Wrocławskie Urszulanki pod lupą władz porządkowych czy pod ciepłą kołderką ochronna rządu? Relacja mieszkanki akademika przy Placu Bp Nankiera
Zamieszczamy tekst w oryginale.
Nic, jak na razie nie wskazuje, by zakon Urszulanek poniósł jakiekolwiek konsekwencje w sprawie licznych naruszeń procedur anty-covid19. Sygnalistka i autorka niniejszej relacji szuka prawników… Można się jedynie domyślać, że zakon kontratakując oskarżył o coś panią Judytę Madeyską. Mamy nadzieję dowiedzieć się szczegółów tej sprawy, o czym niezwłocznie poinformujemy naszych czytelników.
Na początku października (2020 przyp.red) w związku z rozpoczęciem studiów wprowadziłam się do Sióstr Urszulanek przy Wrocławskim Placu Nankiera. Klasztor prowadzi szkołę i kilka akademików. Akademik jest oczywiście prowadzony przez siostry zakonne, ale jedyne restrykcje, które mnie na tym terenie miały obowiązywać to powroty do godziny 23 oraz ewentualne informowanie o nocnych nieobecnościach. Siostry nie kontrolują, czy śpimy, czy mamy zgaszone światło. Ja w swoim pokoju w ramach lekkiej kontry (oczywiście nie żeby kogoś wkurzyć czy prowokować, tak czy inaczej, żadne siostry do mojego pokoju nie wchodzą) mam wywieszone plakaty z „hate facism”, „feminist machine” oraz yhm.. „church manipulates”. Łaska pańska, że siostry nie kazały mi pokazać jakiegoś pisma od proboszcza, że mam bierzmowanie, komunie i co niedziele uczęszczam na msze (moje najbliższe otoczenie z wiarą katolicką nie ma za dużo wspólnego).
Siostra odpowiedzialna za nasz akademik na początku sprawiała wrażenie miłej i troskliwej kobiety. Pomogła mi i mojej współlokatorce, Zuzi, wnieść na trzecie piętro nasze walizki, mówiła, że jeśli nie mam jak zapłacić w terminie za pokój, to żebym to tylko wcześniej zgłosiła. Wraz z gwałtownym wzrostem liczby zakażonych wirusem, postawiła nawet na korytarzu witaminę C oraz proponowała użyczenie imbiru do herbaty.
Wszystko to sprawiało naprawdę dobre wrażenie. W pewnym momencie, nawet jako osoba mocno „zindoktrynowana” Gazetą Wyborczą, czy filmami Sekielskiego, zaczęłam myśleć, że może te Siostry są reprezentacją tego, czym kościół katolicki tak naprawdę powinien być.
Niestety do czasu.
Wszystko zaczęło się mieszać w momencie, gdy pierwsza osoba na terenie akademika zachorowała na covid. Warto wspomnieć, że jest to dziewczyna, która jest pierwszy miesiąc w Polsce, pochodzi zza granicy, mówi jedynie po angielsku i kompletnie nie orientuje się jak działa system w Polsce. W zeszłym tygodniu (w okolicach 14.10.2020) dziewczyna ta zaczęła się skarżyć na brak węchu i smaku oraz lekko podwyższoną temperaturę. To, co usłyszała od siostry to to, że ma nie wykonywać testu, bo to za dużo kosztuje oraz, że jak wykona i test będzie pozytywny, to akademik zostanie zamknięty, a tego przecież nikt nie chce. Siostra nie powiedziała jej, że wraz ze skierowaniem od lekarza, może bez problemu wykonać test za darmo. Kazała dziewczynie, która najbliższą rodzinę ma w Azji, znaleźć sobie Airbnb i przesiedzieć tam dopóki nie wyzdrowieje. Nakazała jej jeszcze raz nie robić testu, bo jeszcze zamkną klasztor, trzy akademiki oraz szkołę (cały ten budynek jest naprawdę ogromny, polecam sprawdzić w sieci zdjęcia).
W poniedziałek (19.10) zorientowałam się, że utraciłam węch i smak oraz mam lekko podwyższoną temperaturę. Bałam się, że siostra, słysząc o moich objawach potraktuje mnie tak samo jak poprzednią dziewczynę. Że każe mi się usunąć z akademika i nie robić testu. Postanowiłam od razu sama skonsultować się z lekarzem. Poprosiłam o skierowanie na test. Koniecznym było wpisanie w system mojego aktualnego miejsca pobytu. Bez zastanowienia podałam adres Nankiera 16 Wrocław. Tu przecież jestem, a z racji podejrzenia wirusa, nie będę wracać pociągiem do Warszawy, bo jest to po prostu nieodpowiedzialne. Po konsultacji z lekarzem, postawiłam siostrę przed faktem dokonanym. Powiedziałam jej wprost „Siostro, dostałam skierowanie od lekarza na test, jutro idę”. Kobieta poleciła zmianę pokoju na jednoosobowy (nadal jednak miałam korzystać ze wspólnej kuchni oraz łazienki, co inne dziewczyny) oraz oczywiście wyraziła swoją dezaprobatę wobec mojego zachowania, bo przecież zamkną akademik, klasztor, szkołę, no i co wtedy będzie? Rozmowę ucięłam krótkim „Zobaczymy jutro” i odeszłam.
20. października wykonałam test. Wynik miałam kolejnego dnia przed 18:00. Wyszedł pozytywny.
Pierwszymi osobami, które powiadomiłam, byli moi rodzice, a tuż po nich Siostra, która okazało się, że też zrobiła test na covid i okazał się pozytywny. Siostra powiedziała, że w takim razie powinnam jak najszybciej wyjeżdżać do domu, bo ona nie zamierza mieć nikogo z wirusem na terenie akademika (a przecież sama go miała). Bo co przecież będzie jak zamkną akademik, zakon i szkołę? Po chwili dostałam wiadomość od Zuzi, że siostra wysłała wszystkim dziewczynom SMS o treści: „Drogie dziewczyny, na naszym pietrze jest coronavirus. W takim wypadku wszystkie musicie iść na kwarantannę. S.Przelozona prosi byście wyjechały z akademika.” W kolejnych godzinach jedyne, co słyszałyśmy z Zuzią zza drzwi swoich pokoi to walizki, bieganie, schodzenie po schodach. Do piątku (23.10) oprócz mnie i mojej współlokatorki, została jedna dziewczyna.
Razem z Zuzią uznałyśmy, że wytyczne Siostry są absurdalne i absolutnie nikt nie powinien się stąd ruszać, bo to nieodpowiedzialne. Zuzia zadzwoniła więc do Siostry, która nie była skłonna rozmawiać o swoim poleceniu, bo to nie ona je wydała. Kobieta dała nam numer do swojej Przełożonej. Poprosiła również, by nie mówić Przełożonej od kogo mogłam się zarazić, ponieważ (to tylko przypuszczamy) kobieta nie poinformowała nikogo o podejrzeniu pierwszego przypadku covida na piętrze. To ciekawe uczucie zostać nakłanianym do kłamstwa przez siostrę zakonną.
Rozmowa z siostrą przełożoną trwała nieco ponad dziesięć minut. W skrócie wyglądała następująco:
– Siostro. Zastanawiamy się, na ile odpowiedzialnym jest wypuszczać tak mnóstwo dziewczyn, które jeśli jeszcze nie mają objawów, to najprawdopodobniej będą je mieć, albo chorobę przejdą bezobjawowo. Miałyśmy z tymi dziewczynami bliski kontakt w ostatnich dniach, mamy przecież wspólną łazienkę i kuchnię. Dziewczyny teraz będą jechać autobusami, pociągami, odwiedzą swoich rodziców, dziadków, którzy mogą mieć 70 lat i choroby serca. Uważamy, że to nieodpowiedzialne zachowanie, jeśli w tej chwili wiadomo, że mamy najpewniej już cztery zakażenia w akademiku (ja, siostra opiekująca się naszym piętrem, dziewczyna z pierwszymi objawami i najprawdopodobniej moja współlokatorka Zuzia).
– Dziewczyny, mądrością jest, by wszyscy opuścili to miejsce, skoro na terenie akademika jest wirus. Chyba wolałybyście spędzić izolację w domu, a nie tu. Poza tym my nie mamy warunków, by przeprowadzać na terenie akademika kwarantannę. Przecież podpisywałyście na samym początku regulamin domu studenckiego. Był tam punkt o tym, że, jeśli się gorzej czujecie, macie od razu wracać do domu. My nie będziemy wam żadnej kwarantanny tutaj robić. Mądrością było wypuszczenie wszystkich dziewczyn do domu. Wy, jak nie dziś, to jutro, macie opuścić to miejsce.
– Ale Siostro, za opuszczenie tego miejsca, z testem pozytywnym zapłacę 30 000zł. W systemie jest podany adres akademika.
– No cóż, podpisywałaś w regulaminie, że jeśli masz objawy covidu lub źle się czujesz, masz opuścić akademik w trybie natychmiastowym.
Zostałyśmy w kropce. Siostry wyrzucają nas na bruk, a ja za opuszczenie placu Nankiera zapłacę 30 000zł. Kolejnego dnia rano dostaje kolejny telefon, tym razem od siostry, która urzęduje na naszym piętrze.
– Decyzją Siostry Przełożonej jest, byś opuściła jeszcze dziś to miejsce. We Wrocławiu otwarto izolatorium, załatw sobie tam miejsce.
Przestraszyłam się tego, jak definitywne są siostry. Zadzwoniłam do wskazanego izolatorium, żeby dopytać, jak mogę się tam dostać. Okazało się, że konieczne jest skierowanie. Kolejny raz więc umówiłam się prywatnie (żeby jak najszybciej to załatwić) do lekarza. Ten jednak sprawdził mój status w systemie i powiedział, że moje miejsce izolacji jest już wyznaczone na Nankiera 16, a ja nie mam prawa opuszczać tego miejsca pod groźbą kary pieniężnej. Jedynie sanepid mógłby mi w tej sytuacji udzielić zgody na przemieszczanie się i zorganizowanie specjalnego, bezpiecznego transportu do izolatorium.
Po tej informacji sytuacja się wyklarowała. Nie mogę opuścić tego miejsca. Ilość SMSów, które dostałam od sióstr, że mam wyjeżdżać, że w izolatorium będzie jak na wakacjach i one w ogóle nie rozumieją, dlaczego ja nie chcę tam pójść, była powalająca.
Kolejna część dnia minęła mi i Zuzi na próbach dodzwonienia się do sanepidu, szpitala zakaźnego, połowy wrocławskich komisariatów oraz inspekcji sanitarnej w celu prośby o wskazówki, co mamy zrobić w zaistniałej sytuacji. Z jednej instytucji, przekierowywano nas do drugiej, podawano tam kolejne numery telefonów, do kolejnych osób, kolejnych instytucji, z którymi mogłybyśmy się ewentualnie skontaktować w tej sprawie. Przełączało nas na skrzynki z wiadomościami „wybrany numer nie istnieje” albo „skrzynka tego numeru jest przepełniona, za chwilę nastąpi rozłączenie”. Czułyśmy się jak w „Procesie” Kafki. Zuzi udało się w końcu skontaktować z osobą mającą kontakty w jednym z komisariatów. Ja zadzwoniłam do wujka granicznego. Wszyscy mówili, że to już moment, by dzwonić na 112. Około godziny 18 zadzwoniłam na 112.
Pomiędzy telefonem od siostry przełożonej a kontaktem ze 112, katoliccy fundamentaliści przy okazji uchwalili ustawę antyaborcyjną. Po wystawionych na korytarzach pro-lajferskich ulotkach nie mamy wątpliwości, że zarodki są dla sióstr urszulanek ważniejsze niż żyjący już ludzie.
Pani na linii odebrała moje zgłoszenie. Powiedziała, że siostry popełniły przestępstwo nie zgłaszając nigdzie pierwszego przypadku podejrzenia wirusa na terenie akademika, a największym z wykroczeń było wypuszczenie niespełna dwudziestu dziewczyn do domu. Powiedziała, że jeszcze dziś skontaktuje się ze mną policja.
Po godzinie dostałam telefon od funkcjonariuszki z posterunku na starym mieście. Pani z komisariatu powiedziała, że zeznania o popełnieniu przestępstwa przez siostry mogę zgłosić jedynie fizycznie, po odbyciu izolacji. Zaznaczyła, że oczywiście absolutnie mam się nie ruszać z placu Nankiera, jeśli to zrobię czeka mnie kara od 30 000zł.
Powiedziała również, że za każdym razem jak będę wydalana przez siostry, mam prosić o dokument/papier, że siostry biorą na siebie pełną odpowiedzialność za moje opuszczenie miejsca izolacji.
Od tego czasu na wszystkie telefony i smsy o nakłanianiu mnie do wyjścia, odpowiadałam „proszę dać mi papier na to, że wydalają mnie Siostry z akademika i ponoszą ewentualne konsekwencje z tym związane”. Po tych słowach kobiety rozłączały się, bądź nie odpowiadały kilka godzin na smsy.
Raz nawet Siostra Przełożona mówiła, że rozmawiała z sanepidem i że mogę sobie wyjść bez żadnego problemu do tego izolatorium bez żadnych konsekwencji prawnych, wystarczająca będzie maseczka i rękawiczki. „Judyto, to tylko cztery kilometry, nie musisz nawet używać komunikacji miejskiej!” – to powiedziała Siostra dziewczynie z gorączką i wirusem covid. Poprosiłam więc znowu o papier od nich, że w razie czego ponoszą wszystkie konsekwencje z tym związane. Znowu się rozłączyła.
Szybko zorientowałyśmy się, jaką taktykę obrały siostry. Chodziło o wyrzucenie nas z akademika, ale żebyśmy to my płaciły ewentualne kary. Chrześcijańska postawa.
Piątek (23.10) minął nam na odpowiadaniu na wiadomości sióstr, które wypominały nam łamanie regulaminu akademika oraz obwiniały, że jeśli stąd nie wyjedziemy to przez nas akademik się zamknie. Do Sióstr ciągle nie docierało, że grozi nam kara pieniężna i nie możemy opuścić naszego piętra. Znów proszone o dokument z oświadczeniem, rozłączały cię.
W sobotę rano (24.10) Siostra opiekująca się naszym piętrem powiadomiła nas, że rozesłała dziewczynom, które już wyjechały SMSy, że ze względu na naganne i nieodpowiedzialne zachowanie moje i Zuzi, akademik zostanie definitywnie zamknięty. Napisała nam w wiadomości, że zachowałyśmy się skandalicznie, pozostając na miejscu i cała odpowiedzialność za to, że akademik zostanie zamknięty spoczywa na nas, ponieważ nie zastosowałyśmy się do zalecenia sióstr.
Wcześniej nie wspomniałam Siostrom o moim porozumieniu z policją. Po tej wiadomości nie mogłam już wytrzymać ich „chrześcijańskiej” postawy, czyli wywalania chorej dziewczyny na ulicę i narażania dziewiętnastolatki na karę 30 000zł.
Oto treść SMSa, który wysłałam siostrze w odpowiedzi: „Zachowałyśmy się najodpowiedniej jak mogłyśmy, co może Siostrze potwierdzić policja, z którą jestem już w kontakcie od dwóch dni. Przepisy w regulaminie są niezgodne z wytycznymi rządu i epidemiologów, ponieważ w momencie, gdy mam objawy covida, bądź mam stwierdzonego wirusa, nie mam prawa się ruszać z miejsca pobytu. Wszelkie próby przemieszczania się z miejsca pobytu są narażeniem rodziny oraz pasażerów środków transportu na zakażenie. Jak już wczoraj Siostrze pisałam, wypuszczenie wszystkich dziewczyn do domu było niezgodne z prawem. Tak samo jak niepoinformowanie stacji epidemiologicznej o pierwszym podejrzeniu zakażenia na terenie akademika. Siostro, zamiatanie przypadku koronawirusa na terenie akademika pod dywan jest nielegalne. Akademik nie zamknie się z powodu koronawirusa, a z powodu łamania prawa (są to słowa policjanta). Jeszcze raz tylko przypomnę – wystarczy mi jeden dokument/papier na to, że ponoszą Siostry w pełni odpowiedzialność za moje wyjście z budynku. Usunę się wtedy w trybie natychmiastowym. To nie jest nasza wina i nasze nieodpowiedzialne zachowanie, że zamkną akademik na stałe. Gdyby tylko Siostry od początku postępowały zgodnie z prawem, z wytycznymi rządu i sanepidu, przez dwa tygodnie akademik przechodziłby kwarantannę, a potem wróciłby do normalnego funkcjonowania. Wystarczy nie kłamać. Tak po chrześcijańsku. Mam nadzieję, że Siostra gładko przechodzi chorobę. Z Bogiem”.
Po tym SMSie znowu nastąpiło milczenie. Siostra ciągle się nie ustosunkowała do tej wiadomości. Jakiś czas po tym po raz pierwszy usłyszałyśmy zapytanie, czy może nie potrzebujemy zakupów. Dotychczas jedyne, co od nich otrzymałyśmy to wyrzucenie na bruk na zbity pysk i płacenie 30 000zł kary.
Pierwszym wykroczeniem jakie popełniły było zatajenie, niepowiadomienie stacji epidemiologicznej o pierwszym przypadku covida na terenie akademika, wprowadzenie dziewczyny z drugiego końca świata w błąd (niepowiadomienie jej, że wraz ze skierowaniem od lekarza może mieć test za darmo), zastraszanie, że jeśli zrobi test, to zamkną wszystko, cały akademik, klasztor, szkołę, oraz wywalenie jej na ulicę. Dziewczyna z symptomami covida, wydała 500 zł na mieszkanie w Airbnb, które musiała sama sobie ogarniać, bo Siostry w niczym jej nie pomogły. Kazały jej jedynie opuścić akademik natychmiast i nie wracać do niego do momentu, gdy symptomy nie ustaną.
Drugim wykroczeniem Sióstr, chyba największym jakie popełniły, było wydalenie niespełna dwudziestu dziewczyn do domu. Osób, które mijałam na korytarzu, z którymi korzystałam ze wspólnej łazienki i bardzo małej kuchni. Nie wiem, ile ludzi dziewczyny mogły zakazić i kogo naraziły na tragiczny przebieg tej choroby. Nie chcę wiedzieć.
Wszelkie próby usunięcia z akademika mnie i Zuzi oraz sam zapis w regulaminie, że osoby z symptomami mają opuścić akademik natychmiastowo, również jest niezgodny z procedurami.
Nie jestem również pewna, jeśli chodzi o prawne działanie akademika. Siostry nie przyjmują przelewów na konto – za pokój należy płacić gotówką. Nie podpisywałyśmy również żadnej umowy z Siostrami, nie dysponują także paragonami.
Działania kościoła katolickiego znałam tylko z mediów. Z filmów Sekielskiego, Gazety Wyborczej. Po raz pierwszy doświadczyłam tego jednak na własnej skórze. Zamiatania pod dywan, ukrywania, nakłaniania do kłamstw.
Po zakończonej izolacji pójdę złożyć zeznania na policję. Mamy treści smsów. Sprawę postaram się również nagłośnić w mediach. Tekst ten został wysłany już do Gazety Wyborczej i TVNu.
Jak się czujemy? Moja współlokatorka ma podwyższoną temperaturę, ja mam brak smaku i węchu i lekko podwyższoną temperaturę. Jeśli ktoś ma jakieś szczegółowe pytania co do przebiegu choroby, zapraszam do napisania w wiadomości prywatnej.
Jedyne, na co liczymy, to żeby zakon nie był znowu potraktowany ponad prawem. Chcemy, by Siostry poniosły konsekwencje wysłania około dwudziestu dziewczyn do domu oraz by zwróciły koleżance z Azji pieniądze za wynajmowany apartament. Chcemy również, by historia została nagłośniona.
Judyta Madeyska