Spotkania przy trzepaku

Kolęda po polsku. Część 3 i 4

KOLĘDA PO POLSKU –(3).

Nasi księża bardzo niechętnie mówią o pieniądzach w swoim fachu. Uwielbiają natomiast mówić o swoim powołaniu, bo to przecież nie oni „wybierają drogę życia, ale Bóg ich wybiera”. Niektórzy mówią nawet, że to był „palec Boży” i to on ich dotknął. Mówię im wtedy, że to nie był po pierwsze palec. Po drugie na pewno nie Boży. Jeżeli już, to był to zapewne ich przełożony, czasami być może kolega, ale nawet wtedy to nie był jego palec… Choć nie wykluczam tego, że przy zamkniętych oczach mogło się takiemu kandydatowi na księdza wydawać, że czuł wtedy palec.

Także gdy rozmowa z księdzem schodzi na temat wizyt kolędowych w domach jego parafian, temat pieniędzy omijany jest jakby był czymś diabolicznym lub zupełnie jakby nie istniał. Księża w Polsce uwielbiają mówić o tym, że chodzi się po domach, aby spotkać się ze swoimi parafianami, aby lepiej zrozumieć ich problemy i tym podobne frazesy. Dopiero w dużej grupie księży, gdy towarzystwo „przy wódeczce” się rozkręci, temat zbieranej podczas kolędy kasy jest nie tylko ważny, ale także niezwykle emocjonalny. Dowiaduję się wówczas, w jakiej części kraju, nawet w której części poszczególnej diecezji ludzie dają więcej, jak rozmawiać z wiernymi, aby „wyciągnąć więcej”, który proboszcz i jak manipuluje dochodami z kolędy swoich wikarych i jakich wówczas skutecznych „haków” używać na danego szefa w takich sytuacjach, aby podczas kolędy wyjść na swoje i nie płacić proboszczowi frycowego. Istna kopalnia wiedzy o samym Kościele, trudnych relacjach pomiędzy duchownymi, ale i praktyczne informacje o różnorodności naszych parafii i wspólnot wiernych.

Statystyczny polski ksiądz, który pracuje „na parafii”, bo nie wszyscy nasi księża pracują bezpośrednio w duszpasterstwie parafialnym, odwiedza w okresie poświątecznym od 1500 do 2000 wiernych, czyli statystycznie od 500 do 750 rodzin. Są oczywiście domy, gdzie mieszka tylko jedna osoba, ale i takie gdzie są jeszcze rodziny trzypokoleniowe. Tych pierwszych rodzin jest jednak zdecydowanie coraz więcej w tym społeczeństwie. Każdego dnia taki statystyczny polski ksiądz odwiedza zatem podczas kolędy od 20 do 30 rodzin. W miastach, na osiedlach z blokami jest ich statystycznie więcej na wsiach zapewne mniej. Spośród moich rozmówców „rekordziści”, młodzi księża z archidiecezji łódzkiej, przyznali się, że ich proboszcz tak ich „gonił”, że codziennie odwiedzali od 80 do 100 mieszkań w blokach. Zaledwie po pięć minut na każde mieszkanie. Modlitwa, koperta i dalej… Nazywam to wizytą „na inkasenta”, bo przypomina mi to wizyty panów, którzy przychodzą co kilka miesięcy kontrolować nasze liczniki prądu i gazu. Pytałem tym młodych księży czy tak musieli robić. Okazuje się, że w wyznaczonym czasie „meldowali się” w wyznaczonym domu, po odwiedzeniu niemal stu mieszkań, gdzie wspólnie z proboszczem jedli gorącą kolacje u zaprzyjaźnionej z nim rodzinie. Potem, już na plebanii, następowało skrupulatne rozliczenie z bieżących kopert i wyznaczenie adresów na kolejny dzień. Tak było jeszcze niedawno w tej archidiecezji, za rządów abp Marka Jędraszewskiego. Dlaczego mnie to nie dziwi?

Zasadniczym jednak pytaniem jest to, ile pieniędzy otrzymują księża podczas takich wizyt duszpasterskich w domach swoich parafian. I tu jest niejednoznacznie. Jestem zaskoczony zebranymi tutaj danymi, bo najlepsze wyniki osiągnęły diecezje na terenie Warmii i Mazur, Kujaw i południowego Pomorza w okolicach Bydgoszczy oraz województwa świętokrzyskiego. Tam średnio do kopert trafia od 200 do 150 złotych. Najgorzej dla księży jest w Lubuskim, Zachodniopomorskim i w samej Wielkopolsce, gdzie wierni ofiarowują swoim kapłanom blisko pięć razy mniej. Ministranci towarzyszący księdzu otrzymują statystycznie od dziesięciu do dwudziestu złotych w każdym domu.

W tradycyjnie katolickich diecezjach Polski południowej statystyczny ksiądz wychodzi z każdego domu swoich parafian bogatszy o około 100 złotych. Lepiej jest zdecydowanie na wsiach, gdzie ludzie wręcz ze sobą rywalizują o zawartość kopert. Zdecydowanie gorzej dla księży jest natomiast w miastach, gdzie zdarzają się nawet przypadki, że ksiądz otrzymuje jedynie uścisk dłoni i serdeczne życzenia na kolejny rok. Żadnej koperty…

Z zatem ci wszyscy panowie, którzy czytając te słowa żałują, że nie „dotknął ich kiedyś palec Boży” i teraz nie mogą chodzić po kolędzie informuje, że ich budżet jest uboższy o… Średnio 500 do 750 domów, w każdym koperta od 50 do 200 złotych. Łatwo policzyć. I to tylko za pięć tygodni pracy!!!

Nie spotkałem w tym kraju jeszcze księdza, który po takim całym dniu kolędy, przyznałby się do zebrania mniej niż tysiąc złotych dziennie. Rekordziści, głównie na terenach „bogobojnych” w Małopolsce czy na Podkarpaciu, przyznawali się do zebrania w ciągu dnia kwoty pięć razy większej.

Dużym zaskoczeniem jest dla mnie wiadomość, że najlepsze „żniwa”, mieli nasi księża w okresie Polski Ludowej. Pewien kolega, wyświęcony jeszcze w latach osiemdziesiątych minionego wieku, dzisiaj noszący już kolorowe guziki przy swojej sutannie, wspominał w mojej obecności te czasy z prawdziwym rozrzewnieniem. Nic nie było wówczas na półkach w sklepach, tylko w dewizowym Pewexie (młodzi czytelnicy zapewne nie wiedzą o czym pisze), więc młodzi księża nagminnie kupowali wówczas dolary lub inwestowali „gorący pieniądz” z kolędy w złoto. Stąd między innymi takie bliskie kontakty naszego duchowieństwa z handlarzami walutą i funkcjonariuszami SB, czego dowody zalegają w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej.

Dzisiaj jest znacznie prościej. W sklepach jest wszystko, a jak się ma dodatkowy zastrzyk „świeżej gotówki”, po odbytej właśnie kolędzie, to i sama modlitwa za swoich wiernych jest bardziej ochocza… Czy wiecie zatem Państwo dlaczego od lutego każdego roku dilerzy samochodów w naszym kraju dokonują specjalnych wysprzedaży modeli z ubiegłego roku, a dla księży są wtedy specjalne programy finansowania? Znam kilka rodzin księży, gdzie aż kilka samochodów jest zarejestrowanych „na wujka”, bo tak jest zdecydowanie taniej. Także biologiczne dzieci moich kościelnych kolegów, gdy są już w odpowiednim dla nich wieku, to wiedzą najlepiej, że „koło lutego”, tato jest zdecydowanie łaskawszy i zgodniejszy do wszelkich finansowych trudnych negocjacji. I chyba teraz wiem dlaczego.

Mam nadzieję, że tym wpisem przybliżyłem wielu czytelnikom kulisy życia naszych księży w jakże trudnym dla nich okresie kolędowania po naszych domach. Myślę, że zrozumieliście Państwo jakim dramatem jest dla nich obecna pandemia i groźba odwołania tegorocznej kolędy. Dlatego jestem przekonany, że po przeczytaniu tego wpisu, będziecie Państwo jeszcze bardziej solidaryzowali się z naszymi duszpasterzami, a Wasza hojność wyrazi się w tegorocznych kopertach. Nie wyobrażam sobie równocześnie tego, aby nasi księża nie docenili mojego trudu i nie pamiętali tego, komu tak naprawdę zawdzięczać będą w tym roku bogatsze koperty i nie otoczyli mnie swoją modlitewną wdzięcznością. Ale to jeszcze nie koniec naszego cyklu.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

KOLĘDA PO POLSKU –(4).

Na wielu polskich portalach katolickich i w katolickich mediach w okresie Świąt Bożego Narodzenia pojawiają się liczne wypowiedzi księży, którzy podejmują jakże chętnie temat wizyt duszpasterskich składanych w domach swoich parafian. Nigdy nie przeczytałem w takich wypowiedziach ani jednego prawdziwego zdania na temat stosunku księży do pobieranych wówczas przez nich pieniędzy.

W tych wypowiedziach można przeczytać jak ważne dla duszpasterzy w naszym kraju jest wyłącznie spotkanie z drugim człowiekiem i że ten bezpośredni kontakt jest najważniejszym motywem do organizowania wizyt duszpasterskich w okresie poświątecznym. To jakże niezwykle i wzruszające wyznanie, szkoda tylko, że tak bardzo nieprawdziwe.

Skoro dla polskich księży ten bezpośredni kontakt ze swoimi wiernymi jest tak bardzo istotny, to gdzie jesteście Panowie przez pozostałą część roku. Wasi parafianie są tak samo biedni, chorzy, czasami nawet głodni, także po drugim lutego, kiedy zawieszacie swoje kolędowanie po ich domach. Przez cały rok potrzebują waszego zainteresowania i waszej troski. Żyje już wystarczająco długo na tym świecie, a jeszcze nie spotkałem żadnego księdza, który bezinteresownie stanąłby w drzwiach swoich parafian i powiedział im, że przyszedł nie po kopertę, na potrzeby swoje, tutejszej parafii czy całego Kościoła Katolickiego, nowej inwestycji w parafii czy jakiegoś zakupu na jej potrzeby, ale że przyszedł bo chciał się z nimi jedynie spotkać i szczerze porozmawiać, że przyniósł im pieniądze, bo słyszał od kogoś z ich sąsiadów, że jest im ciężko w ich życiu lub że ktoś w tym ich domu jest poważnie chory. Wymagam za dużo?

Drugim równie ważnym, a być może jeszcze ważniejszym powodem wizyt duszpasterskich polskich księży w domach ich parafian jest rzekomo przekazanie ich domom Błogosławieństwa Bożego. Święcą więc ich domy, tradycyjnie kropią je woda święconą, a potem inkasują kopertę. O przepraszam, wyraziłem się nieprecyzyjnie. Pobierają tylko należne im ofiary za poświęcenie mieszkania czy domu. I tu znowu moje małe „ale” panowie. Jeżeli coś jest już poświęcone i obdarzone Bożym Błogosławieństwem, to chyba nie potrzebuje jakiegoś nowego „doładowania”. Jak szczepionka na cowid-19, albo bateria do zabawki dla dziecka. Co roku to ja potrzebuje jedynie odnowić ubezpieczenie samochodowe dla mojej Toyoty, bo ono wygasa po roku, ale nie Boże Błogosławieństwo mojego domu lub mieszkania. No chyba, że wasze poświęcenie mojego mieszkania czy udzielane Boże Błogosławieństwo mojemu domowi, ma jedynie roczny termin ważności. Ale skoro tak, to mówcie o tym głośno całemu światu, bo taka teologiczna prawda też wymaga nagłośnienia. To może wasze święcenia kapłańskie też należy odnawiać corocznie? To może udzielane przez was sakramenty święte po roku też straciły swoją moc sprawczą? Jeżeli tak, to już proszę o zaświadczenie, że mój kościelny ślub jest przeterminowany.

Jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, graniczącego u mnie niemal z pewnością, że kiedy polscy biskupi usłyszeli zeszłoroczny bolesny jęk w swoich diecezjalnych szeregach, że szalejąca pandemia pozbawiła ich możliwości odbycia tradycyjnych wizyt kolędowych w domach swoich parafian, to szeregi polskiego duchowieństwa nie jęczały z powodu niemożliwości spotkania się ze swoimi parafianami. Nie dramatyzowały z powodu tego, że nasze domy i mieszkania utraciły już swoją moc ich poświęcenia i Boże Błogosławieństwo, ale prawdziwym powodem tego waszego dramatu było bolesne wspomnienie tysięcy kopert, a jeszcze bardziej ich zawartości, których nie zabraliście rok temu z naszych domów i mieszkań. I dlatego nasi polscy hierarchowie wpadli w tym roku na pomysł mszy kolędowych i wizyt kolędowych w domach tych, którzy o nie poproszą.

Przeglądam portale katolickie i katolickie media i oczekuje, że wkrótce nasi duszpasterze wyraża w nich prawdziwą radość, że normalność już wraca w naszym kraju, mimo panującej w nim nadal pandemii. I wraz z normalnością wracają do nich nasze drogie koperty. Tak byłoby może nie lepiej panowie, ale zdecydowanie bardziej uczciwie.

To jednak jeszcze nie koniec naszego cyklu o wizytach duszpasterskich naszych kościelnych kolędników.

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach

Kolęda po polsku. część 1 i 2

KOLĘDA PO POLSKU

Ostatnie zarządzenia i dekrety naszych polskich biskupów w sprawie tegorocznej tradycyjnej kolędy, sprowokowały mnie do podjęcia tego tematu od strony nie zawsze wygodnej dla hierarchów i duszpasterzy, ale nikt nigdy nie obiecywał im, że będzie miło. Przynajmniej na tym profilu. Ale obiecuję, że będzie jednak prawdziwie i szczerze.

Zacznijmy tu jednak nasz cykl grzecznie od przypomnienia pewnych znanych prawdopodobnie wszystkim kilku faktów. Tradycyjna polska kolęda, a więc innymi słowy tak zwana wizyta duszpasterska składana przez naszych parafialnych księży w domach swoich parafian, jest tak oczywista dla naszych rodaków jak samo Boże Narodzenie czy karp na wigilijnym stole. Rozpoczyna się ona corocznie już w dniu 27 grudnia, a więc w pierwszym dniu po świętach i trwa nieprzerwanie do dnia 2 lutego roku następnego. W tych wyjątkowych dniach każdy katolicki dom jest odwiedzany przez lokalnych duszpasterzy. No właśnie, czy jednak każdy? A jeżeli nie każdy to dlaczego?

Niemal od zawsze, odkąd pamiętamy, tradycyjna kolęda w naszych domach była oczekiwana przez wszystkich domowników. Dziadkowie czy nasi rodzice wpoili nam wszystkim oczywistą prawdę, że w okresie po Bożym Narodzeniu nasze domy obowiązkowo odwiedzi ksiądz z lokalnej parafii. Pamiętamy gorączkowe sprawdzanie w parafialnej świątyni, w którym dniu nasza ulica, nasz dom czy blok na osiedlu będzie wyznaczony do takiej wizyty. Potem ten okres gorączkowych przygotowań przybierał jedynie na sile, bo następowało sprzątanie, przygotowywanie stołu z białym obrusem, krzyżykiem, świecami, a przede wszystkim naczynia lub talerza z woda święconą. Beczka z wodą święconą stała przez cały okres kolędy w przedsionku kościoła, aby wierni ją zabierali do swoich domów, ale niekiedy ta na naszym stole miała więcej wspólnego z naszym kranem niż z tą z kościoła. Pamiętam z własnego dzieciństwa te jakże nerwowe nalewanie wody z kranu, a potem pytanie księdza przed jej użyciem czy jest poświęcona i niezapomnianą do dzisiaj minę mojej mamy, gdy potwierdzała jej świętość. Dlatego mój stosunek do wody święconej jest od dziecka raczej spaczony, jak i do jej skuteczności działania. Ksiądz nas kropił niepoświęconą wodą z naszego kranu, ona na nas nie skwierczała jak przystało na wodę poświęconą laną na grzeszników, a ksiądz i moja mama udawali, że wszystko jest w porządku. Tylko mnie się wówczas zdawało, że oboje myślą wtedy to samo. I tak było co roku…

Podczas samej wizyty księdza pamiętamy zapewne wszyscy tradycyjne sprawdzanie przez niego naszych zeszytów do religii, w których ksiądz obowiązkowo musiał się podpisać. Mówienie przez dzieci na polecenie gościa wyuczonych modlitw i tradycyjne obrazki świętych patronów, z nazwiskiem księdza na odwrocie, które kapłan rozdawał wszystkim domownikom. No i jakaś dziwna, dyskretna koperta, której poświęcę odrębny odcinek tego cyklu, którą tato corocznie podawał księdzu z taką gracją, jakby chciał, aby nikt tego nie zauważył. A widzieliśmy wszyscy…

Do dzisiaj dla wielu starszych osób taka duszpasterska wizyta jest tu czymś wyjątkowym, na co czekają przez cały rok. Niemal jak na samą Wigilię, a może nawet przeżywają ją bardziej. Jednak ich młodsi krewni już niekoniecznie podzielają, i to już od wielu lat, ich niezwykłe emocje związane z tą wizytą. Społeczeństwo polskie się radykalnie zmienia, stosunek młodego pokolenia do samej instytucji Kościoła jest także coraz bardziej krytyczny, więc i ich podejście do siły działania wody święconej, także tej z kranu, oraz do świętych obrazeczków naszych duszpasterzy jest coraz bardziej nieakceptowany.

W okresie poświątecznym, w licznych naszych parafialnych kościołach wielu księży podejmuje corocznie temat wizyt duszpasterskich także w swoich homiliach, podkreśla w nich jej znaczenie i podpowiada jak się do takiej wizyty dobrze przygotować. Czy zawsze podczas tych homilii księża mówią jednak prawdę? Niekoniecznie, co pokaże w kolejnych odcinkach tego cyklu już na konkretnych przykładach.

Od dwóch lat w naszych polskich domach temat wizyt duszpasterskich budzi jednak dodatkowe emocje. Zdecydowanie negatywne emocje, gdyż odbywają się one w pandemicznej rzeczywistości, a przy tym w rygorze sanitarnych ograniczeń. Dlaczego tak się dzieje postaram się wyjaśnić w kolejnych swoich wpisach.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

KOLĘDA PO POLSKU –(2).

Tradycyjna polska kolęda to niestety także temat drażliwy w polskim Kościele, bo towarzyszy jej zbieranie pieniędzy, jak dużych opiszę to jeszcze szczegółowy w tym cyklu, co powoduje zrozumiałe emocje wśród wiernych, a dla większości księży, co stwierdzam z żalem, stało się głównym motywem do odwiedzania domów swoich wiernych. Co prawda sami księża i prasa katolicka próbuje temu zdecydowanie zaprzeczać i dorabiać do tradycyjnej kolędy księży różnego rodzaju duszpasterskie cele, ale te mity brutalnie weryfikuje codzienność w naszych parafiach. Opiszę to obszerniej w tym cyklu na konkretnych przykładach.

Niby w wizytach duszpasterskich naszych księży nie chodzi tutaj o pieniądze, ale wystarczyła tylko pandemia w naszym kraju i wynikające z niej ograniczenia, aby w całym kraju tysiące księży podnosiło lament do lokalnych władz kościelnych. Temat wpływu pandemii na wizyty duszpasterskie, ograniczenia ilości wiernych podczas nabożeństw, a więc także wpływów z tradycyjnej tacy, był w ostatnich latach tematem numer jeden podczas wszelkich spotkań duchowieństwa w urzędach kurialnych. „Jak żyć, Księże Biskupie, jak żyć…”, roznosił się bolesny jęk po całym kraju, od Bałtyku po Giewont.

Temat pieniędzy stał się na tyle pilny, że nasi biskupi podjęli go nawet w rozmowach z naszymi rządzącymi. Otrzymują z powodu pandemii rekompensaty z budżetu nasi przedsiębiorcy, aż się im ręce uginają od worków z pieniędzmi, więc nie mogą nasi rządzący pozwolić, aby z tego samego powodu polscy proboszczowie i ich wikarzy przymierali głodem.

Także sami polscy biskupi poszli po rozum do głowy i do tradycyjnych wizyt duszpasterskich wprowadzili zupełnie nowe zwyczaje. Ponieważ przedwczoraj zostały one ogłoszone w wielu diecezjach na rok bieżący, warto aby poznali je także wierni, bo ich one głównie dotyczą.

Pierwsza istotna zmiana to taka, że w związku z obecną w naszym kraju pandemią wizyty duszpasterskie można organizować w różnych okresach roku. Są diecezje gdzie wizyty kolędowe trwają już od kilku tygodni, mimo iż świąt jeszcze nie było. Tak jest chociażby na Śląsku. Ale zaleca się także, aby je organizować też po świętach i nie kończyć tradycyjnie w drugim dniu lutego, ale kontynuować je do Wielkanocy. Więc proszę się nie dziwić Drodzy Państwo, jak na wiosnę w drzwiach waszych domów stanie ksiądz z ministrantami. Co zatem zalecam? Trzymać w domu dyżurną kopertę z godną zawartością, a doliczyć w kwietniu księdzu jeszcze bieżącą inflację, i koniecznie mu przypomnieć, że to autorski pomysł Gerlacha z Facebooka, żeby nasi księża wiedzieli komu tę kopertę z nawisem inflacyjnym zawdzięczają.

Są tu też i inne ciekawe pomysły. W diecezjach w Polsce południowej wprowadzono takie rozwiązania. Ponieważ jest pandemia więc księża będą odwiedzali tylko takie domy, gdzie zostaną zaproszeni i tam już wizyta duszpasterska odbędzie się w tradycyjnej formie. Ale ponieważ istnieje realne niebezpieczeństwo, że zapraszających będzie mało lub o zgrozo w ogóle takich nie będzie, więc takiemu pomysłowi towarzyszy jeszcze dodatkowe rozwiązanie. Całą parafię podzielono na drobne sektory, około 40, tyle ile dni tradycyjnej kolędy. W określonym dniu wyznaczone domy z danego sektora mają zamówić intencję mszalną i przyjść do kościoła na mszę odprawianą właśnie w ich intencji. Koperty kolędowe z nazwiskami i adresami darczyńców mają złożyć na tacę. Jeden mój zdolny kolega-biskup w swoim zarządzeniu nazwał takie msze „kolędowymi”. Czy to nie cudowne? Nie dość, że wierni z danej ulicy muszą zebrać pieniądze na msze w swojej intencji, zapewniając księdzu intencje mszalne do drugiego lutego następnego roku, to jeszcze podpisane koperty przyniosą sami do kościoła. Butów zdzierać nie trzeba, marznąć nie trzeba, a pieniądze „przyjdą do kościoła same”. Zaleca się także, aby do czasu mszy kolędowych dołączać także inne cele finansowe, aby wierni mogli przy okazji złożyć po kilka kopert. Są więc koperty z napisem; „Na utrzymanie Kościoła, parafii i księdza”, ale i takie jak „Na budowę lub inne inwestycje”, „Na nowe organy lub ich remont”, „Na ogrodzenie cmentarza”. Pomysły można tu tylko mnożyć. Takie koperty są już rozsyłane po wielu parafiach lub roznoszone przez ministrantów. Genialne, przyznacie Państwo!!!

Teraz już wiecie i rozumiecie Państwo, bo ja już zrozumiałem, dlaczego inteligentni ludzie są w tym kraju biskupami i kierują diecezjami, a ci inni piszą jedynie wpisy na Facebooku.

Ale w całym tym zamieszaniu jest jeszcze zasadnicze pytanie, dlaczego tym wizytom duszpasterskim poświęca się tyle czasu i budzi to takie zainteresowanie naszych duchownych? Jak nie wiadomo o co chodzi, to zapewne chodzi o kasę. Jest tak i w tym wypadku, bo kluczem w całym tym zamieszaniu jest odpowiedź na proste pytanie. Ile zarabiają księża na wizytach duszpasterskich w naszych domach? I tym zajmę się już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach

 

Wpisy Obserwatorium

Tylko 36 % ofiarności ! Obrażają uczucia religijne proboszcza!

Za obrazę uczuć religijnych powinni odpowiedzieć parafianie z Psar w Wielkopolsce. Ksiądz w poruszającym liście ujawnił, że padł ofiarą uporczywego nękania z ich strony. „Skąpcy” i „głupcy” dali mu tylko 10 tysięcy złotych, a chciałby trochę więcej.

Wzruszający list proboszcza pojawił się na tablicy ogłoszeniowej pod kościołem. Ksiądz dokładnie wylicza w nim, ile pieniędzy zebrał na wymianę drzwi na plebanii. Posługuje się autorskim współczynnikiem „ofiarności”, który wynosi zaledwie 36 procent.

 

 

 

 

 

Asz: Parafianie znieważyli…