowanych w umysłach osób duchownych i świeckich, na podatną tkankę młodego pokolenia Polek i Polaków. Żywię nadzieję, nie wiem czy słuszną, że młodzież wychowywana w normalnych domach przez światłych rodziców nie ulegnie czarowi kłamstwa i absurdu, ale biorąc pod uwagę, że wielu spośród niewierzących posyła swoje dzieci na lekcje katechezy, mam i tu podobne obawy.
Nikogo nie trzeba przekonywać, że nagłaśniane w ostatnich latach wypowiedzi duchownych na temat seksualności to nie tylko stek bzdur, ale także jedna wielka obelga pod adresem przede wszystkim kobiet. Odbiera się im prawo do wolnego wyboru, odmawia się im prawa głosu w sprawie ich funkcji prokreacyjnej, ustawicznie przywołuje się je do porządku pokazując, gdzie jest ich miejsce.
Wielu ateistów nawet cieszy się, że kościół przegina i kompromituje się tymi wypowiedziami, bo, jak twierdzą, własnymi rękami się unicestwia. Tylko, że jednocześnie trwa proces indukcji tych szkodliwych treści w umysły młodego pokolenia. I o to młode pokolenie ktoś wreszcie powinien się upomnieć. Powinni to zrobić specjaliści, psychologowie – seksuolodzy, pedagodzy, ministerstwo oświaty, Rzecznik Praw Dziecka, świeckie organizacje mające w statucie ochronę dzieci i młodzieży przed deprywacją no i wreszcie, przede wszystkim Rodzice. Jakoś nie zauważyłam przejawów troski tych osób fizycznych i podmiotów uprawnionych do reprezentowania interesu społecznego. Nie wątpię, że widzą to samo co ja, nie wątpię, że są równie zaniepokojeni, ale ich głos nie jest słyszalny. I niestety nie będzie go słychać, ponieważ media mają inną misję niż się nam powszechnie wydaje – media oddają głos jedynie słusznej opcji. Czy zdają sobie sprawę ze swojego walnego udziału w procesie ogłupiania społeczeństwa? Są kryci – taką misję mają wpisaną w preambule ustawy. Pozostaje jedynie pozazdrościć dobrego samopoczucia…
Kropla drąży skałę; wystarczająco długo powtarzane kłamstwo staje się prawdą. Wystarczająco często powtarzane kościelne prawdy objawione na temat seksu, kobiet, rodziny, sumienia, życia poczętego, mordowania i krzyku zarodków zadomowiły się już na dobre w języku i w myśleniu Polaków. Jeśli dziewczyna słyszy, że się będzie puszczać, chłopak, że będzie sobie pozwalał, kobieta, że nie ma prawa do czegokolwiek – to tak będzie. Działa tu bowiem nieuświadomiony mechanizm psychologicznego warunkowania na spełnianie oczekiwań. Działa to mniej więcej tak: jeśli będziemy komuś np. dziecku mówić, że samodzielne przechodzenie przez ruchliwą jezdnię spowoduje iż wpadnie pod samochód – to wielokrotnie wzrasta prawdopodobieństwo, że tak właśnie skończy się pewnego dnia jego życie, skoro tylko uda mu się wyrwać spod kurateli i parasola ochronnego nadopiekuńczych rodziców czy dziadków. Jeśli dziewczynka od maleńkości słyszy, że seks jest czymś nagannym, brudnym, złym uczynkiem, wyuzdaniem, puszczaniem się, wpadaniem w kłopoty, to najprawdopodobniej tak będzie. Jeśli ta dziewczynka, jako dojrzewająca i dojrzała kobieta będzie z całych sił bronić się przed naturalną potrzebą zbliżenia seksualnego z powodu zaindukowanego lęku przed skutkami, to ma zapewnione głębokie zaburzenia w sferze seksualnej. Samospełniająca się przepowiednia – tak się nazywa ten mechanizm.
Zastanawiam się, o co chodzi klerowi w Polsce? Jeśli pan Knabit mówi o ludziach jak o parzących się nieustannie zwierzętach, bezmyślnych istotach goniących za głosem popędów, to, zgodnie z wiedzą o indukcji przekonań i mechanizmach samospełniającej się przepowiedni, chodzi mu zapewne o to, byśmy zaczęli nieodpowiedzialnie kopulować przy każdej okazji i we wszystkich możliwych konfiguracjach. A co jeśli się tej wizji nie poddamy? Co jeśli kler rozwinie myśl Knabita, że: udostępnienie kobietom antykoncepcji to działanie antypaństwowe? Jak myślicie, ile minie czasu nim usłyszymy coś w stylu, że: gwałt z poczęciem nowego błogosławionego życia, to akt patriotyczny i obowiązek obywatelski każdego porządnego katolika i Polaka? Bo ja myślę sobie, że społeczeństwo, które pomieściło deklarację wiary lekarzy, modlitwę o deszcz w parlamencie RP, poświęcenie windy i rur kanalizacyjnych, łyknie już wszystko… zatem nie będziemy długo trwać w oczekiwaniu.
A może rzutem na taśmę zaczniemy wreszcie reagować? Może należałoby zgłosić do Google tego typu filmiki jak zalinkowane wyżej , na równi z treściami faszystowskimi, szczującymi do nienawiści, pornograficznymi i wszelkimi innymi , obscenicznymi produkcjami. To na prawdę już dawno przestało być śmieszne. I bez obrazy, ale wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z konsekwencji przyswajania tego typu przekazów. Wprawdzie piszę o tym, tu i teraz, ale akurat ateiści są odporni, a czy ktokolwiek inny tu zagląda, czy moja sąsiadka to przeczyta – nie sądzę. A tymczasem epidemia nagłych, cudownych nawróceń wśród celebrytów zatacza coraz większe kręgi…
I może oprócz tego zaczniemy więcej uwagi poświęcać naszym dzieciom, zadbamy o dobre i otwarte z nimi relacje, zaczniemy autentycznie chronić je przed dezyderatą kościelną i religią w szkole, zadbamy o poważne traktowanie etyki w nauczaniu powszechnym. Bo kochani – to nie jest tak, że nie mamy na nic wpływu. Nasze dzieci mieszkają z nami pod jednym dachem. Rady rodziców to nie powinno być towarzystwo adoracji dyrektora szkoły tylko odpowiedzialne ciało decyzyjne. Telewizornie można wywalić na śmietnik – i tak nic tam ciekawego ani wartościowego nie znajdziecie. Kupmy dzieciom dobre książki, oglądajmy z nimi dobre filmy on line, słuchajmy dużo dobrej muzyki – wciąż mamy do tego dostęp.
Żeby przerwać indukcję złych treści wystarczy wyjąć wtyczkę.
Żeby nauczyć się demokracji trzeba ją ćwiczyć – można zacząć od tego, że w każdy pierwszy piątek miesiąca wyrazimy głośno i wyraźnie w swoim środowisku – w pracy, w szkole, w sklepie, do sąsiada, do nauczyciela, do księdza albo radnego jedną , dobrze umotywowaną myśl, sprzeciw lub poparcie… spróbujcie- to na prawdę nie boli, a czasem nawet sprawia satysfakcję. 😉
Dlaczego ni z gruchy ni z pietruchy mówię o demokracji? To proste – jeśli się jej nie nauczymy sami, to nikt tego nie zrobi, bo nikt nie jest tym zainteresowany. A po co nam ona? Bo nie istnieje żadna inna opcja, która by mogła przeciwstawić się tej spektakularnej klerykalizacji czyli polskiej hucpie episkopalno-rządowej. Muszą zacząć działać i to sprawnie mechanizmy demokratycznej kontroli oddolnej i to jest nasze być albo nie być. Mnie też się to nie podoba – też wolałabym zajmować się swoimi pasjami albo beztrosko zbijać bąki – ale sorry – taki mamy klimat.
Oto wyrywkowo kilka przykładów indukowania fałszywych przekazów
Masturbacja – grzech śmiertelny
Kobiecość i męskość – szczególnie polecam – długie kazanie, ale absolutnie mistrzowska klasa w sztuce indukcji – 95% obserwacji plus 5% fałszywych wniosków i mylnych interpretacji – mogę się z każdym założyć, że nie wyłapiecie tych elementów, za to po wysłuchaniu, nawet jako ateiści, uznacie model tradycyjnych ról przypisanych do płci za jedynie właściwy i słuszny… i dla każdego, bez względu na jego osobisty wewnętrzny imperatyw. Właściwie jest to pean pochwalny dla wiedzy o gender i wciskanie słuchaczom przekonania, że tylko i wyłącznie tą drogą można osiągnąć szczęście. Bardzo ładnie opakowany kit do zalepiania dziur i pęknięć w emocjonalnych deficytach przeciętnego zjadacza chleba. Ale niestety życie nie chce być aż tak proste, człowiek to jednak kompilacja zbyt wielu zmiennych, a uproszczenia i chadzanie na skróty to droga donikąd, chyba, że zgodzimy się przyjąć schemat i pozbędziemy się ambicji rozwojowych. Wtedy kościół stanie się jedynym beneficjentem i dysponentem naszego życia – i o to w tym wszystkim chodzi. Piotr Pawlukiewicz nie uleczy naszych relacji z partnerem, za to skutecznie odwiedzie nas od prób szukania właściwego rozwiązania problemu. Zapamiętamy i przyjmiemy za pewnik optykę kościoła, że rozwód jest niepotrzebny, dzieci są ukoronowaniem kobiecego szczęścia, rady fałszywych przyjaciółek – bo one zawsze są fałszywe – to głos szatana, rola ojca sprowadza się do zranienia syna, by ten stał się prawdziwym mężczyzną itp. uogólnienia i mądrości życiowe serwowane z ust przedstawiciela instytucji, która z definicji nic o naszym życiu wiedzieć nie może, bo nie ma wglądu w tą część życia społecznego. Rozmowy przy konfesjonale to jednak trochę za mało…by stać się ekspertem, natomiast wystarczająco dużo, by pozować na takiego specjalistę. I Piotr Pawlukiewicz na takiego specjalistę z powodzeniem pozuje – publiczność przyjmuje go z wielkim aplauzem – co wcale mnie nie dziwi – ludzie lubią populistyczne gadanie, identyfikują się chętnie z obrazkami, jakie im prelegent maluje, a że nie słuchają z właściwym sceptycyzmem i nie stać ich na krytyczny ogląd? Przecież nikt tego w szkole nie uczy. I to jeden z ważnych powodów dla których kościół nie widzi miejsca dla etyki w szkole.
Bridge – a tu inny rodzaj marketingu… bardzo silne oddziaływanie na emocjach
Czy grzech i poranienia seksualne mogą być furtkami dla szatana – ks. Piotr Glas, egzorcysta
Fenomenalny patent na odwracanie uwagi od prawdziwych przyczyn problemów, sianie lęków, a jednocześnie sprzedaż modnych usług czyli marketing. Takie spotkania i publikacje tworzą rynek zbytu na usługi egzorcystów, dokładnie tak samo jak stworzono rynek zbytu na usługi zmierzające do podtrzymania mitu wiecznej młodości – czyli na operacje plastyczne, wybielanie zębów, czy cały przemysł kosmetyczny, fitness itd. No ale nie czepiajmy się, mamy wolny rynek tak? No mamy! Chciałabym tylko, żeby ludzie ustawiający się w kolejce do egzorcysty mieli świadomość tej manipulacji. I życzyłabym sobie, aby może jednak ktoś zbadał obiektywnie jakie są skutki tych metod leczenia, bo coś mi mówi, że nie są one obojętne dla psychiki. Pewnie szepcze mi te wątpliwości jakiś demon, ups!
Nasze dzieci mają prawo do rzetelnej edukacji, podanej systemowo w szkołach publicznych, do podręczników napisanych przez specjalistów w tej dziedzinie, oraz ochrony przed szkodliwymi skutkami oddziaływania indoktrynacji na wczesnych etapach rozwoju w okresie przedszkolnym i wczesnoszkolnym – efekt indukcji lęków przełoży się na jakość ich zdrowia i życia w przyszłości.
Zasygnalizowałam w niniejszym artykule kilka różnych problemów, które po kolei wyskakują przy każdej okazji , gdy propaganda i marketing KK włazi nachalnie w moje życie. Już nie mam ochoty się z tego śmiać, ani żartować. Ten proceder jest bowiem na prawdę groźny, a skutki trudne do oszacowania. Dzielę się przemyśleniami, sieję niepokój, bo nie widzę światełka w tunelu, bo moi młodzi przyjaciele, rodzice maluchów nadal bagatelizują problem. Wierzą, że robią dobrze posyłając dzieci na religię, pielgrzymkę czy oazę…mówią że chronią dzieci przed ostracyzmem. Myślę, że nawet gdyby istniało takie niebezpieczeństwo, a nie wierzę, że tak jest, to i tak jest to nic w porównaniu z tym, na co naraża się dzieci oddając je w ręce sprawnego katechety…
Od czasu do czasu, każdy z nas w taki czy inny sposób jest nagabywany i wciągany w sprawy, na które być może, w ogóle nie zwrócilibyśmy uwagi. Czasem nas to wkurza, nawet dość mocno potrafi zirytować. Reagujemy zależnie od temperamentu i poziomu zainteresowania daną sprawą. Możemy od razu podpisać się pod wnioskiem, bez wchodzenia w szczegóły i żeby mieć święty spokój, albo wręcz przeciwnie – trzaskamy drzwiami przed nosem aktywisty.
Chciałabym przez chwilę zatrzymać Twoją uwagę przy tych rozważaniach. Wiesz, że tworzenie tzw. lokalnych inicjatyw społecznych, to jedna z wielu możliwości wpływania na nasze najbliższe otoczenie oraz proces kształtowania postawy obywatelskiej wobec danego problemu. Mamy do tego prawo w demokratycznym państwie. I tyle pięknej teorii. Bo, czy za każdym razem jest to inicjatywa czysta w swej intencji? Mam wątpliwości. Aby je rozwiać, aby zyskać pewność, musielibyśmy każdą taką sprawę prześwietlić niczym rentgenem, przyjrzeć się ludziom stojącym za nią, rozpoznać rodzaj pobudek, jakimi się kierują, wreszcie zastanowić się nad argumentami zawartymi w pismach wiodących …
Nikt z nas tego nie robi, nie mamy na to zdrowia ani czasu, nie mamy też na ogół wglądu w skomplikowane, niekiedy bardzo dobrze ukryte zależności personalne, powiązania różnych interesów, różnych ludzi i instytucji. Co więc możemy, i powinniśmy zrobić w takiej sytuacji? Na pewno nie należy niczego podpisywać, jeśli mamy wątpliwości. Jeśli je mamy, to komitet powinien dysponować odpowiednimi, dobrze udokumentowanymi argumentami.
Spory ostatecznie rozstrzyga na ogół jakiś urząd miasta czy gminy, w oparciu o literę prawa i możliwości jakimi dysponuje samorząd lokalny. Nie mam wątpliwości, że w tego typu inicjatywach, zwykle ktoś ma swój interes prywatny, a tzw. interes społeczny to tylko lepiej lub gorzej spreparowana zasłona dymna. Osobiście bardzo nie lubię być wykorzystywana w taki sposób przez moich ziomali. A Ty?
Do napisania tych kilku zdań skłoniła mnie pewna inicjatywa lokalna , której jestem przeciwna już nawet nie dlatego, że ktoś chce coś ugrać dla siebie wyłącznie (a niechby sobie ugrał !) , ale dlatego, że robi to w obrzydliwy sposób – posługując się wyssanymi z palca fałszywymi faktami, w celu wywołania określonych emocji mieszkańców, a także dlatego, że jest ona krzywdząca najsłabszych i najbardziej skopanych przez życie – ludzi wyrzuconych poza nawias – bezrobotnych i bezdomnych. Mieszkam nieopodal miejsca, o które chodzi inicjatorom wniosku i nie odnajduję się w tych pismach, w argumentacji i przede wszystkim nie potwierdzam faktów na jakie komitet się powołuje…
Poniżej oddaję do wglądu treść pisma, jakie spłynęło na biurka urzędników miejskich oraz jedno, które jest głosem rozsądku mieszkańca – krótko i zwięźle przekreśla grubą krechą sens tej inicjatywy. Zwróć uwagę na sposób, w jaki inicjatorzy pomysłu argumentują swoje żądanie – całe pismo ocieka wprost od troski obywatelskiej o wizerunek miasta, o zabytki, o spokój mieszkańców, gdy najprawdopodobniej chodzi o zwykłe przejęcie lokalu… Zamieszczam jedno z najkrótszych pism, jakie komitet wystosował do różnych urzędów miejskich- pozostałe liczyły po kilka stron formatu A4 , co świadczy o wyjątkowo kreatywnym ściemnianiu
Modelowy przykład jak robić dym bez ognia:
Pismo komitetu obywatelskiego do ZBK
A to z kolei krótka notatka autorstwa jednego z mieszkańców – o tyle ciekawa, że wyraża autentyczną postawę prospołeczną, krótko i na temat wskazuje na bezzasadność inicjatywy – niestety rzadka postawa i niepopularna w naszym, mało wyrobionym społeczeństwie, przynajmniej w zakresie relacji międzyludzkich.
Klienci darmowej kuchni święci nie są na pewno, ale 90% przewinień o które są
oskarżani jako sprawcy jest wyssane z palca. Puste butelki, które są
pozostałością po libacjach w większości są po drogich alkoholach i na pewno
nie wypili ich bezdomni i tzw. „lumpy”. Dotyczy to również napisów na bramach
i murach. Ktoś chce naszymi rękoma załatwić swój partykularny interes. To
wpisuje się w tendencję, ostatnimi czasy, nasilającą się w Krakowie, bronienia
swojego otoczenia kosztem społeczeństwa całego miasta. Takimi przykładami są
spalarnia odpadów oraz spopielarnia zwłok w Podgórkach. Wywalenie takich
punktów (Reformacka) na peryferia mija się z celem. Nie przyniesie żadnych
efektów. Bezdomni i potrzebujący pomocy zawsze będą się gromadzić tam gdzie
jest najwięcej ludzi i można liczyć na wsparcie i jałmużnę. Trzeba pamiętać ,
że Kraków to milionowe miasto z dobrą infrastruktura i zawsze będzie
przyciągać nie tylko młodych ludzi chętnych do pracy i mających potencjał,
ale również osoby nie umiejące (lub nie chcące) znaleźć się w tej
rzeczywistości.
Uważam kierunek działań wyznaczony w tych pismach wręcz za szkodliwy, a
nie tylko nieprawidłowy.
***
Uczestnictwo w życiu społecznym jest ważnym elementem nauki demokracji – ale zawsze trzeba pamiętać, że niekiedy za wielkimi hasłami kryją się małe interesy i niskie standardy społecznego współistnienia i to niezależnie w jakiej skali – osiedle, gmina, miasto czy państwo. Bądźmy więc uważni, roztropni i sceptyczni. Hura-optymizm nie jest wskazany, gdy mamy niedosyt informacji, częściej bowiem zostaniemy wykorzystani, niż osiągniemy satysfakcję z uczestnictwa.
Pochylając się nad mizerią życia społecznego w Polsce, zastanawiam się od dość dawna, gdzie jest najczulszy punkt uchwytu, od którego należałoby zacząć kształtować pozytywne zmiany na tym polu. A jest to ugór, gdzie nic nie rośnie oprócz chwastu, a każdy głos rozsądku niknie w szumie wiatru i nikt go nie słyszy, nikt na niego nie odpowiada.
I tak sobie myślę, że tym czułym punktem są młodzi rodzice, a właściwie ich dzieci, te najmniejsze, nawet jeszcze nie narodzone, zaledwie w planach…
Zanim temat w pełni rozwinę w następnych publikacjach, już dziś chcę zarekomendować pozycję wydawniczą, niemłodą już, ale wciąż aktualną, uznaną, i słusznie, za jedną z trzech najbardziej wpływowych koncepcji wychowawczych XX wieku. Chodzi o wydaną w kilkunastu językach pozycję zatytułowaną ” W głębi kontinuum” autorstwa Jean Liedloff. Autorka towarzysząc przez kilka miesięcy plemieniu koczującemu Indian Yequana , z resztą z zupełnie innego powodu, poczyniła szereg cennych obserwacji. Wnioski ujęła w ramach wspomnianej pozycji wydawniczej, a ta stała się podstawą nowego nurtu w podejściu do wychowania dzieci, opartego na bliskości. Ten nowy sposób widzenia kwestii rodzicielstwa i budowania relacji z dzieckiem nosi rożne nazwy, min rodzicielstwo towarzyszące. Na fali nowej idei powróciły do łask stare wynalazki takie jak chusty i nosidła dla niemowląt, i szereg innych dawno wypartych przez nieco chore koncepcje „hodowlane” zachowań w relacjach z dziećmi.
Nie odważyłabym się niczego państwu proponować w tej delikatnej materii, wszak nie jestem specjalistą, ani żadnym ekspertem w tej dziedzinie, gdyby nie to, że 20 lat temu, po przeczytaniu tej fascynującej lektury stwierdziłam, że ta nowa idea wcale nie jest mi obca, że cały czas ją w sobie miałam, że na koniec dodam – urosły mi skrzydła, bo gdzieś w głębi czekałam na zielone światło by móc zdobyć się na ekspresję mojego prawdziwego, czystego instynktu.
Wkrótce ukaże się pierwszy wpis na moim blogu- OBSERWATORIUM- gdzie bez żadnych ograniczeń będę mogła podzielić się z państwem moimi doświadczeniami z tamtego okresu. Mój syn ma dziś 21 lat i właściwie cały czas obserwuję, czasem z niepokojem, czasem z satysfakcją, efekty i poziom ryzyka jakie podjęłam w tamtym czasie. Zachęcam Państwa do lektury i życzę odwagi. Nasz ugór społeczny aż prosi się o zasianie nowych odmian, odpornych, różnorodnych i cennych, i pamiętajmy, że bogactwo ziemi to różnorodność tego co na niej żyje, a jednolitość prowadzi do wyjałowienia gleby i sukcesji ekosystemu. Tak nas uczy Matka Natura i tego prawa się nie przeskoczy.
Pytanie na śniadanie (wstałem niedawno ;)):
Obnoszenie się ze swoją religią, próby przekonywania, że ona czyni kimś lepszym, jest przez wielu uznawane za przejaw zbędnego ekshibicjonizmu i demonstracja prywatnych poglądów na życie, czy przypadkiem obnoszenie ze swoim „ateizmem” nie jest tym samym????
Przedstawiam Wam post z Fb autorstwa Jarka Żelińskiego – na takie głosy czekałam od dawna. Przeczuwałam jedynie, że ludzie o takim stosunku do rzeczywistości muszą istnieć i oto widzę czarno na białym , że nie tylko są, ale podzielają nasze frustracje wynikające z całokształtu ostatniego ćwierćwiecza w Polsce. Pytanie zawarte w poście rozwinęło dyskusję, która wkrótce zdryfowała na o wiele ciekawsze kwestie.
Oczywiście, jak to bywa w tego typu rozmowach, wielogłos jest dość przypadkowy i chaotyczny, tym niemniej wyłania się z niego coś wyjątkowego, jak na nasze polskie warunki, coś, co pozwala mieć nadzieję, że więcej nas wszystkich łączy niż, jak chcieliby politycy, dzieli. Zaryzykowałabym nawet twierdzenie, że ludzie o dobrej orientacji w rzeczywistości , o pogłębionej świadomości społecznej, to ludzie, którzy prawdopodobnie nie zakwestionują twierdzenia, że liczne podziały jakie uczyniono na naszym społecznym organizmie w minionych dekadach – to podziały sztuczne, oraz, że jedyny podział jaki istnieje faktycznie, mimo, że nie jest do końca uświadomiony, to podział na ONI – rządzący i MY – społeczeństwo.
Zachęcona inicjatywą Jarka Żelińskiego sformułowałam kilka pytań, na które każdy świadomy obywatel powinien sobie dzisiaj odpowiedzieć. Jednocześnie zachęcam do publikacji swoich poglądów w poruszanych kwestiach. Przegląd Waszych wypowiedzi pozwoli nam wszystkim zorientować się kim jesteśmy, wszyscy razem i każdy z osobna. Taka wiedza jest nam dzisiaj szczególnie potrzebna, albowiem oficjalnie nadal jesteśmy społeczeństwem demokratycznym, ale to się może wkrótce zmienić, a tego byśmy chyba nie chcieli…Najwyższy czas by się określić na przyszłość, dać znak, że też mamy swoje zdanie i przestać udawać, że polityka nas nie dotyczy…
1. Czy obecność jakiejkolwiek ideologii we wszystkich sektorach życia społecznego jest korzystne z punktu widzenia rozwoju państwa i społeczeństwa? Pytanie abstrahuje od klerykalizacji.
2. Czy przeszkadza mi odmienny światopogląd „sąsiada” czy raczej uważam, że ta sfera jest prywatnym zasobem świadomości i częścią osobistej wolności?
3. Czy czuję się podmiotem we własnym kraju, ergo jak państwo mnie traktuje?
4. Jak ja traktuję swoje prawa i obowiązki wobec państwa?
5. Czy podoba mi się styl rządzenia moim krajem?
6. Czy wiem co to znaczy, że : „Naród sprawuje władzę przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio.”
Zaproponujcie swoje pytania, na które odpowiedź, waszym zdaniem, jest ważna z punktu widzenia obywatela.
Przypominam, że gdy mówimy o obywatelu mamy na myśli członka społeczeństwa w jego relacji z państwem, czyli organizatorem życia społecznego.
I tak to bywa w życiu obywatela, że sobie coś zaplanuje, nawet się przygotuje solidnie, a tu się nagle okazuje, że to już nie ważne jest, bo cały czas rzeka płynie i to co było ważne wczoraj – dziś jawi się blado i rachitycznie. Miałam kontynuować prace nad konstytucją, ale na dzień dobry dostałam między oczy tą oto wiadomością:
Od półtora roku rząd USA i Komisja Europejska pracują nad nową umową o wolnym handlu, która ma radykalnie zwiększyć władzę międzynarodowych korporacji nad rządami państw narodowych oraz uwolnić przepływ kapitału i inwestycji spod demokratycznej kontroli społecznej. Umowa ma nazywać się Transatlantyckie Partnerstwo w dziedzinie Handlu i Inwestycji – TTIP – co anglojęzycznym odbiorcom może kojarzyć się z napiwkiem, ale pieniądze, które wchodzą w grę są olbrzymie. Ciało, które zajmuje się tworzeniem zapisów umowy – Transatlantycki Dialog Gospodarczy (TABD) – to organizacja stworzona do realizacji interesów lobbystów. Ze strony amerykańskiej w negocjacjach biorą udział przedstawiciele Departamentu Handlu, Stary Kontynent reprezentują urzędnicy KE. Słowo „reprezentują” w tym kontekście ma znaczenie czysto symboliczne, bo obywatele po obu stronach Atlantyku nie mają żadnej wiedzy na temat przebiegu negocjacji, ani nie są informowani o potencjalnych skutkach wprowadzenia w życie zapisów umowy.
Siedzę, czytam. Śniadanie stygnie, a mnie szlag trafia i mięcho zdobi ściany – BTW – trzeba będzie znowu malowanie zrobić….
Artykuł pochodzi ze strony www.strajk.eu
Czytaj także
Obchodziłam temat jak jeża – miałam poczucie, że ważny jest, ale jednocześnie czułam się niekompetentna i uważałam a priori, że jest nudny po prostu.
Tymczasem już w trakcie analizy, nie wiadomo kiedy, wciągnęła mnie ta praca do tego stopnia, że zmęczenie gdzieś pierzchło, myśli się gotowały jak w kotle z piekielną smołą i nabrałam przekonania, że to nie tylko ciekawe przedsięwzięcie ale wręcz konieczny proces poznawczy, jeśli chcemy mówić o świadomym obywatelstwie.
Bo jakby na to nie spojrzeć – obywatel brzmi dumnie, ale nie można nim być w pełni jeśli nie znamy swojego miejsca w szeregu, nie wiemy jak nas traktuje konstytucja, było nie było najważniejszy akt prawny państwa – czyli organizatora życia społecznego. Zachęcam Was moi drodzy do wpadania tu od czasu do czasu by zażyć kolejną pigułkę wiedzy obywatelskiej, oraz do samodzielnej analizy tego tekstu i oceny z własnego punktu widzenia.
Preambuła w oryginalnym brzmieniu
Tytułem wprowadzenia proponuję zapoznać się z kilkoma podstawowymi pojęciami i ich definicjami:
REKLAMA jest to każda odpłatna forma prezentacji dóbr, usług i idei, która oddziałuje bezpośrednio na zjawiska rynkowe, a zwłaszcza na motywy, postawy i sposób postępowania konsumentów podejmujących decyzje o zakupie konkretnych dóbr, czyli stwarzających popyt rynkowy.
Celem reklamy jest zazwyczaj przekonanie odbiorców o zaletach produktu. Stara się zainteresować towarem potencjalnych klientów, wzbudzić pragnienie posiadania produktu i w ten sposób doprowadzić do zawarcia transakcji kupna-sprzedaży.
Skuteczność reklamy, to stopień realizacji celów jakie przedsiębiorstwo chce osiągnąć przy jej pomocy.
REKLAMA SPOŁECZNA to proces komunikacji perswazyjnej, którego głównym celem jest wywołanie społecznie pożądanych postaw lub zachowań. Realizowane jest to zazwyczaj na dwa sposoby. Po pierwsze przez namawianie do prospołecznych zachowań (…). Po drugie poprzez namawianie do zaniechania zachowań niepożądanych(…).
Różnice między reklamą społeczną a reklamą komercyjną: złożoność zmienianej postawy (komercyjna- prosta, społeczna- złożona); pożądany poziom zmiany (płytki/głęboki), charakter przekazu (przyjemny/czasem nieprzyjemny); rodzaj korzyści (bliskie/dalekie), intencje przypisywane nadawcy (chęć zysku/chęć pomocy), budżet (większy/mniejszy).
KAMPANIA SPOŁECZNA to zestaw różnych działań zaplanowanych w konkretnym czasie, skierowanych do określonej grupy docelowej, której celem jest doprowadzenie do wzrostu wiedzy, zmiany myślenia, zachowania wobec określonego problemu społecznego lub prowadzi do rozwiązywania problemu społecznego blokującego osiąganie dobra wspólnego zdefiniowanego jako dany cel marketingowy. Kampania społeczna może stosować narzędzia i techniki reklamowe oraz PR.
MARKETING SPOŁECZNY – zasada światłego marketingu, zgodnie z którą firma powinna podejmować decyzje marketingowe, biorąc pod uwagę pragnienia i długofalowe interesy konsumentów, wymogi firmy oraz interesy społeczeństwa w długim okresie.
Według definicji w. Balczuna („Educational aspects of social marketing campaigns”), marketing społeczny definiowany jest jako równoczesne zaadaptowanie filozofii marketingu i dostosowanie technik marketingowych dla wywoływania zmian zachowania ludzi, które ostatecznie prowadzą do społecznie pożądanych zmian w postawach i systemie wartości.
Źródła
http://www.kampaniespoleczne.pl/wiedza_definicje,2749,csr_definicja_sri_sri_raviego_shankara
http://www.findict.pl/slownik/reklama
http://reklama.arct.pl/definicja_reklamy.html
http://sciaga.pl/tekst/36208-37-marketing_spoleczny