Spotkania przy trzepaku

Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 37

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXXVII.

W ostatnim odcinku mojego cyklu przybliżyłem Państwu dramatyczną sytuację, tych spośród kleryków poznańskiego seminarium, którzy mimo swojego zdecydowanego sprzeciwu wobec seksualnych wybryków ich metropolity, padli jego ofiarą i ponieśli w związku ze swoim sprzeciwem cenę wydalenia z seminarium, a niektórzy z nich cenę całkowitego złamania życia osobistego.


Ale nie wszyscy tak reagowali. Większość kleryków nie miała w związku z zachowaniem swojego arcybiskupa większych oporów moralnych, nawet więcej, wielu potraktowało te zaloty swojego hierarchy jako swoistą trampolinę do dalszej kościelnej kariery. Było to bowiem zgodne z ich własną orientacją seksualną. Seminarium miało być dla wielu z nich swoistym azylem. Tu natrafili na wielu takich jak oni sami. Dzisiaj są znaczącymi i cenionymi ludźmi Kościoła nie tylko na terenie Wielkopolski, ale także innych części naszego kraju. A kilku nosi nawet fioletowe szaty… Widać więc, że jednak było warto.


Także po 2002 roku, a więc już po dramatycznym odwołaniu i po oficjalnym przeniesieniu abp Juliusza Paetza na wcześniejszą biskupią emeryturę przez papieża Jana Pawła II, jego życie towarzyskie, ale i erotyczne, nie ucierpiało w istotny sposób. Papież Jan Paweł II, a tym samym następca na tronie poznańskiego metropolity, abp Stanisław Gądecki, pozostawił jednak skompromitowanego hierarchę na terenie w bezpośrednim sąsiedztwie archikatedry i swojej rezydencji, biskup emeryt posiadał zawrotną, jak na warunku polskie, emeryturę i miał zachowane wszystkie „dochody stuły”. Oczywiście „dochody stuły” godne emerytowanego metropolity…

Miał nieograniczone możliwości poruszania się po całym kraju, wyjazdów do Rzymu i swobodnych kontaktów towarzyskich. Oczywiście nad wszystkim w Poznaniu czuwała wyznaczona przez kurię metropolitarną i abp Stanisława Gądeckiego siostra Teresa ze Zgromadzenia Urszulanek Serca Jezusa Konającego, ale ona po południu każdego dnia opuszczała rezydencje emeryta, więc taka „okazja czyniła złodzieja”…


Usuniętego ze stanowiska abp Juliusza Paetza, odwiedzali więc stosunkowo regularnie dawni partnerzy. Oni się zmieniali, on jedynie decydował i najczęściej za pomocą SMS-ów ustalał szczegóły grafików tych spotkań. Najczęściej odwiedzali go księża, czynni geje, z podległej mu do niedawna archidiecezji poznańskiej, czynni homoseksualiści, którzy nie tylko spotykali się z nim w dotychczasowych celach, ale także w celu donoszenia odsuniętemu metropolicie, co dzieje się aktualnie w kurii metropolitarnej, jakie decyzje tam zapadają i jakie nominacje podejmuje abp Stanisław Gądecki. Mówiono wtedy o nim „On” lub „Ten Gad”. Było to zresztą ulubionym powiedzeniem przedwczesnego emeryta o jego następcy.


Ale tajemniczymi gośćmi arcybiskupa w jego nowej rezydencji byli także ówcześni poznańscy klerycy. Oni mieli teraz zdecydowanie trudniej, aby dotrzeć do swojego dawnego protektora, gdy na ich telefon komórkowy przychodził zapraszający i wielce obiecujący SMS… Był bowiem jeden poważny problem. Był nim nowy rektor tutejszego seminarium, ks. Paweł Wygralak (rocznik 1959), który świetnie zdawał sobie sprawę co działo się jeszcze niedawno w podległej mu uczelni. Przez nowego metropolitę został zobowiązany do uniemożliwienia za wszelką cenę klerykom gejom kontaktu ze skompromitowanym arcybiskupem. Ale chcieć to jedno, a móc to drugie. Szczególnie, gdy „ciągnie wilka do lasu”… A las zaprasza SMS-em.


Pokażę to na znanym mi przykładzie jednego z ówczesnych kleryków o imieniu Adam. Był kochankiem abp Juliusza Paetza już na pierwszym roku studiów teologicznych. Metropolita sam go wówczas wybrał, a ponieważ Adam od lat wiedział, że jest gejem, więc skrupułów żadnych nie miał. A korzyści wiele.
Ze spotkań z szefem przynosił do seminarium piękne włoskie koszule księżowskie, z koloratkami. Super jakość i wykonanie, koszule pochodzące z najlepszych firm krawieckich z samego centrum Rzymu. Wszystkie te koszule były szyte przez najlepszych włoskich krawców z kaszmiru i wełny. Ulubieńcy arcybiskupa poznawali się potem w poznańskim seminarium po tych właśnie koszulach, a inni klerycy jedynie zgrzytali na ich widok zębami. Szczególnie na ich widok zgrzytali zębami księża wykładowcy, często prałaci lub kanonicy. Oni bowiem zaopatrywali się w zwykłe, szyte w Polsce, księżowskie koszule do koloratki, nabywane w specjalnym sklepie dla księży, który znajdował się przy poznańskiej kurii.


Drugim dowodem bytności u arcybiskupa był…, zapach. Woda kolońska renomowanej firmy Hugo Boss, model classic. Zapach mocny i charakterystyczny. Roznosił się po całym poznańskim seminarium wystarczająco długo, aby każdy wiedział… Któregoś dnia Adam stojąc przy pisuarze, poczuł jak delikatnie z tyłu dotyka go i całuje w szyje inny kleryk. Po chwili zaczął dotykać go przy rozpiętym rozporku… Obaj klerycy wiedzieli, że rozumieją się w tym momencie bez zbędnych słów. Mówił za nich zapach Hugo Boss, model classic, rozchodzący się po całej seminaryjnej toalecie.


Po 2002 roku Adam musiał już zdecydowanie bardziej uważać. Wszyscy w seminarium o nim wiedzieli, ale protektor już nie mógł go obronić jak dawniej. Był już klerykiem trzeciego roku. Nosił już sutannę. Ale nowy rektor „węszył za takimi jak on jak wściekły pies”. Nie wiadomo tak naprawdę kto poskarżył na niego nowemu rektorowi, kleryk czy inny ksiądz, może ktoś kto widział jak wychodzi on od Paetza, a może widzieli jak całowali się na placu przed archikatedrą. Emerytowany metropolita miał to w zwyczaju, że na pożegnanie zawsze całował i mówił: „Kocham cię”. Ale wtedy na placu katedralnym mógł sobie to jednak darować.

Rozmowa z księdzem rektorem była gwałtowna i nieprzyjemna, ale Adam wiedział, że wyparcie się wszystkiego jest skuteczną metodą obrony. Ponadto obaj rozmówcy wiedzieli dobrze, że mimo iż rektor stwierdził do niego iż „ma wobec młodych kleryków mało wyrozumienia dla wszystkich przejawów życzliwości okazywanej między mężczyznami”, to niewiele z tego wynika. Adam wiedział przecież iż rektor wie, że on jest czynnym gejem, ale też zdawał sobie świetnie sprawę, że rektor jest sam w potrzasku, gdyż wie ilu kleryków to także czynni geje. Wszystkich z seminarium nie wyrzuci. Wiedział także, że tacy geje są także wśród księży wykładowców, a tej Puszki Pandory wolał nie otwierać.


Więc Adama wyświęcono po kolejnych trzech latach. Wyświęcił go sam abp Stanisław Gądecki, ale wśród hierarchów obecnych wówczas w archikatedrze był także abp Juliusz Paetz. Publicznie nałożył on ręce na głowę Adama, podobnie jak na jego kolegów z roku. Wszyscy to widzieli, ale kiedy arcybiskup publicznie w świątyni go pocałował, Adama przeszedł dreszcz…


Spotkania z arcybiskupem były zawsze niezwykle ciekawe, ale też połączone z piciem dużej ilości alkoholu. Wypijali przy intymnych spotkaniach co najmniej dwie butelki wina. To były specjalne trunki. Emeryt miał ich całą piwniczkę. Dostawa odbywała się co pewien czas, prosto z Włoch, Niemiec lub Szwajcarii. Był zawsze koneserem. Nie pijał byle czego. Aby rano siostra Teresa nie ujawniła śladów nocnego pijaństwa, do obowiązków kleryka, a potem księdza Adama, należało zawsze pozabierać w środku nocy wszystkie puste butelki i wyrzucić je z daleka od archikatedry poznańskiej. Broń Boże nie do śmietnika przy samej archikatedrze. Takich win nikt tu nie pijał, więc wszystkie dowody nocnej biesiady należało wywieść odpowiednio daleko. Nawet po latach, gdy Adam teraz przechodzi nocą koło pięknie oświetlonej archikatedry, przypominają mu się te pamiętne nocne chwile u arcybiskupa. I wynoszone nocą puste butelki po winie.


W 2005 roku ks. Adam porzucił jednak kapłaństwo. Był na tyle znaną w archidiecezji postacią, że nie mogę podawać więcej jego danych, aby nie pomagać nikomu w ujawnieniu jego tożsamości. Po wielu latach pytany stwierdził, że od zawsze akceptował swój homoseksualizm, ale nie chciał żyć w takiej hipokryzji jak większość jego kościelnych kolegów. „Bo jestem homoseksualistą, ale nie mógłbym jak Paetz uwodzić swoich parafian”. Mimo to emerytowanego metropolitę odwiedzał niemal do jego śmierci.


Mimo kompromitacji z 2002 roku, życie emerytowanego arcybiskupa poznańskiego upływało w ciągłych kolejnych pijaństwach, ekscesach i orgiach. Uczestniczyły w nich także osoby świeckie i o tym dowiecie się Państwo więcej już wkrótce, bo…


Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

 

Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 36

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXXVI.

Maria to prosta, uczciwa kobieta, która całe życie zamieszkiwała jedną z wielkopolskich wsi. Pracowała ciężko na utrzymanie swojej rodziny, prowadząc z mężem wielohektarowe gospodarstwo. Od pokoleń rodzina Marii i jej męża związana była z Kościołem Katolickim, a wiara Marii, choć nie pogłębiona intelektualnie, była zawsze szczera i oddana Bogu.


Kiedy więc jej syn Piotr poinformował ich o zamiarze wstąpienia do seminarium duchownego, Maria poczuła jak gdyby samo niebo otworzyło się przed nią samą i całą jej rodziną. Piotr był od zawsze ułożonym i spokojnym chłopcem, dobrze się uczył, a co ważne we wsi sam ksiądz proboszcz powiedział o nim publicznie, że jej „Piotr jako dziecko był zawsze taki uduchowiony”. Tak powiedział proboszcz o jej dziecku. Publicznie.


Dlatego kiedy zamknęły się za nim drzwi seminarium w Poznaniu, matka była o Piotra zupełnie spokojna. Więcej. Była dumna i szczęśliwa, że jej syn poszedł do seminarium. „Bo proszę pana, gdzie będzie mu bezpieczniej jak pod poznańską katedrą?” Tak myślała i w to święcie wierzyła.
Upewniała się też w tej wierze za każdym razem, gdy odwiedzała w seminarium swojego syna. Był to okres, gdy w stolicy Wielkopolski budowano nowe seminarium duchowne dla tutejszej archidiecezji. Maria pamięta jak na wielkiej tablicy informującej o tej inwestycji było napisane, że to gmach nowego seminarium duchownego w tym mieście, a inwestorem jest abp Juliusz Paetz.


Tego arcybiskupa Maria poznała osobiście, gdy odwiedzała syna w seminarium. Do tej pory miała do czynienia jedynie z miejscowym proboszczem. Metropolity nigdy nie widziała, a jedynie o nim słyszała, jako mieszkanka poznańskiego. A teraz jako matka przyszłego księdza, mogła go nie tylko poznać, ale i osobiście z nim porozmawiać. Właściwie to on mówił, a ona jedynie słuchała, ale liczy się przecież osobisty kontakt. Gdyby to jeszcze widziały jej sąsiadki…


Pamięta jak metropolita poznański podszedł do niej pierwszy raz i dał jej do pocałowania swoją rękę z pierścieniem biskupa. Jak uklęknęła wówczas przed nim, bo nogi same ugięły się pod nią z wrażenia. Sam metropolita. Nawet proboszcz z ich rodzinnej parafii byłby pod wrażeniem.


„Abp Juliusz Paetz powiedział wówczas do mnie, że tutaj będzie mieszkał wasz syn. Byliśmy z mężem pod wrażeniem tych słów. Arcybiskup z nami rozmawiał, był serdeczny, przyjacielski, pokazał nam plac budowy nowego seminarium. O naszym Piotrze mówił same miłe rzeczy. Tylko mój mąż mówił mi wówczas, że ten arcybiskup jest jakiś trochę dziwny, ale nie zwracałam na to uwagi. Czy pan w to uwierzy?” Trudno nie wierzyć, tym bardziej, że dla Marii wszystko wówczas było wyjątkowe.


„Po kilku miesiącach, syn przyjechał do domu bez zapowiedzi. Od progu wyglądał inaczej, trzy dni się nie odzywał, nie chciał wracać do Poznania. W końcu powiedział: „Arcybiskup to pedał”. Nie jestem w stanie opowiedzieć cośmy wówczas przeżyli. Paetz był dla mnie niemal święty, pracował przecież u boku świętego Jana Pawła II, a tu coś takiego. Świat się nam zawalił.” Zawalił się tym bardziej, że w rodzinnej wsi patrzono teraz na Piotra coraz gorzej. „Niby ksiądz, a nie ksiądz?” Także cała rodzina dotychczasowego kleryka Piotra odczuwała teraz wyraźną niechęć całej wspólnoty parafialnej. A jeszcze niedawno wszystkie kobiety zazdrościły Marii…


„Modlę się, by mój syn znów nie wpadł w depresję, choć minęło już wiele lat od naszej tragedii. No niech mi pan powie, dlaczego oglądamy Paetza w telewizji w pierwszym rzędzie na kolejnych uroczystościach? Nie ma wstydu, taki butny, dumny. Gdyby chociaż przeprosił” – pyta zrozpaczona matka Piotra. Stawia słuszne pytania, ale co można powiedzieć, prostej, wierzącej kobiecie, której wiara starła się brutalnie z rzeczywistością polskiego hierarchicznego Kościoła? Takie i podobne pytania w kontekście sprawy arcybiskupa Juliusza Paetza, stawiało sobie wielu intelektualistów w naszym kraju, a i tak nie znajdowało na wiele z nich odpowiedzi.


Zdemoralizowany metropolita poznański wybierał sobie bowiem na swoje ofiary tych spośród kleryków poznańskiego seminarium, o których wiedział, że będą bezbronni wobec jego seksualnych zalotów, bo pochodzą z dalekiej prowincji, mają głęboko wierzących, ale prostych i niewykształconych rodziców, którzy im nie będą w stanie skutecznie pomóc, albo takich, o których mówiło się, że mają skłonności homoseksualne, a tym samym będą łatwym kąskiem dla seksualnych upodobań hierarchy.


Ci pierwsi, jeżeli potrafili stawić skuteczny opór metropolicie, lądowali na bruku, a słabsi psychicznie nawet w psychiatryku. Natomiast ci pozostali, bez żadnych skrupułów i oporów moralnych wykorzystywali słabość swojego arcybiskupa do budowania swojej przyszłej pozycji w strukturach archidiecezji, a nawet Kościoła Powszechnego. I o tych wkrótce usłyszymy znacznie więcej, bo…


Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 34 i 35

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXXIV.

 

 

Dla wielu wiernych archidiecezji poznańskiej pozbawienie abp Juliusza Paetza w 2002 roku wpływu na losy Kościoła poznańskiego i zmuszenie go do przejścia na emeryturę zamykało sprawę wszystkich skandali wokół jego osoby. Dla osób bardziej radykalnych w ocenie tego skandalu, grzeszny metropolita nie poniósł wystarczającej kary, gdyż nie został przez papieża Jana Pawła II objęty suspensą, molestowani przez niego klerycy, którzy przeciwko niemu zeznawali przed komisją z Watykanu nie zostali przywróceni do seminarium i stali się wrogami Kościoła, mimo iż to właśnie tylko oni okazali się wierni zasadom moralnym Ewangelii.

Ponadto mimo licznych próśb, raportu komisji Stolicy Apostolskiej powołanej w sprawie metropolity nigdy nie opublikowano. Podobno nie wyraził na to zgody sam papież. Także zasłużeni dla archidiecezji kapłani, którzy stawili opór metropolicie, o których już pisałem znacznie więcej, nie zostali przywróceni na swoje dawne stanowiska i w środowisku duchowieństwa poznańskiego byli traktowani jak parszywi, bo zeznawali przeciw swojemu biskupowi, któremu w dniu święceń ślubowali bezwzględne posłuszeństwo i wierność. Także nowy metropolita poznański, abp Stanisław Gądecki nie docenił ich wierności Chrystusowi. Widać w Kościele obowiązuje niewzruszona stara zasada, że zdrady nawet upadłemu moralnie biskupowi nikt nie wybacza.


Przedwczesny biskupi emeryt żył natomiast w willi przy Placu Katedralnym w poznaniu i w żaden sposób nie zamierzał publicznie pokutować, czym także wzbudzał negatywne emocje w środowisku miasta i archidiecezji. Nie tylko nie pokutował, ale także bardzo szybko pokazał wszystkim, że nie da o sobie nigdy zapomnieć.


Zgodnie z umową z abp Stanisławem Gądeckim miał dożywotnio zapewnioną willę, utrzymanie na koszt archidiecezji, emeryturę metropolity, wszystkie biskupie „dochody stuły”, siostrę zakonną do prowadzenia domu ze Zgromadzenia Szarych Urszulanek, do wyłącznej własnej dyspozycji, o której napiszę więcej w następnych odcinkach, więc miał zapewnione do końca swoich dni dochody o niewyobrażalnym dla normalnego śmiertelnika poziomie. Jak widać pokuta w Kościele Katolickim ma różne oblicza.


W archidiecezji poznańskiej umierali księża, ich członkowie rodzin, a na ich pogrzebach zjawiał się bardzo często sam emerytowany metropolita. Przy tym erudyta, światowiec, słowem dusza towarzystwa. Zakładał mitrę arcybiskupa, co robiło wrażenie na kondukcie pogrzebowym. Dla rodziny zmarłego w niejednym małym miasteczku czy na wsi to był prawdziwy prestiż. I co z tego, że nigdy nie poznał, a nawet nigdy nie widział za życia samego zmarłego. Ale znał księdza z tej rodziny, a obecność samego metropolity na pogrzebie takiego śmiertelnika wspominają we wsi być może do dziś. A ponadto jak nad zmarłym modli się metropolita w mitrze, to widzą to nawet wszyscy w niebie, a wówczas taki zmarły posuwa się w czyśćcowej kolejce do nieba znacznie szybciej. Że metropolita skompromitowany, że usunięty ze stanowiska, że molestował tam kiedyś kogoś? Kiedy prowadzi kondukt, nikt już o tym nie pamięta.


A po pogrzebie jest stypa, a więc wyżerka i picie. Nasz bohater to erudyta i światowy bywalec. Umie zawsze bawić towarzystwo i po niejednej stypie pozostawił wrażenie wielkiego człowieka, który zaszczycił niskie progi takiego czy innego domu. Zresztą domu, to za dużo powiedziane, gdyż przyjęcia odbywały się najczęściej w renomowanych restauracjach. Zapewne niejeden z czytelników zastanawia się jak często dochodziło do takich sytuacji. Jeden z poznańskich księży policzył mi, że w okresie od 2002 roku do 2016 roku, takich pogrzebów i styp odbyło się blisko 750, co daje średnio przeszło jeden pogrzeb tygodniowo przez 14 lat!


Niewątpliwym skandalem była obecność abp Juliusza Paetza także na uroczystościach pogrzebowych zmarłego tragicznie w katastrofie lotniczej w Smoleńsku, w dniu 10 kwietnia 2010 roku, Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki Marii Kaczyńskiej. Uroczystość odbyła się w krakowskim Kościele Mariackim, po czym kondukt pogrzebowy przeszedł z Rynku na Wawel. Nie tylko w tych uroczystościach uczestniczył bohater naszego cyklu, ale celebrował mszę żałobną za Parę Prezydencką wraz z całym Episkopatem, stojąc w pierwszym rzędzie. Dołączam dla czytelników okolicznościowe zdjęcie z Kościoła Mariackiego i zachęcam do zwrócenia uwagi kto siedzi ze skompromitowanym byłym metropolitą poznańskim w pierwszym rzędzie. Przypadek? Nie sądzę. A może siła lobby…?


Pogrzeby, stypy i huczne przyjęcia, to tylko mały wycinek z burzliwego życia emerytowanego metropolity poznańskiego po 2002 roku, mimo iż zgodnie z nakazem Watykanu, miał żyć na uboczu i nie uczestniczyć w publicznych nabożeństwach. O prawdziwych skandalach napiszę w przyszłości, gdyż wszystko co najciekawsze w tej historii jeszcze przed nami.


Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

 

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXXV.

Powracamy dziś do starego wątku dotyczącego zmarłego metropolity poznańskiego, abp Juliusza Paetza, który ze względu na bieżące tematy, został przeze mnie odłożony w czasie.


Otóż pamiętacie Państwo, że od 2002 roku, ten jeden z najbardziej wpływowych hierarchów polskiego Kościoła i równocześnie jeden z najbardziej zdemoralizowanych polskich biskupów został odsunięty od zarządzania metropolią poznańską.


Ale abp Juliusz Paetz to dziś niemal symbol upadku polskiej hierarchii kościelnej. Z jednej strony przez ponad dwadzieścia lat bezwzględnie wykorzystywał swoją pozycję i molestował seksualnie swoich młodych podwładnych, równocześnie przez lata był skutecznie chroniony przez innych braci w biskupstwie, a każdy atak na jego seksualne rozpasanie był interpretowany jako atak na Boga, instytucję Kościoła i na świętą wiarę ojców. Z drugiej strony, po 2002 roku, ten sam biskup stał się symbolem moralnego upadku Kościoła polskiego i jego hierarchii. Wystarczyło w rozmowie z kimkolwiek powiedzieć: „sprawa Paetza”, a niemal każdy człowiek, bez względu na swój osobisty stosunek do wiary i Kościoła, wiedział czego dotyczy „sprawa Paetza”.


Pisałem już więcej na temat tajnych ustaleń pomiędzy usuniętym na przedwczesną emeryturę metropolitą, a jego następcą abp Stanisławem Gądeckim, w czym niewątpliwie uczestniczył z ramienia Stolicy Apostolskiej, nuncjusz abp Józef Kowalczyk. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do poprzedniego odcinka tego cyklu.


Ale nowy poznański metropolita oddając abp Juliuszowi Paetzowi do wyłącznej dyspozycji tak okazałą willę na Ostrowie Tumskim, chciał (albo musiał, bo tego wykluczyć także nie możemy) objąć emeryta dyskretną „opieką”. Przede wszystkim chodziło o to, aby „odciąć” go od niemoralnych kontaktów, które miałyby jednoznacznie seksualny charakter. Nie wiem kto był pomysłodawcą tego, aby opiekę taką nad emerytowanym metropolitą poznańskim sprawowała…, zakonnica. Bo to, że starymi duchownymi opiekują się siostry różnych zgromadzeń zakonnych, to wiemy. Gospodarstwo domowe metropolitów poznańskich od lat znajduje się w rękach Sióstr Urszulanek, tych „Szarych” od Urszuli Ledóchowskiej. Nie mylić tego zgromadzenia z Urszulankami Unii Rzymskiej („czarne”), które kiedyś słynęły z ekskluzywnych szkół dla dziewcząt z dobrych i bogatych domów.

 

Ale prowadzić domowe gospodarstwo biskupowi, prać, prasować, gotować i robić mu niezbędne zakupy to jedno, a zajmować się przy tym śledzeniem i pilnowaniem go, aby nie odwiedzali go nieproszeni goście, w tym młodzi chłopcy to drugie. Wybór padł na siostrę Teresę, Urszulankę z przeszło trzydziestoletnim stażem w zgromadzeniu. Kto o tym zdecydował nie wiem, gdyż nigdy nie udało mi się zamienić z nią ani jednego słowa. Zapewne było to ścisłe ustalenie pomiędzy abp Stanisławem Gądeckim, a Matką Generalną Urszulanek. Siostra Teresa wiedziała co, poza pracami domowymi, należy do jej obowiązków.

 

Ta ponad pięćdziesięcioletnia kobieta z kosmykiem siwych włosów dyskretnie chowanych pod zakonny kornet, wiedziała kogo pilnuje, dlaczego i przed kim ma go chronić. Była jego Aniołem Stróżem. Anioł nie tylko zjawiał się codziennie wcześnie rano, gotował i prowadził dom, ale także woził swojego VIP-owskiego emeryta wszędzie i czuwał z kim się spotyka i po co. Siostra Teresa nie tylko zawoziła, ale także czuwała, aby osobiście odwieść swojego VIP-a do domu. Prawdopodobnie ze wszystkich swoich czynności, w tym podróży i spotkań w rezydencji arcybiskupa składała szczegółowe sprawozdania. Komu? Własnej przełożonej? Bezpośrednio abp Stanisławowi Gądeckiemu? Tu możemy snuć jedynie przypuszczenia.


Ale co do prawdziwej roli swojego Anioła Stróża, nie miał także żadnych wątpliwości i sam abp Juliusz Paetz. Nie cierpiał szczerze siostry Teresy i nigdy się z tym nie krył. Nie miał zapewne żadnych wątpliwości co do prawdziwej roli jaką jej wyznaczono u jego boku. Opowiadał o tym zresztą często swoim gościom, a ponieważ ich liczne relacje są w tym względzie niemal identyczne, więc nie budzą one moich wątpliwości w tym względzie. Lektura niektórych historii, które w formie pisemnej do mnie dotarły, są tak humorystyczne, że warte są niemal publikacji książkowej.


I tak to wielki arcybiskup, metropolita jednej z najważniejszych metropolii w tym kraju, były kochanek papieski i seksualny partner wielu znanych ludzi Kościoła Powszechnego, podstarzały seksoholik uganiający się za młodymi facetami, adorator wielu znanych postaci świata polityki, sztuki i kultury, bywalec salonowy Poznania, był pilnowany teraz jak niemal nieznośny i rozkapryszony nastolatek przez prostą i nie najmłodszą już zakonnicę. Czy to nie gotowy scenariusz na komedię…?


Ale siostra Teresa nie doceniła przebiegłości i pomysłowości swojego VIP-a, a jego rozbudzony apetyt na nowe seksualne doznania, okazał się większy niż wyobraźnia duchowej córki Matki Urszuli Ledóchowskiej, o czym będziecie się mogli Państwo przekonać już wkrótce, bo…


Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 30 i 31

ABP JULIUSZ PAETZ -część XXX.

W ostatnim wpisie informowałem Państwa jak na znane homoseksualne wybryki metropolity poznańskiego reagowali polscy biskupi. A jak na te same wydarzenia reagowały osoby świeckie?


Wygląda na to, że kiedy w Poznaniu publicznie plotkowano o wyczynach miejscowego ordynariusza, pierwszy zareagował prof. Maciej Giertych (rocznik 1936), ojciec późniejszego wicepremiera Romana Giertycha, znanego adwokata i polityka prawicowego z Ligii Polskich Rodzin. Profesor dendrologii zawodowo zajmował się co prawda drzewami, ale zasłynął z poglądów niekoniecznie naukowych, a jako eurodeputowany z naszego kraju, zasłynął w Parlamencie Europejskim z wypowiedzi o smokach, które pożerały ludzi. Syndrom Smoka Wawelskiego? Niewykluczone.


Prof. Maciej Giertych, syn Jędrzeja, znanego emigracyjnego polityka i endeka, ma także słynne rodzeństwo. Jego młodsza siostra to s. Celestyna M. Giertych, Felicjanka z Kanady, która nie przestaje mnie zadziwiać swoimi feministycznymi poglądami na temat roli zakonnic we współczesnym Kościele, a obecnie to Matka Generalna Sióstr Felicjanek w Rzymie i młodszy brat to o. Wojciech Giertych (rocznik 1951), jeden z czołowych Dominikanów, wieloletni Teolog Domu Papieskiego, Konsultor Kongregacji Doktryny Wiary, a także Kongregacji do spraw Beatyfikacji i Kanonizacji, długoletni asystent Generała Dominikanów do spraw Europy Centralnej i Wschodniej. To prawdopodobnie po konsultacjach ze swoim wpływowym w Kościele rodzeństwie, prof. Maciej Giertych zdecydował się na ostrą reakcje w tej bulwersującej sprawie i to bezpośrednio u samego metropolity poznańskiego.


Profesor przesłał abp Juliuszowi Paetzowi słynny artykuł z amerykańskiego „The Catholic World Report” zatytułowany „Problemy homoseksualizmu wśród księży”, który wstrząsnął Kościołem w USA. Ale metropolitą poznańskim wysłany artykuł najwyraźniej nie wstrząsnął. Wówczas prof. Maciej Giertych zdecydował się na ostrą bezpośrednią rozmowę z abp Juliusze Paetzem, powołał się w niej na swoją wiedzę o wybrykach hierarchy i w zdecydowanych słowach zażądał zaprzestania takich seksualnych praktyk w przyszłości. Co ważne, nie zażądał od biskupa rezygnacji z urzędu, lecz jedynie opamiętania. Prawdopodobnie było to sugestią młodszego brata Wojciecha. Ale także i to nie zrobiło wrażenia na abp Juliuszu Paetzu.


Jedna ze znanych publicznie osób z Poznania, która życzyła sobie w tej sprawie anonimowości więc to uszanuję, opisała wybryki miejscowego metropolity w specjalnym liście do nuncjusza abp Józefa Kowalczyka. List był datowany na dzień 8 września 2001 roku i stanowi dowód, że już wówczas nie tylko z plotek krążących wśród duchowieństwa, nuncjatura warszawska wiedziała niemal wszystko o seksualnych wyczynach poznańskiego ordynariusza, a prywatnie przyjaciela abp Józefa Kowalczyka.


Nuncjusz na list odpowiedział, a jego kopie dołączam dla Państwa do wglądu. Nuncjusz w dniu 15 września 2001 roku pisał: „Szanowny Panie. Dziękuję za list z dnia 8 b.m. z którego treścią się zapoznałem. W odpowiedzi uprzejmie proszę, aby cały problem – z taką samą troską, jaka widoczna jest w Pańskim liście – przedstawić i omówić bezpośrednio z Arcybiskupem Poznańskim. Dalsze ewentualne działania winny być ustalone wspólnie z zainteresowanym i jego najbliższymi współpracownikami: Biskupami pomocniczymi, Radą Konsultorów i Radą Kapłańską. Łączę wyrazy szacunku i dar modlitwy. Józef Kowalczyk, Nuncjusz Apostolski”.


List cytuję w całości mimo iż to korespondencja prywatna. Pragnę w ten sposób ukazać obłudę samego nuncjusza i jego długoletnie kłamstwa w tej sprawie, gdy wielokrotnie twierdził, że o niczym nie wiedział w sprawie skandalu poznańskiego i o całej sprawie dowiedział się dopiero w 2002 roku. Był wrzesień 2001 roku Ekscelencjo Arcybiskupie, a pod listem jest osobisty podpis Ekscelencji. Ksiądz Arcybiskup się oczywiście pomodlił, o czym zapewnił w swoim liście, ale Kongregacji Doktryny Wiary kierowanej wówczas przez kard. Josepha Ratzingera nie powiadomił. A w 2001 roku miał już taki obowiązek, bo obowiązywały w tej sprawie nowe instrukcje Watykanu. A nawet gdyby ich nie było, to była jeszcze zwykła ludzka przyzwoitość i etyka chrześcijańska… Chyba była.


W dniu 19 lutego 2002 roku, do metropolity poznańskiego napisali w tej samej bulwersującej kwestii zbiorowy list, znani politycy prawicowi i publicyści katoliccy. List podpisało wówczas ostatecznie czterdzieści osób. Jest tam kilka nazwisk osób obecnych w naszym życiu politycznym i publicznym do dzisiaj. Proponuje zwrócić na to uwagę, bo kopie tej korespondencji też Państwu udostępniam.

A oto treść listu: „Jego Ekscelencja Ksiądz Arcybiskup Juliusz Paetz, Metropolita Poznański. Ekscelencjo, od pewnego czasu wysuwane są wobec Księdza Arcybiskupa bardzo poważne oskarżenia o niegodne człowieka i chrześcijanina zachowania – a w szczególności o homoseksualne molestowanie osób powierzonych Jego pasterskiej pieczy. Niezależnie od postępowania kanonicznego chcemy zwrócić uwagę na społeczne aspekty sprawy. Informacje o niej – już znane w niektórych kręgach duchowieństwa, katolików świeckich, a także dziennikarzy – będą się rozszerzały coraz bardziej, mieszając prawdę z fantazjami, troskę ze złą wolą. Jesteśmy przekonani, że w tej sytuacji Ksiądz Arcybiskup powinien zawiesić sprawowanie swoich obowiązków biskupich i opuścić archidiecezję do czasu pełnego wyjaśnienia zarzutów. Inaczej utrwali się i pogłębi bardzo niezdrowa sytuacja. Szkodliwa dla wszystkich – dla Księdza Arcybiskupa, dla społeczności diecezjalnej i dla całego Kościoła. Prosimy więc o to usilnie. Zwlekanie i rozmywanie sprawy niczemu dobremu nie służy – może jedynie pogłębić zło, jakie z niej wynika. Modlimy się w intencji Księdza Arcybiskupa oraz wszystkich, których ta sprawa dotyczy”.

List i modlitwa niczego nie zmieniły, a abp Juliusz Paetz nie tylko pozostał na stanowisku, ale także podjął działania w swojej obronie. Odwołał się przy tym do swoich sprawdzonych protektorów na terenie Poznania. Protektorzy szybko ruszyli mu z odsieczą. Dziś wielu z nich się tego wstydzi, ale mimo upływu wielu lat warto przypomnieć kilka faktów w tej sprawie. I my je wkrótce przypomnimy, bo…


Ciąg dalszy nastąpi…

 

     

 

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXXI.

W ostatnim odcinku tego cyklu przytaczałem Państwu reakcję wpływowych osób naszego życia politycznego, ludzi nauki, kultury i autorytetów moralnych, którzy odnieśli się, bardziej czy mniej skutecznie, do zachowań metropolity poznańskiego względem swoich kościelnych podwładnych. Jedni zabierali głos publicznie i głośno, inni piszczeli jedynie cichutko „jak myszki pod miotłą”, gdyż publiczna krytyka kościelnego hierarchy i to rangi metropolity, wywoływała w nich drżenie i strach przez ewentualnymi konsekwencjami.


Ale trzeba przyznać, że jeden z obecnie wpływowych polityków prawicy, do niedawna wicepremier naszego obecnego gabinetu, Jarosław Gowin, był jednym z tych nielicznych osób, które publicznie zabrały głos w tej bulwersującej sprawie. W jednej ze swoich publicznych wypowiedzi powiedział: „Sprawa poznańska pokazuje świętość i grzeszność Kościoła. Twarz święta, to twarz księży poznańskich, którzy nie licząc się z konsekwencjami, przeciwstawili się złu. Twarz grzeszna, to nie tylko dramatyczny przypadek abp Paetza. Równie wielkim złem było bowiem to, że część instytucji kościelnych czy wręcz sytuację w Poznaniu długo tolerowała czy wręcz tuszowała. Ta choroba struktur dowodzi, że Kościół Polski potrzebuje samooczyszczenia”.

Przyznam, że nie tylko zgadzam się z tą ówczesną diagnozą Jarosława Gowina, ale teraz po latach muszę przyznać, iż wielu ludzi polityki i świata kultury i nauki, nie stać było wówczas na takie jednoznaczne postawienie sprawy.
Kiedy coraz częściej o „grzechu w cieniu Bazyliki Metropolitarnej w Poznaniu” zaczęły mówić media, nawet te katolickie, abp Juliusz Paetz zwrócił się o pomoc do swoich wpływowych poznańskich protektorów.


Niewątpliwie znaczącym wydarzeniem w sprawie obrony abp Juliusza Paetza, był opublikowany w 2002 roku list 26 wpływowych ludzi poznańskiej nauki, kultury, biznesu i osób publicznych, którzy w nim, „odwołując się do moralności chrześcijańskiej” (!!!), przystąpili do obrony dobrego imienia poznańskiego metropolity.
Większość osób do których zwróciłem się o komentarz w tej sprawie zasłania się niepamięcią, albo pytają kim jestem i po co powracam do tego tematu lub próbują lekceważyć swój osobisty udział w tym liście. Zaledwie nieliczni odnieśli się do sprawy, choć jak widzę bez większego entuzjazmu i w poczuciu dzisiaj dystansu do obrony dawnego metropolity.


Wszyscy jednak potwierdzają, że inicjatorem listu był ówczesny rektor Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, prof. Stefan Jurga, podobno niezwykle blisko związany z osobą ordynariusza poznańskiego. To on uruchomił środowisko naukowe Poznania, gdyż wśród sygnatariuszy listu znaleźli się wykładowcy nie tylko z Uniwersytetu Poznańskiego, ale także z Akademii Medycznej w Poznaniu, Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu, Politechniki Poznańskiej oraz Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu. Z tej ostatniej uczelni ówczesny rektor, prof. Jerzy Smorawiński, także zaangażował się niezwykle osobiście i emocjonalnie w obronę rządcy diecezji, do tego stopnia, że dzisiaj budzi to wiele pytań i wątpliwości środowiska naukowego i jego dawnych współpracowników.


Pytania związane w tej sprawie, padają w stosunku do Piotra Voelkela i rzeźbiarki Magdaleny Abakanowicz, choć ta ostatnia podobno miała się tłumaczyć, że została w ten list „wrobiona” przez samego Voelkela. Dziś już trudno jest te kwestie jednoznacznie rozstrzygnąć, tym bardziej, że zainteresowani, albo rzucają na siebie wzajemne oskarżenia, albo mają ataki całkowitej amnezji.


Zdumiewające było jednak poparcie dla homoseksualnych zachowań abp Juliusza Paetza ze strony rodziny Jana Kulczyka. Moi rozmówcy opowiadali mi szczegóły o tym, jak abp Juliusz Paetz osobiście angażował się w sprawę ślubu córki Jana Kulczyka, którego młodej parze osobiście udzielił we Włoszech. Stosunki samego Jana Kulczyka i abp Juliusza Paetza, które niektórzy określali mianem osobistej przyjaźni, okazuje się wykraczały daleko poza normalne formy przyjaźni wysoko postawionego kościelnego hierarchy i jednego z najbardziej wpływowych i bogatych wiernych z jego diecezji. Powiązania biznesowe obu panów, niejasne operacje finansowe i inne fakty są doprawdy szokujące i wykraczają daleko poza publicystykę na potrzeby Facebooka. To gotowy materiał na scenariusz filmu sensacyjnego, ze światem ludzi Kościoła i wielkiego biznesu w tle. To niewątpliwie temat dla poznańskich dziennikarzy śledczych. To, że nie podjęły go natomiast służby specjalne w tym kraju, a rządziły od tego czasu już wszystkie możliwe opcje polityczne, pokazuje w jakim kraju tak naprawdę żyjemy… Nie dziwi więc fakt, że podpis Jana Kulczyka także widnieje pod wspomnianym listem.


Wśród zagorzałych obrońców poznańskiego hierarchy był wówczas także jego osobisty wikariusz, ks. Antoni Warzbiński. Teraz co prawda potępia publicznie homoseksualizm i związki partnerskie, więc nie wiem kiedy zmienił tak radykalnie poglądy. Jak księdzu pamięć wróci, to mój profil jest do Księdza dyspozycji. Odwagi.
Zbierając informacje w tej sprawie, musiałem zadać także i to pytanie. Czy w związku z obroną metropolity poznańskiego, niektórzy z jego obrońców, nie bronili tak naprawdę także swojej własnej skóry i prawdy o swojej własnej seksualności?

Dzisiaj jestem przekonany, że postawienie tego pytania jest jak najbardziej uzasadnione. Nawet więcej. Postawię kolejne. Czy z „usług”, możliwości i wpływów kościelnego dewianta nie korzystali także inni? A co się zmieniło w tym względzie, po jego formalnym odwołaniu przez Watykan? Czy niektórzy znani ludzie Poznania zaprzestali tych kontaktów ze skompromitowanym metropolitą? Zmienił się tylko adres „domu rozpusty”, gdyż rezydencję metropolity poznańskiego zamieniono na mieszkanie służbowe odwołanego hierarchy. A mieszkał on nadal w cieniu poznańskiej Bazyliki Metropolitarnej i tam przyjmował nadal swoich „gości”.


Mijały lata, opadł kurz skandalu z 2002 roku, a „przyjaciele” emerytowanego metropolity nadal działali w życiu publicznym poznańskiego Kościoła. Zasiadali w szacownych gremiach Akcji Katolickiej, Akademickiego Klubu Obywatelskiego, zostawali rycerzami wspólnot rycerskich w Kościele i paradowali w uroczystych strojach podczas każdej procesji w mieście. Ich protektor, choć formalnie już od dawna odwołany i przeniesiony na kościelną emeryturę w atmosferze skandalu, jeszcze przez całe lata korzystał ze swoich wpływów w Stolicy Apostolskiej i załatwiał swoim „przyjaciołom” odznaczenia papieskie. 
Zapytacie Państwo jakie? A chociażby Order Świętego Sylwestra. Jedno z najważniejszych obecnie odznaczeń Państwa Kościelnego. Zapytacie Państwo komu? Zaglądnijcie więc do podpisów sygnatariuszy listu z 2002 roku. Kościół to jednak instytucja pełna cudów…


Rok 2002 to przełomowy rok w naszej niezwykle długiej opowieści, gdyż to właśnie wówczas został formalnie odwołany ze stanowiska poznańskiego metropolity abp Juliusz Paetz. Wielu z Państwa wydaje się, że wie jak i dzięki komu to się wydarzyło i jakie bezpośrednie wydarzenia to poprzedziły. Pisała o tym bowiem wielokrotnie nasza prasa. Z satysfakcją jednak obalę jeden z największych mitów jaki temu wydarzeniu towarzyszy od lat, gdyż moim zdaniem, przebieg wydarzeń jakie rozegrały się wówczas w Watykanie był zgoła zupełnie inny. Ale o tym, aby się przekonać, trzeba sięgnąć ponownie na mój profil, gdyż…


Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 28 i 29

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXVIII.

Pisałem w poprzednich odsłonach tego cyklu o kilku, wymienionych z nazwiska kapłanach archidiecezji poznańskiej, którzy w zdecydowany sposób przeciwstawili się zdeprawowanemu arcybiskupowi. Dziś chciałbym napisać o takich, których nie wymienię z nazwiska, gdyż obiecałem im anonimowość, ale którzy także stanęli przed być może największym moralnym wyborem w ich kapłańskim życiu.


Jednym z nich był młody kapłan, który od dawna znajdował się w orbicie zainteresowań metropolity poznańskiego. Był zdolnym studentem i już na etapie studiów w seminarium wróżono mu studia specjalistyczne w Rzymie i potencjalny doktorat. Nikt więc się specjalnie nie dziwił, że abp Juliusz Paetz często o niego dopytuje przełożonych w seminarium, a po święceniach zbiera o młodym księdzu opinie od proboszczów parafii w których pracował. W końcu zaprosił go do swojej biskupiej rezydencji, aby porozmawiać o jego ewentualnych studiach rzymskich.


Spotkanie przebiegało w miłej atmosferze, bo gospodarz znany był ze swoich arystokratycznych manier, był erudytą i uwielbiał takie spotkania z młodymi ludźmi. Dyskusja o samym Rzymie, o możliwościach jakie daje włoski doktorat, przebiegała w atmosferze troski o losy młodego kapłana. Abp Juliusz Paetz nie omieszkał dodać, że po studiach rzymskich pokieruje jego dalszymi losami w archidiecezji i zapewni mu godne stanowisko w strukturach poznańskiego Kościoła. Zachowywał się jak dobry ojciec, który planuje przyszłość własnego syna i zapewnia go o swojej osobistej protekcji. Metropolita wspominał przy tym swój własny pobyt w Wiecznym Mieście i opowiadał o urokach tego miasta. Sielanka…


Już wszystko było dogadane i młody ksiądz wyraził zgodę na ewentualny wyjazd, czym najwyraźniej ucieszył swojego przełożonego, gdy nagle arcybiskup poznański zaczął w dziwny sposób dotykać swojego młodego podwładnego. Sparaliżowany i oniemiały kapłan nie wiedział co ma w tej sytuacji robić, tym bardziej, że po pierwszym delikatnym dotyku, metropolita poznański zaczął jeszcze dosadniej dobierać się do zawartości jego rozporka.


Odskoczył, przeprosił i wyszedł, a właściwie wybiegł. Dopiero wieczorem dowiedział się od kolegi, rówieśnika z roku, że wszyscy księża się tego domyślali jak będzie przebiegało jego spotkanie z abp Juliuszem Paetzem i jedynie czekali na wynik tego spotkania. Okazało się, że ceną zgody na wyjazd na studia zagraniczne, będzie jego całkowita uległość względem ordynariusza. „To standardowa procedura w sprawach o wyjazd z diecezji”, miał mu powiedzieć jeden z biskupów pomocniczych. Sam studiował w Rzymie, więc pewnie wiedział o czym wówczas mówił. Dzisiaj nie pamięta tej rozmowy. Wiek widać robi swoje…


Kiedy mijał wyznaczony dzień i kiedy miała zapaść ostateczna odpowiedź w sprawie studiów w Rzymie, młody kapłan ponownie udał się do metropolity i poinformował go, że w zaistniałej sytuacji wyjechać nie może. Arcybiskup nawet na niego nie spojrzał. Młody ksiądz wiedział wówczas, że jego kariera naukowa właśnie legła w gruzy.


Dopiero po pewnym czasie ksiądz ten zdobył się na list do metropolity. Nie dostał jednak odpowiedzi, a równocześnie spadły na niego niespodziewane przenosiny. Za każdym razem na podlejsze parafie i do proboszczów, którzy widocznie na wyraźne polecenie kurii poznańskiej, a być może samego arcybiskupa, postarali się mu udowodnić, jaki jest los tych, którzy zawiedli swojego biskupa.


Gdy pisał szczery list do nuncjusza abp Józefa Kowalczyka, w którym opisywał całą zaistniałą sytuację, liczył na pomoc. Jako młody kapłan wierzył, że pisze do przedstawiciela „naszego papieża” i uważał, że on musi wiedzieć prawdę. W szczerym i emocjonalnym liście pisał, że nikogo nie potępia. Zgodnie z prawdą pisał między innymi: „Z troską modlę się w intencji arcybiskupa”, a w innym fragmencie że: „Istotą mojego wystąpienia nie jest chęć rozbicia Kościoła czy doprowadzenia do skandalu. Chodzi o uzdrowienie sytuacji”. 
Nie uzdrowił. Odpowiedzi nie otrzymał, a od księży z parafii otrzymał po kilku dniach czytelny sygnał, że jest „idiotą i że w sprawie jego listu nuncjusz już dzwonił do metropolity. Jest skończony”. I szybko się przekonał, że naprawdę jest skończony.


A to fragment innego listu do nuncjusza, kilku innych księży archidiecezji, którym także gwarantuję anonimowość więc pominę fragment, który mógłby ich zidentyfikować. W swoim liście kapłani pisali: „Występujemy przeciwko grzechowi, nie przeciwko człowiekowi. Nikt z nas nie uderza w urząd biskupa. Jesteśmy przeciwko złu. Osoba, która nosi ten grzech piastuje godność biskupią. To jest też rana zadana Kościołowi. My to odczuwamy. Wiemy, że nadanie rozgłosu sprawie sprawi dużo bólu. Ale jak długo Kościół może być tak poniżany? To nas niepokoi. Niewiele się zmieni, gdy arcybiskup odejdzie w glorii chwały i otrzyma stanowisko gdzieś indziej, a proceder będzie trwał”. I tym razem nuncjusz zachował się tak samo…


Tak w sprawie abp Juliusza Paetza reagowali niektórzy księża archidiecezji poznańskiej, nieliczni niestety, bo większość albo lądowała w sypialni metropolity, albo zachowywała się po tchórzowsku.
A jak reagowali na tę sytuację biskupi? Ci w samym Poznaniu i ci w innych diecezjach? Dowiecie się Państwo w kolejnym odcinku, gdyż…


Ciąg dalszy nastąpi…

 

 

 

 

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXIX.

Wracam ponownie do tematu zmarłego kilka tygodni temu metropolity poznańskiego, ale w tym wpisie, chciałbym przypomnieć stosunek do tego, prawdopodobnie najbardziej medialnego skandalu w ostatnich latach w naszym kraju, polskich biskupów, a więc tych spośród elity polskiego Kościoła, którzy jako pierwsi powinni zareagować na „grzech i upadek moralny swojego brata w biskupstwie”.


Jesteśmy przyzwyczajeni od lat do tego, że polski Episkopat wielokrotnie w ciągu roku odnosi się publicznie do wielu kwestii moralnych, społecznych, a nawet politycznych, jakie dotyczą naszej polskiej rzeczywistości. Słuchamy wówczas najczęściej listów pasterskich na ten temat, odczytywanych z ambon naszych kościołów parafialnych, upomnień i komunikatów naszych biskupów, przekazywanych nam podczas chociażby konferencji prasowych, podczas których polscy biskupi i ich rzecznicy, publicznie napominają, upominają, a niekiedy wręcz nakazują wiernym określone zachowania.

Są to działania, rzekomo wymierzone zawsze w dobro narodu i ich intencją jest zawsze rzekomo służenie wartościom ewangelicznym, w duchu prawdy i moralności chrześcijańskiej. Jeżeli więc od lat jesteśmy w ten sposób uwrażliwiani i upominani moralnie, to wydaje się więc czymś naturalnym, że z podobnym zachowaniem powinniśmy się spotkać wówczas, gdy źródłem grzechu i publicznego zgorszenia jest czołowy hierarcha naszego Kościoła, a głównymi ofiarami jego wyuzdania, są jego bezpośredni, kościelni podwładni i osoby świeckie z jego najbliższego otoczenia.

Dlaczego zatem, jako wierni Kościoła, członkowie wspólnoty, nie doczekaliśmy się słowa wyjaśnienia w sprawie zachowania abp Juliusza Paetza? A jak na „grzech swojego biskupiego brata” reagowali wszyscy pozostali nasi biskupi? Piszę wszyscy biskupi, gdyż dziś już wiemy z całą pewnością, że wszyscy członkowie episkopatu Polski, z lat 1996 – 2002, mieli pełną świadomość tego, co tak naprawdę dzieje się w archidiecezji poznańskiej, pod rządami seksualnego zwyrodnialca z metropolitarnym paliuszem na ramionach. A jak reagowali?


Pierwszą osobą, która winna zdecydowanie zareagować na grzech w poznańskim Kościele, był Nuncjusz Apostolski w Polsce, abp Józef Kowalczyk. To on rekomendował biskupa łomżyńskiego na stanowisko poznańskiego metropolity i to on był zobowiązany do monitorowania i raportowania wszelkich patologii w polskim Kościele swoim watykańskim władzom. Nuncjusz wiedział o wszystkim od lat, bo był wielokrotny, zarówno w sposób pisemny jak i bezpośredni informowany o homoseksualnych zachowaniach poznańskiego ordynariusza względem osób mu podległych, a także osób świeckich, co było źródłem publicznego zgorszenia.

Wiemy także, że jego jedyną reakcją na takie zachowanie łomżyńskiego, a potem poznańskiego ordynariusza, nie było powiadomienie Stolicy Apostolskiej, co było jego obowiązkiem, ale poinformowanie, a właściwie ostrzeżenie samego sprawcy molestowań, o napływających do nuncjatury zgłoszeniach wobec niego. Reakcją była także wyraźna sugestia, aby z zarzutami „zrobił w swojej diecezji porządek”. Lakoniczne i krótkie pisemne odpowiedzi nuncjusza wszystkim zainteresowanym, że „to lokalny problem Kościoła”, są dzisiaj krzyczącymi dowodami przeciwko abp Józefowi Kowalczykowi. Czym to się w praktyce kończyło, wiemy dziś dokładnie, bo autorzy tych sygnałów do nuncjatury, ponieśli niekiedy najcięższe kary kościelne za swoją odwagę i naiwną wiarę w sprawiedliwość w Kościele.


Kiedy po latach, już pod rządami papieża Benedykta XVI, podjęto decyzje o odwołaniu abp Józefa Kowalczyka z funkcji nuncjusza w naszym kraju, po blisko trzydziestu latach (niespotykany przypadek w dziejach dyplomacji watykańskiej), sprytny i wpływowy nuncjusz zrezygnował nagle z kariery kościelnego dyplomaty i „zatęsknił” do pełnienia funkcji duszpasterskich, „organizując” sobie tron Prymasa Polski. Mimo, iż zaledwie trzy miesiące wcześniej zasiadł na nim z rekomendacji tego samego nuncjusza, abp Henryk Muszyński, następca kard. Józefa Glempa. Cud? Nie pierwszy w najnowszych dziejach Kościoła w naszym kraju.


O nuncjuszu, a potem Prymasie Polski, abp Józefie Kowalczyku, w kontekście afery poznańskiej, napiszę jeszcze niejedno, gdyż hierarcha ten miał także swoje osobiste „zasługi” w czasach, gdy abp Juliusz Paetz, był już formalnie odwołany z funkcji metropolity poznańskiego, ale jako emeryt, nadal „szalał” w cieniu poznańskiej bazyliki archidiecezjalnej.


A jak reagowali na seksualne wyczyny abp Juliusza Paetza inni polscy biskupi? Oszczędzę dzisiaj największego w naszym kraju specjalistę od „tęczowej zarazy”, a zajmę się, już dziś emerytowanym, innym biskupem pomocniczym poznańskim, Zdzisławem Fortuniakiem (rocznik 1939). Kiedy jego szef „zamawiał” sobie na wieczorne spotkania w zaciszu swojej arcybiskupiej rezydencji, kleryków z poznańskiego seminarium, Ksiądz Biskup robił sobie z tego faktu nieprzyzwoite żarty.

Kiedy jednak wybuchła w tej sprawie ogólnopolska afera, latał nerwowo po poznańskiej kurii, łapał się za głowę i krzyczał: „Co to będzie jak się to wyda?” Nie wiem tylko, czy Jego Ekscelencja miał wówczas na myśli szeroko rozumianą opinię publiczną w naszym kraju, czy jedynie Stolicę Apostolską? Być może zechciałby Ksiądz Biskup w tej sprawie zabrać teraz głos? Przy okazji będzie to także okazja przypomnieć po latach, swoje pikantne poczucie humoru i żarty dotyczące poznańskich kleryków. Pośmiejemy się wszyscy. Facebook czeka zatem Ekscelencjo.


A przy okazji przypomni nam Ksiądz Biskup wszystkie szczegóły jak osobiście „latał” po mieszkaniach dziekanów, wprowadzał ich w błąd, niektórym wręcz groził i zmuszał do podpisywania „lojalek” dotyczących rzekomej niewinności abp Juliusza Paetza. Wiek 81 lat Ekscelencjo, to chyba najwyższy czas, aby zrobić wreszcie rachunek sumienia. Także w sprawie tego skandalu.


A może zapomniał Ksiądz Biskup, jak po tygodniu po zebranych od wszystkich dziekanów podpisach, przyszedł Ekscelencja do poznańskiego seminarium, zwołał wszystkich kleryków, odczytał im wymuszony zbiorowy list dziekanów i zmusił wszystkich do milczenia? Także tych, których jeszcze niedawno zmuszano do wieczornych odwiedzin w rezydencji metropolity. Czy teraz pamięć Ekscelencji wróciła?


Być może są wśród czytelników moich postów osoby, które uważają, że przecież afera abp Juliusza Paetza nie musiała być znana w całym Episkopacie i że większość polskich biskupów o niej nie wiedziała. Otóż, jestem zmuszony rozwiać złudzenia Państwa w tym względzie. Problem homoseksualizmu abp Juliusza Paetza był powszechnie znany i dyskutowany, oczywiście jedynie w kuluarach, w gronie wszystkich hierarchów naszego Episkopatu.

Otóż, już po latach, w 2012 roku, emerytowany już wówczas, Prymas polski, kard. Józef Glemp opowiadał zaprzyjaźnionym dziennikarzom, z detalami o problemie homoseksualizmu abp Juliusza Paetza i o tym, jak „plotkowali” (dosłowne określenie Prymasa) o tym wszyscy biskupi. W jednym z bardziej poczytnych ogólnopolskich tygodników, któremu nie będę tutaj robił darmowej reklamy, wręcz stwierdził, że: „Starano się także ustalić, czy przypadłość Paetza się rozwija czy nie”. Nie chce tego nawet komentować. Polecam jedynie w nawiązaniu do tych słów Prymasa, przeprowadzić badania i ustalić czy głupota i kompromitacja naszych kościelnych hierarchów osiągnęła wówczas apogeum, czy też „się nadal rozwija czy nie”.


Jak teraz będziecie Państwo słuchali wzniosłych słów z listów pasterskich, pasterzy naszego kościelnego stada, to miejcie w pamięci także to, że wielu z nich pasterzowało naszemu polskiemu stadu także w czasach abp Juliusza Paetza. Czy wyciągnęli z tego faktu jakiekolwiek wnioski? Mają z tego powodu poczucie wstydu? Widać na przykładzie polskiego Episkopatu, że jak się nosi mitry na głowach, to poczucie wstydu i wyrzutów sumienia u takiego człowieka nie występuje. A szkoda.


A jak na poznańską seks aferę z udziałem abp Juliusza Paetza reagowały osoby świeckie? Dowiedzą się już wkrótce wszyscy ci, którzy odwiedzą mój profil.


Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 26 i 27

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXVI.

Metropolitę poznańskiego coraz częściej ostrzegał, prywatnie i po starej znajomości, nuncjusz abp Józef Kowalczyk, że do nuncjatury, ale także do Watykanu docierają coraz częściej informacje o seksualnych nadużyciach abp Juliusza Paetza i że koniecznie trzeba coś z tym pilnie zrobić.


Nie wiadomo kto wpadł na pomysł, aby spreparować pismo wszystkich dziekanów całej archidiecezji, że wyrażają oni oburzenie i solidarność ze swoim ordynariuszem i że te wszystkie działania i ataki na osobę abp Juliusza Paetza są działaniami wrogów Kościoła, a zarzuty samych poznańskich duchownych są niczym innym jak rozbijaniem jedności polskiego duchowieństwa.


Zwołano wówczas w Poznaniu w trybie pilnym spotkanie wszystkich biskupów archidiecezji ze wszystkimi dziekanami. Przewodniczył mu początkowo sam arcybiskup Juliusz Paetz, który rozpoczął spotkanie od gorącej modlitwy za jedność całego duchowieństwa ze swoim biskupem diecezjalnym, po czym niespodziewanie opuścił spotkanie i więcej się na nim nie pojawił. Wszystko było jednak z góry wyreżyserowane i wówczas do akcji przystąpili biskupi pomocniczy metropolity, w tym jeden wyjątkowo aktywny, który ostatnio pod Wawelem robi ogólnopolską karierę jako najwybitniejszy znawca od „tęczowej zarazy”. Już wtedy był w tej dziedzinie fachowcem…


Zażądano natychmiastowego podpisania „lojalki” od wszystkich obecnych na spotkaniu dziekanów. Przybyło wówczas 40 księży. Niektórzy znali prawdę, bo o molestowaniu kleryków i młodych księży huczało wówczas w całej archidiecezji, a ponadto molestowani młodzi księża pracowali w wielu dekanatach tych dziekanów, ale strach i chęć utrzymania stanowiska był silniejszy. A ponadto skoro podpisywali wszyscy…


Problemem na tym spotkaniu było jednak to, że niektórzy dziekani byli nieobecni na tym spotkaniu, więc biskupi pomocniczy (w tym gorliwiec od „tęczowej zarazy”), osobiście jeździli po domach nieobecnych i chorych dziekanów i zbierali w kolejnych dniach ich podpisy. Podstępem, szantażem i kłamstwem zdobyli podpisy wszystkich. Spreparowany dokument wbrew wcześniejszym zapewnieniom, został wysłany do Watykanu i wykorzystany do obrony abp Juliusza Paetza.


Równocześnie w całej archidiecezji zmuszono księży do publicznego odczytywania we wszystkich parafiach listu pasterskiego, pełnego kłamstw jakoby doszło w archidiecezji do „bezprzykładnego ataku na naszego arcybiskupa i jedność kapłaństwa”. Listu tego słuchali w swoich parafiach byli i obecni molestowani klerycy i ich rodziny.


Na znak protestu czterech dziekanów złożyło po tym liście dymisje, w tym ks, Roman Kostecki z parafii w Goślinie Murowanej. Jak sam stwierdził został oszukany, a po kilku tygodniach dodał: „Moja rezygnacja wynika też z innego powodu. Zawiedli nas biskupi pomocniczy i to jest opinia kilku księży”. Może i zawiedli, ale na aferze z molestowanymi poznańskimi klerykami w tle, zrobili niewyobrażalną karierę. Jeden nawet trafił na Wawel, a teraz jest moralnym wzorem całego Episkopatu.


„Lojalkę” dziekanów i list pasterski arcybiskup postanowił opublikować w popularnym tygodniku archidiecezji o nazwie „Przewodnik Katolicki”, którego redaktorem był wówczas ks. Jacek Stępniak, pochodzący z Kościana, rocznik 1962, wyświęcony na kapłana w 1988 roku. Był to sygnatariusz listu z dnia 10 września 2001 roku do papieża Jana Pawła II, którego treść Państwo już dobrze znacie. Ksiądz redaktor zdecydowanie odmówił publikacji i postawił się swojemu metropolicie. Odmówił bo znał prawdę, jaka rozgrywała się od kilku lat w murach poznańskiego seminarium.

 

Jeszcze w tym samym dniu abp Juliusz Paetz odwołał go w trybie natychmiastowym ze stanowiska redaktora naczelnego tygodnika. Spadły na niego także inne represje. Ostatecznie ks. Jacek Stępniach, w styczniu 2002 roku, opuścił archidiecezję poznańską i wyjechał na przymusowe misje do Zambii. To była jego osobista cena za wierność prawdzie, ale „Przewodnik Katolicki” żądanej publikacji nigdy nie opublikował.

Abp Juliusz Paetz nie zaryzykował bowiem w zaistniałej sytuacji, starcia z nowym redaktorem znanego katolickiego czasopisma, gdyż niespodziewanie w lutym 2002 roku, został wezwany do Watykanu, przed oblicze papieża Jana Pawła II. O tym nieznanym szerzej, a ważnym epizodzie w życiu polskiego papieża, dotyczącym bezpośrednio jego osobistego udziału w aferze poznańskiej, napiszę w przyszłości dużo więcej.


Do tego wątku odnosi się jeszcze jeden list, pewnego wpływowego księdza archidiecezji poznańskiej, któremu obiecałem anonimowość. Oto jego fragment: „Nikt z diecezjalnych duchownych głośno nie bronił arcybiskupa. gdyby któryś z księży to zrobił, to nie tylko zrównałby się z grzechem, ale oznaczałoby to, że ma podobne skłonności.(Niczego nie sugeruję, ale specjalista od „tęczowej zarazy”, bronił Paetza głośno i publicznie wielokrotnie – dopisek mój) Część duchownych milczy. Obawiamy się, że jeśli jeden z nas trafił za bronienie prawdy na misje, to podobny los czeka innych, którzy nie planowali wyjazdów. I nie chodzi o misje. Ksiądz Stępczak dostał zakaz pracy duszpasterskiej w diecezji poznańskiej. Taki zakaz dostaje ktoś, kto popełnił przestępstwo kościelne. A przecież ks. Stępczak niczego takiego się nie dopuścił”.


Ten fragment listu jest prawdziwym obrazem duchowieństwa archidiecezji poznańskiej w dobie Paetza i innych Paetzów w wielu naszych polskich diecezjach. Możesz lądować w łóżku szefa, możesz pławić się z nim wspólnie w jego wielkiej wannie, możesz pozwalać mu grzebać w twoim rozporku, droga twojej kariery jest szeroka i niczym nieograniczona. Ale jeżeli zwyrodniałemu szefowi nie pozwolisz się gwałcić i nie pozwolisz mu gwałcić innych i będziesz jeszcze o jego grzechu krzyczał głośno, to spotkają cię tak surowe kary kościelne, jakbyś był przestępcą. No, możesz jeszcze milczeć, jak robi to większość…


Na szczęście nie wszyscy, bo byli tacy, którzy swojemu zwyrodniałemu metropolicie powiedzieli także „nie”.

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXVII.

Nie wszyscy świadkowie wydarzeń z okresu rządów abp Juliusza Paetza w Poznaniu, którzy stanęli wówczas w obronie molestowanych kleryków żyją i mogą dzisiaj zaświadczyć prawdę o tych burzliwych wydarzeniach. Jednym z nieżyjących już, ale niezwykle odważnych i zasłużonych kapłanów był ks. prof. infułat Romuald Niparko, którego postać chciałbym dzisiaj wszystkim przypomnieć.


Życiorys i działalność tego kapłana był na tyle ciekawy, że niektóre fakty warto w tym momencie przypomnieć. urodził się w 1940 roku, w okresie okupacji, w miejscowości Michnowicze, na terenie przedwojennej Polski (obecnie Litwa). Po wojnie jako pięcioletnie dziecko przeprowadził się z rodzicami na teren Wielkopolski i tutaj wstąpił do Arcybiskupiego Seminarium Duchownego w Poznaniu. Tutaj zdobywał kolejne stopnie naukowe, pracował naukowo i cieszył się autorytetem moralnym swoich studentów, ale także innych duchownych archidiecezji poznańskiej.


W okresie swojej pracy naukowej na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, pełnił na wydziale funkcje prodziekana, ale równocześnie w samej kurii arcybiskupiej abp Juliusz Paetz powierzył mu stanowisko wikariusza biskupiego do spraw katechizacji. Metropolita zdawał sobie sprawę, że kapłan ten cieszy się autorytetem wśród kapłanów całej archidiecezji, ale gdy sprawa molestowania przez arcybiskupa kleryków tutejszego seminarium, a równocześnie studentów księdza prodziekana, stała się sprawą publiczną, abp Juliusz Paetz żądał od wszystkich swoich współpracowników bezwzględnej lojalności.
Także od księży pracujących na kierowniczych stanowiskach w kurii arcybiskupiej. Od swojego wikariusza biskupiego do spraw katechizacji także.


Tymczasem ks. prof. infułat Romuald Niparko znał wszystkie bulwersujące szczegóły dotyczące molestowania seksualnego kleryków przez metropolitę bezpośrednio od samych kleryków. Zdecydowanie stanął po stronie ofiar molestowania, choć wówczas dobrze wiedział, że spotka się to zapewne z nieprzychylną, a być może nawet wrogą reakcją abp Juliusza Paetza i jego lojalnego kurialnego otoczenia. Jako wykładowca uniwersytecki i urzędnik kurii arcybiskupiej wiedział czym ryzykuje, ale jako kapłan Chrystusa wiedział, że inna postawa to zdrada Chrystusa, Ewangelii i zasad jakimi w życiu zawsze starał się kierować.


Nie chciał, jak inni księża archidiecezji, komentować tego co działo się w murach seminarium, za plecami samego metropolity, dlatego zdecydował się na napisanie do zainteresowanego, a tym samym samego sprawcy nadużyć względem kleryków, szczerego listu.


Oto fragment tej korespondencji: „Ekscelencjo, Najdostojniejszy Księże Arcybiskupie, Metropolito! Książę Kościoła, piszę do Ciebie w bólu. Szczególnie boleśnie dotyka mnie, ciągnąca się od wielu miesięcy sprawa odnosząca się wprost do osoby Waszej Ekscelencji. Przez długi czas pokrywało ją głuche milczenie, mające sprawić wrażenie jakoby nic się nie stało. Reakcje w formie pisemnych oświadczeń, które się w końcu pojawiły, pochodzą od współpracowników Waszej Ekscelencji i noszą niestety znamiona klasycznej manipulacji. Mamy tu do czynienia z naganną rzeczywistością.”


Cały list jest w podobnym tonie. Ks. Infułat nie tylko odniósł się w nim jednoznacznie krytycznie do nagannych relacji arcybiskupa z klerykami miejscowego seminarium, ale także odniósł się niezwykle krytycznie do działań biskupów pomocniczych archidiecezji poznańskiej (bp Zdzisława Fortuniaka, bp Marka Jędraszewskiego i bp Grzegorza Balcerka) oraz większości dziekanów archidiecezji. Tym listem do metropolity ksiądz profesor przypieczętował jednak swój los w archidiecezji. Miał teraz nie jednego, ale wielu wpływowych wrogów, w tym czterech w fioletowych sutannach.


Nigdy nie otrzymał formalnej odpowiedzi na swój list do abp Juliusza Paetza, no chyba, że przyjmiemy, że odpowiedzią było zwolnienie go, po tygodniu od napisania tego listu, z wszystkich stanowisk kierowniczych w poznańskiej kurii archidiecezjalnej. To była cena za jego odwagę. Ale jego autorytet moralny wśród poznańskiego duchowieństwa nie ucierpiał, a nawet wzrósł niepomiernie. W obronie skrzywdzonego kapłana nie stanął nuncjusz w Warszawie, nie stanął także papież Jan Paweł II, mimo iż echa poznańskich wydarzeń dotarły za Spiżowa Bramę jeszcze w 2001 roku. Watykan uznał, że lojalność względem własnego ordynariusza jest ważniejsza, niż obrona skrzywdzonych ofiar zdeprawowanego hierarchy z paliuszem metropolity na ramionach.


Ks. prof. Infułat Romuald Niparko nie doczekał nigdy oficjalnych przeprosin. Nawet po odwołaniu przez Watykan w 2002 roku abp Juliusza Paetza z funkcji metropolity poznańskiego, nowy arcybiskup poznański abp Stanisław Gądecki, nie przywrócił go na utracone stanowisko w kurii poznańskiej. Nielojalność względem ordynariusza pamięta się bowiem w tej instytucji do śmierci. Śmierci, która w przypadku ks. prof. Romualda Niparko nastąpiła w dniu 8 maja 2018 roku. Infułat spoczął po czterech dniach na jednym z cmentarzy poznańskich.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 22 i 23

 

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXII.

Gdy ktoś dziś zapyta z czego zasłynął abp Juliusz Paetz, każdy odpowie, że ten hierarcha molestował kleryków poznańskiego seminarium. Tak odpowie dziennikarz, polityk, historyk Kościoła, człowiek wierzący i niewierzący, chodzący do kościoła i taki, którego nigdy nikt w kościele nie widział i nie zobaczy.

Pisałem w przeszło dwudziestu wcześniejszych odcinkach tego cyklu, jak skomplikowana była życiowa droga tego zdemoralizowanego człowieka. A mimo to wszystkim kojarzy się on jedynie z molestowaniem i seksualnym wykorzystywaniem poznańskich adeptów do kapłaństwa.


Jak ich wybierał? Czym się kierował? Dziś już nikt nie jest prawdopodobnie w stanie odpowiedzieć na te istotne pytania, a tę tajemnicę abp Juliusz Paetz zabrał prawdopodobnie na zawsze, kilka miesięcy temu do grobu. Wśród wybrańców arcybiskupa poznańskiego byli bowiem zarówno młodzi homoseksualiści jak i młodzieńcy heteroseksualni, mężczyźni o urodzie chłopięcej i klerycy o zdecydowanie męskich rysach. Blondyni i bruneci. Jednym słowem wybrańcem zdemoralizowanego metropolity mógł zostać każdy student teologii z poznańskiego seminarium.


Wybrany w danym dniu kleryk otrzymywał w dyskretny sposób specyficzny prezent. Były nim czerwone stringi z napisem „ROMA”, które wybrany szczęściarz miał czytać od tyłu czyli z „ROMY” robił się „AMOR”. To było zaproszenie i czytelny sygnał, że najbliższy wieczór, a być może także noc wybrany kleryk spędzi w rezydencji swojego metropolity.


Dla wybranych młodzieńców o skłonnościach homoseksualnych, których nigdy nie brakowało w środowisku Kościoła Katolickiego, takie wybranie nie stanowiło większego dylematu moralnego, a wręcz mogło być, i często było, trampoliną do dalszej kariery w archidiecezji. Do dziś wielu z nich pełni zaszczytne funkcje w Kościele poznańskim i nie tylko na terenie samej archidiecezji. Warto więc im teraz głośno przypominać, że ta ich błyskotliwa kariera w Kościele, zaczęła się od męskich stringów z napisem „ROMA”, a następnie rozwijała się przez sypialnie i wannę metropolity poznańskiego.


Ale nie wszyscy wybrani przez arcybiskupa klerycy byli homoseksualistami, którzy ze swojej orientacji seksualnej chcieli stworzyć biznes. Byli wśród nich także heteroseksualni młodzieńcy, a nawet tacy, którzy nie akceptowali zalotów swojego przełożonego, bronili swojej moralności i swoich zasad. Tym było najgorzej i ci popadali w największe moralne rozterki. W zaistniałej sytuacji molestowani klerycy szukali ratunku między innymi wśród swoich wykładowców w seminarium, którzy na codziennych wykładach mówili im o Bogu, moralności i wartościach chrześcijańskich, których strażnikami winni być ludzie Kościoła.

Jednak wykorzystywani seksualnie studenci teologii, nie u wszystkich swoich seminaryjnych przełożonych znajdowali zrozumienie. W ciągu dnia były zatem wzniosłe wykłady z teologii, filozofii, etyki czy z prawa kanonicznego, a wieczorem męskie czerwone stringi z napisem „ROMA”. Ci, którzy nie wytrzymywali napięcia, porzucali seminarium i odchodzili z upragnionej drogi do kapłaństwa. Dziś trudno nawet policzyć, ilu młodym ludziom z poznańskiego seminarium złamano w ten sposób życie.


Nie wszystkie przy tym rodziny odchodzących z poznańskiego seminarium kleryków akceptowały fakt, że ich syn, który miał zostać upragnionym księdzem, wracał do domu bez sutanny, a ponadto nazywał arcybiskupa „pedałem” czy zboczeńcem. Po nocach płakał, krzyczał, chodził na terapię, a nawet korzystał z pomocy psychiatry. Takich relacji czytałem wiele. Są wstrząsające… Nawet teraz czytane po latach.


O molestowanych klerykach poznańskiego seminarium i upojnych chwilach spędzanych przez nich w sypialni i w wannie poznańskiego metropolity, początkowo po budynku seminarium, a następnie po całym mieście, krążyły nieprawdopodobne legendy. Wszyscy wiedzieli, ale nie wszyscy reagowali tak jak powinni. W duchu Ewangelii, moralności i chrześcijańskich zasad. Nie reagowali przede wszystkim ludzie Kościoła, zarówno tego lokalnego jak i tego ogólnopolskiego. Ci najbardziej wpływowi i ci, którzy winni reagować w pierwszej kolejności. A wiedzieli wszyscy…
A jak reagowali na grzech rozwijający się w cieniu poznańskiej archikatedry poszczególni hierarchowie, politycy, ludzie mediów i świata kultury, napiszę w kolejnym odcinku tego cyklu, gdyż…

Ciąg dalszy nastąpi…

***

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXIII.

Metropolita poznański już od dawna wykorzystywał seksualnie młodych mężczyzn ze swego otoczenia, osoby świeckie, kleryków seminarium poznańskiego, a także utrzymywał liczne kontakty, o podłożu seksualnym z przedstawicielami świata akademickiego, artystycznego i biznesowego Poznania. Nie krył się zupełnie ze swoimi skłonnościami, a niekiedy nawet zapominał o elementarnej dyskrecji.

O jego homoseksualnych zdobyczach krążyły po mieście legendy. Czy zatem nikt na nie nie reagował? Czy nikt z osób duchownych nie zdobył się na powiedzenie swojemu metropolicie, że jego zachowanie jest nie do zaakceptowania? Okazuje się, że kilku najbliższych współpracowników grzesznego hierarchy zareagowało.

Dziś wymienię tych, którzy wystąpili przeciwko grzechowi swojego metropolity w pierwszym szeregu, ale jako kapłani zapłacili za swoją niezłomną postawę bardzo wielką cenę.

Niewątpliwie jedną z osób niezłomnych w tej bulwersującej sprawie, był w tym okresie czasu ks. prof. dr hab. Tomasz Węcławski (rocznik 1952, wyświęcony na kapłana w 1979 roku), rodowity Poznaniak, wówczas dziekan Wydziału Teologicznego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. To między innymi do niego zwracali się krzywdzeni klerycy poznańskiego seminarium. Czy wszyscy? Nie. Tylko nieliczni.

Obecnie szacuje się, że molestowany przez abp Juliusza Paetza w różnych okresach studiów mógł być nawet co trzeci kleryk. Dlaczego zatem tak niewielu z nich zgłosiło to co działo się podczas niespodziewanych wizyt arcybiskupa w pokojach kleryków? Dlaczego zaledwie kilku studentów teologii opowiedziało o męskich czerwonych stringach z napisem ROMA.

Bo wielu z nich takie zachowanie przełożonego nie przeszkadzało, robili to już od dawna z innymi mężczyznami jako czynni homoseksualiści, a uleganie kaprysom hierarchy gwarantowało im skróconą ścieżkę kariery. Jednak dla kilku był to ich życiowy dramat. I to w ich obronie stanął ich dziekan.


Ksiądz dziekan zareagował tak jak powinien każdy kapłan archidiecezji, a przede wszystkim jak każdy wykładowca w seminarium, który nie tylko na wykładach, ale także poza salą wykładową dawał dowody, że obowiązkiem każdego kapłana jest stawać po stronie dobra, sprzeciwiać się złu, nawet gdy pochodzi od przełożonego i zawsze chronić skrzywdzonych.


Ks. prof. Tomasz Węcławski i rektor poznańskiego seminarium, ks. dr Tadeusz Karkosz, jako pierwsi stawili opór złu w diecezji. Liczyli, dziś wiemy, że zupełnie naiwnie, że po ich stronie stanie cała instytucja Kościoła, stanie Nuncjatura Apostolska w Warszawie, stanie Polski Episkopat, stanie Watykan na czele którego stoi sam papież Jan Paweł II. Nie stanął nikt.

 

 


Pisali listy do nuncjatury, do Episkopatu, do Watykanu w okresie Synodu Biskupów. Załączam dla Państwa jeden z nich, list z dnia 20 września 2001 roku, a takich dokumentów z tego okresu mam wiele. Wiem, że to wyjątkowo osobista korespondencja, ale chcę, aby opinia publiczna w tym kraju poznała jak najwięcej szczegółów z tych, jakże dramatycznych wydarzeń. List ten poza duchownymi podpisał także Paweł Wosiński, przewodniczący Federacji na Rzecz Życia Poczętego.

 

 

 

 

Adresatami jego z dnia 20 listopada 2001 roku byli księża biskupi, delegaci Episkopatu Polski na Synod Biskupi w Rzymie: abp Tadeusz Gocłowski CM, metropolita gdański, abp Józef Michalik, metropolita przemyski i przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Henryk Muszyński, metropolita gnieźnieński, bp Antoni Dydycz OFM Cap, ordynariusz drohiczyński. Kopia listu trafiła do nuncjusza w Warszawie, abp Józefa Kowalczyka, do którego był to już kolejny sygnał w sprawie seksualnych nadużyć poznańskiego hierarchy.


Jaki był efekt tych działań? List zabrany do Rzymu podobno trafił na Synodzie Biskupów do samego papieża Jana Pawła II. Ale papież nie zareagował. Zareagował natomiast nuncjusz w Warszawie, abp Józef Kowalczyk. Był od lat bliskim przyjacielem abp Juliusza Paetza, jeszcze z okresu rzymskiego. Nie wnikam jakie relacje ich łączyły, ale wiem, że nuncjusz zrobił rzecz niewybaczalną.

Zadzwonił do poznańskiego kolegi i poinformował go o wszelkich działaniach jego podwładnych. Zażądał także, aby poznański metropolita zrobił w swojej archidiecezji z niepokornymi podwładnymi porządek. I abp Juliusz Paetz zastosował się do rad czy poleceń kolegi w dosłowny sposób.

Rozpoczął na poznańskim uniwersytecie nagonkę na dziekana Wydziału Teologicznego i z pomocą ówczesnego rektora tejże uczelni, prof. Stefana Jurga (o którym napisze nieco więcej w kolejnych odcinakach tego cyklu) doprowadził do jego usunięcia z zajmowanego stanowiska. Księża archidiecezji poznańskiej i pracownicy poznańskiej uczelni, zobaczyli jak przez tego kapłana „przetoczył się walec” instytucji Kościoła i samego arcybiskupa. Watykan nie zareagował. Ks. prof. Tomasz Węcławski pozostał w tym starciu bez szans.


Rozpoczęta nagonka doprowadziła do sytuacji, że ten niezłomny kapłan zdecydował się odejść z uczelni, z archidiecezji, z kapłaństwa, a z czasem poprzez akt apostazji także z samej instytucji Kościoła. Po latach ożenił się i przyjął nazwisko żony. Obecnie, jako Tomasz Polak, prowadzi badania i wykłady akademickie na świeckiej uczelni. Tak kończą w instytucji Kościoła ci, którzy przeciwstawili się złu, przeciwstawili się grzechowi jaki od lat rozgrywał się w cieniu poznańskiej archikatedry.


Ks. prof. Tomasz Węcławski (Tomasz Polak) nie był jedynym, który zdał wówczas swój egzamin z kapłaństwa i chrześcijaństwa. Byli i inni, ale o nich dowiecie się Państwo w kolejnych odsłonach tego cyklu.


Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 20 i 21

 

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XX.

 

 

O seksualnym podejściu abp Juliusza Paetza do jego podwładnych w poznańskim seminarium słyszał cały katolicki świat w 2002 roku, gdy metropolita poznański został w trybie nagłym odwołany z zajmowanego stanowiska, na osiem lat przed planowaną emeryturą. Ale o tym dokładniej napiszę w kolejnych odsłonach tego cyklu, obalając przy okazji kilka mitów, które temu odwołaniu towarzyszą.


Ale seksualne upodobania i skłonności poznańskiego hierarchy do młodych, przystojnych chłopców, nie ograniczały się jedynie do kościelnego narybku, ale były skierowane głównie do świeckich młodzieńców i takie skłonności towarzyszyły mu przez całe jego życie.


Gdy był młody sam był obiektem częstych westchnień swoich kościelnych przełożonych, kilku z nich, tych z najwyższych szczytów watykańskiej drabiny władzy, znamy z imienia i nazwiska. Ale on sam korzystał wówczas z usług męskich prostytutek w rzymskich saunach dla gejów, w męskich klubach i domach uciech, gdzie tacy młodzieńcy dorabiali do swojego ubogiego studenckiego lub młodzieżowego budżetu.

Kiedy powrócił do Polski musiał sobie takich młodzieńców sam dyskretnie „zorganizować”. Łomża czy Poznań, to w końcu nie Rzym. Jak widzimy to teraz, analizując zachowane relacje i dokumenty, dawał sobie w tej kwestii świetnie radę. Klimat w Polsce jest co prawda inny niż nad rzymskim Tybrem, ale grzechy zawsze są takie same. A tym bardziej, że wielu kolegów z Episkopatu mogło mu pomóc, bo też należeli do tej samej „opcji” w rodzimym Kościele, więc solidarnie tym bardziej rozumieli cierpiącego kolegę.


Większość młodych duchownych i kleryków, którzy poznali seksualne upodobania ordynariusza łomżyńskiego, a potem metropolity poznańskiego, podkreślało zgodnie, że w „polowaniu” na każdą swoją zdobycz, zawsze był przy tym prawdziwym dżentelmenem i erudytą. Nie porywał się na byle kogo, a swoje potencjalne „zdobycze” osaczał długo i skutecznie. Nie był typem, jak inny jego kolega, także w fioletowej sutannie, który „zaliczał” na ilość i najczęściej swoje kontakty ograniczał do jednego czy kilku nocy, udowadniając sobie, że ciągle może zdobywać każdego kogo chce.

Abp Juliusz Paetz szukał przeważnie partnerów na dłużej, ale stawiał im w miarę wysokie poprzeczki. Esteta w każdym calu. Przede wszystkim musieli to być młodzieńcy lub młodzi mężczyźni o odpowiedniej aparycji i budowie ciała. Kulturalni, zadbani, chętni do rozmowy, ale także spełniający dla niego jego wyszukane zachcianki seksualne. Wielu z nich, nie znając siebie nawzajem, wspomina to podobnie i dlatego ich relacje są przez to bardzo wiarygodne.


Ponieważ metropolita poznański był częstym gościem salonów politycznych, kulturalnych i naukowych, także i jego „zdobycze” pochodziły z takich kręgów Poznania. Romansował zarówno z politykami, wszelkich opcji politycznych, najczęściej katolikami związanymi bardzo blisko z Kościołem poznańskim, a w jednym znanym mi przypadku z synem znanego polityka. Być może dlatego tak wielu polityków stanęło w jego obronie w 2002 roku i postawiło wówczas nad jego siwą głową skuteczny parasol ochronny.

Jego niedyskrecja mogła wówczas spowodować prawdziwą polityczną lawinę. Kilka z tych politycznych nazwisk do tej pory nie schodzi z pierwszych stron gazet. Najzabawniejsze dla mnie jest to, że obecnie nazwiska te stoją po różnych stronach naszej politycznej bariery. I pomyśleć tylko, że łączyło ich kiedyś jedno łózko i być może ta sama wanna.


Inną częstą grupą społeczną w której obracał się poznański hierarcha, byli znani poznańscy biznesmeni i świat artystyczny tego miasta. Na liście nazwisk ludzi, którymi interesował się ordynariusz poznański, są właściciele firm, artyści, głównie tancerze baletu, ale i aktorzy czy fotografowie. Do tych ostatnich miał bowiem wyjątkową słabość.


Do wybrańców arcybiskupa należeli także młodzi lokalni dziennikarze i redakcyjni fotoreporterzy. Metropolita tak kokietował młodych mężczyzn z lokalnej prasy, że wielu z nich odmawiało w swoich redakcjach jakichkolwiek zleceń z udziałem metropolity, a na wywiady jak musieli, chodzili najczęściej we dwóch, a i tak byli adorowani przez rozanielonego hierarchę. Do tej pory wspominają starsi dziennikarze, że w przypadku telefonu do arcybiskupa z prośbą o ewentualny wywiad, padało z jego strony pytanie wprost, czy przyjdzie „pan czy pani”. Jak był to dziennikarz, który nie był odpowiednio młody i atrakcyjny, arcybiskup potrafił odwołać wywiad i zażądać zmiany dziennikarza. W kilku poznańskich redakcjach, także katolickich, abp Juliusza Paetza nazywano wówczas „Dżulietta”.


Nieliczną grupę mężczyzn z kręgu zainteresowań arcybiskupa, stanowili świeccy pracownicy kurii arcybiskupiej. Z całą pewnością arcybiskup zatrudniał ich według określonego klucza i z nastawieniem, że do ich obowiązków będzie w przyszłości należało spędzanie ze swoim szefem upojnych nocy w jego arcybiskupiej rezydencji. Wszyscy oni byli świetnie zbudowani i wywoływali swoim wyglądem i zachowaniem dreszcz szefa. Sam im to później opowiadał ze szczegółami, stąd to wiemy.


Ale bezczelnie i nachalnie podrywał także młodych mężczyzn spotkanych zupełnie przypadkowo. Jak anegdotę opowiada się po teraz pikantną historie, jak metropolita przed laty kokietował i zapraszał do siebie młodych archeologów, którzy pracowali wokół jego biskupiej rezydencji, przy badaniach archeologicznych ruin dawnej rezydencji Mieszka I. Widok rozebranych i spoconych młodych męskich ciał był silniejszy niż dyskrecja i godność sutanny metropolity.


Niecodzienna historia wydarzyła się pewnego razu w murach słynnego klasztoru Ojców Paulinów na Jasnej Górze, podczas jednej z Konferencji Episkopatu Polski. Od pewnego czasu biskup pomocniczy pewnej diecezji, przyjeżdżał na konferencję z niezwykle atrakcyjnym młodym kierowcą, którego raz nazywał synem swojej kuzynki, a innym razem, gdy zapomniał wcześniejszej wersji, mężem siostrzenicy. Kierowcy innych biskupów, którzy już niejedno w życiu widzieli i słyszeli w biskupich limuzynach, kwitowali to między sobą pikantnymi i świńskimi komentarzami.

Ale kiedy tego kierowcę zobaczył metropolita poznański, nie był w stanie powstrzymać swojego podziwu dla młodego biskupiego szofera i bezceremonialnie publicznie zaczął go kokietować. Dopiero ostra reakcja jego pryncypała przerwała całą tę sytuację. Skończyło się głośnym skandalem o którym było głośno podczas całej Konferencji Episkopatu Polski, a biskup pomocniczy na kolejne konferencje przyjeżdżał już bez swojego kierowcy, korzystając z limuzyny swojego ordynariusza.


Czy zatem nikt nie wiedział o preferencjach seksualnych poznańskiego hierarchy? Wiedzieli wszyscy, przynajmniej ci z najbliższego kręgu jego znajomości, ale solidarnie udawali, że o niczym nie wiedzą. Liczni młodzi mężczyźni, o skłonnościach homoseksualnych sami szukali z nim jednak kontaktu, tym bardziej, że o spotkaniach z metropolitą i licznych cennych dowodach jego wdzięczności dla pięknych młodych męskich ciał, krążyły po mieście legendy.


Ten powszechnie uwielbiany przez wielu gawędziarz i salonowiec, był równocześnie prawdziwym seksoholikiem i erotomanem, który nie panował nad swoim temperamentem i namiętnościami. Opisywałem już na czym polegało włoskie „baccione” z bohaterem naszego cyklu. W Poznaniu gdy ktoś uległ jego namiętnościom, abp Juliusz Paetz organizował coś co sam nazywał „scrutinium” czyli rozmowy w „cztery oczy”. Aby dowiedzieć się na czym polegało w praktyce „scrutinium”, trzeba odwiedzić ponownie mój profil, gdyż…
Ciąg dalszy nastąpi…

 

***

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XXI.

 

„Scrutinium” to słowo będzie kluczem tego odcinka cyklu o abp Juliuszu Paetzu, zmarłym w atmosferze skandalu kilka tygodni temu metropolicie poznańskim.


Scrutinum to określenie wymyślone przez samego metropolitę poznańskiego i oznaczało homoseksualną randkę w jego biskupiej rezydencji lub rzymskim apartamencie. Po słynnym „Baccione”, to drugie słowo, które już na zawsze przylgnęło do abp Juliusza Paetza i będzie się już prawdopodobnie zawsze kojarzyło z jego seksualnymi wyczynami.


Dotarłem do dwóch relacji dotyczących szczegółów tego jak w praktyce wyglądało „scrutinium” i na czym polegało. Obie relacje pochodzą od młodych kochanków zmarłego hierarchy i są nie tylko niemal identyczne, ale przez to i wiarygodne.
Jednym z nich jest młody mężczyzna o imieniu A. (aby nie umożliwić jego identyfikację w środowisku byłych kleryków poznańskiego seminarium, podam jedynie pierwszą literę jego nazwiska), który zaczął się spotykać z arcybiskupem, jeszcze jako kleryk, potem młody ksiądz przez niego samego wyświęcony. Po latach porzucił kapłaństwo (już za rządów abp Stanisława Gadeckiego, ale nie podaję tej daty, aby w ten sposób nikomu nie pomóc w ujawnieniu jego tożsamości), a nawet jak sam twierdzi stracił wiarę w Boga i obecnie określa się jako niewierzący. Namierzył go i wybrał w seminarium sam metropolita. Był wówczas dwudziestoletnim klerykiem pierwszego roku studiów. Wiedział od dawna, że jest homoseksualistą, dlatego aby uniknąć niewygodnych pytań ze strony rodziny poszedł do seminarium, a tam spotkał wielu takich jak on. Uganiał się za innymi chłopcami, a za nim spoglądali namiętnie i darzyli go sympatią starsi klerycy. Aż dostał sygnał od samego metropolity. Został wybrany…


Nawet teraz wygląda atrakcyjnie. Niewysoki mężczyzna, niezwykle zadbany, modnie i gustownie ubrany i mimo upływu lat nadal o chłopięcej twarzy. Niejedna dziewczyna…, wiadomo.
O scrutinum usłyszał już pierwszego dnia. Kiedy zapytał co to takiego, usłyszał od głowy wielkopolskiego Kościoła, że to „rozmowa w cztery oczy”. wiedział gdzie idzie i po co. W końcu nie był pierwszym, a po seminarium krążyły już o tym legendy. Wiedzieli także jego przełożeni w seminarium. Przecież musiał uzyskać formalne pozwolenie na opuszczenie seminarium na wiele godzin, a nawet potencjalne nocowanie poza seminarium.


Co pamięta z tych spotkań? Po pierwszym razie niewiele. Był zagraniczny alkohol, pieszczoty dwóch nagich ciał i wielka wanna. Wrócił na wielkim kacu i spał po powrocie do seminarium przez cały dzień. Był bardzo zaskoczony, że nikt z przełożonych z seminarium o nic nie zapytał. A potem było coraz lepiej. Długie rozmowy, bo gospodarz to cudowny gawędziarz i erudyta. Po jednej takiej „przytulance” i wspólnej kąpieli w wielkiej wannie, arcybiskup pokazywał dziwne zdjęcia z ludźmi z Watykanu, także z samym papieżem Pawłem VI. 
Zdjęcia prawdopodobnie z wakacji, być może z plaży, bo duchowni byli na wspólnych zdjęciach jedynie w bieliźnie. Papież także. Arcybiskup sugerował, że wiele wie i wiele może, ale nigdy nie kończył pewnych wątków swoich opowieści.


Czy był w rzymskim apartamencie? Był i opisał go bardzo szczegółowo. Z bursztynowym krucyfiksem włącznie. Kto czytał wcześniejsze odcinki ten wie o czym mowa. Spędził w Rzymie cudowne wakacje i poznał wielu ciekawych ludzi w samym Watykanie. Do Rzymu lecieli osobno, rożnymi samolotami i w różne dni tygodnia. Kiedy dotarł na miejsce arcybiskup już tam był, czekał na niego i wszystko dokładnie przygotował. Było cudownie jak w poznańskiej rezydencji arcybiskupa, tylko alkohole były bardziej egzotyczne.

 

 

 


Co dostawał w zamian? To co wszyscy, głównie gotówkę (gdy pytam ile, słyszę, że kilkaset złotych za każde spotkanie), ale dodatkiem były także drogie perfumy, alkohole i ciuchy. Do tej pory ma na tym puncie bzika i z takiego luksusu już nie zrezygnuje. Arcybiskup szalał, gdy ciało jego partnera pachniało jego ulubionym zapachem „Hugo Boss”, o męskiej nucie z modelu classic. Te perfumy przewijają się w każdej niemal relacji seksualnych partnerów arcybiskupa. Wspomina o tym rodzaju perfum także jeden ze znanych dziennikarzy poznańskich, ale jestem zobowiązany do nierozwijania tego wątku.


Długoletnim partnerem metropolity poznańskiego był w tych latach także świecki młodzieniec o imieniu P. (ponieważ był znany w poznańskiej kurii, pominę jego całe imię). Bardzo męski, o południowych rysach i ciemnej karnacji skóry. Swoim wyglądem przypominający Włocha lub Hiszpana, choć zapewnia, że urodził się w Wielkopolsce. Kiedy pierwszy raz przyszedł do rezydencji arcybiskupa, wiedział dobrze co się mogło zdarzyć. Został wówczas oszołomiony alkoholem z jakąś nieznaną mu domieszką, ale dał radę opuścić pałac o własnych siłach i przez niemal rok prowadził z arcybiskupem grę. Dostawał sprośne SMS-y, albo wyznania miłosne podpisane „Twój Juliusz”. 
Po roku uległ i przychodził do niego także po jego usunięciu z pałacu i po przymusowym przejściu na emeryturę. Spotykali się do 2019 roku, niemal do końca jego życia.


W czasie tego drugiego spotkania, po roku zabiegów arcybiskupa, został poproszony przez swojego gospodarza o pomoc w przełożeniu książek na wysokiej półce w jego sypialni. Kiedy tam wszedł, żadnych półek ani książek nie było. Ale było wielkie łózko w którym wylądowali. I tak już zostało. Wówczas, po ich pierwszym razie, dostał od arcybiskupa tomik poezji bp Jana Szkodonia z Krakowa. Teraz po latach, po skandalu seksualnym o charakterze pedofilskim, z rzekomym udziałem tego hierarchy, ten prezent wygląda niemalże jak kpina.


P. opowiada, że arcybiskup miał od zawsze obsesję swojego ciała i ciała swoich gości. „Gdy zobaczył mnie raz nieco tęższego, robił wymówki, szarpał za koszulę. Jak ty wyglądasz, mówił, bierz ze mnie przykład”. Abp Juliusz Paetz jadał codziennie pięć regularnych i do tego odpowiednio zbilansowanych posiłków i regularnie się badał u najlepszych lekarzy. Był obsesyjny na punkcie swojego zdrowia, także w sprawach nieistotnych. Chciał chociażby odbarwiać sobie cytryną plamy i piegi na skórze rąk. I tak było z każdą zauważoną zmianą na jego ciele.
Co dostawał od swojego kochanka? Regularnie pieniądze. W miesiącu to było nawet kilka tysięcy złotych. Wszystko zależało od tego jak często się spotykaliśmy. Do tego drogie i bardzo gustowne ciuchy oraz regularnie perfumy.


Czy zachowywali ostrożność i dyskrecję? Niespecjalnie. Gdy wychodziłem z pałacu arcybiskupa,spotykałem wielu znanych księży, a nawet miejscowych biskupów. Jeden z nich udzielał mi nawet bierzmowania przed laty. Mój Juliusz był wówczas w Poznaniu najważniejszy, więc nikt nawet nie odważył się zadawać mi jakichkolwiek pytań.
Przypomnę w tym momencie, że biskupami pomocniczymi archidiecezji byli wówczas: bp Zdzisław Fortuniak (od 1982 roku, rocznik 1939), bp Marek Jędraszewski (od 1997 roku, rocznik 1949) oraz bp Grzegorz Balcerek (od 1999 roku, rocznik 1954). Ale tym panom poświęcę nieco więcej czasu w kolejnych odsłonach tego cyklu, gdy szczegółowo opiszę jak ofiarami seksualnych wyczynów poznańskiego metropolity padali wybrani klerycy miejscowego seminarium. Bo…


Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach

Abp Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 18 i 19

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XVIII.

 

 

Wspominałem już w poprzednich odsłonach tego cyklu, że od przyjścia do diecezji łomżyńskiej, bp Juliusz Paetz robił wszystko, aby otrzymać inną, prawdopodobnie bardziej dochodową i dająca większy prestiż diecezję w Polsce. Jego działania zmierzały przede wszystkim w kierunku pozyskania w tym względzie nowego nuncjusza w Warszawie, którym był od czasu ponownego nawiązania stosunków dyplomatycznych pomiędzy Polską, a Stolica Apostolską, kolega bp Juliusza Paetza z okresu rzymskiego, abp Józef Kowalczyk.


Biskup łomżyński liczył przede wszystkim na metropolie poznańską, ale tam rządził silną ręka abp Jerzy Stroba, którego z papieżem Janem Pawłem II łączyły długoletnie więzi nie tylko przyjaźni, ale i ścieżki kariery w Kościele. Wojtyła i Stroba byli niemal w podobnym wieku (Stroba był pięć miesięcy starszy), ale także w jednym dniu, 4 lipca 1958 roku, zostali mianowani biskupami pomocniczymi. Ks. Jerzy Stroba w Gnieźnie, a ks. Karol Wojtyła w Krakowie. W 1958 roku byli oni najmłodszymi biskupami w polskim Episkopacie. Więc wiadomo było, że aby uzyskać nominację na następstwo po Strobie trzeba się mocno postarać.

I Paetz się starał. Mocno się starał. Zarówno w warszawskiej nuncjaturze jak i w watykańskiej Kongregacji Do Spraw Biskupów w Watykanie. Ale decydująca decyzja należała jak zawsze do papieża. który znał Kościół w Polsce, polskie diecezje i ich realia.

Do pierwszego podejścia doszło pod koniec 1994 roku, gdy metropolita poznański kończył 75 lat i zgodnie z prawem kanonicznym, był zobowiązany do złożenia na ręce papieża, wniosku o przejście na emeryturę. Równocześnie nuncjatura warszawska złożyła na wymaganym ternie i przesłała do Rzymu, trzy nazwiska potencjalnych kandydatów na tron metropolity poznańskiego. Abp Józef Kowalczyk, który już wówczas „zachwaszczał” nam polski Episkopat ludźmi niegodnymi: byłymi tajnymi współpracownikami SB, gejami i alkoholikami, stanął na wysokości zadania i tym razem. Listę na przygotowanym dla Watykanu ternie, otwierał biskup łomżyński Juliusz Paetz.

I stała się rzecz, która wielu zaskoczyła. Ordynariusz łomżyński, który, jak wynika to z relacji jego współpracownika z kurii, już przyjmował gratulacje i przygotowywał się do przeprowadzki do Poznania, został zaskoczony decyzją papieża. Abp Jerzy Stroba dostał od Jana Pawła II przedłużenie na pełnienie dotychczasowej funkcji w Kościele poznańskim, na co najmniej kolejne dwa lata.

Do sprawy powrócono zatem wiosną w 1996 roku. I oficjalnie w dniu 11 kwietnia 1996 roku, jak to wynika z zachowanych dokumentów papieskich, abp Jerzy Stroba został biskupim emerytem. W tym samym dniu nuncjatura warszawska ogłosiła nowym metropolitą poznańskim, dotychczasowego ordynariusza łomżyńskiego, bp Juliusza Paetza.

Czy papież Jan Paweł II nie wiedział zatem kogo mianuje na tron biskupi w Poznaniu? Już wówczas znane były akta IPN i rola jaką odgrywał w czasach PRL, ks. prałat Juliusz Paetz w strukturach Watykanu. Wiadomo także było, że werbunek służb PRL miał podłoże obyczajowe, z homoseksualizmem prałata w tle. Papież wiedział o wątpliwych moralnie powiązaniach prałata z osobami z najwyższych kręgów władzy w Kościele, którzy pośrednio lub bezpośrednio byli zamieszani w tajemniczą śmierć Jana Pawła I.

W Watykanie od dawna plotkowano o mieszkaniu biskupa łomżyńskiego, zlokalizowanym niemalże przy murach Stolicy Apostolskiej i o charakterze spotkań jakie tam się odbywają. Te plotki dotyczyły także wielu polskich hierarchów z najbliższego otoczenia papieża, którzy też ten adres znali. Nieprawdaż kardynale Stanisławie?

Jan Paweł II musiał przecież pamiętać, dlaczego „pozbył się” z Rzymu swojego kontrowersyjnego współpracownika w 1982 roku, mianując go biskupem łomżyńskim. Papież musiał wiedzieć o skandalicznych i dwuznacznych relacjach bp Juliusza Paetza ze swoimi młodymi współpracownikami w łomżyńskiej kurii oraz z klerykami podległego mu seminarium. O bliskich relacjach rządcy diecezji łomżyńskiej z biskupami polskimi i amerykańskimi, także z kręgu wiadomego lobby w Kościele nie wspominając.

W świetle tych wszystkich faktów, nie jestem w stanie odpowiedzieć więc na to zasadnicze dziś pytanie. Dlaczego papież Jan Paweł II, dziś Święty Kościoła Katolickiego, podpisał właśnie tę nominację. Nie umieją mi na to pytanie odpowiedzieć również osoby duchowne, którym to pytanie zadaję.

Dalsze wydarzenia potoczyły się w błyskawicznym tempie. Nowy metropolita poznański odbył uroczysty ingres do Bazyliki Archikatedralnej w Poznaniu pod wezwaniem Świętych Piotra i Pawła, w którym uczestniczyli, poza samym nuncjuszem, liczni biskupi z większości polskich diecezji.

Nowy metropolita poznański wraz z nuncjuszem abp Józefem Kowalczykiem postarali się, aby opuszczoną stolice biskupią w Łomży objął dotychczasowy biskup pomocniczy szczecińsko – kamieński, Stanisław Stefanek, kapłan ze Zgromadzenia Chrystusowców dla Polonii Zagranicznej. Bp Juliusz Paetz pozostawił w Łomży, godnego siebie następcę, którego miałem wątpliwą przyjemność poznać podczas jego wizyt w Chicago. Jeszcze jeden moralny „chwast” z licznego dorobku nuncjusza Józefa Kowalczyka. Bp Stanisław Stefanek zmarł przed miesiącem, jako emerytowany biskup łomżyński, przeżywając swojego poprzednika zaledwie o kilka miesięcy.

Zapewne licznie zebrani klerycy Metropolitarnego Seminarium Duchownego w Poznaniu, uczestniczący w 1996 roku, w uroczystym ingresie swojego nowego ordynariusza, nie przypuszczali w swoich najczarniejszych snach, że rozpoczął się w życiu wiele z nich okres, którego nie zapomną do końca swojego życia.
Ciąg dalszy nastąpi…

 

 ***

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XIX.

Jak zachowywał się nowy poznański metropolita po ingresie do miejscowej archikatedry? W swojej kościelnej karierze osiągnął bowiem już niemal wszystko, poza kardynalską purpurą. Powrócił do tej samej archikatedry w której przed laty otrzymał święcenia kapłańskie, a teraz zasiadł w niej na tronie metropolity.


W Poznaniu pod rządami nowego rządcy archidiecezji rozpoczęły się bardzo szybko zmiany. Pierwsze z nich objęły samą rezydencję arcybiskupią, a także miejscową Bazylikę Metropolitarną. Nie na darmo nowy metropolita spędził wiele lat na dworze papieskim, aby teraz nie wykorzystać swojego watykańskiego doświadczenia. Tam był i funkcjonował w cieniu papieża i służył kolejnym papieżom jak mógł najlepiej, ale teraz w Poznaniu to on był numerem jeden i teraz jemu wszyscy winni służyć. Bardzo szybko przekonali się o tym jego najbliżsi współpracownicy, wierni całej archidiecezji i liczny establishment stolicy Wielkopolski.


Bardzo szybko abp Juliusz Paetz stał się niezastąpiony na poznańskich salonach, bywał wszędzie, a bywać umiał i sprawiało mu to prawdziwą przyjemność. A ponieważ był gawędziarzem, zaprawionym w bawieniu gości, gdyż przez lata zabawiał gości oczekujących na audiencję z kolejnymi papieżami, wykorzystywał swój talent na salonach Poznania, na które był chętnie i często zapraszany. A był salonowcem, który bardzo szybko zyskał uznanie establishmentu tego miasta.


Nie tylko bywał tam gdzie trzeba, ale także pokazywał się publicznie z osobami z którymi pokazywać się było warto. Był częstym bywalcem na premierach teatralnych, na balach i galach organizowanych przez biznesmenów i polityków. Bywał wszędzie i z każdym, kto miał wówczas pieniądze, pozycje i władze. Politycy się zmieniali, władze i opcje polityczne się zmieniały, a metropolita poznański był zawsze ten sam. Często był widywany w poznańskiej operze i zawsze w loży honorowej Jana Kulczyka, bo to zawsze robiło wrażenie i wszyscy to widzieli i o tym mówili. Otaczał się artystami, biznesmenami, prawnikami, a przede wszystkim politykami. Gdy po sześciu latach niespodziewanie powinęła mu się noga, wszyscy solidarnie stanęli w jego obronie.


Remontował i przebudował swoją arcybiskupią rezydencję, a w trakcie przebudowy na głównej posadzce kazał wmurować swój biskupi herb, w którym są lilie, symbol niewinności i czystości moralnej. Obecny metropolita poznański, abp Stanisław Gądecki, nie mogąc wykuć z podłogi swojej rezydencji herbu swojego poprzednika, kazał lilie, dowód czystości moralnej i niewinności ich właściciela, przykryć odpowiednio dużym dywanem. Bywalcy w Pałacu Arcybiskupim twierdzili zgodnie, że w czasach świetności abp Juliusza Paetza pałac jaśniał wyjątkowym blaskiem. Jak i sam ówczesny metropolita.


Abp Juliusz Paetz uwielbiał zawsze gościć w swoim pałacu odpowiednich gości. Rola gospodarza tych spotkań, odpowiednio dobrane dania, zakąski i alkohole to był zawsze jego prawdziwy żywioł. Bywalcy tych spotkań wspominali je z rozrzewnieniem jeszcze po wielu latach. W 2001 roku gospodarz Pałacu Arcybiskupiego wpadł na pomysł, aby wszyscy młodzi księża i klerycy, którzy byli specjalnie wyselekcjonowani do obsługi tych przyjęć, zamienili swoje sutanny na inny, bardziej odpowiedni strój. Któregoś dnia zarządził, aby zdjęli swoje sutanny, a specjalnie wynajęty krawiec ich wszystkich wymierzył i uszył im odpowiednie liberie. Mieli wyglądać jak lokaje na dworze monarchy.

Osłupiałym młodym mężczyznom oznajmił iż: „Nie mogę narażać swoich czcigodnych gości, często niewierzących, by obsługiwali ich księża w sutannach”. I piękni, młodzi młodzieńcy wyskoczyli ze swoich sutann, aby rozmiary ich ciał wymierzył specjalny, opłacony przez metropolitę krawiec. Moim zdaniem, osobom niewierzącym jest wszystko jedno czy obsługuje ich przy stole ksiądz czy osoba świecka, a to właśnie wierzących bardziej razi, gdy kelnerem przy ich stoliku jest osoba duchowna, ale ja nie mam wrażliwości metropolity i nigdy mieć nie będę, więc być może jestem w błędzie.


Ten wyjątkowy degustator alkoholi i znawca egzotycznych potraw oraz wysublimowanych smaków, często na takie przyjęcia zapraszał najbardziej znanych hierarchów polskiego Episkopatu. Mogli w ten sposób zobaczyć rozmach i przepych dworu swojego brata w biskupstwie. Oszczędzę miłosiernie w tym miejscu wymieniania nazwisk tych, którzy potem chwalili się długo, że bywali zapraszani na takie spotkania.


Często słyszymy z wypowiedzi obrońców abp Juliusza Paetza, że były metropolita poznański był prawdziwym estetą. To niewątpliwie prawda, a dodam jeszcze, że ten wyjątkowy esteta wprowadził na swoim dworze iście dworski ceremoniał, zarówno powitalny jak i pożegnalny. Każda osoba odwiedzająca arcybiskupa wiedziała, że swoją wizytówkę z nazwiskiem oraz stanowiskiem, należy położyć na specjalnej srebrnej tacy i spokojnie oczekiwać na wprowadzenie na salony gospodarza. Obowiązywał przy tym wszystkim odpowiedni strój i ceremoniał. Esteta to esteta.

 

 


Także miejscowa bazylika została poddana renowacji, a z nią otrzymała herb metropolity zawieszony wysoko w takim miejscu, że nie można go przysłonić żadnym dywanikiem. Abp Stanisław Gądecki musi teraz na niego patrzeć za każdym razem, gdy zasiada na swoim tronie i spojrzy w lewo. Ale taki już widać przykry los metropolitów. Abp Juliusz Paetz zafundował także tej świątyni, a właściwie sobie samemu, nowy tron arcybiskupi. „Złoty, ale skromny”. Ten specjalny złoty tron arcybiskupi został teraz przeniesiony z prezbiterium do tak zwanej Złotej Kaplicy lub inaczej zwanej Kaplicy Bizantyjskiej. Można go oglądać, ale za specjalną opłatą. Ostatnio było to pięć złotych. Czy coś uległo zmianie?


A jak zachowywał się ten erudyta, salonowiec, degustator wyszukanych potraw i alkoholi, gdy na jego drodze stanął młody, dobrze prezentujący się młodzieniec, który wpadł mu w oko? I nie mam tutaj na myśli kleryków poznańskiego seminarium, którzy zasłynęli w całym świecie z doprawdy niekonwencjonalnych kontaktów ze swoim metropolitą, ale o przypadkowych osobach świeckich. Ich relacje staną się podstawą do kolejnego odcinka naszego cyklu.

 


Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andrzej Gerlach

 

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 16 i 17

ABP JULIUSZ PAETZ – część XVI

Pisałem w ostatniej odsłonie tego cyklu o sprowadzaniu do archidiecezji chicagowskiej młodych księży z Podlasia przez biskupa pomocniczego tejże archidiecezji bp Tadeusza Jakubowskiego. To był wyjątkowo obleśny i bezwzględny typ, prawdopodobnie czynny gej, który w ordynarny sposób wykorzystywał tych młodych mężczyzn. Był księdzem z rodziny polskich emigrantów, urodzony w Chicago, a gdy został księdzem zrobił w gronie gejów tejże diecezji prawdziwa karierę.

Mieli wybór, albo będą wykonywać polecenia swojego protektora, albo wrócą w niesławie na Podlasie. Nie posiadali odpowiednich wiz do pracy, a ich przyszłość, w tym karta stałego pobytu i pozwolenie na prace leżały w gestii kurii, a więc także bp Tadeusza Jakubowskiego. Większość mu uległa, a kilku robi do tej pory błyskotliwe kariery i w świecie polonusów są wybrańcami Boga na ziemi. Gdy ich protektor zmarł w wieku blisko dziewięćdziesięciu lat, zgromadzili się przy jego otwartej trumnie i żegnali jak ojca. Łatwo ich namierzyć w internecie, wchodząc na strony polonijnych parafii w archidiecezji.


Ale kilku młodych księży, mimo zagrożenia deportacją, podjęło ryzyko wybicia się na niezależność od tego kościelnego potwora. Pracowałem wówczas w szkolnictwie katolickim na terenie Chicago i pomagałem kilku z nich, zatrudniając ich jako katechetów w szkole, którą założyłem w 1995 roku. Stąd znałem szczegóły tych ludzkich dramatów.


Ale bp Juliusz Paetz i bp Tadeusz Jakubowski udoskonalili z czasem system sprowadzania młodych mężczyzn do USA. I wówczas biskup z Chicago przylatywał do seminarium łomżyńskiego w okresie letnim i rekrutował „kościelny narybek” na drugim lub trzecim roku studiów. Biskup już w Polsce dokonywał selekcji i wybierał według szablonu: miła powierzchowność, dobry angielski i …, brak skrupułów.
Ponieważ na Podlasiu nie było zbyt wielu kleryków, biskup łomżyński „dopuścił” do biznesu innych ordynariuszy. I wówczas selekcjoner „towaru” z Chicago objeżdżał diecezję krakowską, tarnowską, rzeszowską, sandomierską i przemyską. Biznes kwitł w najlepsze przez wiele lat.


Tacy klerycy z Polski byli przenoszeni po wakacjach, do seminarium archidiecezji chicagowskiej, do miejscowości Mundelein pod Chicago, i tam kontynuowali swoje studia teologiczne, po czym byli wyświęcani na księży chicagowskich. Ale z czasem, aby zupełnie odciąć ich od kleryków amerykańskich, władze archidiecezji utworzyły dla nich specjalne seminarium w samym centrum miasta, aby biskup i miejscowy kardynał mieli do nich znacznie bliżej. Tą placówką przez lata kierował ksiądz z diecezji tarnowskiej, którego znałem osobiście. Zapewniam, że nigdy nawet nie wyraził cienia zawstydzenia z powodu tego co robił


Zapytacie Państwo jaki kardynał? Ordynariusz chicagowski kard. Joseph Louis Bernardin, czynny gej, który do końca swojego życia sypiał w jednym łóżku ze swoim partnerem, młodym księdzem amerykańskim, który oficjalnie pełnił w kurii funkcje jego sekretarza i kierowcy. Polskie zakonnice ze Zgromadzenia Chrystusa Króla, które pracowały w mojej szkole, ale równocześnie obsługiwały rezydencje kardynała, opowiadały mi wszystkie drastyczne szczegóły dotyczące kardynała i jego sekretarza.

Nawiasem mówiąc kardynał był nosicielem AIDS, który w połączeniu z chorobą nowotworową uśmiercił go przed czasem, w dniu 14 listopada 1996 roku. Byliśmy na jego pogrzebie w archikatedrze chicagowskiej, na którym ksiądz sekretarz przyjmował kondolencje jak prawdziwa „wdowa po kardynale”. Nie pierwsza taka wdowa w Kościele…


Ten proceder kwitł całymi latami i śmiem twierdzić, że i obecnie o wyjazdach młodych polskich księży do bogatych krajów, na bogate placówki duszpasterskie, decydują nie tylko ich znajomości językowe. Ale to już temat na zupełnie inny wpis.


Teraz widzicie Państwo, że molestowanie kleryków w seminarium archidiecezji poznańskiej to nie jedyny grzech poznańskiego metropolity. On tak żył całe swoje kapłańskie życie, ale jego grzech względem młodych kleryków to jedynie element całego skomplikowanego mechanizmu, którego tryby obejmowały wielu purpuratów i wiele polskich diecezji. I dlatego gdy po latach podwinęła mu się noga i o molestowaniu poznańskich kleryków dowiedziała się opinia publiczna, był przez lata objęty skuteczną ochroną braci w biskupstwie, bo jego milczenie zapewniało im bezkarność. I w ten sposób dożywał w dobrobycie życie biskupiego emeryta. Ale to nie koniec naszej opowieści.
Ciąg dalszy nastąpi…

ABP JULIUSZ PAETZ – część XVII.

Ten swój kolejny wpis dedykuję tym wszystkim księżom i byłym klerykom diecezji łomżyńskiej, także tym, którzy nie uzyskali święceń kapłańskich, dzięki zaufaniu i uprzejmości których uzyskałem część tych informacji, które wykorzystam w dzisiejszym wpisie. Z wiadomych względów gwarantuje im anonimowość.


Ze wszystkich relacji uzyskanych przeze mnie w Stanach Zjednoczonych, jeszcze w latach dziewięćdziesiątych wynika jednoznacznie, że bp Juliusz Paetz jako ordynariusz łomżyński, nie tylko nie czuł się zbyt dobrze w powierzonej jego duszpasterskiej opiece diecezji, ale równocześnie robił wiele, aby jak najszybciej zostać z niej przeniesionym. Przekonywał mnie o tym przed laty, miedzy innymi jeden ze starszych księży z Podlasia, który na okres wakacyjny był wówczas oddelegowywany do pracy w archidiecezji chicagowskiej.


Dlaczego bp Juliusz Paetz czuł się źle na Podlasiu. No cóż. Po pierwsze, Łomża to nie Rzym, a po drugie trudno byłoby ordynariuszowi łomżyńskiemu szukać w tym mieście saun dla gejów, domów uciech obsługiwanych przez młodych mężczyzn, więc hierarcha tęsknił za życiem, które pozostawił w gorących murach Rzymu i do którego był od lat przyzwyczajony. Dlatego tak często pozostawiał Podlasie i wówczas regularnie i bardzo chętnie udawał się do Rzymu. Miał tam bowiem nie tylko własne mieszkanie, ale i świat za którym tęsknił.


Mój wspomniany rozmówca w Chicago, po pewnym czasie, zaczął z zawstydzeniem wspominać o dziwnym zachowaniu swojego ordynariusza w stosunku do kleryków łomżyńskiego seminarium i młodych księży. Proceder ten obecnie znamy dobrze z poznańskiego seminarium, ale za klerykami łomżyńskimi w tych latach, nikt się nie wstawiał. W końcu to Podlasie, a oni i tak powinni się cieszyć, że mogą realizować swoje powołanie. Zostali jak sami wierzą wybrani przez samego Boga. A niektórzy z nich ponadto, zostali wybrani przez swojego ordynariusza. I to wybrani w sposób szczególny.

Gdy wyjaśniłem swojemu starszemu rozmówcy z Podlasia, cały skomplikowany mechanizm, w jaki sposób młodzi klerycy z Podlasia, trafiają także do naszej archidiecezji, zaczął mi się nerwowo tłumaczyć, w jaki sposób on sam został oddelegowany na okres wakacyjny do Ameryki i że z tym procederem o którym mu opowiadałem, on nie ma nic wspólnego. Podlasie trzydzieści lat temu było krainą tradycyjnie związaną z Kościołem, ale równocześnie krainą ubogą i nie rokującą w najbliższej przyszłości znaczącymi zmianami gospodarczymi i społecznymi. A ówczesny biskup łomżyński był i czuł się zawsze człowiekiem światowym. A więc uważał, że zasługuje na więcej. Zdecydowanie więcej…


Od samego początku swojej posługi biskupiej, gdy został członkiem polskiego Episkopatu, budował w nim swoją mocną pozycję. Był niezwykle blisko zaprzyjaźniony z ówczesnym nuncjuszem w Polsce, abp Józefem Kowalczykiem, z którym znali się od lat, jeszcze z czasów watykańskich. Byli na „ty”, a co w tym być może najważniejsze, obaj panowie znali świetnie swoje grzechy, te wielkie i te małe, swoje upodobania i ambicje.


O pozycji ordynariusza łomżyńskiego przed trzydziestu laty, świadczyć może fakt, że gdy dyskutowano w Episkopacie o planach trasy przyszłej pielgrzymki papieża Jana Pawła II do ojczyzny w 1991 roku i gdy biskup łomżyński zgłosił Łomżę jako jedno z miejsc, które odwiedzi papież, nikt z biskupów nie zgłosił zastrzeżeń, mimo iż wielu wówczas marzyło o goszczeniu papieża w swoich diecezjach.


Gdy jakiś biskup nie czuje się zbyt dobrze w jakiejś powierzonej mu diecezji, musi przekonać czynniki decydujące o jego ewentualnym awansie, że jego duszpasterskie talenty niewątpliwie rozwiną się lepiej na innym gruncie, gdy na przykład awansuje i zostanie metropolitą. A czynnikiem o tym decydującym była przychylność nuncjusza, który opiniował wszelkich kandydatów do watykańskiej Kongregacji Do Spraw Biskupów.


Biskup łomżyński od dawna spoglądał z tęsknotą w kierunku Poznania, z duchowieństwa którego sam się przecież wywodził. Wielkopolska to nie Podlasie, a Łomża to nie Poznań. Na poznańskiej stolicy metropolitarnej zasiadał wówczas zbliżający się do wieku emerytalnego znany i popularny tam abp Jerzy Stroba. Trzeba więc było sobie przygotowywać odpowiedni grunt, zarówno w Stolicy Apostolskiej, ale także w miejscowej nuncjaturze.
Ale póki doszło do tych zmian personalnych był czerwiec 1991 rok i IV pielgrzymka papieża Jana Pawła do ojczyzny, połączona z kolejnymi, organizowanymi cyklicznie, Dniami Młodzieży, tym razem zaplanowanymi w polskiej Częstochowie.


Papież Jan Paweł II spędził w diecezji bp Juliusza Paetza aż dwa dni, co było dowodem wyjątkowej pozycji gospodarza w polskim w Episkopacie. Dni 4 – 5 czerwca 1991 roku były dniami triumfu ordynariusza z Podlasia.
W pierwszym dniu pobytu w diecezji łomżyńskiej, polski papież odprawił Mszę Św. na terenie budowy Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, a w drugim dniu koronował wizerunek Matki Bożej w łomżyńskiej katedrze i poświęcił nowy budynek miejscowego seminarium duchownego i nowo oddany do użytku dom przeznaczony dla księży emerytów tejże diecezji.

Według moich duchownych informatorów z Podlasia, podjęto wówczas próbę poinformowania papieża o niestandardowych zachowaniach ich ordynariusza wobec podległych mu kleryków, ale papież ograniczył swoją aktywność podczas wizyty w Łomży, jedynie do poświęcenia budynku seminaryjnego. Po jego wyjeździe w łomżyńskim seminarium, posypały się głowy…


Dzisiaj już nikt nie stara się tego analizować, od tych burzliwych wydarzeń minęło przecież blisko trzydzieści lat. Ci, którzy wówczas stracili swoje pozycje w diecezji, albo już nie żyją, albo nie chcą już o tym wspominać, a ci którzy musieli opuścić w niesławie łomżyńskie seminarium i nie zostali księżmi, już dawno ułożyli sobie życie w stanie świeckim i nie chcą wracać do tych traumatycznych dni.


Gdyby papież wówczas zareagował inaczej? Dlaczego tego nie zrobił? Dlaczego stanął po stronie biskupa Juliusza Paetza, a nie krzywdzonych kleryków i młodych księży? Czy wówczas nie doszło by do dramatu w poznańskim seminarium duchownym?Takich pytań padnie jeszcze w tym cyklu znacznie więcej.


Ciąg dalszy nastąpi…

 

Andzrej Gerlach

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Cześć 15

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XV.

Gdy usłyszy się nazwisko abp Juliusza Paetza, to większości z nas, kojarzy się nam ono z molestowaniem przez niego kleryków z poznańskiego seminarium arcybiskupiego, i słusznie. Ale dlaczego do dzisiaj nikt ze świata dziennikarzy czy samych ludzi Kościoła, nie odpowiedział na pytanie, jak zatem wyglądała jego biskupia posługa w diecezji łomżyńskiej. Przecież ten kościelny dewiant seksualny, został tamtejszym ordynariuszem w wieku 48 lat i jego seksualne możliwości i „apetyt” na młodych kleryków był wówczas nieporównywalnie większy niż w 2002 roku, gdy problem seksualnych napaści na kleryków stał się już sprawą niemal publiczną.


Pracując przez lata w szkołach katolickich w archidiecezji chicagowskiej poznałem starszego księdza z diecezji łomżyńskiej, który corocznie był zapraszany na okres wakacji do Chicago, aby zastępować znanego i niezwykle aktywnego w środowisku Polonii księdza z diecezji bp Juliusza Paetza. Ponieważ starszy kapłan czuł się osamotniony w obcym kraju szybko nawiązał ze mną kontakt, a z czasem zaczął mówić nieco więcej o ówczesnej sytuacji w polskim Kościele, ale także w jego rodzimej diecezji. Diecezji rządzącej od 1983 roku silną ręką bp Juliusza Paetza.

I wówczas zrozumiałem, że ta silna biskupia ręka potrafi także sięgać do cudzych rozporków. Czy zatem nikt o tym nie wiedział? Okazuje się, że wiedzieli o tym wszyscy, od nuncjusza po wiejskich podlaskich proboszczów, ale wszyscy przy tym odwracali głowy w drugą stronę. Jak tłumaczył mi to wówczas straszy ksiądz kanonik z Podlasia? Otóż, że ordynariusza przysłał im do Łomży sam papież Polak, że biskup przyjaźni się i spotyka od lat z samym nuncjuszem i że ksiądz biskup jest przełożonym, któremu wszyscy są winni posłuszeństwo, a jeżeli robi coś złego to odpowie za to kiedyś przed Bogiem. Teraz od siebie mogę dodać, że kiedy obecnie odwiedzam tamtejsze podlaskie diecezje widzę zupełnie inny świat, którego nie rozumiałem z perspektywy Chicago.


Kto w latach osiemdziesiątych, w dobie jeszcze komuny, będąc klerykiem w podlaskim seminarium, odważyłby się oskarżyć o seksualną napaść swojego ordynariusza? Miałby przeciwko sobie wszystkich: całą diecezję, wszystkich wiernych, własną rodzinę, a nawet miejscowych dziennikarzy. Bo to Podlasie. Nie Warszawa, Kraków czy Poznań, a i tam przyszły metropolita radził sobie świetnie i nie napotykał na większy opór ze strony innych księży, wiernych czy mediów.


I tu pojawia się inny ważny problem, który obserwowałem od lat w USA, a mianowicie problem gwałtownego spadku rodzimych powołań we wszystkich diecezjach amerykańskich i masowego wówczas sprowadzania do pracy duszpasterskiej młodych księży z ubogich regionów świata. W wypadku metropolii chicagowskiej byli to księża z Polski, Meksyku, oraz z krajów Ameryki Łacińskiej i Filipin. Za każdego sprowadzonego do Chicago kapłana, diecezja jego pochodzenia dostawała kwotę za którą można było wówczas wykształcić w tych krajach od 5 do 15 kleryków.

„Kupowano” więc takich kapłanów, a z czasem kanonicznie inkardynowano ich do archidiecezji chicagowskiej, za zgodą ich rodzimych ordynariuszy. Kardynał z Chicago miał w ten sposób młodych księży i mógł ich wykazywać papieżowi przy wizytach „Ad lumina”, a biskupi z innych stron świata świeżutkie, zielone amerykańskie dolary.
Także ci młodzi księża sprowadzeni w ten sposób do Ameryki nie mieli powodów do narzekania, bo dostawali posady i wynagrodzenia o jakich nigdy nawet nie marzyli wcześniej. Pracowali ze swoimi rodakami, Polacy w polskich parafiach, Latynosi w kościołach latynoskich, a filipińscy księża z emigrantami z Filipin.

W ten sposób dziesiątki księży z diecezji łomżyńskiej, tarnowskiej, krakowskiej czy innych, dołączyli  do kleru amerykańskiego i pracują tam do dzisiaj. Nigdy nie sprzątali, nie pracowali na budowach czy fabrykach za najniższe stawki, jak ich parafianie, a przy tym cieszyli się szacunkiem i zarabiali stawki jak ich amerykańscy koledzy w koloratkach. Jednym słowem, wszyscy byli zachwyceni.


Swoją szansę w tym procederze znalazł także nowy ordynariusz łomżyński, bp Juliusz Paetz. Wiedział jak łakomym kąskiem jest dla wielu młodych księży wyrwanie się z zapyziałego Podlasia w wielki świat, ale wszystko miało swoją cenę. A dla nowego ordynariusza łomżyńskiego cena była jedna i kto był w stanie ją zaakceptować, ten wyjeżdżał.


Po latach okazało się, że ówczesny metropolita chicagowski, kard. Joseph Bernardin, także nie był obojętny na uroki młodych mężczyzn i powstał, trwający długie lata, proceder „przekazywania” sobie „duszpasterskiego wsparcia”. Ale przełomowym momentem okazał się w tym duszpasterskim biznesie 1988 rok. Wspomniany kardynał przeforsował wówczas zgodę papieża Jana Pawła II, na wyświęcenie na biskupa pomocniczego swojej archidiecezji, urodzonego w 1924 roku w Chicago i pochodzącego z rodziny polskich emigrantów ks. Thaddeusa Josepha Jakubowskiego. Jak się szybko okazało, nowo wyświęcony amerykański biskup był moralnie wart swojego kardynalskiego protektora. A ponieważ, jako biskup pomocniczy w archidiecezji nadzorował także polonijne szkoły i parafie w archidiecezji, wiem dobrze o czym piszę.


Nie wiem kiedy biskup łomżyński i nowy biskup pomocniczy chicagowski poznali się bliżej, niektórzy księża z Chicago twierdzą, że znali się dobrze jeszcze z okresu rzymskiego, ale obaj hierarchowie szybko wpadli na pomysł udoskonalenia przepływu młodych kadr pomiędzy obu diecezjami. Był to iście szatański pomysł, który szybko wcielili w życie…


Ciąg dalszy nastąpi.

 

Andrzej Gerlach

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 13 i 14

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XIII.

 

W dniu wczorajszym, 2 lutego 2020 roku, abp Juliusz Paetz, gdyby żył, obchodziłby swoje 85-te urodziny, więc w ramach tej rocznicy ogłosiłem swoja małą amnestię i zastąpiłem wpis o nim, wpisem o gromnicy i polskich zakonnicach.


Dostaję wiele pytań od Państwa na temat osoby abp Juliusza Paetza i całego cyklu mu poświęconego. Dlaczego media ten temat odpuściły? Dlaczego nikt o metropolicie poznańskim nie pisze wszystkiego, a jedynie wszyscy ograniczają się do wątku molestowania kleryków w poznańskim seminarium, jak gdyby był to jednorazowy wypadek przy pracy starszego pana? Nie wiem, ale żadne media nie chciały nigdy zająć się tym tematem dogłębnie i wydrukować cokolwiek na ten temat. I tyle mogę w tej sprawie uczciwie napisać.

 

 

 


I druga kwestia. Czy napiszę o tym książkę? Mam na ten temat mnóstwo dokumentów i zdjęć, podobnie jak w wypadku innych tematów dotyczących Kościoła, którymi się dziele z Państwem na moim profilu od przeszło dwóch lat, więc niczego nie wykluczam na tym etapie. Może rzeczywiście Państwo i mój starszy syn macie rację, że powinienem ujawnić wszystko opinii publicznej i opublikować to w formie książki popularnonaukowej, gdyż wówczas nie byłbym ograniczony zarówno w formie jak i w treści, tak jak to jest w wypadku Facebooka.

 

Jeżeli pomysł na napisanie takiej książki dojrzeje, to Państwo będziecie o tym wiedzieć jako pierwsi. A może powinien powstać cały cykl takich publikacji poświęcony Kościołowi i wszystkich afer obyczajowych i finansowych z nim związanych? Póki co dziękuję wszystkim, którzy wspierają mnie swoimi wpisami, zarówno tymi publicznymi jak i tymi prywatnymi. Dziękuję także tym ludziom Kościoła, którzy z życzliwością kibicują mi i także mobilizują do dalszej aktywności.


Jednak w sposób szczególny pragnę podziękować tym wszystkim hierarchom kościelnym, wszelkich szczebli i godności, którzy swoja pazernością, wyuzdaniem seksualnym, zakłamaniem i swoim upadkiem moralnym, zapewniają mi tematy do pisania na długie jeszcze lata.


Ta moja wczorajsza rocznicowa amnestia na abp Juliusza Paetza dobiegła końca, więc powracam do kontynuowania cyklu o jego grzesznym życiu. Pozostałych kościelnych grzeszników w sutannach i habitach proszę o wyrozumiałość. Wcale o was nie zapomniałem. Na was też panowie przyjdzie pora. Cierpliwości.

 

 

***

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część XIV.

Z wielkim żalem opuszczał wiosną 1983 roku, Rzym i jego wyjątkowe uroki, nowo konsekrowany ordynariusz łomżyński, bp Juliusz Paetz. Opuszczał z żalem miejsca i ludzi z którymi związany był przez ostatnie lata. Ale nie opuszczał wówczas Rzymu do końca, bo pozostawił sobie swoją osobistą przystań, którą było luksusowe mieszkanie, niemal na obrzeżach Watykanu. To stara, pięknie odrestaurowana, historyczna kamienica, 50 metrów od Via del Conciliazione, 15 minut spacerkiem od Placu przed Bazyliką Świętego Piotra. A więc niemal w bezpośrednim sąsiedztwie Watykanu. Czy to sentyment do Serca Kościoła? Nie sądzę.


Czy kupienie w takim miejscu tak drogiego mieszkania, przez hierarchę, który wie, że właśnie prawdopodobnie na zawsze opuszcza Watykan, bo zostaje biskupem w odległej od Rzymu diecezji, to coś wyjątkowego? Okazuje się, że nie. A właściwie powinienem napisać, że to częste zjawisko. W bezpośrednim sąsiedztwie Watykanu, gdzie ceny mieszkań osiągają niebotyczne ceny za każdy metr kwadratowy powierzchni, szacuje się, że przeszło 27000 mieszkań należy wyłącznie do ludzi Kościoła.

Dotarłem do statystyk opracowanych przez zaprzyjaźnionego watykanistę, który na podstawie informacji z urzędu miasta, opisuje to zjawisko znacznie szerzej. I nie są to mieszkania o znanym nam standardzie mieszkań w bloku. To apartamenty wyremontowane i wyposażone w marmurowe posadzki i sprzęt godny pałaców i rezydencji głów państw.

To niewątpliwie świetna lokata kapitału, ale nikt ich nie wynajmuje dla zysku. Takie mieszkania kupuje się bowiem, aby zapewnić sobie dyskrecję i niezależność przy ewentualnych odwiedzinach Wiecznego Miasta, gdzie dyskretnie można się spotkać z kimkolwiek i uniknąć wścibskich oczu dziennikarzy czy złośliwych kolegów z różnych watykańskich dykasterii Kościoła.


Mogę opisać Państwu mieszkanie przy Via del Conciliazione, które w tym momencie interesuje nas najbardziej, bo posiadam, aż pięć jego opisów, a ponieważ są niemal identyczne, więc uważam je za w pełni wiarygodne.
Mieszkanie to znajduje się na pierwszym piętrze gustownie odrestaurowanej starej kamienicy i jako nieliczne nie posiada wizytówki na drzwiach, ani żadnej innej informacji o właścicielu, chociażby na spisie lokatorów.


Po wejściu do mieszkania, uderzają śnieżnobiałe marmurowe posadzki, kremowo białe ściany i w centralnej części potężnego salonu wielki bursztynowy krucyfiks. Mieszkanie posiada gustownie połączoną kuchnię z salonem, co stanowi niemal integralną całość. Apartament wyposażony jest w stare stylowe meble, a la Ludwik XVI, które podobno kosztowały krocie i były zamawiane po specjalnej konsultacji z dekoratorem wnętrz, który planował całość urządzenia tego gustownego mieszkania.


Sypialnia dla gości jest mniejsza i jest wyposażona w łózko dla dwóch osób, szafę i biurko. Natomiast sypialnia główna przeznaczona dla właściciela, jest prawdziwym dowodem skromności i umiaru naszych sług Bożych. Sypialnia jest olbrzymia i wyposażona w potężne łózko ze specjalnym materacem, stary sekretarzyk z kosmetykami i dwudrzwiową szafę. Wszystkie meble gustowne i zamówione do tego wnętrza.


Ale największe wrażenie na wielu szczęśliwcach, którzy korzystali z tego apartamentu robią dwie łazienki. Mniejsza dla gości i wielki pokój kąpielowy dla świętobliwego właściciela całości. Juliusz Paetz życzył sobie, aby ta duża łazienka była wykończona marmurami i wyposażona w potężną wannę na kilka osób oraz armaturę najwyższej jakości. Całość dopełniały gustowne detale dekoracyjne.


To tam w rzymskim mieszkaniu przyjmował tych o których mówił, że : „fajnie mieć kogoś do kogo można się przytulić i mieć świadomość, że jest”. Kiedy ktoś dostawał klucze i adres tego mieszkania to wiedział na co się decyduje. A decydowało się przez te lata wielu. Także tych, których nazwiska dzisiaj błyszczą na stronach internetowych polskich diecezji czy watykańskich urzędów i placówek dyplomatycznych.

Wielu dzisiaj udaje, że nie zna ani tego mieszkania, ani tego adresu. Klucze do tego mieszkania dostawali także wybrani klerycy i młodzi księża z diecezji łomżyńskiej, a potem archidiecezji poznańskiej, wyjeżdżający na „wakacje” do Rzymu. Tylko dziwnym trafem zjawiał się tam wówczas także gospodarz mieszkania. Ale kto powiedział, ze uroki Wiecznego Miasta są za darmo…


To nie do końca tak, że arcybiskup tylko molestował kleryków podległego mu poznańskiego seminarium, bo przyjeżdżali do jego rzymskiego mieszkania także tacy, którzy robili to w pełni dobrowolnie i zupełnie świadomie. Jeden z nich powiedział o tym wprost, że: „dopiero w seminarium zaakceptowałem swój homoseksualizm”. A wtedy wszystko jest prostsze…

 

Hierarcha swoim wybrańcom, których gościł u siebie mówił, że to tylko „baccione” (z włoskiego „pocałunek”, „całus”). To określenie stało się z czasem niemal symbolem i hasłem wywoławczym. Wystarczyło czasami jedno słowo i wszyscy wiedzieli o co chodzi. Po prostu „baccione” i tyle. Gdyby te marmurowe posadzki i ta wielka kilkuosobowa wanna w rzymskim mieszkania abp Juliusza Paetza mogły mówić, pewnie dowiedzielibyśmy się wielu intymnych szczegółów ze spotkań „baccione”, wartych zapewne niejednej jeszcze publikacji.


Patrzył na to przez kilka dziesięcioleci także sam Chrystus, z wielkiego bursztynowego krucyfiksu zawieszonego w salonie mieszkania… Ale on w tej sprawie także milczy.
Ciąg dalszy nastąpi.

 

Andrzej Gerlach

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 12

ABP JULIUSZ PAETZ – część XII.

Dzień 16 października 1978 roku przeszedł do historii nie tylko Kościoła Powszechnego, ale także stał się przełomową datą dla milionów katolików w Polsce. Metropolita krakowski, 58-letni wówczas kard. Karol Wojtyła, został następcą Świętego Piotra na stolicy biskupiej w Rzymie. Hierarcha Kościoła z kraju komunistycznego został wybrany Głową Kościoła Katolickiego.

Także dla młodego księdza z archidiecezji poznańskiej, od lat pracującego dla dwóch dotychczasowych papieży, rozpoczął się wyjątkowy okres w jego dotychczasowej kościelnej karierze, gdyż kolejnym trzecim papieżem dla którego miał teraz pracować był jego rodak.


Aktywny gej, współpracownik służb specjalnych PRL, człowiek z jednej strony cyniczny i bezwzględny, ale z drugiej strony przymilny, ujmujący w zachowaniu, delikatny i niezwykle oddany swoim przełożonym. Z jednej strony służący z wielkim oddaniem na papieskim dworze, z drugiej strony uwielbiający dworski ceremoniał i pławiący się od lat w otaczającym go luksusie i sam chętnie gromadzący liczne dobra doczesne. W ciągu dnia codziennie stojący przy ołtarzu u boku papieża, pracujący w apartamentach papieskich i witający każdego niemal gościa, który oczekuje w Pałacu Apostolskim na spotkanie z Głową Kościoła,  wieczorem bywalec saun dla gejów, uczestnik orgii z udziałem innych hierarchów watykańskich i klient młodych męskich prostytutek obsługujących ziemskich urzędników Pana Boga. I tak to trwało od lat, aż do ostatnich miesięcy 1982 roku.


Nie wiadomo kiedy, czy w październiku czy w listopadzie 1982 roku, doszło do skandalu z udziałem samego prałata z Poznania i dwóch innych księży, urzędników zatrudnionych w kościelnej centrali. Nie jestem w stanie dziś ustalić z jakich pochodzili krajów i na czym polegał dokładnie skandal jaki wywołali ci panowie na mieście, ale Watykan postanowił się ich pozbyć i w ten sposób skutecznie wyciszyć całą sprawę. Jedynie co udało mi się ustalić w tej kwestii to to, że jeden ze wspomnianych księży pochodził z kraju azjatyckiego, a drugi z kręgu języka hiszpańskiego. Nie wykluczone, że nawet z samej Hiszpanii.

W Watykanie od wieków w takich sytuacjach stosowano zasadę pozbycia się człowieka z centrali, poprzez „kopa w teren”, najczęściej do diecezji włoskiej lub kraju z którego dany delikwent pochodził. Czyli usunięcie, ale poprzez równoczesny awans i odpowiednie stanowisko, z dala jednak od Rzymu. Stosowano taką politykę personalną głównie w odniesieniu do tych, którym wiele zawdzięczano i którzy dużo wiedzieli, a ks. Juliusz Paetz wiedział dużo. Za dużo.


Sam abp Juliusz Paetz, po wielu latach, opowiadał to tak. „Przed Świętami Bożego Narodzenia w 1982 roku, zostałem wezwany do Ojca Świętego, który niespodziewanie poinformował mnie, że zostałem mianowany ordynariuszem łomżyńskim”. Czy padły wówczas jakiekolwiek inne słowa wyjaśnienia, upomnienia czy nagany ze strony Jana Pawła II, zapewne nie dowiemy się już nigdy. Obaj uczestniczący w tej rozmowie panowie już nie żyją, a z ich spotkania nikt dokumentacji nie sporządzał. Musimy więc pozostać w tym względzie przy osobistej relacji świeżo upieczonego biskupa nominata z diecezji łomżyńskiej.


Oficjalny dokument papieski z nominacją dla księdza prałata Juliusza Paetza na biskupstwo łomżyńskie datowany jest na dzień 20 grudnia 1982 roku. I tyle w tej sprawie wiemy na pewno. Uroczystej sakry biskupiej udzielił mu w Bazylice Świętego Piotra w dniu 6 stycznia 1983 roku, a więc w święto Trzech Króli, sam papież Jan Paweł II, a współkonsekratorami byli…, i tu ciekawostka. Jednym z nich był hiszpański abp Eduardo Martines Somalo z Sekretariatu Stanu, a drugim hinduski abp Duraisamy Simon Lourdusamy, ówczesny sekretarz Kongregacji Do Spraw Ewangelizacji Narodów.

Obaj wybrani do tej uroczystości konsekratorzy niestety o nie najwyższych standardach moralnych i obaj grzeszący z tych samych przykazań co klęczący przed nimi wówczas w bazylice biskup nominat. Przypadek? Może. Lecz jeżeli tak, to papież Jan Paweł II miał wyjątkowo pechową rękę do doboru kadr. A dodam tu tylko, że ten pierwszy od papieża z Polski w 1988 roku otrzymał biret kardynalski, a ten drugi od Jana Pawła II taki sam biret otrzymał trzy lata wcześniej. Przypadek? Jeszcze jeden?


Nowo mianowany ordynariusz łomżyński przyjął herb i zawołanie biskupie „In nomine Domini” („W imię Pańskie”). Już w Rzymie zaopatrzył się w odpowiednie szaty biskupie, pastorał i inne akcesoria, ale opóźniał jak mógł wyjazd do swojej nowej diecezji. Dotarł tam dopiero po przeszło dwóch miesiącach i uroczysty ingres do katedry łomżyńskiej pod wezwaniem Św. Michała Archanioła odbył dopiero w dniu 13 marca 1983 roku.


Spędził bowiem w Rzymie swoje najlepsze lata życia, tu zostawiał swój dotychczasowy świat, ten kościelny i ten…, gejowski. I swoich męskich „przyjaciół”. Jako bliski współpracownik aż trzech kolejnych papieży, liczył niewątpliwie na szybki awans i fioletową, a w przyszłości być może nawet kardynalską sutannę, ale równocześnie spodziewał się pozostać na zawsze w Rzymie i budować swoją karierę w cieniu Bazyliki Świętego Piotra.

W dalekiej Łomży czekał na niego co prawda tron biskupi,opuszczony po śmierci wcześniejszego rządcy tej diecezji, bp Mikołaja Sasinowskiego, zmarłego w dniu 6 września 1982 roku, ale łomżyńska diecezja i polska smutna rzeczywistość trwającego jeszcze wówczas stanu wojennego, to nie słoneczny, piękny Rzym i jego wszystkie, także te grzeszne, uroki.


Kolejną niewyjaśnioną zagadką, na którą nie potrafię w dniu dzisiejszym jednoznacznie odpowiedzieć, jest kwestia wyjątkowo wysokiej odprawy, jaką otrzymał biskup nominat Juliusz Paetz z chwilą odejścia ze służby dla Stolicy Apostolskiej. Odprawa dla każdego odchodzącego kościelnego urzędnika w takich przypadkach była zawsze uzależniona od wysługi lat i ściśle określały ją watykańskie przepisy. W tym jednak przypadku kościelna centrala wyjątkowo szczodrze potraktowała odchodzącego na biskupstwo do Łomży Juliusza Paetza.


Całą otrzymaną wówczas kwotę biskup Juliusz Paetz postanowił jednak pozostawić w Rzymie i zainwestować ją w nieruchomości. Nabył wówczas w najbliższym sąsiedztwie Watykanu luksusowe mieszkanie, które dokładniej opiszę w kolejnych odsłonach tej opowieści, gdyż to rzymskie mieszkanie odegra w niej niebagatelną, a niektórych pikantnych jej wątkach, wręcz kluczową rolę.
Ciąg dalszy nastąpi.

Andrzej Gerlach

Wpisy Obserwatorium

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 11

ABP JULIUSZ PAETZ – część XI.

Po śmierci papieża Pawła VI, Kościół Katolicki stanął przed zagrożeniem ujawnienia opinii publicznej licznych skandali i afer o charakterze zarówno obyczajowym i finansowym, które były wówczas udziałem najważniejszych hierarchów kościelnych z otoczenia zmarłego papieża.


Z jednej strony walczyło o wpływy liczne grono hierarchów o skłonnościach homoseksualnych skupionych wokół ówczesnego Sekretarza Stanu, francuskiego kard. Jeana – Marie Villota, a z drugiej strony, także gejowskie skrzydło, ostro zwalczające Sekretarza Stanu i jego podopiecznych, nie mające dotychczas wpływu na decyzje Watykanu, a niezmiennie dążące do przejęcia władzy w Kościele. O samym kard. Jeanie – Marie Villocie już wspominałem w poprzednich odsłonach tego cyklu, gdyż od lat trzymał się kurczowo jego kardynalskiej sutanny nasz bohater z archidiecezji poznańskiej.


Na to nakładały się afery finansowe, związane z Bankiem Watykańskim kierowanym przez amerykańskiego abp Paula Marcinkusa. Banku z którego „wyparowało” co najmniej 250 mln dolarów, a powiązanego z upadającym włoskim Bankiem Ambrosiano. Na linii włoskich korporacji, banków i instytucji ubezpieczeniowych, a Kościołem wówczas wrzało. Nie było tygodnia, aby prasa włoska nie ujawniała kolejnych skandali i afer, z niewyobrażalnymi pieniędzmi w tle.


Zebrani w Kaplicy Sykstyńskiej kardynałowie stanęli przed niezwykle trudnym wyborem następcy Świętego Piotra, który z jednej strony miałby ratować upadający wizerunek Kościoła Katolickiego, a z drugiej strony nie naruszałby dotychczasowych stref wpływów wśród Kolegium Kardynalskiego i ich protegowanych, umocowanych na różnych szczeblach watykańskiej machiny urzędniczej.


Wybór padł na niezwykle skromnego, zawsze uśmiechniętego włoskiego kardynała, patriarchy Wenecji, blisko 66-letniego Albino Lucianiego. Dla wielu mógł uratować wizerunek instytucji, a jako człowiek niezwykle uczciwy, ufny i życzliwy ludziom, nie stanowiłby zagrożenia dla rozbestwionych hierarchów i ich podwładnych. Tyle tylko, że bezpośrednio po wyborze, papież ogłosił, że zamierza podjąć radykalne decyzje w kluczowych dla Kościoła sprawach. Na zainteresowanych padł więc wówczas blady strach. Postanowiono więc „poprawić” wynik konklawe i skutecznie usunąć niebezpieczeństwo jakie stanęło im na drodze. Niebezpieczeństwo nazywało się papież Jan Paweł I.


Już w trzecim dniu po inauguracji pontyfikatu papieża Jana Pawła I podjęto pierwszą próbę usunięcia go, która zakończyła się natychmiastowym zgonem osoby, która na prywatnym spotkaniu z nowo wybranym papieżem wypiła kawę z niewłaściwej filiżanki. Ofiara padła trupem, a oniemiały papież zdążył jedynie umierającemu rozmówcy udzielić rozgrzeszenia. Był 5 września 1978 roku.


Kiedy o godzinie 5:10 rano, w 33 dniu pontyfikatu, obsługująca papieża siostra zakonna Vincenza, znalazła go martwego w jego własnym łóżku, papież Jan Paweł I od kilku godzin już nie żył i w pozycji siedzącej był otoczony dokumentami i zapiskami dotyczącymi zmian personalnych na kluczowych stanowiskach w Watykanie. W ciągu kilku minut do sypialni papieża, po 5 rano (!!!), dotarł ubrany w kardynalską sutannę i świeżo ogolony Sekretarz Stanu, zakazał przeprowadzenia ewentualnej sekcji zwłok zmarłego i zarządził natychmiastowe balsamowanie jego ciała.

W ciągu godziny podjęto balsamowanie ciała nie dopuszczając do niego jego osobistego lekarza, który zobaczył swojego najważniejszego pacjenta, po kilku godzinach, ale już na katafalku. Kiedy ekipa rodzonych braci, właścicieli firmy, która od pokoleń balsamuje ciała papieży, opuszczała Watykan specjalnym samochodem, gwardziści papiescy czuwający nad bezpieczeństwem Głowy Kościoła, nie wiedzieli nawet, że papież nie żyje. Z ciała papieża wypuszczono całą krew, a wpuszczono do niego litry chemicznych substancji, która miała powstrzymać proces rozkładu ciała.

Po ewentualnej truciźnie w ciele zmarłego papieża nie pozostało nawet śladu. Cała dokumentacja leżąca na łóżku zmarłego papieża i jego krople sercowe leżące zawsze na szafce przy łóżku, zniknęły i nie odnalazły się już nigdy, mimo iż siostra Vincenza twierdziła, że były tam gdy znalazła ciało papieża. Po pewnym czasie zniknęła i sama siostra Vincenza.


Po kilku godzinach, wydano nad ranem serie oficjalnych komunikatów, ale obecnie, gdy część świadków tych wydarzeń odważyła się po latach mówić, wiemy z całą pewnością, że wszystkie kłamliwe informacje wówczas podawane, były preparowane przez samego Sekretarza Stanu i jego najbliższe otoczenie.

 

W dniu śmierci papieża Jana Pawła I, jedną z osób która bezpośrednio sąsiadowała z apartamentem papieskim był nasz poznański bohater, ks. prałat Juliusz Paetz, protegowany Sekretarza Stanu. Towarzyszył i służył papieżowi przez cały dzień, jak widać to na załączonym do tego wpisu zdjęciu. Czy w dniu 28 września 1978 roku, nad ranem, mógł mieć wówczas tak silny sen i niczego nie słyszał? Czy mógł wówczas nie wiedzieć, że papież właśnie dokonał żywota i to zaledwie kilka metrów od jego mieszkania? Czy mógł nie zauważyć, że do sypialni zmarłego, mimo wczesnej pory dnia, wkracza naraz tyle osób? Czy mógł wówczas nie wiedzieć, że właśnie balsamują ciało Namiestnika Chrystusa na Ziemi?

 

Odpowiedzi na te pytania są dla mnie oczywiste. Zresztą odpowiedział na nie on sam, po wielu latach, u kresu swojego życia, gdy swoim męskim „przyjaciołom” często chwalił się. że „wiedziałem co wówczas się działo”. Wiedział, więc zapewnił sobie bezkarność na lata.

 

Ale najlepszy okres w życiu ks. prałata Juliusza Paetza miał dopiero nadejść, wraz z pontyfikatem papieża z Polski. Zbliżało się kolejne konklawe i dzień 16 października 1978 roku.

 

Ciąg dalszy nastąpi.

Andrzej Gerlach

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 10

ABP JULIUSZ PAETZ – część X.

 

Latem 1978 roku umiera papież Paweł VI, a wraz z jego śmiercią Kościół staje przed problemem wielu afer i skandali, które narosły w latach jego pontyfikatu. Kolegium Kardynalskie stanęło przed problemem wyboru takiego kolejnego papieża, który skutecznie zmierzyłby się z tymi aferami i skandalami. Liczono przy tym, że większość z nich nigdy nie ujrzy światła dziennego, ale stało się zupełnie inaczej, o czym napiszę więcej w kolejnych odsłonach tego cyklu.


Skoro zatem pontyfikat papieża Pawła VI zakończył się w ten sposób, a zmarłego opłakiwało kilku co najmniej męskich „bliskich przyjaciół” papieża, to zapewne wielu z Państwa zadaje sobie pytanie jak doszło do tego, że ten człowiek jest dzisiaj świętym Kościoła Katolickiego.


Otóż w na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, także w kręgach kościelnych, ale przede wszystkim w kręgach dziennikarskich i uniwersyteckich coraz częściej zaczęto domagać się uczciwego rozliczenia tego kontrowersyjnego pontyfikatu. Nawet kościelni wykładowcy historii Kościoła na papieskich uniwersytetach nieśmiało zaczęli zadawać trudne pytania i domagać się otwarcia archiwów z całego okresu panowania papieża Pawła VI. Naciskali także dziennikarze zajmujący się zawodowo Kościołem i znani watykaniści. Atmosfera się zagęszczała i należało coś z tym zrobić.


W to wszystko wkroczył papież Jan Paweł II. Spotkał się z kardynałami i biskupami odpowiedzialnymi za sprawy kanonizacyjne i zadecydował, że proces musi ruszyć i to w tempie maksymalnie szybkim. Papież wręcz zażądał od obecnych hierarchów, aby w związku z procesem wynoszenia na ołtarze tego papieża, zwrócić uwagę na wydaną przez niego encyklikę „Humanae Vitae”. Równocześnie polski papież nakazał swoim podwładnym, że w związku z procesem beatyfikacji papieża Pawła VI, wszystkie archiwa dotyczące tego papieża mają zostać utajnione na zawsze. To tradycyjna polityka Kościoła, którą stosuje on od wieków w stosunku do wszystkich osób świętych i błogosławionych.


I wszystko potoczyło się wówczas błyskawicznie. Już bowiem w dniu 11 maja 1993 roku papież Jan Paweł II uroczyście otworzył proces informacyjny na poziomie diecezjalnym, który zakończył już w dniu 18 marca 1999 roku. Nie wszystkie dokumenty były wówczas podobno gotowe, więc papież odsunął tych, którzy mieli wątpliwości i dobrał inne składy orzekające, które nie robiły żadnych zbędnych trudności. Prawdopodobnie do beatyfikacji doszłoby znacznie szybciej, gdyby nie śmierć papieża w dniu 2 kwietniu 2005 roku.


I kiedy znowu krytycy papieża Pawła VI zaczęli podnosić głowy, do procesu włączył się papież Benedykt XVI, któremu przypomniano, że jest ostatnim żyjącym byłym kardynałem z nominacji tego papieża z 1977 roku. Gdyby nie Paweł VI, abp Joseph Ratzinger nie zostałby wówczas kardynałem, a teraz papieżem. A bycie papieżem zobowiązuje, czyż nie?


I sprawy znowu ruszyły z „kopyta” w 2012 roku. Już po abdykacji Benedykta XVI, w dniu 6 maja 2014 roku Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych zaaprobowała cud za wstawiennictwem zmarłego papieża Pawła VI, a papież Franciszek w dniu 10 maja 2014 roku podpisał oficjalny dekret o jego beatyfikacji i ogłosił datę jej ogłoszenia na dzień 19 października 2014 roku, czyli na dzień oficjalnego zakończenia III Nadzwyczajnego Zgromadzenia Biskupów poświęconych rodzinie. 
W uroczystościach beatyfikacyjnych w tym dniu, zorganizowanych przed Bazyliką Św. Piotra w Rzymie, uczestniczył także papież – senior Benedykt XVI.


I wówczas do sprawy włączyli się aktywnie zakonni współbracia ojca Tadeusza Rydzyka, Ojcowie Redemptoryści, którzy podjęli trud szybkiego przeprowadzenia procesu kanonizacyjnego papieża Pawła VI. „Zorganizowano” kolejny cud, tym razem w duchu życzenia nieżyjącego już papieża Jana Pawła II i encykliki „Humanae Vitae”. Otóż papież Paweł VI uzdrowił chore dziecko w łonie matki. Sprawa była sprzed lat i sugerował ją już dwadzieścia pięć lat wcześniej papież z Polski, więc chętnie do niej powrócono. A matką tego dziecka miała być Amerykanka, latynoskiego pochodzenia, mieszkająca w Kalifornii. O tej kobiecie i jej dziecku, dzisiaj osobie dorosłej, pisze się obecnie różne rzeczy, więc nie jesteśmy w stanie niczego zweryfikować. Tym bardziej, że Kościół nałożył pełne embargo na jakiekolwiek informacje w tej sprawie.


W dniu 6 lutego 2018 roku Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych zaaprobowała cud z Kalifornii i uznała, że stało się to za wstawiennictwem papieża Pawła VI. Na konsystorzu w dniu 19 maja 2018 roku ustalono datę kanonizacji na 14 października 2018 roku, w dniu zakończenia Synodu Biskupów do spraw młodzieży. Ustalono pierwotnie, że świętego Pawła VI będzie się czcić w kalendarzu liturgicznym Kościoła w dniu 26 września, czyli w dniu jego urodzin. W dniu 25 stycznia 2019 roku papież Franciszek dokonał korekty, co wzburzyło jego przeciwników, i zmienił te datę na 29 maja, na dzień kiedy nowy święty przyjął święcenia kapłańskie i obniżył rangę tego liturgicznego wspomnienia, z obowiązkowego w całym Kościele Katolickim na dowolny.


Promotor całego procesu, redemptorysta, ojciec Antonio Marazzo, mówiąc o kanonizacji papieża Pawła VI stwierdził publicznie, że: „Chodzi o wydarzenie naprawdę niezwykłe i nadprzyrodzone, do którego doszło dzięki wstawiennictwu Pawła VI” (-) „Uzdrowienie to wpisuje się w linię nauczania papieża, który dał światu wspaniałą encyklikę, a cud ten łączy się z obroną życia, wyrażoną w tym dokumencie, a także z obroną rodziny, gdyż encyklika mówi o miłości małżeńskiej, a nie tylko o poczętym życiu”. O prywatnych burzliwych epizodach z życia już świętego papieża Pawła VI, ojciec Antonio Marazzo już nie wspominał… A szkoda.


Czy zatem rozumiecie Państwo dlaczego uczestniczący w tych wszystkich wydarzeniach, jako bezpośredni świadek, początkowo ksiądz, a następnie biskup i arcybiskup Juliusz Paetz, budował sobie na długie lata całkowitą bezkarność. Jego niedyskrecja, na jakimkolwiek etapie procesu wynoszenia na ołtarze papieża Pawła VI, byłaby dla tego procesu wręcz zabójcza. A jak się wiele wie co się dzieje za murami Watykanu, to się czerpie z tej wiedzy korzyści i można liczyć nie tylko na szybki awans w strukturach Kościoła, ale także na bezkarność, nawet do śmierci.


No, chyba, że się dużo wie o Watykanie, ale się jest jedynie historykiem, to wtedy pozostaje jedynie pisanie na Facebooku i prowadzenie wykładów publicznych, bo na żaden awans w hierarchii kościelnej liczyć nie można. A ponieważ, po śmierci papieża Pawła VI, w życiu ks. Juliusza Paetza nastąpi jakże istotne przyspieszenie, więc przyspieszy także nasza dalsza narracja.
Ciąg dalszy nastąpi.

Andrzej Gerlach

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 9

ABP JULIUSZ PAETZ – część IX.

Wróćmy w dzisiejszym odcinku naszego cyklu do roku 1968, kiedy to papież Paweł VI ogłosił jedną z najważniejszych encyklik swojego pontyfikatu „Humanae Vitae”. Był to dokument papieski, który przekreślił ostatecznie jakąkolwiek dalszą burzliwą dyskusję w Kościele na temat kwestii innego niż dotychczas podejścia do seksualności człowieka, kontroli rozrodczości z wykorzystaniem jakiejkolwiek z form sztucznej antykoncepcji, szeroko rozumianego problemu zapłodnienia pozaustrojowego jako metody leczenia niepłodności, kwestii in vitro i tym podobnym zagadnieniom, na rozwiązanie których czekali wierni Kościoła Katolickiego.

Taka burzliwa dyskusja toczyła się bowiem od wielu lat w Kościele, wśród teologów moralistów, od czasu Soboru Watykańskiego Drugiego. Encyklika papieska z 1968 roku postawiła w tych drażliwych kwestiach etycznych przysłowiowa kropkę nad i. Kościół dopuszczał od tego czasu jedynie w pożyciu małżeńskim naturalną metodę regulacji urodzeń. Przysłowiowy „kalendarzyk małżeński” stał się od tego czasu głównym przedmiotem nauczania na wszelkich parafialnych kursach przedmałżeńskich. Starsi czytelnicy mojego cyklu wiedzą o tym najlepiej i sami mogliby na ten temat napisać znacznie więcej w oparciu o własne doświadczenia w tym względzie.


Podobno młody wówczas, kard. Karol Wojtyła z Krakowa, mianowany kardynałem rok wcześniej, stał się jednym z głównym konsultantów tego papieskiego dokumentu, a jak twierdzą jego współpracownicy, ponad 60% tekstu encykliki to propozycje, które zostały nadesłane właśnie z Krakowa. Nie wchodząc w szczegóły dodam tylko, że publikacja tej encykliki wywołała w 1968 roku i w latach następnych, w kręgach najważniejszych teologów moralnych, katolickich ośrodków akademickich, w tym wśród wykładowców wydziałów teologii na całym świecie, niezwykle ostre protesty. 
Bezpośrednio po publikacji papieskiej encykliki ostry list protestacyjny podpisało przeszło 600 najsłynniejszych teologów moralnych, w tym wielu znanych naukowców z tytułami profesorskimi.

O ile papież Paweł VI ignorował te protesty i na nie niemal nie reagował, o tyle, po październiku 1978 roku, za pontyfikatu papieża Jana Pawła II, za protestowanie przeciwko encyklice „Humanae Vitae” leciały w Kościele głowy i to na wysokich szczeblach w hierarchii jak i na katolickich uczelniach na wszystkich kontynentach. Profesorowie i młodzi naukowcy z całego świata tracili w trybie natychmiastowym swoje teologiczne katedry, tracili prawo do nauczania, a nawet w skrajnych przypadkach, byli usuwani ze stanu kapłańskiego i przenoszeni do stanu świeckiego.

I tu małe, ale moim zdaniem niezwykle ważne pytanie do wszystkich czytelników mojego profilu. Jak się Państwu wydaje, czy więcej głów poleciało w Kościele Katolickim, za pontyfikatu świętego papieża znad Wisły, za popieranie prezerwatyw i dopuszczanie do użycia tabletek antykoncepcyjnych czy za wykorzystanie seksualne dzieci i młodzieży? To prosty matematyczny wynik, który łatwo sprawdzić, ale rzuca on jednoznacznie cień na podejmowane wówczas decyzje, życie i świętość papieża Jana Pawła II.


W 1968 roku papież Paweł VI, a tym samym cały Kościół Katolicki stanął zdecydowanie na stanowisku dopuszczania do współżycia seksualnego wyłącznie w małżeństwie sakramentalnym i to tylko wówczas, gdy małżonkowie „otworzą się na rodzicielstwo”. Wszelka przy tym sztuczna antykoncepcja i seks nie nastawiony na prokreację, był według Kościoła i jest w nim do tej pory, jednoznacznie grzeszny.


I nie byłoby to może powodem do wspominania tego teraz, po przeszło pół wieku, gdyby nie fakt, że tę encyklikę ogłosił ten sam papież, który broniąc małżonkom używania jakiejkolwiek sztucznej antykoncepcji i wymagając uprawianie seksu wyłącznie w celach prokreacyjnych, sam uganiał się całe życie za młodymi mężczyznami, także po Pałacu Apostolskim. Bo jakiej to prokreacji spodziewał się Namiestnik Chrystusa na Ziemi, po ekscesach ze swoimi męskimi kochankami? Czy któryś z męskich ulubieńców papieża mógł mu urodzić jakiegoś potomka?
Jednym z nich został młody wówczas ks. Juliusz Paetz z Poznania.

Nie mamy dowodów na jednoznacznie intymne relacje papieża z młodym księdzem z Polski, ale to sam metropolita poznański, nawet gdy stracił już swój biskupi tron w poznańskiej archikatedrze, chwalił się swoim młodym „gościom” w swojej biskupiej rezydencji, że łączyły go z papieżem wyjątkowe relacje. I wspominał ten okres swojego życia niemal do samej śmierci, z wyjątkowym sentymentem. A na dowód tego co mówił, pokazywał oszołomionym słuchaczom wyjątkowe zdjęcia na których on i papież Paweł VI występowali w samej bieliźnie.

Rozumiem, że jeżeli się ma stały bezpośredni dostęp do apartamentów papieskich, ma się dostęp do sypialni papieża i pomaga mu się przy zwykłych codziennych czynnościach życiowych i domowych, to można być nawet niejednokrotnie świadkiem, gdy papież jest w bieliźnie osobistej. Ale po pierwsze nie robi się wówczas żadnych zdjęć, a po drugie, osoba pomagająca papieżowi w czynnościach życiowych też nie jest wówczas w bieliźnie, bo i po co? Czy się mylę w tym względzie i źle interpretuje tu dowody i oczywiste fakty?


Od lat abp Juliusz Paetz miał poczucie całkowitej bezkarności, gdy molestował swoich podwładnych i kleryków z podległego mu seminarium metropolitarnego. Był nawet zdumiony, że w 2002 roku, został zmuszony do przejścia na wcześniejszą emeryturę. Skoro do niedawna dysponował takimi zdjęciami i pokazywał je bez skrepowania swoim „gościom”, to jakimi dowodami jeszcze dysponował? A gdzie te dowody trafiły teraz po jego śmierci?


Czy rozumiecie zatem Państwo, że niedawna śmierć abp Juliusza Paetza, przedwcześnie emerytowanego metropolity poznańskiego, niczego tak naprawdę nie zamyka w tej bulwersującej sprawie, mimo iż wielu polskich hierarchów odetchnęło po tej śmierci z ulgą, a jedynie stawia kolejne istotne pytania na które powinny paść teraz publiczne odpowiedzi? Na niektóre z nich odpowiem Państwu w kolejnych odsłonach tego cyklu.


Ciąg dalszy nastąpi.

Andrzej Gerlach

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 8

ABP JULIUSZ PAETZ – część VIII.

Już w 1976 roku, tygodnik „Il Tempo”, piórem Rogera Peyrefitte, opisał pikantne szczegóły dotyczące udziału abp Giovanniego Montiniego, od 1963 roku papieża Pawła VI, w zbiorowych orgiach z udziałem bardzo młodych mediolańskich chłopców, którzy obsługiwali te domy uciech. Były to znane w miejscowym środowisku domy przeznaczone głównie dla miejscowych hierarchów kościelnych jak i polityków różnych szczebli. Co prawda mediolański metropolita przychodził tam „po cywilu”, ale jego wizyty były regularnie obserwowane i dokumentowane przez miejscowy garnizon karabinierów.

Włoskim karabinierom nie umknęły także emocjonalne i gorące spotkania mediolańskiego ordynariusza ze znanym włoskim aktorem. Panowie początkowo spotykali się w samochodzie, w miejscach publicznych, gdzie popadali w konflikt z prawem i tym samym stali się ofiarami gorliwości funkcjonariuszy prawa.
Do tematu powrócił w 1994 roku, i to w sposób obszerniejszy prof. Franco Bellegrandi, który wydał książkę pt. „Nichitaroncalli: inne życie papieża”.

Nie pozostawił on przysłowiowej suchej nitki nad preferencjami seksualnymi papieża Pawła VI, choć zachował daleko posuniętą dyskrecję co do danych personalnych partnerów nieżyjącego już papieża. Sprawa wówczas dla Watykanu była o tyle boleśniejsza, że autor nie był jakimś zdeklarowanym przeciwnikiem Kościoła, ale szambelanem watykańskim i członkiem papieskiej Gwardii Honorowej.

Opisane tam fakty nie pozostawiały żadnych wątpliwości, że autor opisuje rzeczy mu znane z osobistych doświadczeń z okresu jego pracy dla tego papieża lub opisał w swojej książce fakty, które dokładnie sam wcześniej zweryfikował. Książka była medialnym trzęsieniem ziemi, choć polskie katolickie media nabrały na jej temat „wody w usta”. Mimo medialnej burzy po publikacji tej książki, ówczesny papież Jan Paweł II nie zdecydował się na dyskretne zatrzymanie procesu wyniesienia swojego poprzednika na ołtarze, a tego oczekiwało wówczas wielu ludzi, także z jego najbliższego otoczenia.

Kim był zatem długoletni „przyjaciel” arcybiskupa, kardynała, a potem samego papieża? Myślę, że teraz można bez przeszkód ujawnić nie tylko jego dane, ale i wizerunek. Aktorem tym był Paulo Carlini. Urodził się w dniu 6 stycznia 1922 roku, w Święto Trzech Króli, a więc był równo ćwierć wieku młodszy od swojego ukochanego Giovanniego. Panowie urodziny Paulo celebrowali niezwykle uroczyście co roku, co jest o tyle pikantnym szczegółem, że jako papież Paweł VI, corocznie w tym dniu udzielał w Bazylice Świętego Piotra zbiorowo sakry biskupiej nowym nominatom z różnych krajów świata, co było przez lata tradycją w Watykanie, a po takiej uroczystości spędzał wieczór w objęciach pięknego Paulo.

Paulo Carlini nie robił nigdy w swoim aktorskim środowisku, większej tajemnicy z jego osobistych relacji z abp Giovanni Montinim. Mimo iż do związków homoseksualnych podchodzono w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych znacznie mniej tolerancyjnie, to w środowisku aktorskim nie wywoływało to większych negatywnych emocji. Kiedy Paulo pojawiał się na przyjęciach w domach mediolańskich aktorów przedstawiano go niemal oficjalnie jako „chłopca naszego kardynała”, a po 1963 roku jako „chłopca papieża”. Paulo czuł się z tego wręcz dumny.

 

Często po premierach w miejscowym teatrze prosił swoich kolegów, albo koleżanki o podwiezienie do rezydencji kardynała i przepraszał, że po premierze nie pójdzie z koleżankami i kolegami na wspólne przyjęcie. Było to przyjmowane ze zrozumieniem i nigdy nie potępiane w środowisku.

Aktor Rodford Barrat wspominał po latach, że podobnie on sam kilkakrotnie podwoził Paulo Carliniego, w późnych godzinach wieczornych pod Watykan, gdy premiera sztuki w której wspólnie grali miała miejsce w Rzymie i sam był zdumiony gdy widział salutujących wówczas gwardzistów szwajcarskich na widok „chłopca papieża”.

A skoro już o gwardzistach szwajcarskich mowa, to nie zdarzyło się, aby kiedykolwiek Paulo Carlini nie został wpuszczony do Pałacu Apostolskiego i to bez względu na porę dnia i nocy, gdyż jako nieliczny, a być może jedyny „cywil”, posiadał specjalną przepustkę umożliwiającą mu nieograniczony dostęp do apartamentów papieża o każdej porze dnia i nocy. Gdy w Pałacu Apostolskim zainstalowano specjalną windę Paulo miał do niej własne klucze. Wspominał o tym fakcie w ostatnich latach swojego życia także sam abp Juliusz Paetz, który mając stały dostęp do apartamentów papieskich i mieszkając w bezpośrednim sąsiedztwie Pawła VI, znał i spotykał tam także Paula Carliniego.

Regularnie papież Paweł VI i Paulo Carlini spędzali wspólne wakacje. Od czasów mediolańskich były to specjalne i dyskretne kurorty w Alpach na terenie Szwajcarii. Z czasem bywał tam także młody ks. Juliusz Paetz. Na dowód tego pokazywał w swoim poznańskim mieszkaniu dziwne zdjęcia, o których napiszę znacznie więcej w kolejnych odsłonach tej historii.

Czy zatem Watykan nie wiedział co się dzieje w apartamentach papieża Pawła VI? Oczywiście, że wiedział. Urzędnicy Kongregacji Doktryny Wiary dokumentowali wszystko skrupulatnie przez te wszystkie lata. Jeden z prałatów tej dykasterii kościelnej, też czynny gej, którego wielu z Państwa zna z nazwiska, zapewniał mnie, że teczki w tej sprawie wręcz „puchły” systematycznie, ale równocześnie dodał szybko swój komentarz, że: „nie nazwałbym Carliniego, kochankiem, lecz raczej partnerem papieża. W tej sprawie mamy bardzo obszerna dokumentację. Jest kilka źródeł, które w jakiś sposób to potwierdzają. Nie ma w tym nic złego”. Ocenę tego pozostawiam zatem czytelnikom.

Kiedy latem 1978 roku umierał w swojej letniej rezydencji papież Paweł VI, jedną z rozpaczających wówczas osób był Paulo Carlini. I można wierzyć, że były to wówczas szczere uczucia „przyjaciela” umierającego papieża. Sam Paulo Carlini zmarł przeszło rok później, w dniu 3 listopada 1979 roku. Bezpośredni powód jego śmierci nie jest do końca jasny, a pewne fakty, które jej towarzyszyły pozostawiają kilka pytań na które nikt nie starał się wówczas nawet odpowiedzieć. Miał zaledwie 57 lat, ale widać „chłopcy papieża” winni umierać młodo.

Po jego śmierci Watykan odetchnął z wyraźną ulgą, ale to nie wszystkie skandaliczne fakty, które towarzyszyły życiu papieża Pawła VI i jego młodego wówczas współpracownika, ks. Juliusza Paetza z archidiecezji poznańskiej.
Ciąg dalszy nastąpi.

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 7

10.01.2020

ABP JULIUSZ PAETZ – część VII.

Ponieważ kwestia ewentualnego homoseksualizmu papieża Pawła VI lub jego, nazwijmy to oględnie, specyficznej słabości do młodych mężczyzn, o której już pisałem w poprzednich odcinkach tego cyklu, w kontekście homoseksualizmu i seksualnego wyuzdania zmarłego niedawno abp Juliusza Paetza, wzbudziła wiele emocji wśród czytelników mojego profilu, rozszerzę dzisiaj nieco ten ciekawy wątek, w oparciu o dokumenty archiwalne i ukazujące się w tej sprawie w ostatnich latach publikacje prasowe i książkowe. Dodam tu jeszcze, że także w oparciu o zbiory archiwalne obecnej Kongregacji Doktryny Wiary, gdyż teczka dotycząca seksualnych preferencji abp Giovanniego Montiniego, późniejszego papieża Pawła VI, była kompletowana już od czasów Piusa XII. I to może doprawdy szokować współczesnych katolików, ale do tego odniosę się szerzej w odrębnym wpisie.

Gdy w 1963 roku, kard. Giovanni Montini został papieżem, jego seksualna przeszłość i preferencje stały się drażliwą sprawą przetargową pomiędzy samym papieżem, a rządem włoskim i prezydentem Republiki Włoskiej. Władze państwowe Włoch i służby specjalne tego państwa były bowiem w posiadaniu licznych, kompromitujących materiałów dotyczących osobistego życia byłego metropolity mediolańskiego oraz materiałów operacyjnych włoskich karabinierów, którzy kilkakrotnie zatrzymywali tego hierarchę w jednoznacznie kompromitujących sytuacjach w mediolańskich domach uciech, w których klientów obsługiwali młodzi chłopcy i męskie prostytutki. Rządca tejże archidiecezji zaliczył też wpadki na emocjonalnych randkach ze swoim długoletnim partnerem, znanym aktorem włoskim, w samochodzie zaparkowanym w miejscu publicznym. O tym jakże „bliskim przyjacielu” metropolity mediolańskiego, a potem papieża, napiszę znacznie więcej w odrębnym wpisie.

Ponieważ tego typu słabości i preferencje seksualne mężczyzn, w tych czasach, traktowane były zupełnie inaczej niż obecnie, ujawnienie ich publiczne i to w odniesieniu do ówcześnie panującego papieża, wywołałaby ogólnoświatowe moralne trzęsienie ziemi.

W 1967 roku rządzący we Włoszech politycy, w tym urzędujący prezydent Republiki Włoskiej Giuseppe Saragat (na załączonym zdjęciu z papieżem Pawłem VI), postanowili wręcz wymusić na Stolicy Apostolskiej polityczne i finansowe ustępstwa, a główną kartą przetargową były kompromitujące papieża materiały służb specjalnych. Prezydent Włoch na pewnym etapie sprawy, wręcz domagał się rezygnacji papieża Pawła VI ze stanowiska Głowy Kościoła. Nie oceniam tego, czy był to wręcz szantaż papieża i czy politycy włoscy mieli wówczas prawo do takich działań, czy też to była jedynie polityka. Dodam jedynie, że prawdopodobnie obie strony nie były tu bez winy.

Rozmowy trwały wiele tygodni i były niezwykle burzliwe, a przedstawiciele papieża co kilka dni powracali do stołu rozmów. Nie poznamy zapewne nigdy ich wszystkich szczegółów A jedynie w jednej z notatek czytamy, że: „negocjacje zakończyły się pomyślnie dla papieża i sprawa nie wyszła na jaw”. Wówczas nie wyszła, ale pozostają teraz jeszcze archiwa…

Nie wszyscy zawarli wówczas kompromis z papieżem. Dowódca włoskich karabinierów, generał Giorgio Manes, posiadał swoje własne archiwum w tej sprawie, a on nie chciał kompromisu z Głową Kościoła. Prawdopodobnie w grudniu 1969 roku (miesiąc do sprawdzenia), pijąc swoją ulubioną kawę w publicznej kawiarni, niespodziewanie upadł i natychmiast skonał. Po krótkim śledztwie oficjalnie uznano, że dowódca włoskich karabinierów zmarł z przyczyn naturalnych, ale jego rodzina nigdy nie pogodziła się z tą diagnozą i do dzisiaj twierdzi, że generał został wówczas otruty. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że w tym samym czasie z domu generała zginęła walizka z dokumentami, które budziły te złe emocje od lat.

I zapewne zadajecie sobie Państwo zasadnicze teraz pytanie, gdzie po latach te dokumenty się cudownie odnalazły? Tak, tam gdzie powinny. Cud? Zapewne tak. W końcu papież Paweł VI to obecnie święty Kościoła Rzymskokatolickiego, a któż jak nie święci są jedynymi specjalistami od wszelkich cudów tu na ziemi!!!

Do sprawy śmierci generała Giorgio Manesa powrócił po latach tygodnik „L’Espresso” w jednym ze swoich wydań w 2006 roku. O cudzie dotyczącym „przepływu” rzeczonych dokumentów, tygodnik jednak nie wspomina ani słowem. Coraz częściej do sprawy Manesa powracają ostatnio także włoskie media i portale internetowe. Chętnych odsyłam więc do internetu.

Co to ma wspólnego ze zmarłym niedawno emerytowanym metropolitą poznańskim? Otóż z detalami opowiadał tą historię w swojej biskupiej rezydencji swoim młodym pupilom, podczas zakrapianych drogimi alkoholami upojnych nocnych spotkań. I nie w odległych czasach, lecz współcześnie. Zaledwie kilkaset kroków od rezydencji obecnego metropolity poznańskiego abp Stanisława Gądeckiego. Tak wyglądała bowiem kara i codzienność życia na przymusowej wcześniejszej emeryturze abp Juliusza Paetza. Ale jak się wiedziało takie rzeczy, o takich ludziach Kościoła, to i wymiar kary za własne grzechy, mógł być nawet słodki.

Napiszę o tym jeszcze niejedna szokującą informację, tylko proszę uzbroić się w cierpliwość. Bo…
Ciąg dalszy nastąpi.

Andrzej Gerlach

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 6

07.01.2020

ABP JULIUSZ PAETZ – część VI.

To dziwne zachowanie papieża Pawła VI, także w stosunku do młodego ks. Juliusza Paetza, o którym pisałem w ostatniej odsłonie tego cyklu, stawia konieczne pytanie o seksualne preferencje tego papieża. Tym bardziej, że z Watykanu wyciekły, po wielu latach, ściśle tajne dokumenty, które stały się podstawą do kilku zaskakujących publikacji książkowych i prasowych, które nie pozostawiają większych wątpliwości co do osobistych słabości tego papieża względem innych mężczyzn. Dokumentują i upubliczniają one konkretne przypadki, męskich „przyjaciół” abp Giovanniego Montiniego, a potem papieża Pawła VI, o których napiszę wkrótce znacznie więcej.

 

 

Pierwsze zarzuty w stosunku do abp Giovanniego Montiniego dotyczą znanego epizodu z 1954 roku, kiedy to został on umieszczony na liście do nowych nominacji kardynalskich przez papieża Piusa XII, a po kilku dniach został skreślony z tej listy przez niemiecką siostrę zakonną Pascalinę Lehnert, najbliższą współpracownicę tego papieża, która przez lata zbudowała przy Piusie XII na tyle mocną pozycję, że mogła nawet współdecydować o nominacjach kościelnych.

Przez lata, kiedy czytałem, że siostra Pascalina nazywała abp Giovanniego Montiniego „wrednym sodomitą”, traktowałem te wypowiedzi jako dowód jej złej woli i jej złośliwego charakteru z którego słynęła i czego dawała często dowody. Teraz jednak w świetle ujawnianych nowych informacje okazuje się jednak, że siostra Lehnert mogła wiedzieć znacznie więcej i miała tak negatywną opinie na temat abp Giovanniego Montiniego w oparciu o sprawdzone źródła.

Tak więc abp Giovanni Montini nie tylko nie został Księciem Kościoła na konsystorzu w 1954 roku, ale został przez siostrę Pascalinę skutecznie usunięty z Watykanu. Od lat niezwykle skutecznym sposobem pozbycia się niewygodnej osoby z Rzymu był jej awans „w teren” i tak niedoszły kardynał został niespodziewanie wysłany w 1954 roku na metropolitę do Mediolanu. Tam jednak jego homoseksualizm znalazł swoje nowe epizody, o czym napiszę szczegółowo w kolejnych odsłonach. Abp Giovanni Montini otrzyma swój upragniony kapelusz kardynalski dopiero za panowania kolejnego papieża Jana XXIII.

Seksualne wybryki papieża Pawła VI musiały być na tyle dobrze znane w najbliższym otoczeniu papieża, że wspomina o nich także współpracownik Służby Bezpieczeństwa, młody ks. Juliusz Paetz. W jego teczce zachowanej w Instytucie Pamięci Narodowej znalazł się bowiem raport z 1971 roku, a więc jeszcze sprzed 1976 roku, w którym to cytowana jest jego wypowiedź o papieżu Pawle VI. Stwierdza on bez ogródek: „czas wolny spędza w towarzystwie chłopców i panuje opinia, że jest homoseksualistą”. Pięć lat później ten homoseksualny młody ksiądz z Polski sam trafia do grona najbliższych współpracowników papieża Pawła VI i ma nieograniczony dostęp do apartamentów papieskich. W ten sposób „na własnej skórze” ks. Juliusz Paetz poznaje watykańskie mechanizmy awansu, zdobywania wpływów i władzy, z seksem w tle. Po latach te sprawdzone watykańskie wzorce przeniesie na grunt diecezji łomżyńskiej, a następnie archidiecezji poznańskiej.

Czy zatem dziwić może fakt, że kiedy po latach udowodniono metropolicie poznańskiemu wyuzdanie i seksualne wybryki, przez lata był bezkarny, a potem ostatecznie poniósł karę jedynie poprzez wcześniejsze przeniesienie na biskupią emeryturę. Nie stracił jednak swoich dotychczasowych dochodów i żył w cieniu swojej poznańskiej katedry jak dotychczas. Ba, nawet nadal przyjmował w swojej rezydencji młodych chłopców i wszyscy udawali, że o tym nie wiedzą. Był nawet wówczas zupełnie bezkarny, bo wiedział za dużo i za dużo sam przeżył i to był jego list żelazny na wszelką bezkarność w Kościele.

A to na co się napatrzył młody ks. Juliusz Paetz przez lata i czego mógł się nauczyć pracując w najbliższym sąsiedztwie papieskiej sypialni papieża Pawła VI napiszę w kolejnych odcinakach tego cyklu.
Ciąg dalszy nastąpi.

 

Andrzej Gerlach

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 5

ABP JULIUSZ PAETZ – część V.

 

Tę historię słyszałem po raz pierwszy, przeszło 25 lat temu w Stanach Zjednoczonych, podczas moich studiów nad losami Kościoła, ale wówczas wydawała mi się nieprawdopodobna i w dobie panowania papieża z Polski wręcz niemożliwa. Dopiero moje bezpośrednie wizyty w Watykanie, poznani tam przeze mnie znani hierarchowie Kościoła, moja wieloletnia praca w szkolnictwie katolickim w archidiecezji chicagowskiej u boku kolejnych zdeprawowanych tamtejszych kardynałów i ich równie zdemoralizowanych najbliższych współpracowników oraz całe lata spędzone na bezpośrednim studiowaniu licznych dokumentów w kościelnych archiwach spowodowały, że pewne fakty i to z dziejów już współczesnego Kościoła, zaczęły do mnie docierać w pełni. Dlatego bardzo dobrze rozumiem teraz tych wszystkich czytelników moich wpisów na Facebooku, którzy czytają je regularnie, ale często nie mogą uwierzyć w fakty w nich podawane.

Jest rok 1976 roku, kolejny rok pracy ks. Juliusza Paetza w Stolicy Apostolskiej. I nic nie zapowiadało wówczas żadnych istotnych zmian w charakterze dotychczasowej pracy jednego z setek podobnych kościelnych urzędników niskiego szczebla, zatrudnionych w urzędach watykańskiej centrali, jakim był już przeszło 40-letni ksiądz z archidiecezji poznańskiej.

Według jednej z niepotwierdzonych relacji do zaaranżowania całej sytuacji miał doprowadzić ówczesny Sekretarz Stanu, kard. Jean Villot, który od lat korzystał z „uprzejmości”, „uroków” i „uległości” młodego doktora teologii z dalekiej Polski. Czy miała to być droga awansu dla młodego księdza za lata oddane kardynałowi, czy też był to dyplomatyczny sposób na pozbycia się go i zastąpienia go kimś innym, albo czego wykluczyć nie możemy, był to plan wprowadzenie swojego ściśle zaufanego człowieka do najbliższego kręgu papieża Pawła VI, tego już nie ustalimy jednoznacznie. Aktorzy tych wydarzeń zabrali już bowiem swoje tajemnice do grobu.

 

 

 

Jeden z zachowanych opisów, spisany przez bezpośredniego świadka, przedstawia to w następujący sposób. „Papież Paweł VI kroczył korytarzami Watykanu w orszaku kardynałów i kazał ten orszak zatrzymać. „Kim jest ten ksiądz?” – pyta papież, pokazując na Paetza. Przyzywa go, pozwala się pocałować w pierścień, zamieniając kilka słów”.

Po kilku zaledwie dniach, ten stojący rzekomo przypadkowo ksiądz na korytarzu Pałacu Apostolskiego, zostaje na mocy osobistej decyzji papieża Pawła VI, przeniesiony do najbliższych apartamentów papieskich i od tego czasu ma nieograniczony dostęp do papieskiej sypialni. Mało tego, zostaje natychmiast awansowany na prałata antykamery papieskiej i otrzymuje na stałe do swojej dyspozycji apartament zastrzeżony dla wysokich urzędników kurii rzymskiej w samym Pałacu Apostolskim, w bezpośrednim sąsiedztwie apartamentów papieża.

 

 

 

Było to na tyle zaskakujące i widać istotne wydarzenie, że nawet współcześni biografowie papieża Pawła VI, którzy opracowywali jego biografię w związku z niedawnym wyniesieniem go na ołtarze przez instytucję Kościoła, odnotowali to spotkanie i tę nominację. W jednej z publikacji czytamy, że: „w otoczeniu Pawła VI przebywa (chodzi tu o ks. Juliusza Paetza – dopisek mój) na wyraźne życzenie samego papieża”.

Właściwie można by nad tym przejść w tym momencie do porządku dziennego i stwierdzić jedynie, że widać takie rzeczy mogły się dziać często na papieskim dworze, gdyby nie fakt, że stosunkowo niedawno ujawniono liczne dokumenty, które w zupełnie innym świetle stawiają ten epizod z życia samego ks. Juliusza Paetza jak i papieża Pawła VI. O jakie zatem dokumenty tu chodzi? Dowiedzą się już Państwo wkrótce.
Ciąg dalszy nastąpi.

 

Andrzej Gerlach

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 4

ABP JULIUSZ PAETZ – część IV.

Moi koledzy, na co dzień pracownicy jednego z najważniejszych archiwów kościelnych, zwrócili mi ostatnio uwagę, że pominąłem niezwykle ważny wątek z wczesnego okresu „watykańskiego”, wielkopolskiego doktora świętej teologii, ks. Juliusza Paetza, a mianowicie jego polskich protektorów i polskich kolegów księży, którzy podobnie jak on budowali wówczas swoje pozycje w cieniu bazyliki Świętego Piotra, a dziś są najbardziej rozpoznawalnymi hierarchami w nadwiślańskim Kościele i noszą najważniejsze tytuły w naszym Episkopacie.

Kolegom archiwistom dziękuję i nisko się Wam Panowie kłaniam, a kilku Jego Ekscelencjom prawdopodobnie najwyraźniej popsuję dziś humor i przypomnę epizody z ich młodości. Latka lecą Panowie, więc warto przypomnieć Ludowi Bożemu, Wasze watykańskie wyczyny sprzed lat. Będzie wkrótce jak znalazł na Wasze nekrologi.


Otóż w pamiętnym 1967 roku, poza przyszłym Sekretarzem Stanu, francuskim kardynałem Jeanem Villotem, drugą najważniejszą osobą z kręgu protektorów ks. Juliusza Paetza był nie kto inny jak znany biskup pomocniczy gnieźnieński Władysław Rubin, rezydujący na stałe w Watykanie, prawa ręka Prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego w Rzymie. Człowiek niezwykle wpływowy w Rzymie, który przejął po zmarłym abp Józefie Gawlinie, biskupie polowym Wojska Polskiego, obowiązki duszpasterskie nad liczną powojenną Polonią rozsianą na różnych kontynentach świata. Zmarły w 1964 roku biskup polowy WP to temat na odrębny cykl wpisów, ale powróćmy do bp Władysława Rubina.

To on od 1967 roku, gdy został Sekretarzem Generalnym Synodu Biskupów, wziął pod swoje skrzydła, w przenośni i dosłownie, grupę polskich młodych księży, którzy studiując w Rzymie i robiąc tam doktoraty, najczęściej z teologii lub prawa kanonicznego, szukali możliwości „podczepienia się” pod jakąś wpływową fioletową sutannę, aby pozostać po studiach w słonecznej Italii i rozkoszować się urokami kapłańskiego życia z perspektywy kościelnej centrali.

Z jednej strony to prestiż zatrudnienia w Stolicy Apostolskiej, a tym samym pensja watykańska, a nie urzędnicza w komunistycznej kościelnej rzeczywistości, do tego niemalże z marszu fiolety prałackie, a z czasem biskupie, arcybiskupie, a nawet kardynalskie, a z drugiej strony wieczorne życie w cieniu rzymskich bazylik. Kolacje z najważniejszymi dostojnikami kościelnymi o tych samych preferencjach seksualnych, sauny dla gejów obsługujący w wyznaczonym czasie wyłącznie kościelnych klientów, powszechnie dostępne damskie i męskie prostytutki dla ludzi Kościoła.

Dziś znamy te miejsca z nazw, znamy ich oficjalne adresy czy strony internetowe, ale pięćdziesiąt lat temu,nie zamawiało się tych „usług” tak jak dzisiaj i należało zachowywać większe pozory i większą niż dziś dyskrecję. Odsyłam w tym momencie wszystkich bardziej tym zainteresowanych do internetu i licznych publikacji książkowych i prasowych na ten temat. I tego wszystkiego musiał nauczyć się nasz główny bohater z Wielkopolski, świeżo upieczony doktor teologii, a od niedawna bezpośredni podwładny bp Władysława Rubina w Sekretariacie Generalnym Synodu Biskupów.

Uczyli się tego samego także inni młodzi księża z Polski. Spróbujcie Państwo sprawdzić, kto ze znanych obecnie polskich hierarchów należał wówczas do tej grupy i zaczynał swoją watykańska przygodę, przed przeszło pół wiekiem temu, także w Sekretariacie Generalnym Synodu Biskupów, a następnie w Sekretariacie Stanu? W kolejnych wpisach zobaczycie Państwo nie tylko mechanizm ochronny, działający skutecznie przez lata, roztoczony nad abp Juliuszem Paetzem przez kolegów w polskim Episkopacie i Watykanie, ale także dokumenty, których skany dołączę do swoich wpisów. Proszę wtedy dokładnie sprawdzić, kto te dokumenty wówczas podpisywał, a dzisiaj pewnie woli o tym nie pamiętać.

Wniosek może być tylko jeden i nasuwa się każdemu kto choć w części poznał mechanizmy kościelnych trybików w systemie władzy. Jeżeli w ten sam sposób budowało się przez lata swoją pozycje w kościelnej hierarchii, jak zmarły niedawno abp Juliusz Paetz, to trzeba było koledze, który był być może nie dość ostrożny, albo zbyt rozpasany seksualnie, zapewnić skuteczną ochronę i finansowe wsparcie do końca życia. Bo w przeciwnym wypadku mógłby powiedzieć coś niewygodnego i narobić kłopotów także innym kolegom.

Kiedy papieżem został Polak, biskup Władysław Rubin został w czerwcu 1979 roku, mianowany przez niego kardynałem, a wkrótce prefektem Kongregacji Do Spraw Kościołów Wschodnich. I tam „przytulił” kolejnych młodych księży z Polski. Niech Państwo sprawdzą, kto się znalazł w tym gronie wybrańców w 1981 roku? Podpowiem tylko dla ułatwienia, że to „bohater” słynnego filmu braci Sekielskich. Po pięciu latach polski kardynał podał się co prawda do dymisji, ale na czele tej kongregacji papież Jan Paweł II postawił Hindusa, kard. Duraisamy Simona Lourdusamy, który niestety różnił się od swojego polskiego poprzednika jedynie odcieniem skóry, ale nie podejściem do wartości moralnych. W 1982 roku Hinduski kardynał był jednym z konsekratorów ks. Juliusza Paetza na biskupa, ordynariusza łomżyńskiego.

Kiedy teraz jestem co pewien czas w kryptach biskupich konkatedry lubaczowskiej, gdzie pochowany jest jest kard. Władysław Rubin, zadaje sobie jedno podstawowe pytanie. Czy papież Jan Paweł II wiedział to wszystko? Dlaczego wszyscy ci polscy księża w biskupich mitrach i kardynalskich biretach zostali przez niego „zrzuceni”, jak przysłowiowy desant, na Polskę? No właśnie, czy wiedział…?

Ale Państwu we wcześniejszym wpisie obiecałem przysłowiową „wisienkę na torcie”, która pewnie wstrząśnie niejednym z czytelników. Dlatego przepraszając za dzisiejszą odskocznię od chronologii, obiecuje powrócić do pamiętnego dnia w 1976 roku, gdy w życiu ks. Juliusza Paetza nastąpił prawdziwy przełom.
Ciąg dalszy nastąpi.

 

Andrzej Gerlach

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 3

ABP JULIUSZ PAETZ – część III.

Stolica Apostolska od niepamiętnych czasów była prawdziwym rajem dla licznych gejów w sutannach, a dostanie się tutaj na studia na którykolwiek uniwersytet papieski dla młodego, zdolnego księdza, było równocześnie furtką do wpływowej posady w licznych urzędach administracji Watykanu czy dyplomacji papieskiej i tym samym trampoliną w kościelnej hierarchii.

Tak było w Rzymie w głębokim średniowieczu, tak było także w czasach nowożytnych, w epoce Renesansu, ale również w czasach nowożytnych. Jeżeli komuś się wydaje, że obecnie jest inaczej, to współczuję mu jego naiwności i polecam literaturę fachową, a publikacji naukowych na ten temat jest coraz więcej.

Watykan jako serce Kościoła Rzymskokatolickiego, od zawsze był źródłem zdobywania nieograniczonej władzy, politycznych wpływów na świecie, ogromnych pieniędzy…, ale i rozpasania seksualnego. Seks odgrywał tu zawsze istotną rolę, a ponieważ Państwo Kościelne to państwo mężczyzn, mężczyzn bogatych, wpływowych i nieżonatych, więc nie dziwi chyba nikogo fakt, że seks miał tutaj bardzo często homoseksualny charakter.

Wiedział o tym świetnie młody ks. Juliusz Paetz z Poznania, gdy w 1962 roku przybył do Wiecznego Miasta i zamierzał od początku swojego tu pobytu tę wiedzę skutecznie wykorzystać. Ten młody syn Kościoła przez pięć kolejnych lat studiów na rzymskich uniwersytetach papieskich, zaliczał kolejne egzaminy, ale równocześnie równie skutecznie zaliczał kolejne seksualne epizody, sypialnie wpływowych hierarchów kościelnych, sauny gejowskie odwiedzane przez ludzi Kościoła i robił wszystko, aby po ukończeniu studiów pozostać w Rzymie, nie wracać do rodzimej archidiecezji poznańskiej i „zahaczyć” się w urzędzie któregoś ze swoich wpływowych protektorów.

Zasada ta obowiązuje do dzisiaj i wygląda zupełnie tak samo. Protektor zatrudnia w swoim urzędzie, gwarantuje mieszkanie służbowe i odpowiednie wynagrodzenie i załatwia zgodę ordynariusza swojego pupila, który wysłał go na studia do Rzymu. Bo seksowny pupil niestety nadal formalnie podlega swojemu ordynariuszowi i bez jego zgody nie może pozostać w Rzymie. Ale który ordynariusz w dalekim kraju, odmówi takiej usilnej „prośbie”, gdy prosi kardynał z Rzymu, prefekt którejś z kongregacji Stolicy Apostolskiej. Przecież każdy ordynariusz składa raporty o swojej diecezji, przy każdej wizycie „Ad Limina Apostolorum”, a nikt nie jest idealny i nikt nie chce kłopotów. Więc ordynariusz niedawnego studenta się oczywiście zgadza, kardynał jest zadowolony, pupil zostaje, a miłość w Wiecznym Mieście w ten sposób kwitnie. I wszyscy są szczęśliwi…

I tu chcę wymienić nazwisko, które może niektórych z Państwa wprowadzić w prawdziwe osłupienie. Otóż protektorem tym okazał się francuski kardynał Jean Villot, prefekt Kongregacji Duchowieństwa, który wkrótce został Sekretarzem Stanu Stolicy Apostolskiej i Kamerlingiem Świętego Kościoła Rzymskiego, a więc stał się premierem Państwa Watykańskiego, osobą numer dwa w strukturach kościelnej hierarchii.

Mimo to świeżo upieczony doktor teologii z wielkopolskiej archidiecezji (teologii, a nie seksuologii, co podkreślam), nawiązywał nadal pod rzymskim niebem kolejne wpływowe znajomości, które po latach okazały się niezwykle pożyteczne, w szczególności wówczas, gdy nad głową abp Juliusza Paetza zaczęły gromadzić się pierwsze czarne chmury. W 1967 roku dr teologii ks. Juliusz Paetz zostaje pracownikiem Sekretariatu Generalnego Synodu Biskupów w Rzymie, a następnie pracownikiem Sekretariatu Stanu Stolicy Apostolskiej i Rady do spraw Publicznych Kościoła, a więc pracuje bezpośrednio pod skrzydłami swojego protektora.
Ale najważniejsze miało dopiero nadejść po kilku latach, a stało się to w niepozorny dzień 1976 roku…
Ciąg dalszy nastąpi.

 

Andrzej Gerlach

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 2

ABP JULIUSZ PAETZ – część II.

Według oficjalnych informacji kleryk Juliusz Paetz zakończył swoje teologiczne studia, po pięciu latach (wówczas teologia trwała pięć lat, obecnie to cykl sześcioletni), latem 1958 roku, ale na księdza został wyświęcony przez ówczesnego metropolitę poznańskiego, abp Antoniego Baraniaka dopiero po roku, w dniu 28 czerwcu 1959 roku. Dostaje w tej sprawie sprzeczne informacje ze źródeł kościelnych lub wręcz ich odmowę, a teczka hierarchy jest utajniona (!!!) Nie można zatem jednoznacznie powiedzieć, czy w 1958 roku, miał wstrzymane święcenia kapłańskie, co mogło się zdarzyć bo znam takie podobne przypadki z innych diecezji, a jeżeli tak to dlaczego, czy też jest inny powód wyświęcenia go po rocznej przerwie. Stawiam więc w tym miejscu publiczne pytanie, jeżeli w tej sprawie nie ma nic wyjątkowego to dlaczego władze archidiecezji poznańskiej utajniają dokumenty na ten temat do dzisiaj, i to dokumenty sprzed sześćdziesięciu lat?

Przez pierwszy rok po przyjętych święceniach, ks. Juliusz Paetz, pracował jako wikary w Ostrowie Wielkopolskim, ale już wówczas, jako aktywny gej w sutannie, szukał wpływowych protektorów w szeregach hierarchów swojej archidiecezji. I chyba dobrze trafił, bo jego protektor, prawdopodobnie także aktywny gej, nie tylko załatwił mu, już po pierwszym roku wikariatu, przeniesienie bliżej siebie, do Poznania, ale także niezwykle szybko bo zaledwie w kilka kolejnych miesięcy, studia specjalistyczne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim, które po dwóch latach zamienił, za zgodą władz swojej diecezji, na studia rzymskie w dwóch renomowanych uniwersytetach papieskich: Uniwersytecie Gregoriańskim i Uniwersytecie Świętego Tomasza. I to wszystko, co warto w tym miejscu podkreślić, na koszt archidiecezji poznańskiej. Te obie uczelnie to najwyższa półka kościelna, a absolwenci tych uniwersytetów to potencjalni pracownicy Stolicy Apostolskiej lub biskupi w swoich krajach, po powrocie do kraju.

Ale aktywność seksualna młodego geja w sutannie zostaje odnotowana przez służby IV Wydziału KW MO w Poznaniu, w gestii którego znajdował się Kościół i jego ludzie. Nazwisko młodego ks. Juliusza znalazło się bowiem w raporcie innego Tajnego Współpracownika w sutannie, rzekomo bliskiego współpracownika samego abp Antoniego Baraniaka. To niezwykle przykre, że metropolita poznański, który całe lata spędził w stalinowskich więzieniach, gdzie był torturowany i poniżany w niezwykle brutalny sposób, po wyjściu na wolność otoczony był w swojej kurii agentami SB i zdrajcami, którzy w ciągu dnia całowali jego biskupi pierścień, a wieczorami pisali raporty dla służb o sytuacji w jego archidiecezji. Prawdopodobnie wówczas młody student KUL, ks. Juliusz Paetz, nawiązał współpracę z SB, która pomogła mu w ten sposób uzyskać upragniony paszport i zgodę służb na studia w Rzymie. W 1962 roku, tylko nielicznym duchownym z Polski to się udawało, a cena za taką zgodę była tylko jedna. I ks. Juliusz tę cenę widać zapłacił.

Dostał się w ten sposób w tryby służb rozpracowujących Kościół, zarówno w kraju, ale i w jego watykańskiej centrali. Wielokrotnie po latach, abp Juliusz Paetz zaprzeczał jakoby kiedykolwiek współpracował z SB i był dla jej funkcjonariuszy źródłem jakichkolwiek informacji o Kościele, ale niestety zapomniał, że pozostały po tej współpracy liczne pisemne raporty, oceniane przez funkcjonariuszy SB jako wyjątkowo cenne. A dodam tylko, że raporty te obejmowały okres od lat sześćdziesiątych, aż do początków lat osiemdziesiątych, a więc pontyfikaty aż trzech kolejnych papieży: Pawła VI, Jana Pawła I i naszego papieża z Polski. Czasami ludzi pamięć zawodzi i po latach sami nie pamiętają co robili w młodości. Abp Juliusz Paetz po latach zapewniał także publicznie, że nie molestował nigdy nikogo, a tymczasem prawda, po latach, okazała się dla niego dotkliwie bolesna.

Ale trafił dzięki temu w 1962 roku do Rzymu i kiedy jego rodacy borykali się z szarością gomułkowskiej codzienności, on łapał rzymski wiatr w żagle. A łapał tym łatwiej, że kościelna centrala od wieków przyciągała ze wszystkich katolickich krajów świata, młodych, dobrze zbudowanych, zdolnych, chętnych i koniecznie przystępnych młodzieńców w sutannach. Trzeba tylko było sobie znaleźć kolejnego wpływowego protektora, tym razem na gruncie rzymskim, który nie tylko zapewni opiekę w watykańskim świecie, ale także przetrze drogę na skomplikowanej drabinie kościelnej hierarchii. A tę umiejętność młody ks. Juliusz z dalekiej komunistycznej Polski, już opanował dostatecznie dobrze. Jak dobrze, przekonają się o tym wszyscy czytelnicy, którzy śledzić będą tę opowieść w jej kolejnych odsłonach.
Ciąg dalszy nastąpi.

Andrzej Gerlach

Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy. Część 1

Myślę, że historia tego człowieka powinna być dobrze znana nam wszystkim choćby po to, by zrozumieć jak działa zamknięta organizacja o charakterze sekty religijnej, posiadająca władzę i możliwości działania na polu przemocy wobec zależnych od niej jednostek, jak indukuje ofiarom przekonanie, że tak wolno i że nie ma w tym nic złego. Kościół Katolicki stosuje przemoc seksualną od wieków. Dzieci, kobiety, duchowni – bez różnicy – nikt nie jest chroniony w tej instytucji przed nadużyciami. Jedynie oprawcy mogą liczyć na ukrywanie ich zbrodni przed opinią publiczną dzięki powszechnej w kościele OMERCIE – zmowie milczenia. I nie miejmy złudzeń – ta ochrona wynika wyłącznie z potrzeby ukrycia prawdy o tej instytucji i z nakazu dbania o opinię na jej temat.

W latach 50-tych XX w. szambo zaczęło cuchnąć, a u schyłku tegoż wieku rozlało się szeroko na wszystkich kontynentach. Wydaje się, że kryzys wizerunkowy kościoła rzymskokatolickiego zakończy jego istnienie po niemal dwóch tysiącach lat… Nowe tereny dla katolicyzmu, zdobywane z niemałym trudem w Afryce i archipelagach tysiąca wysp, to rozpaczliwa próba przetrwania. Czy kościół się odbuduje w nowej odsłonie i zapanuje nad patologią jaka zawsze towarzyszyła jego historii? Czas pokaże.

Zapraszam do śledzenia serialu publicystycznego pt. „Juliusz Paetz. Mechanizmy przemocy i władzy”

Teksty dostrzeżone i docenione przez redakcję polskieateista.pl są autorstwa jednego z wielu świetnych publicystów z FB. Gdy prasa jest niezborna i zależna politycznie i finansowo, FB okazuje się ostatnią deską ratunku dla czytelników chcących się czegoś dowiedzieć bez narażania się na manipulacje i stosowanie sztuczek socjotechnicznych. Cieszymy się, że możemy być rozsadnikiem wolnej prasy i wolnego od cenzury słowa.

 

 

ABP JULIUSZ PAETZ – część I.

Media od wielu lat rozpisują się o seksualnych skandalach związanych ze zmarłym niedawno emerytowanym metropolitą poznańskim, abp Juliuszu Paetzu, ale wszystkie publikacje na ten temat dotyczą jego seksualnej aktywności w stosunku do kleryków miejscowego seminarium duchownego w czasach, gdy zmarły hierarcha zarządzał metropolią poznańską.
Tymczasem problem jego specyficznej seksualności nie rozpoczął się w okresie, gdy stanął on na czele Kościoła wielkopolskiego, ale dotyczył niemal całego jego dojrzałego życia i swoimi korzeniami sięga okresu jego życia młodzieńczego.
Homoseksualizm zmarłego hierarchy jest najlepszym dowodem na istnienie od wieków, specyficznego stosunku Kościoła do problemu wykorzystywania seksualnego młodych chłopców, najczęściej adeptów do kapłaństwa lub członków liturgicznej służby ołtarza, przez dojrzałych mężczyzn, kapłanów i wpływowych hierarchów kościelnych. I dzieje się tak od niemal początków Kościoła hierarchicznego, przy równoczesnym oficjalnym potępieniu samego zjawiska homoseksualizmu przez instytucję Kościoła.
Przypomnijmy, urodzony w stolicy Wielkopolski w dniu 2 lutego 1935 roku Juliusz Paetz, już jako 14-latek, został „oddany przez rodziców Kościołowi”, bo jak można uznać, że czternastoletni chłopiec ma w tak młodym wieku, jakiekolwiek świadome powołanie do kapłaństwa. I tam w niższym seminarium duchownym został, jak sam to po latach wspominał swojemu partnerowi, ofiarą wykorzystania seksualnego zarówno przez dojrzałych mężczyzn, wykładowców tegoż seminarium, jak i starszych kolegów. Stało się to okazją do nawiązania specyficznych, ale niezwykle silnych więzi między nimi, które przetrwały lata, a właściwie całe ich kapłańskie życie. Po czterech latach z tymi kolegami trafił, latem 1953 roku, do wyższego seminarium tejże archidiecezji, gdzie spędził kolejne pięć lat studiów, w zupełnie odizolowanym środowisku młodych mężczyzn i spragnionych ich ciał wpływowych zwyrodnialców w sutannach. Spędził ten czas formacji duchowej w instytucji w której codziennie słyszał, że tak jedynie trzeba, że liczy się w niej przede wszystkim bezwzględne posłuszeństwo i całkowita uległość względem przełożonych, ale w zamian zapewnione mu będzie dostatnie życie, opływanie w luksusie, godności i zaszczyty, a więc to wszystko co kochał, czego zawsze pragnął i czego oczekiwał w swoim życiu.
Mógł oczywiście zawsze odejść, ale za murami tego kościelnego „azylu” była szara ulica Polski Ludowej, niepewna przyszłość i zagrożenie wynikające z politycznych realiów lat stalinowskiego terroru. Więc pozostał, a kościelny „azyl” stał się jego domem i jego jedyna przyszłością.
A ponieważ od zawsze bał się kobiet, codziennie podczas wykładów słyszał o nich, że są źródłem grzechu nieczystości dla mężczyzny, więc utrwalał w sobie przyzwyczajenia do obcowania jedynie z mężczyznami. I do tego mężczyznami niezwykle wpływowymi, którzy dawali mu poczucie pełnego bezpieczeństwa i zapewniali ścieżkę kariery w instytucji Kościoła.
Po latach robił dokładnie to samo ze swoimi podwładnymi, bo to teraz on był wpływowym hierarchą kochającym ciała młodych i całkowicie od niego zależnych mężczyzn, ale jak do tego doszło, opowiem szczegółowo w kolejnych odsłonach tej wyjątkowej historii.
Ciąg dalszy nastąpi.

Andrzej Gerlach

https://www.facebook.com/andrzej.gerlach.319?__tn__=%2CdC-R-R&eid=ARCzWRo86btNCzrm2i66E3JeXKdnN3_aU2jiVIoMDoALarz8F_eiorXsSPJNEiNKdtr4fDd-qbcSSzrW&hc_ref=ARSitS7Q15yBB3Z5VP-OcSbfin5aFjls-YJTCQ9Z_dNygsD6qXLFgSspWvVevb_FFOY&fref=nf