
Jeszcze nie tak dawno skrupulatnie śledziłam poczynania pisowskiego rządu. Nie miałam żadnych wątpliwości co do jego intencji, kompetencji oraz kondycji emocjonalnej i psychicznej. Nie potrafię znaleźć wśród tej formacji nikogo, kto budziłby choć odrobinę sympatii. A z zasady nie uprzedzam się a’priori do nikogo. Jestem osobą otwartą, skłonną podziwiać wszystko co warte mojej uwagi, chylę z pokora czoła przed ludzkim geniuszem i nie mam problemu przyznać, że się mylę w ocenie. Więcej – uwielbiam wręcz nie mieć racji, zwłaszcza gdy przewiduję złe następstwa cudzych poczynań.
Jak więc to możliwe, że tonąc od lat w morzu absurdów z jakimi musimy się godzić w Polsce i wiedząc jak bezprzykładnie PIS dokonał destrukcji instytucji państwa prawa, mogłam przypuszczać, że w obliczu nadchodzącej pandemii ten sam PIS zachowa się inaczej? Z jakiegoś powodu mój mózg nie brał pod uwagę, że ten rząd, jakkolwiek by nie był złym rządem i jakkolwiek by nie był niekompetentny, dopuści się takiego spotwarzenia swojego suwerena. Ale nie czas teraz zastanawiać się nad własną ułomnością…
Kiedy na początku lutego było już dla każdego z nas jasne, że coś jest na rzeczy z wirusem z Wu Han myślałam naiwnie, że rząd organizuje w pośpiechu, ale jednak organizuje procedury, lazarety, sprzęt, maseczki, rękawiczki itd, słowem wszystko co będzie potrzebne kiedy TO COŚ do nas dotrze. Ale kiedy pod koniec lutego w szpitalach nie zauważyłam wzmożonych działań, szkoleń, treningu dla personelu pielęgniarskiego, tylko trochę się zdziwiłam. Znowu pomyślałam naiwnie – nie no przecież mamy dobre szkoły, dobrych lekarzy, zwyczajnie nie muszą, bo mają to w jednym palcu, przecież to ich codzienność.
Dopiero, kiedy moja córka przeszkoliła mnie na okoliczność koronawirusa, a jeden z autorytetów epidemiologów opowiadał sprzeczne z logiką i wiedzą bajki na temat używania, a raczej nie używania maseczek – zrozumiałam swój błąd w ocenie i rządu i stanu gotowości personelu medycznego na okoliczność pandemii. Nie bałam się o siebie – ja miałam potrzebną wiedzę, już od tygodnia trenowałam procedury wyjścia i powrotu do domu, ale bałam się o przebieg epidemii w Polsce i skutki zastoju na rynku pracy. Bałam się z czego będziemy żyć, czym zapłacimy nasze rachunki, jak poradzą sobie z tą sytuacją drobni przedsiębiorcy i jednoosobowe działalności gospodarcze czyli samozatrudniony prekariat.
Wiedziałam co się dzieje na granicach, jak traktuje się wjeżdżających czy lądujących na lotniskach obywateli, że mierzy się im temperaturę! Że jeśli jest normalna, to taki pasażer idzie do domu i wszyscy o nim zapominają. Było już wtedy oczywiste, że rząd nie wdraża żadnych procedur, nie korzysta z wiedzy jaką już wtedy dysponowali badacze wirusolodzy.
Rząd robił wszystko, co jego zdaniem jest skuteczne, by nie dopuścić do paniki, czyli zastosował najgorszy z możliwych sposób – propagandę sukcesu oraz dezinformację. Napisałam wtedy artykulik w którym tłumaczyłam – że dezinformacja i sprzeczne informacje to najlepsza droga do paniki, zaś rzetelna wiedza i informacja jak zapobiegać szerzeniu się epidemii, to najlepszy sposób by do paniki nie doszło.
Na szczęście Polacy rzucili się na półki sklepowe, trochę się ze sobą kłócili i coś tam sobie wyszarpywali z rąk, ale zapchawszy
swoje lodówy uspokoili się, zasiedli przed telewizornią i cieszyli się, że rząd nad wszystkim panuje, bo taki był oficjalny przekaz. Chociaż nie sądzę, żeby po ostatnim wydukanym z trudem wystąpieniu prezydenta Dudy w sejmie, ktokolwiek jeszcze wierzył w moc tego rządu…
Testowo – maseczkowy horror
W Polsce nie mamy odpowiedniej ilości maseczek, rękawiczek i pozostałych części garderoby ochronnej, bo pisowskie ślamazary nie zdążyły się zorganizować z pociotkami i ogarnąć produkcji, dystrybucji i ustalić ceny spekulacyjnej na ten wielce poszukiwany towar. Postanowili więc nie wziąć udziału w zbiorczym zamówieniu w ramach unii europejskiej, następnie zablokować wielkie zamówienie Owsiaka i Kulczykówny, rekwirować każdą przesyłkę zawierającą ten asortyment i przekazać do dyspozycji Krajowych Rezerw Materiałowych. Magazyny tych ostatnich były puste, bo wcześniej, w połowie lutego sprzedały one swoje rezerwy, by za uzyskaną kasę kupić węgiel. Kupić musieli, bo górnicy się trochę zdenerwowali, a wiadomo z górnikami żartów nie ma.
A teraz Ministerstwo Zdrowia odmówiło zakupu miliona testów, które zwiększyłyby wydolność laboratoriów do 60 tys. testów na dobę, bo Szumowski uznał tę ofertę za niepoważną. No to popatrzmy jak to się ma do faktów.
„Pierwszą większą partię testów Ministerstwo Zdrowia kupiło na początku marca: niecałe 70 tys. od firmy Blirt, w której udziałowcem jest Jerzy Milewski, członek Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie RP. Politycy Koalicji Obywatelskiej Barbara Nowacka, Izabela Leszczyna i Adam Szłapka oburzyli się: – Na koronawirusie zarabiają ludzie Andrzeja Dudy.”
70 tys. testów przy tym tempie ich użycia starczą na trzy miesiące. Powiedzmy sobie jasno – te testy służą wyłącznie do późnej weryfikacji, czyli mają zastosowanie wyłącznie w przypadku osób z objawami choroby oraz zmarłych z powodu ciężkich duszności. Nie pomogą więc określić jak bardzo jesteśmy zarażeni, ani wyeliminować z grup izolowanych osób zdrowych, narażając je na zarażenie od tych, które noszą już w sobie wirusa. Oznacza to w praktyce, że nie tylko nie mamy danych o przebiegu epidemii w Polsce, ale wręcz poszerza się tempo przekazywania patogenu w naszej populacji. Wiem jak to brzmi, ale taka właśnie jest prawda wynikająca z logiki.
– Przy obecnym tempie badań starczy na trzy miesiące. Tylko że za trzy miesiące ta epidemia dobije całą gospodarkę – mówi Jan Rybski, prezes firmy Pro-Salus. To on trzy tygodnie temu zaproponował rządowi zakup miliona testów łącznie z aparaturą do ich przeprowadzania. Właśnie o tej ofercie mówił w ubiegłotygodniowym wywiadzie dla „Wyborczej” Andrzej Sośnierz z PiS, podając to jako przykład opieszałości rządu w walce z epidemią.
No dobra – powiem to prosto z mostu –
Ktoś tu jest niegospodarny albo powinien stanąć przed sądem za korupcję. Po pierwsze testy od firmy Blirt, to testy jednogenowe, co nie kwalifikuje ich jako testy o najwyższej jakości – co próbuje nam wmawiać rząd w swoich propagandowych wystąpieniach. Po drugie są drogie – 1 test to koszt 400 zeta. I po trzecie firma Pro-Salus, która jest wyłącznym przedstawicielem producenta z Chin na Polskę, oferuje testy trójgenowe wysokiej klasy po – UWAGA – 100 zł za sztukę. Nie wygląda mi to na niepoważną ofertę panie ministrze Szumowski.
Pro-Salus to firma od dwóch lat współpracująca przy badaniach genetycznych z Warsaw Genomics, pierwszym komercyjnym laboratorium, które zostało przez ministerstwo włączone do badań na obecność koronawirusa. Przedstawiona przez Rybskiego oferta zakładała, że w ciągu sześciu tygodni dostarczy sprzęt i milion testów firmy Xiamen Zeesan Biotech Co. Pro-Salus jest jej wyłącznym przedstawicielem w Polsce. Testy produkowane przez Xiamen są stosowane w ponad 200 szpitalach w całych Chinach. Mają certyfikat Unii Europejskiej. Ich skuteczność jest potwierdzona w badaniu klinicznym na 280 pacjentach. To tzw. małe badanie, ale produkty innych firm dopuszczono do sprzedaży bez żadnych badań.
A fakt, że z zamówieniem rząd czekać zamierza aż do 23 kwietnia (!) sugeruje, że ma to coś wspólnego z kończącymi się zapasami w Chinach, gdzie zaopatruje się reszta Europy, albo z terminem uruchomienia własnych linii produkcyjnych, co być może byłoby dobrym pomysłem, gdyby nie powaga sytuacji i drastyczne braki w zaopatrzeniu sektora ochrony zdrowia publicznego. W oparciu o dotychczasową wiedzę na temat zwyczajów biznesowych obecnej władzy mam prawo domniemać, że mogą się za tym późnym terminem kryć również inne motywacje, na przykład chciwość i chęć wykorzystania okazji. Spekulacja na rynku zbytu rządzi się własnymi prawami i są one dalekie od służenia zaspokajaniu potrzeb społecznych, ale to jest oczywiste.
Generalnie więc można śmiało powiedzieć, że wszystkie decyzje od początku epidemii są trudne do pojęcia. Nie sądzę też by przeciętny obywatel pozostał obojętny na konkluzje jakie z tego wynikają, a mianowicie, że rząd nie stanął na wysokości zadania. Nie sprawdził się w obliczu problemu, którego nie dało się nie zauważyć i zignorować, jak tylu innych przedtem – zniszczenie edukacji, kolejki do specjalistów, niedofinansowanie ochrony zdrowia publicznego, niewydolność sądownictwa, przemoc w przestrzeni publicznej, rozpasanie hierarchii katolickiej, faszyzacja stosunków społecznych, korupcja polityczna i gospodarcza w łonie PIS-u, poszerzający się obszar biedy i skrajnego ubóstwa, kompromitacja za kompromitacją na forum międzynarodowym polskich przedstawicieli z PIS-u, i wiele innych.
Decyzje, które trudno zrozumieć nie będąc pisowcem to min.:
brak wcześniej opracowanych procedur na wypadek kryzysu czy klęski żywiołowej
Reżim satrapów zawsze bardziej ceni sobie inwigilację tu i teraz niż zawory bezpieczeństwa na wypadek czegoś tam w przyszłości. Dlatego w 2016 roku zamiast wprowadzić gotowe już procedury do planu operacyjnego antykryzysowego – wyrzucono je do kosza, a pieniądze zainwestowano w techniki wglądu i kontroli – czyli inwigilację powszechną. Poza tym oni nie interesują się jakąś tam przyszłością – stosują zasadę – po mnie choćby potop! . Z zasady też niszczą wszystko co przeszkadza im w realizacji rabunku i korzystają z chwili przewagi, kradną i pasa się na ludzkim pocie i owocach ich pracy. Kiedy dany kraj przestaje być dla nich workiem korzyści i zaczynają się problemy na masową skalę – uciekają, albo wprowadzają terror i wyzysk, jak w czasach niewolnictwa.
puste magazyny Agencji Rezerw Materiałowych
Agencja, na polecenie rządu pozbyła się w połowie lutego(!) swoich zapasów, by za pieniądze jakie w ten sposób pozyskano zakupić węgiel od polskich górników.
brak odpowiedniej ilości i jakości testów oraz laboratoriów z odpowiednim personelem
To akurat był świadomy krok, albowiem – jak nie badamy, to nic nie wiemy, możemy mówić co nam się podoba. Przynajmniej przez jakiś czas, dopóki ludzie się nie zorientują co się dzieje naprawdę.
całkowity brak zainteresowania i nadzoru nad miejscami kwarantanny i izolacji
Tak samo jak wyżej – świadome bagatelizowanie problemu by stworzyć wrażenie, ze mamy do czynienia ze zwykła grypką jak wiele razy poprzednio. Są nawet na to „odpowiednie” statystyki z poprzednich lat.
brak kluczowych decyzji i zarządzeń dot. ruchów personelu medycznego
Wielu lekarzy i pielęgniarek od lat dorabia sobie w placówkach opieki społecznej – dzięki temu mamy dziś tragedię w DPS-ach w całym kraju. Nikt nie pomyślał o drogach szerzenia się epidemii? Gdzie byli wtedy, w lutym eksperci od epidemiologii? Ktoś ich pytał o zdanie? A sami nie oferowali swojej wiedzy? Tego nie wiemy i pewnie nigdy się nie dowiemy.
brak wsparcia dla personelu medycznego z pierwszej linii walki z epidemią
Brak pokoi w hotelach dla personelu, który z dużym prawdopodobieństwem może być zarażony i nie powinien kontaktować się z rodziną, brak wsparcia psychologicznego, przeciążenie pracą ponad siły, brak uzupełnienia personelu wykluczonego z działania, że o ochronie bezpośredniej – maskach, rękawiczkach, przyłbicach jednorazowych kitlach i płynach odkażających nie wspomnę…
brak oświaty zdrowotnej kierowanej do obywateli, a zamiast tego
– sprzeczne i często nielogiczne informacje o patogenie, dezinformacja dot. noszenia maseczek i rękawiczek, sprzeczne i
nielogiczne zarządzenia dot. zachowania się w przestrzeni poza domowej – grodzenie parków, skwerków, ścieżek rowerowych, zakaz wchodzenia do lasów, konieczność towarzyszenia nieletnim poza domem. Trudno przy tym zrozumieć, że zarządzenia te nie są wcale obligatoryjne dla wszystkich – nie obowiązują katolików w ich kościołach, ani księży, którzy chodzą po domach bez żadnego zabezpieczenia, podają hostię wprost do ust. Nie słyszałam, żeby dawali gwarancję, że wirusy omijają konsekrowane dłonie kapłanów… przepisy nie obowiązują też myśliwych, ani polityków PIS-u, którzy gromadzą się w dużych kupach i chodzą kupami.
niesprawny system sygnalizacyjny
– nieme numery telefonów pod które zaleca się dzwonić każdemu kto ma objawy choroby, brak obsługi telefonów, a w związku z tym brak odzewu instytucjonalnego na zgłoszenia od osób chorych poza szpitalem, czekających na instrukcję co dalej. Niby to nic takiego, ale proszę sobie wyobrazić co przezywają chorzy i ich opiekunowie, gdy stan jest ciężki a telefony milczą.
nie odwołanie wyborów prezydenckich z 10 maja i absurdalny pomysł, byśmy głosowali przez pocztę
tego nawet nie będę komentować…

Nasza zbiorowa dyscyplina i dobrowolna izolacja,
to dziś jedyny skuteczny element
ograniczający zarażenia i postęp epidemii.
Zostańmy w domu.
Niestety nasz wkład może okazać się niewystarczający przy tak wielkim chaosie i bałaganie w pozostałych obszarach objętych „frontem działań”. Ludzie są już dość zmęczeni całą tą sytuacją, potrzebują ruchu, światła, słońca, kontaktu z przyrodą i mogą złamać każdy zakaz, zwłaszcza gdy rząd zachowuje się jak rozkapryszony smarkacz, który nie może się zdecydować czy chce zjeść ciastko czy sobie na nie tylko popatrzeć.
Wiemy, że nikt się nami nie przejmuje, już się do tego przyzwyczailiśmy za komuny. Wiemy, że PIS walczy o władzę i tylko to ma na uwadze. Wiemy, że zamówili armatki wodne za 20 mln, bo boją się niepokojów masowych ludności miast, boją się strajków pracowników/bezrobotnych. Trzęsą się na swoich miękko wyściełanych fotelach, bo za trzy miesiące kryzys spowodowany przez banksterów, średni i duży kapitał spekulantów oraz spolegliwy im rząd, osiągnie apogeum.
Gdyby małpka Fiki-Miki nie rozdała za bezdurno całego sklepiku Rydzykom i pispociotkom, mogliby jeszcze ewentualnie przekupić część społeczeństwa, mieliby za co udawać krezusów. Ale nie mają już nic lub prawie nic, ot tyle, żeby rzutem na taśmę rozdać resztki swoim. A 500+? Z czego wezmą na ten kosztowny argument przetargowy? Na szczęście to nie mój problem i nie mnie głowa boli z tego powodu.
Żródło
źródło
Kuna2020Kraków
