Spotkania przy trzepaku

Kościół a pandemia. Część 11 i 12

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część XI.

W moim prywatnym archiwum znalazłem słynną książkę, która w 1904 roku, wywołała wielką burzę, początkowo na terenie austro-węgierskiej Galicji, a następnie innych diecezji w pozostałych zaborach.

Mam tu na myśli kontrowersyjną książkę „O krzyczącej niedorzeczności i strasznej szkodliwości szczepienia ospy” autorstwa ks. Wincentego Pixa, wydanej w Berlinie w 1904 roku. Na przeszło 200 stronach autor, powołując się na znane autorytety medyczne dowodzi, że szczepienie przeciwko ospie jest niezwykle szkodliwe i grozi mam zagładą całej ludzkości.

Autorem tego szokującego „dzieła” nie był jakiś nieznany pleban jakiejś wiejskiej parafii na terenie Galicji, ale znany i powszechnie szanowany kanonik diecezji krakowskiej, długoletni katecheta wielu szkół na terenie Krakowa, a potem długoletni spowiednik Kościoła Mariackiego w Krakowie, ks. kanonik Wincenty Pixa (1836-1927). Był niezwykle wpływowym kanonikiem w diecezji krakowskiej, w czasach gdy na jej czele stał kard. Jan Puzyna, a następnie bp Stefan Sapieha (od 1925 arcybiskup, a od 1946 kardynał). Po wydaniu swojej książki w Berlinie w 1904 roku, ksiądz kanonik stał się „autorytetem” wśród polskiego duchowieństwa, w kwestii walki ze wszelkimi szczepionkami, które ratowały ludzi przed chorobami zakaźnymi dziesiątkującymi całą ludzkość od stuleci.

Nie wchodząc w szczegóły dodam tylko, że autor dowodził w swojej książce, że to właśnie katolicy, ludzie wierzący, mają wręcz obowiązek sprzeciwić się wszelkim szczepionkom, które są nie do pogodzenia z nauczaniem biblijnym i wizją Boga, który stworzył świat i człowieka. Oczywiście za ochronę dzieci przed szczepionkami odpowiedzialni są ich rodzice i oni będą odpowiedzialni za ich zaszczepienie.

Książka krakowskiego kanonika wywołała prawdziwa burzę zarówno w środowisku kościelnym jak i medycznym, gdyż znany autor w sposób tendencyjny powoływał się w niej na rzekome autorytety medyczne, czym jeszcze potęgował całe zamieszanie społeczne wobec szczepień przeciw ospie, która dziesiątkowała ludzkość od wieków. O całej skali zamieszania świadczy chociażby fakt, że po przeszło stu latach, obecni przeciwnicy szczepionek powołują się nadal na autorytet ks. kanonika Wincentego Pixa i jego książkę z 1904 roku.

Aby zrozumieć jak ważne dla nauki było to „dzieło” przed stu laty, dodam jedynie, że szczepionki na ospę, według księdza kanonika, wywoływały nie tylko choroby weneryczne i inne groźne choroby zakaźne, ale także wzmagały masturbację u młodzieży, powodowały wysychanie piersi u młodych kobiet i uniemożliwiały im karmienie piersią, a także powodowały problemy z rekrutacją młodych mężczyzn do wojska.

Oto dwa krótkie, ale moim zdaniem jakże wymowne cytaty z tego ponad dwustu stronnicowego dzieła:

„Groźne ze szczepienia ospy wymienić należy weneryzm, którym wedle twierdzenia uczonych cała prawie ludzkość europejska jest zarażona, gdyż z niewielkim wyjątkiem wszędzie praktykuje się to nieszczęsne szczepienie, a ospa ludzka i krowianka mają powinowactwo z weneryzmem i podobnymi chorobami, jakiemi są: gruźlica, szkarlatyna, odra (żarnica), zołzy, suchoty płuc, cholera i rak” (pisownia oryginalna).

„Również powszechne niestety ! u młodzieży szkolnej zepsucie moralne (onanizm) wedle opinii lekarzy (-) ma swoją przyczynę często w szczepieniu ospy, bo jadowita materja podrażnia narządy płciowe i przyspiesza płciową dojrzałość. W Niemczech żalą się, że z powodu powtórnego szczepienia dziewcząt powszechne panuje u nich plaga wyschnięcia gruczołów mlecznych, że zostawszy matkami nie mogą dawać piersi swoim dzieciom, a wiadomo, że najlepszym dla niemowląt pokarmem jest mleko macierzyńskie i żadnym innym, ani mamczynym, ani sztucznym, zastąpić się nie da. Także słabości żołądka u dzieci, niebezpieczna róża, osłabienie wzroku itd. ze szczepienia powstają. Wreszcie tej operacji przypisuje się degeneracje zwyrodnienie i osłabienie rodu ludzkiego, mający z każdym rokiem wzrost spisowych młodzieńców i choroby w wojsku, na co uwagę p. Ministra wojny zwrócićby wypadało, aby rekrutów nie kazano szczepić” (pisownia oryginalna).

Minęło już ponad sto lat od ukazania się tej kontrowersyjnej książki ks. kanonika Wincentego Pixa, o szkodliwości szczepień przeciw ospie, ale warto ją nadal przywoływać w obecnej dyskusji, gdyż wywołała ona niezwykłe zamieszanie i śmiem twierdzić, doprowadziła na początku XX wieku, do tysięcy niepotrzebnych zgonów tych, którzy uwierzyli w jej argumentacje. Teraz świat zwalcza pandemię koronawirusa, a ludzie Kościoła nadal uważają się za jedynych fachowców od wszelkich pandemii i medycznych zagrożeń ludzkości… Czy kogoś to dziwi?

 

 

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część XII.

Od kilku dni piszę o absurdach podejścia instytucji polskiego Kościoła do problemu obecnej pandemii, do obowiązujących praw biologii czy współczesnej wiedzy medycznej. I wydawało mi się, że temat jest już wyczerpany, ale wczorajsze oświadczenie bp Józefa Wróbla (rocznik 1952) i jego zespołu współpracowników na temat „moralnych i tych niemoralnych” szczepionek „wbił mnie w ziemię”. Poddaję się. Nie mam już siły „kopać się z koniem”.

Mógłbym przytaczać liczne argumenty o tym, że przecież każdy ksiądz i osoba życia konsekrowanego, w ciągu swojego całego życia sama wielokrotnie była szczepiona, zarówno jako dziecko czy osoba dorosła, różnymi szczepionkami, które pochodzą z linii komórkowej, która wczoraj została uznana przez biskupa pomocniczego lubelskiego i jego zespół za niemoralną. Tylko po co?

Mógłbym przypomnieć, że przecież większość ludzi Kościoła, w tym także ci najmłodsi, oraz cały episkopat jest już dawno zaszczepiony, mimo iż ich świeccy rówieśnicy najczęściej jeszcze czekają na swoją kolej. Mógłbym zadać ważne pytanie, czy zaszczepili was moralnymi szczepionkami? Tylko po co?

Mógłbym przypomnieć wyczyny młodego studenta, ks. Józefa Wróbla, ze Zgromadzenia Księży Sercanów, podczas jego pobytu na studiach rzymskich. Mógłbym przypomnieć, że jego znany osobisty protektor i konsekrator, australijski kardynał zmarł zaledwie pięć dni temu. Nosisz Wróbelku po nim żałobę?

Mógłbym przy tym zapytać czy to normalne, że po ośmiu latach bycia ordynariuszem w Helsinkach, składa się „dobrowolną rezygnację” na ręce papieża, który czyści kadry po swoim poprzedniku, i ląduje się na stanowisku biskupa pomocniczego lubelskiego? Tylko po co?

Nie wiem co jeszcze wydarzy się w naszym kraju w dobie obecnych problemów z szalejąca pandemią? Czym zaskoczy nas jeszcze nasze duchowieństwo? Możemy spodziewać się wszystkiego. W końcu jak ktoś dysponuje siłą kadzidła, wody święconej, monstrancji, mocy relikwii, zawierzenia, poświęcenia, litanii, nowenny czy procesji, jest go stać na wszystko.

Powołałem się na znane mi, absurdalne z punktu widzenia nauki, przykłady działań naszych księży w dobie obecnej pandemii. Ale w ciągu tych dni dostałem od swoich czytelników, aż 138 przykładów (!!!) podobnych działań na terenie naszego kraju, i to wszystkie zaledwie w ciągu ostatniego roku. Skala tego szaleństwa nadaje się nie na wpisy na Facebooku, ale na książkę, albo cały cykl wydawniczy…

Nie spodziewam się zatem żadnej refleksji ze strony tych szarlatanów, którzy pomylili sobie czasy obecnej pandemii z okresem mroków głębokiego średniowiecza. Ale nie ukrywam, że równocześnie liczę na zdrowy rozsądek zwykłych ludzi, także tych głęboko wierzących.

Kończąc ten cykl o pandemii, życzę wszystkim dużo zdrowia i dedykuję czytelnikom słowa ks. prof. Józefa Tischnera (1931-2000):

„POBOŻNOŚĆ JEST NIEZWYKLE WAŻNA, ALE ROZUMU NIE ZASTĄPI”.

Andrzej Gerlach

Kościół, a pandemia. Część 9 i 10

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część IX.

Jedni chodzili po ulicach swoich parafii, inni jeździli po całym mieście, ale jeden z księży postanowił przebić wszystkich i postanowił uratować cały Przasnysz i jego powiat z samolotu.

Kapłanem tym jest ks. Michał Gaszczyński (rocznik 1968, wyświęcony w 1994 roku), kapłan diecezji płockiej, pochodzący z Pułtuska, proboszcz parafii w Czernicach Borowych koło Przasnysza pod wezwaniem św. Stanisława Biskupa i Męczennika i wicedziekan miejscowego dekanatu. Wymieniam jego wszystkie dane publicznie, bo jego osobisty wkład w zwalczanie pandemii jest wyjątkowy i zasługuje na wyróżnienie.

Nie tylko latał, choć za lot nie zapłacił i do dziś nie wiemy jakie były koszty tej duszpasterskiej posługi, ale w trakcie tego lotu błogosławił miasto Przasnysz i cały okoliczny powiat Najświętszym Sakramentem, relikwiami św. Stanisława Kostki, bo on jest patronem tego miasta, oraz figurką Matki Boskiej z Medjugorie, choć wiadomo, że Watykan nie uznaje jak do tej pory jej kultu. Co ważne, ksiądz nie tylko błogosławił, ale także podczas lotu odmawiał modlitwę różańcową i koronkę do Bożego Miłosierdzia.

Ten wyjątkowy lot odbył się przed ponad rokiem, ale niestety efektów w zwalczaniu pandemii nie przyniósł. Statystyki zakażeń i zgonów w województwie mazowieckim są tu jednoznaczne i niestety wskazują, że święte relikwie i figurki nie wypaliły… Przynajmniej te wzięte na pokład samolotu.

Zeszłoroczna akcja księdza proboszcza z Czernic Borowych spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem zarówno w mediach katolickich jak i wśród wiernych z Przasnysza i okolicznych parafii. Minął rok i jakoś te same media nie wspominają jak obecnie wygląda poziom entuzjazmu wśród tych samych wiernych. Biorąc pod uwagę ilu księży z Mazowsza zmarło z powodu obecnej pandemii w ciągu ostatniego roku, aż boję się zapytać ile z tych wiernych i ich najbliższych przeżyło eksperyment duszpasterski ks. Michała Gaszczyńskiego.

Pandemia koronawirusa trwa jednak nadal i rozwija się w najlepsze. Także na wspomnianym Mazowszu. Jeżeli przed rokiem pandemii nie zatrzymały błogosławieństwa z samolotu, święte relikwie i figurki, modlitwa różańcowa i koronka do Bożego Miłosierdzia, to teraz należy nadzieję pokładać w planowanych szczepionkach. No, chyba że ks. Michał Gaszczyński w zamian planowanych szczepień, zorganizuje kilka procesji samobiczowników w intencji żalu za grzechy i próśb o powstrzymanie rozwijającej się pandemii. Najlepszymi kandydatami na samobiczowników i na uczestników tych procesji, są entuzjaści sprzed roku lotu księdza proboszcza z Czernic Borowych i ich najbliżsi, jeżeli oczywiście przeżyli ostatni rok…

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część X.

Swój głęboko teologiczny wkład w walce z obecną pandemia mają także nasi polscy biskupi. Nie wiem tylko czy był to ich wspólny pomysł, a do jego realizacji biskupi „oddelegowali” tylko swojego przewodniczącego, czyli metropolitę poznańskiego, abp Stanisława Gądeckiego, czy też Jego Ekscelencja sam chciał „błysnąć” i wyrwał się z szeregu… Ale po kolei.

W dniu 25 marca 2020 roku, kiedy pandemia dotarła do naszego kraju, ówczesny rzecznik konferencji Episkopatu Polski, mój ulubieniec w „mijaniu się z prawdą”, ks. Paweł Rytel-Adrianik ogłosił światu, że nasz przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Stanisław Gądecki podjął jakże istotne działania teologiczne w celu zwalczenia pandemii w naszym kraju. Odbyła się w tym dniu specjalna konferencja prasowa podczas której katolicka Polska dowiedziała się, że jest uratowana… Ale może przypomnę słowa samego Księdza Rzecznika, aby przypomnieć sposób w jaki uratowano wówczas katolicką Polskę przed zgubnymi skutkami pandemii koronawirusa. Oto dosłowny cytat: „Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, abp Stanisław Gądecki zawierzy Polskę Najświętszemu Sercu Jezusa i Niepokalanemu Sercu Maryi dziś po modlitwie różańcowej rozpoczynającej się o godzinie 20:30. Odbędzie się to w duchowej łączności z sanktuarium Matki Bożej w Fatimie”.

Cały świat zamarł, a inne episkopaty świata podejrzewam oblały się wówczas rumieńcami wstydu, że to nie one podjęły takie skuteczne działania teologiczne w celu zwalczenia pandemii. No i jeszcze przy czynnym udziale czynników niebiańskich i to najwyższego szczebla.

Dziwie się tylko, że od dnia 26 marca 2020 roku, dziennikarze katoliccy i szanujące się ortodoksyjne media walczące jak zawsze o prawdę i katolickie wartości, nie podjęły żadnych pytań względem arcybiskupa poznańskiego i rzecznika naszego episkopatu, co z efektami względem szalejącej pandemii, która okazała całkowity brak szacunku dla sił nadprzyrodzonych płynących z fatimskiego sanktuarium i rozwijała się z każdym tygodniem w całym kraju.

Ludzie zakażali się na potęgę, umierali przy tym masowo, a z zupełnie niezrozumiałych względów pandemia nie oszczędzała księży i osoby życia konsekrowanego. W 2020 roku umarło w naszym katolickim kraju, zawierzonemu już Najświętszemu Sercu Jezusa i Niepokalanemu Sercu Maryi, setki księży na koronawirusa. W samej tylko diecezji tarnowskiej było ich pięćdziesięciu… Media jednak tematu nie podjęły, a rzecznik episkopatu żadnej konferencji prasowej w tej kwestii nie zwołał.

Za to nowy już rzecznik naszych biskupów, w dniu 5 października 2020 roku, ks. Leszek Gęsiak SI, na konferencji prasowej opowiedział o wyjazdowej konferencji naszego episkopatu, która miała miejsce w Łodzi. Dołączam do wpisu zdjęcie z tego spotkania i komunikat rzecznika. Ze zdjęcia widać wyraźnie, że nasi Bracia w Biskupstwie do Łodzi przybyli tłumnie, ale o dystansie i zasadach sanitarnych nie myśleli, bo przecież sprawy pandemii w naszym kraju powierzyli w fachowe, bo nadprzyrodzone moce.

 

Dwanaście dni później, w dniu 17 października 2020 roku, tenże sam rzecznik naszego episkopatu, kapłan z Zakonu Jezuitów, poinformował zdumionych wyznawców Najświętszego Serca Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi, że mimo tego zawierzenia: „Dziś stwierdzono obecność koronawirusa u arcybiskupa Stanisława Gądeckiego, który od kilku dni przebywał w kwarantannie. Przewodniczący Konferencji Episkopatu polski pozostaje w izolacji domowej, jest osłabiony, ale czuje się dobrze. Pozytywny wynik testu otrzymał też bp Grzegorz Balcerek oraz kilku pracowników Kurii”.

O innych polskich hierarchach ks. Leszek Gęsiak SI nie wspominał w swoim komunikacie, choć wiemy, że pandemia powaliła do łóżek kilku z nich. O zbawiennym działaniu, na powstrzymanie obecnej pandemii koronawirusa, zawierzenia naszego kraju Najświętszemu Sercu Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi też nie…

 

Andrzej Gerlach

Kościół polski, a pandemia. Cz.5, 6, 7 i 8 …

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część V.

Właśnie minął rok od słynnych procesji eucharystycznych jakie miały, wiosną 2020 roku, uratować nasz katolicki kraj przed ogólnoświatową pandemią. Już pewnie nie wszyscy pamiętają jak to nasi polscy księża masowo i niezwykle ochoczo organizowali przed rokiem takie akcje, poprzedzone specjalnymi nabożeństwami, po których z Najświętszym Sakramentem w ręku, przechodzili wybranymi ulicami polskich miast i ratowali mieszkańców przed pandemicznym zagrożeniem.

I tu kilka uwag. Po pierwsze księża przechodzili w procesji tylko ściśle wyznaczoną wcześniej trasą, wokół tych bloków mieszkalnych, których mieszkańcy opłacili ofiarę w intencji ochrony przed pandemią. I to jest w pełni zrozumiałe, bo jak ktoś nie opłacił to trudno, aby się domagał ochrony Najświętszym Sakramentem.

Po drugie. W ciągu ostatniego roku nie przeprowadzono badań wśród mieszkańców tych bloków mieszkalnych, w jakim stopniu pandemia ich nie dotknęła, co mocno mnie rozczarowuje. Jest bowiem niezwykle istotnym pytanie, które się teraz po roku nasuwa w sposób naturalny, czy mielecka procesja eucharystyczna okazała się skuteczna, bo jeżeli tak, to powinna się odbywać regularnie i to nie tylko w tej mieleckiej parafii.

Wspomnianą akcję na mieleckim Osiedlu Smoczka prowadził przed rokiem ksiądz diecezji tarnowskiej, od niedawna miejscowy proboszcz, a prywatnie najbliższy kuzyn jednego z wpływowych tarnowskich biskupów, a asystowali mu jego wikarzy. Skoro więc aż taka kościelna szarża zaangażowała się przed rokiem w Mielcu w walkę z pandemią, to zapewne koronawirus w tym pobożnym mieście przebiegł zupełnie bezobjawowo i dotknął jedynie niewierzących mieszkańców Osiedla na Smoczce.

A może zamiast szczepień ochronnych organizowanych obecnie przez państwo, Ksiądz Prałat zorganizuje w swojej mieleckiej parafii kolejną procesję eucharystyczną? Może podobna akcja nie wyjdzie taniej, ale ewentualne koszty pokryją ofiary wiernych…

 

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część VI.

 

Żadnych maseczek ochronnych, żadnego dystansu pomiędzy uczestnikami procesji eucharystycznych…,

ale jest siła modlitwy.

Tylko czy obecną pandemię powstrzyma modlitwa i procesja fanatyków?

 

 

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część VII.

Walka polskiego duchowieństwa z obecną pandemią miała także swoje legnickie epizody. Tamtejszy jeden z miejscowych proboszczów doszedł do wniosku, że nic tak skutecznie nie posłuży zwalczaniu pandemii jak przejazd z Najświętszym Sakramentem po całym mieście.

Przewielebny Ksiądz Proboszcz nie tylko przejechał po mieście, ale także nagrał w związku z tym przejazdem specjalny film, który przy okazji reklamował samochody lokalnego dilera, co było oczywiście działaniem zupełnie przypadkowym…

Film nie tylko został umieszczony na stronie parafii, ale także był w tysiącach egzemplarzy rozsyłany do parafian i mieszkańców całej Legnicy. Także zapewne przypadkowo…

Niestety, po ilości zakażeń koronawisusem w samym mieście, setek ofiar śmiertelnych w Legnicy jak i w całym regionie Dolnego Śląska w kolejnych miesiącach rozwijającej się pandemii wynika jednoznacznie, że siła rażenia Najświętszego Sakramentu była widać niewystarczająca. Widocznie organizatorzy zapłacili za całą akcję zbyt mało i dlatego poniosła ona pandemiczną klęskę…

Ale na szczęście, setki opłat za pogrzeby ofiar pandemii w kolejnych miesiącach, tysiące gregorianek i intencji mszalnych za zmarłych na koronawirusa i inne choroby współistniejące, uratowały cały budżet miejscowej parafii. I to już nie była zapewne działanie przypadkowe…

 

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część VIII.

Dzisiejszy wpis napisało samo życie i to napisało pod murami Jasnej Góry, gdzie odbyła się coroczna, cykliczna pielgrzymka motocyklistów i pierwsza w tym sezonie. Kolejne już w drugiej połowie kwietnia.

W dobie obecnej fali pandemii koronawirusa, w województwie śląskim, gdzie statystyki wskazują najwyższe ilości zakażeń i zgonów, tysiące motocyklistów spotkało się na swojej tradycyjnej pielgrzymce.

Jeden z paulinów, rzecznik prasowy Klasztoru Jasnogórskiego, mówił co prawda, że wszyscy zebrani przestrzegają obostrzeń i wymogów sanitarnych, ale zdjęcia i relacje filmowe z tej imprezy temu wyraźnie przeczą.

Zdecydowanie bliżsi prawdzie byli sami uczestnicy pielgrzymki, którzy reporterom mediów odpowiadali z rozbrajająca szczerością, że „kto się powierzy opiece Matki Boskie Częstochowskiej nie musi się obawiać epidemii, nie musi obawiać się o swoje zdrowie i życie”. I te słowa chyba wystarczą za wszelki komentarz. Można jedynie pozazdrościć głębokiej wiary…

Pod murami częstochowskiego sanktuarium byli w dniu dzisiejszym także liczni polscy narodowcy, skrajni zwolennicy polskiej prawicy i przeciwnicy szczepień, członkowie licznych stowarzyszeń i bractw katolickich, którzy na swoich sztandarach mają obronę „zagrożonego Kościoła w naszym kraju”. Brakowało tylko Szwedów i kolumbryn Karola Gustawa…

 

Andrzej Gerlach

 

Kościół polski, a pandemia. Cz. 3 i 4.

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA -część III.

Powracając do przerwanego przed kilkoma dniami cyklu, chciałem w dzisiejszym wpisie zwrócić uwagę na jeszcze inne interpretacje naszych duchownych odnośnie obecnej pandemii.

Niezwykle oryginalny w tej interpretacji okazał się pewien dolnośląski kapłan ze Zgromadzenia Księży Salezjanów, który z ambony obecną pandemię koronawirusa uznał za jawną karę Boską za szerzący się…, homoseksualizm. Grzmiał przy tym świętym oburzeniem i nie wiadomo jak długo rozwijałby swoje teologiczne teorie, gdyby nie to, że został w końcu nagrany, a jego nagranie trafiło do Kurii Metropolitarnej we Wrocławiu…

Pamiętamy że na jej czele stał długie lata kard. Henryk Gulbinowicz, a jego wychowankami byli między innymi: ordynariusz kaliski, bp Edward Janiak czy ordynariusz bydgoski, bp Jan Tyrawa. O innych biskupach z pozostałych diecezji, którzy wyszli „ze stajni” tego ukaranego przez Watykan przed jego śmiercią wrocławskiego kardynała już nawet nie wspominam. Tak jak i o licznych gejowskich i pedofilskich aferach jakie przetoczyły się w szeregach duchowieństwa dolnośląskiego. Kto czyta regularnie moje wpisy na tym profilu mam nadzieję potrafi logicznie powiązać opisane już wcześniej fakty, daty i nazwiska… Wrocławska kuria metropolitarna zareagowała szybko i odcięła się jednoznacznie w swoim oficjalnym komunikacie od swojego salezjańskiego konfratra… Ciekawe dlaczego?

Drugim chichotem losu w świetle tej afery jest fakt, że wydarzyło się to właśnie w dolnośląskiej wspólnocie salezjańskiej, gdzie problem relacji o barwach tęczowych też nie jest tej wspólnocie zupełnie obcy.

Kiedy czyta się oficjalne komunikaty kurii wrocławskiej i przełożonych dolnośląskich salezjanów w tej sprawie ma się wrażenie, że wszyscy połykają w niej własny język. Czytamy tam, a to, że wierni księdza źle zrozumieli, a to, że nie mówił tego jako homilii, a to, że co prawda mówił to podczas mszy i z ambony, ale to nie było kazanie lecz jego osobiste rozważania. Potem nawet nie osobiste rozważania, ale że być może był to dodatek do ogłoszeń parafialnych. Jednym słowem pełna medialna i wizualna kompromitacja.

Salezjańskiego sprawcę całego zamieszania szybko spacyfikowano i właściwie można by uznać, że na tym wszystkim sprawa się zakończyła, gdyby nie fakt, że po raz kolejny Kościół hierarchiczny podjął temat homoseksualizmu do wywołania burzy medialnej. Już kiedyś pewien kościelny krakowski specjalista, rodem spod innego poznańskiego fachowca, rozpoznawał tęczową zarazę w naszym kraju. I wiemy czym to się zakończyło.

Więc jeżeli mogę w dniu dzisiejszym cokolwiek radzić w tym względzie naszym zatroskanym o obecną pandemię duchownym, to proponuję, aby wyciągając rękę z rozporka ukochanego kolegi, albo wyłażąc spod sutanny swojego przełożonego, dokładnie dezynfekowali ręce, i nie koniecznie robili to jedynie w wodzie święconej… A dopiero po tej starannej dezynfekcji stosowali starą jak świat metodę i publicznie krzyczeli: „Łapać złodzieja…” Wszyscy na tym myciu rąk skorzystamy i zapewnimy, że pandemia szybciej zostanie opanowana.

I jeszcze jedno. Gdyby tak naprawdę Bóg chciał nas Polaków karać pandemią za grzechy dotyczące seksualności, to padło by w ciągu ostatniego roku trupem tylu polskich księży, że ci pozostali przy życiu, nie nadążali by odprawiać gregorianek za swoich zmarłych konfratrów. A może jednak szkoda, że tego pomysłu karania grzesznych księży nikt Mu wcześniej nie podpowiedział…?

 

 

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część IV.

To co dzieje się od miesięcy na polskich portalach skrajnie katolickich, na temat przyjmowania komunii świętej na rękę, a nie bezpośrednio do ust, stało się w naszym kraju niemal sprawą narodową. Publicyści skrajnej wersji polskiego katolicyzmu poderwali do walki wszystkich wiernych, a sekundują im tacy skrajni w poglądach księża jak chociażby bydgoski kapłan, ks. prałat Roman Kneblowski (rocznik 1952), od lat podwładny ordynariusza bydgoskiego, bp Jana Tyrawy (rocznik 1948).

To ten sam kapłan, który zasłynął ze swoich szokujących wypowiedzi chociażby na temat faszyzmu hiszpańskiego, który uratował hiszpański katolicyzm czy o polskich nacjonalistach, którzy są jedynymi patriotami w tym kraju. Internet jest pełny zdumiewających wypowiedzi tego kapłana, którego aktywność w sieci jest równie obfita co szokująca.

Ale powróćmy do tematu obecnej pandemii. Przez ponad rok jej trwania, nadal trwa walka tradycjonalistów katolickich o obowiązek przyjmowania komunii świętej w pozycji klęczącej i wyłącznie do ust, na język. Każde zatem odstępstwo od tej zasady jest traktowane jako profanacja Ciała Chrystusa. Towarzyszą temu ostre i jednoznaczne wypowiedzi na temat świętych i konsekrowanych rąk każdego kapłana, konsekrowanych kielichów, ołtarzy i całych świątyń. Jednym słowem, żadna świątynia katolicka nie jest zagrożeniem dla wiernego, a wręcz przeciwnie, tylko tam może dojść do ewentualnego uzdrowienia w wypadku zagrożenia pandemią. Uzdrawia wiernego każda świątynia, konsekrowane sprzęty liturgiczne, komunia święta i osoba każdego kapłana katolickiego… Tak było w dziejach ludzkości w ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat, podczas licznych pandemii i tak jest obecnie.

Każde ograniczenia dostępu polskich wiernym do świątyń, kapłanów, sakramentów czy spowiedzi to jedynie walka wrogów katolicyzmu z Kościołem, Bogiem, wiarą i z polskością. Żadnych kompromisów w dobie pandemii…

Czy zatem w świetle takiej skrajnej interpretacji można zadać pytania o prawa biologii w polskich kościołach? Czy zatem komunia święta i wino w kielichu, które zostają konsekrowane podczas mszy świętej, nie podlega prawom przyrody? Tracą swoje dotychczasowe właściwości? Zapach, smak, dotychczasowy wygląd i oddziaływanie na otoczenie? Czy sama hostia i wino na ołtarzu podczas konsekracji nie podlegają obecności wirusów, bakterii czy zarazków? A co w wypadku, gdy tej konsekracji, a potem jej rozdawania, dokonuje zakażony kapłan, albo ksiądz z brudnymi i skażonymi dłońmi? A co w wypadku, gdy w kolejce do komunii świętej znajdują się inni chorzy wierni i wszyscy przyjmują komunię bezpośrednio do ust, na własny język? Czy wówczas prawa przyrody czy wirusologii nie działają? Czy magia sakramentów jest na tyle silna, że nie ma żadnego zagrożenia?

W tych bulwersujących polskich wiernych kwestiach teologicznych, wielokrotnie wypowiedział się w dobie obecnej pandemii sam papież Franciszek, a także sama Stolica Apostolska. I to wypowiedział się w sposób jednoznaczny. Papież uznał, że stwarzanie jakiegokolwiek zagrożenia dla wiernych jest niezgodne z nauczaniem Kościoła i jest wbrew Przykazaniom Bożym, które nie pozwalają na jakiekolwiek działanie wbrew zdrowiu i życiu kogokolwiek. Ale ten papież nie jest wiarygodny dla skrajnych katolików w naszym kraju, jest dla nich Antychrystem i sam jest poważnym zagrożeniem dla prawdziwej i jedynej wiary, którą wyłącznie oni reprezentują.

Ale nie tylko papież Franciszek jest w błędzie. Błądził w tym względzie także Jeden Facet przed wiekami, któremu zamarzyła się przed swoją śmiercią na krzyżu Wieczerza ze swoimi uczniami. Brał wówczas chleb, łamał i rozdawał wszystkim… Brał wino i rozlewał dla wszystkich swoich uczniów… A zapomniał wówczas rzucić chłopców na kolana, zapomniał nakazać im złożyć ręce i o zgrozo nie rozdawał im chleb bezpośrednio do ust, nie kładł na język, a łamiąc go rozdawał im go bezpośrednio do rąk. No, ale poniósł za tą profanację szybką karę i z woli pobożnych sług świątyni, został skazany na śmierć…

Pandemia stawia nas przed nowymi wyzwaniami. Stawiamy sobie w jej świetle nowe pytania. Czy zatem szukając na nie istotnych i ważnych odpowiedzi zwycięży w nas racjonalizm czy średniowieczna magia sakramentów?

 

Andrzej Gerlach

Kościół polski, a pandemia. Cz.1. i 2.

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część I.

W dniu dzisiejszym Pierwszy Pinokio Rzeczypospolitej ogłosił kolejne obostrzenia dotyczące naszego kraju, w świetle kolejnej fali pandemii koronawirusa. Nie będę przypominał niekonsekwencji i wręcz błędów w walce z pandemią, popełnionych w ciągu ostatniego roku przez ludzi obecnej władzy. Nie będę przypominał także wielomilionowych prywatnych fortun naszych prawicowych polityków, jakie wyrosły na publicznych pieniądzach na fali zagrożenia Covid-19. Ani tego, że tym tworzonym fortunom towarzyszy, ciągle trwający upadek tysięcy prywatnych firm, fakt że miliony ludzi pozostaje nadal bez pracy i że, ponad 50 tysięcy polskich rodzin opłakuje tych swoich bliskich, którzy w dobie trwającej już ponad rok pandemii zapłacili najwyższą cenę, cenę życia.

Jedną z bulwersujących kwestii jakie dziś są komentowane w mediach i w tysiącach polskich domów, jest temat dziwnego stosunku naszych prawicowych polityków do Kościoła Katolickiego w świetle obostrzeń pandemicznych i rozmiar pomocy finansowej państwa polskiego dla instytucji Kościoła ze środków budżetowych przeznaczonych także do zwalczania negatywnych skutków obecnej pandemii.

A jak instytucjonalny Kościół w naszym kraju odnosił się do zagrożenia pandemią w ciągu ostatniego roku? Czy czynnie lub organizacyjnie włączył się do walki z wirusem zabijającym wiernych Kościoła, ale i niewierzących rodaków? Czy w dobie troski o zdrowie nas wszystkich, Kościół zawsze podporządkowywał swoje zarządzenia administracyjne zasadom sanitarnym?

W ciągu ostatnich dwóch tysięcy lat istnienia chrześcijaństwa, przez cały świat przetoczyły się setki zaraz i pandemii o zasięgu światowym. Niestety w świetle tych historycznych faktów i jakże dramatycznych wydarzeń, zbyt często ludzie Kościoła prawa biologii, medycyny czy wprost zasad higieny, podporządkowywali zarówno teologii jak i swojej własnej wizji świata. Miliony ludzi odeszło przedwcześnie tylko dlatego, że fanatyzm, zabobon i zwykła chęć podporządkowania sobie władzy nad swoimi wiernymi, przegrała z nauką i wiedzą jaką posiadali wtedy ludzie świata medycyny i przedstawiciele szeroko rozumianych nauk przyrodniczych.

I zdawać by się mogło, że to co wydarzyło się przed wiekami, nie ma prawa zdarzyć się w naszym kraju współcześnie. Wydawało się, że w dobie lotów w kosmos, w czasach gdy medycyna wykonuje operacje i zabiegi o jakich nie mogli marzyć nasi przodkowie, średniowieczny fanatyzm nie ma prawa zwyciężyć i pokonać rozum i zwykły rozsądek współczesnego człowieka.

W marcu 2020 roku, gdy światowa pandemia koronawirusa dotarła także do naszego kraju, gdy zabiła już miliony ludzi na wszystkich kontynentach świata, gdy uśmierciła tysiące mieszkańców wielu krajów europejskich, a w naszym kraju zostały wydane obostrzenia sanitarne dotyczące także wszystkich polskich kościołów przed zbliżającymi się wówczas Świętami Wielkie Nocy, szczecińsko-kamieński metropolita, abp Andrzej Dzięga, wydał swój słynny list pasterski odczytany we wszystkich kościołach jego archidiecezji.

Kto dziś pamięta ten list i kolejne wypowiedzi tego hierarchy na temat tej pandemii i zagrożeń z niej wynikających? Kto dzisiaj z katolickich dziennikarzy i przedstawicieli skrajnych mediów w Internecie sięga do zeszłorocznych cytatów z wypowiedzi tego arcybiskupa, bohatera większości prawicowych mediów i niemal wszystkich fanatycznych katolickich portali internetowych?

A walka w tych skrajnie katolickich mediach i portalach internetowych szła niemal o ratowanie wiary naszych przodków, religii katolickiej i wszelkich wartości chrześcijańskich. Gdyż świątynie w naszym kraju miały zostać zamknięte w okresie świątecznym, a następnie miały być wprowadzone określone limity dla wiernych, którzy mieli możliwość uczestniczyć w nabożeństwach w zależności od kubatury danego kościoła. Wierni mieli nosić w świątyniach obowiązkowe maseczki na ustach i nosie i przyjmować komunie św. na rękę. Zalecano dystans między wiernymi i nie dotykanie krucyfiksów, co jest tradycyjnym zwyczajem wielu polskich wiernych, szczególnie w okresie Wielkanocy, niewkładanie rąk do wody święconej i do przestrzegania ogólnych zasad zdrowego rozsądku.

Wywołało to prawdziwą burzę tradycjonalistów katolickich w całym naszym kraju, którym przewodził między innymi także wspomniany metropolita szczecińsko-kamieński. Swoje oburzenie obrońca jedynie słusznych i jak zawsze zagrożonych wartości katolickich wyraził we wspomnianym liście pasterskim. Oto kilka znamiennych cytatów z tego teologicznego dzieła.

„Nie można zarazić się przez przyjmowanie komunii św. do ust”.

„Bez żadnych obaw możemy korzystać z wody święconej”.

„Nie lękajcie się sięgać z wiarą po wodę święconą. Nie lękajcie się świątyni”.

„Nie lękajcie się Chrystusa, prawdziwi obecnego w konsekrowanej Hostii, czyli pod postacią Chleba i pod każdą cząstką tej Postaci”.

„Chrystus nie roznosi zarazków ani wirusów. Chrystus rozdaje Świętą czystość i Życie, przywraca zdrowie”.

O tym arcybiskupie pisałem już wielokrotnie, także o jego moralności i osobistym podejściu do obecnych afer w naszym polskim Kościele, licznych skandali z wykorzystaniem seksualnym dzieci i młodzieży oraz preferencji seksualnych polskich duchownych. Ale tymi kwestiami zajmuje się obecnie Watykan…

Dziś zadaje publicznie kilka pytań. Czy arcybiskup odwołał swoje słowa sprzed roku? Czy przeprosił wszystkie rodziny, które posłuchały słów listu swojego hierarchy, w wyniku czego ich krewni ulegli zakażeniu, a niektórzy nawet z tego powodu zmarli przedwcześnie? Czy stając nad grobami swoich potencjalnych ofiar zapłakał i zmówił w ich intencji chociaż symboliczną modlitwę? Czy spośród przeszło 120 biskupów z naszego episkopatu, znalazł się chociaż jeden sprawiedliwy i upomniał swojego brata w biskupstwie? A czy przeprosili swoich czytelników, za cytowanie tych wypowiedzi abp Andrzeja Dzięgi, wydawcy któregoś z katolickich portali lub skrajnie fanatycznych mediów?

Ale takich podobnie skrajnych wypowiedzi, gdzie fanatyzm i dewocja zastąpiła rozum, wydarzyło się w naszym kraju znacznie więcej w ciągu ostatniego roku, więc nasz nowy cykl, który dziś rozpoczynamy, potrwa jeszcze stosunkowo długo.

Ciąg dalszy nastąpi…

 

KOŚCIÓŁ POLSKI, A PANDEMIA – część II.

Nie tylko nasi polscy biskupi zasłynęli w ostatnim czasie z wypowiedzi o obecnej pandemii, z których każdy rozsądny i myślący człowiek byłby się zapewne wstydził. Są wśród nich także znani ludzie Kościoła z tytułami naukowymi, wykładowcy renomowanych uczelni katolickich w naszym kraju.

Jednym z najbardziej kontrowersyjnych od lat w naszym kraju, jest długoletni wykładowca na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim im. Jana Pawła II, ks. prof. dr hab. Tadeusz Guz (rocznik 1959). Jego publiczne wypowiedzi, wykłady i wystąpienia w mediach, głównie toruńskich należących do jego słynnego imiennika, wywołują od wielu lat liczne oficjalne protesty, także przedstawicieli ośrodków akademickich spoza Polski.

Kiedy na całym świecie obchodzono uroczyście 500-lecie wystąpienia Marcina Lutra, Ksiądz Profesor wygłaszał takie teorie, że interweniowali na KUL-u także katoliccy wykładowcy. Kilku z nich w swoich oficjalnych polemikach nie pozostawiło przysłowiowej „suchej nitki” na ks. prof. Tadeuszu Guzie, a jego macierzysta uczelnia przepraszała i wydawała mu oficjalny zakaz wypowiadania się na temat protestantyzmu. Pozostał jednak Toruń i tamtejsze media…

Podobnie było w kwestiach narodu żydowskiego. W XXI wieku ten katolicki wykładowca akademicki próbował wytłumaczyć antysemityzm Polaków tym, że od wieków to właśnie Żydzi zabijali i zjadali małe chrześcijańskie dzieci, a ich krew używali do wyrobu rytualnej macy. A tu mały cytat: „Mordy rytualne popełniane przez Żydów są faktem i nie da się ich wymazać z historii”. Burza trwała wiele tygodni w mediach na całym świecie i dopiero w dniu 16 listopada 2018 roku wydano komunikat, że: „Arcybiskup Metropolita Lubelski i Rektor KUL uznają przytoczone w piśmie wypowiedzi ks. prof. Guza za niedopuszczalne”. Ale konsekwencji żadnych za to nie poniósł, a mediach toruńskich okrzyknięto go ofiarą wrogiej nagonki. Całe szczęście jeszcze nie beatyfikowano…

Także w dziedzinie ekologii i ochrony środowiska, za rządów ministra z PIS-u prof. Jana Szyszki, nasz bohater zasłynął w całej Zjednoczonej Europie. Na konferencji zorganizowanej przez tego ministra oraz toruńskiego Ojca Dyrektora, w dniu 13 maja 2017 roku, padły z jego ust słowa, że: „ekologia to ateistyczny, materialistyczny i nihilistyczny neokomunizm, a jej celem jest negacja Boga” Nazwał ją też zielonym nazizmem. I ponownie władze jego lubelskiej uczelni wydały po tej konferencji komunikat, że: „Wypowiedzi ks. prof. T. Guza są wyrazem jego indywidualnych poglądów o charakterze pozanaukowym, za które bierze pełną odpowiedzialność, a osoby urażone tymi wypowiedziami powinny zostać przez niego przeproszone. Władze uczelni odcinają się od tych wypowiedzi”. Władze się oficjalnie odcięły, ale konsekwencji, ani przeprosin żadnych nie było…

Trudno się więc dziwić, że kiedy na wiosnę 2020 roku, pojawił się w naszym kraju problem zagrożenia pandemią koronawirusa, nasz bohater znów dał znać o swoim postrzeganiu świata. W dniu 25 marca 2020 roku na antenie Telewizji Trwam i Radia Maryja powiedział, że podczas mszy nie można się w żaden sposób zarazić koronawirusem. „Pan Bóg żadnych wirusów nie rozprzestrzenia. Bo jest święty i jego bytowość jest święta. Niektórzy się obawiali, że kapłan, który celebruje – i jest komunia święta do ust – że kapłan może zarażać. Kapłan ma, po pierwsze, konsekrowane dłonie. Po drugie, jako jedyna osoba w zgromadzeniu liturgicznym ma umywane dłonie przy ofiarowaniu darów dla Boga. Więc kapłan nie tylko umyte ręce w takim sensie, jakiego oczekuje pan minister zdrowia, lecz także ma umyte ręce w sensie nadprzyrodzonym. A zatem żadne udzielanie komunii świętej do ust nie zagraża ani jednemu Polakowi roznoszeniem jakichkolwiek wirusów, bo to jest akt święty, w ramach mszy świętej, która jest świętym aktem. A zatem nie jest miejscem, przestrzenią i czasem rozprzestrzeniania wirusów, tylko przychodzenia Pana Boga”. KUL się odniósł krytycznie do tych słów, ale mimo to jego wykładowca oświadczył, że podtrzymuje swoje stanowisko.

Zastanawia mnie tylko jedno. Dlaczego zatem od tego czasu ks. prof. Tadeusz Guz występuje w programach toruńskim mediów poprzez połączenia na Skype, co widać na załączonym zdjęciu? Gdyby był konsekwentny, powinien ignorować wszelkie zagrożenie obecną pandemią, nieprawdaż?

Zapewne zadajecie sobie Państwo teraz pytanie, jak ktoś taki, z takim dorobkiem naukowym i budzący takie zamieszanie w całym świecie naukowym, także na swojej macierzystej uczelni, zdobywa kolejne tytuły naukowe. Za cały mój komentarz w tej sprawie niech posłuży jedynie stwierdzenie, że Prezydent RP Andrzej Duda, nadał mu tytuł profesora nauk humanistycznych… Odrzucając równocześnie wielu innych kandydatów, o czym rozpisuje się szczegółowo prasa i Internet. Ale widać zatem, że jaka Prezydentura takie nominacje profesorskie.

Obecna pandemia ma jeszcze innym swoich bohaterów w naszym polskim Kościele. O niektórych z nich napiszę już wkrótce.

Ciąg dalszy nastąpi…

Andrzej Gerlach

Przełomowe odkrycie naukowców z UW. Koncerny już zapłaciły za nie ponad 600 mln dol. A było to w 2016 roku!

O SZCZEPIONCE NA COVID (I NA RAKA).

Ryszard Straus

 

Okazuje się, że szczepionka przeciw COVID powstała dzięki przełomowemu odkryciu polskich uczonych. Opracowali oni i opatentowali metodę zwiększenia trwałości i produktywność mRNA, bez czego tej cząstki nie dało się stosować praktycznie, bo była nietrwała.

Prace toczyły się od 1980 roku, a patenty uzyskano w 2007 i 2008 roku. Tylko, że potem trzeba było przeprowadzić badania kliniczne, a to koszt rzędu 20-40 mln dolarów. Uniwersytetu Warszawskiego nie było na to stać, rodzime koncerny farmaceutyczne też się nie kwapiły. Zwrócono się więc do inwestorów zagranicznych i ostatecznie badania sfinansowała (nie zgadniecie Państwo!) – niemiecka firma BioNTech, aby pracować nad szczepionką na raka. I ta firma ma prawa do dalszej odsprzedaży tych patentów. Do 2016 roku sublicencje kupiły od niej giganty farmaceutyczne Roche i Sanofi, płacąc każdy po 300 milionów dolarów. Do Polski – instytutów i uczonych – spłynęło z tego tytułu kilka procent.

Zapewne wszyscy słyszeliśmy, kto to jest Robert Lewandowski, Zenek Martyniuk czy Krystyna Janda. Ale czy komuś z nas obiło się chociaż o uszy nazwisko JACEK JEMIELITY? A to on kierował zespołem, który opracował wynalazek na skalę światową (co dopiero teraz jesteśmy w stanie docenić). Cóż się jednak dziwić. Sprawdziłem. W Wikipedii hasło „Robert Lewandowski” zawiera 14.621 wyrazów, a hasło „Jacek Jemielity” – 163.

Kotłują mi się myśli i o tym, jakimi niesprawiedliwymi ścieżkami raczy chadzać popularność; i o tym, jak beznadziejnie słaba jest nasza polityka w zakresie finansowania nauki i wspierania innowacji.

xxx

Poniżej artykuł relacjonujący konferencję prasową na ten temat z 2016 roku (tej konferencji zorganizowanej przez UW, nie raczył zaszczycić swoja obecnością ani przedstawiciel ministerstwa nauki, ani ministerstwa rozwoju, mimo zaproszeń wystosowanych przez Rektora).

 

Artykuł wyjaśniający dokładnie zawiłości tematu…

Money.pl 

 

Zenon Kalafaticz. Fałszywa pandemia.

 

Dziękuję redaktorowi Zenonowi za ten materiał. Wskazał on na coś, na co przyznaję, że dotąd nie zwracałam uwagi, a mianowicie, że faktycznie nakazuje się tolerować zarówno to co od człowieka nie zależy- czyli kolor skóry, orientację seksualną, płeć itd i wymienia się wśród tych cech na jednym wdechu także religie i światopogląd??? A to jakieś horrendalne pomieszanie z poplątaniem. Mówi też i ma rację, że z tego powodu mamy również konsekwencje takie jak karalność każdej krytyki pod adresem religii i ten szczególny przepis konstytucji, który mówi o wolności religii. Nie mówi jednocześnie- konstytucja – o wolności ideologicznej, dając religiantom sposobność do zwalczania wszelkich nurtów filozoficznych, które mogłyby stanowić ofertę alternatywną dla ludzi wątpiących czy wręcz niewierzących już w coś tam . A zatem mamy coś takiego jak obrazę uczuć religijnych – za każdym razem gdy ktokolwiek zaryzykuje krytykę pod adresem jakiegoś bajkowego światopoglądu, ale nie wolno nam jako ateistom czuć się obrażonymi istnieniem w XXI wieku wierzeń sprzed średniowiecza, wpływami instytucji religijnych na prawo, które nas także obowiązuje; musimy ponadto tolerować fakt dyskryminacji naszych dzieci z powodu religii w szkole w środku zajęć i wliczania oceny z wiary do średniej ocen z przedmiotów obowiązkowych… jest tych następstw wiele… Wszystkie są absurdalne i powinniśmy przynajmniej mieć tego świadomość, a nie stawać w pozycji- jestem ateistą, ale …szanuję religię. Szanować trzeba człowieka, ale nie religię. Zwłaszcza taką o której wiadomo że ma krew na rękach… To dopiero hipokryzja!!!

System się wali, rząd nie ma kompetencji, studenci mają rację. A kryzys kwitnie jak grzyb na ścianie w chlewie.

To czego nie zrobili od początku pandemii dyrektorzy szpitali, ani ordynatorzy oddziałów specjalistycznych, bo uznali  że muszą  czekać i nadal czekają na to co powie rząd – robić teraz muszą studenci i stażyści po medycynie.Musieć nie muszą, ale dobrze, że to robią. Przywracają mi nadzieję, że może oni kiedyś zrobią porządek w ich przyszłym środowisku zawodowym,  w tym samym, które dziś  ogarnięte jest niemocą decyzyjną i jakąś nieznośną inercją, wynikającą chyba z lęku przed samodzielnością działania poza centralą.

 

 

Tak Panowie i Panie z wysokich stołków w hierarchii społecznej – to wy jesteście odpowiedzialni za ten bałagan, za brak skutecznych i sensownych procedur, za brak rozporządzeń z mocą ustawy dyscyplinujących w rozsądny sposób społeczeństwo nie nawykłe do dyscypliny. Za medialne uspokajające bzdury na temat pandemii, za fałszywe informacje dotyczące czterech prostych zaleceń WHO dotyczących maskowania twarzy, mycia rąk, dystansu społecznego i odkażania pomieszczeń pracowniczych. Wreszcie to wy odpowiadacie za wyłączenie kościoła spod dyscypliny – to ostatnie szczególnie bulwersujące w kontekście tak wielu zgonów i zarażeń związanych z działalnością parareligijną korporacji katolickiej konserwy.

Przecież wiedzieć powinniście jaką jestesmy zbiorowością – pomijanie tej wiedzy i pobożne życzenia, kierowane do tego nie tam gdzie trzeba – czyli modły i awans dla Jezusa Chrystusa na stanowisko króla Polski, ani tez powierzanie opieki zdrowotnej matce boskiej nie mogło być skuteczną metodą przekupstwa za odmianę nieuchronnego losu, jaki ignoranci i dyletanci sprowadzają nieustająco na nasze głowy.

Żeby było jasne – dyrektorzy szpitali mają, a przynajmniej powinni mieć odpowiednie narzędzia i wiedzę, by przygotować w zarządzanych przez siebie placówkach skuteczne procedury na okoliczność nadchodzącej pandemii – nie zrobili tego. Czekali na ruch polityków i swojego ministra. Czyli mówiąc lapidarnie – czekali na Godota.

Po tym jak się nie doczekali nadal czekali… aż przyszła druga fala i wszyscy są w … szoku? Nie umieliście przewidzieć skutków frywolnych zachowań stada, które się rozlazło wakacyjnie po całej Polsce w poszukiwaniu wrażeń? Głowa przy głowie na plażach, w klubach nocnych, na wszystkich nadmorskich molo, a także  w kolejkach  po bilety na wejście do dolin tatrzańskich i tych na szlakach przeładowanych ponad miarę? GOPR też nic nie mógł na to poradzić? Naprawdę nic? Może formalnie faktycznie nic nie mogli, ale poza uprawnieniami jest jeszcze coś takiego jak dobra wola, chęć działania, zapobieganie, informowanie… Coś? Ktoś?

 

 

Może jestem niesprawiedliwa, ale niestety nie słyszałam i nie czytałam o podobnych działaniach. Widziałam natomiast jak rośnie poziom zgłuptania narodu. Walczyłam z tym zjawiskiem 7 miesięcy. Byłam obrażana werbalnie setki razy, posądzana o sianie paniki na zamówienie rządu, o branie kasy od Putina- tak, nawet o to! Ale mnie to nie wzrusza- nie mam prawie empatii, nie jestem zbyt wrażliwa na formę – chamstwo toleruję do pewnego momentu, więc raczej po mnie spływa i raczej martwiłam się o tych biednych pomyleńców, niż byłam żądna zemsty. No bo po co kopać kogoś, kto sam siebie awansem znokautował.

 

 

Przeszło mi przez myśl, że może tylko z mojego wysokiego obserwatorium widać było wyraźnie nadchodzące czarne chmury. Może wcale nie mamy głębokiego kryzysu, przecież ludzie nie umierają na ulicy rażeni covidem19, i nikt przecież nie zna żadnej ofiary katastrofy Titanica… więc może ani Titanic nigdy nie utonął, ani żadnej epidemii nie ma?

Serio? Nadal tak myślicie drodzy moi ateiści w oparach teorii spiskowych?

 

 

„Sasin do dymisji”, „może czas wziąć przykład z rolników”, ” czy zaczną nas szanować, jak będziemy protestować jak górnicy?”. „Dwoimy się i troimy, aby ogarniać to całe, delikatnie mówiąc, zamieszanie. A widać, że oni już kombinują, aby całą winą obarczyć lekarzy. To niektóre reakcje na słowa ministra Sasina

„Czy ktoś widział, żeby w przypadku pożaru poniżano strażaków i straszono ich odpowiedzialnością? Żeby przydeptywano na wąż z wodą i pośrednio zachęcano gawiedź do podlewania benzyną tu i ówdzie? Chyba tylko gdy rządzą podpalacze.”

Był czas, kiedy można było stawiać wielkie namioty i tam umieszczać chorych. Szkolić wojsko, chętnych obywateli do pomocy, a przez kilka miesięcy nic się nie działo. Dlaczego lekarze z wojskiem i rządem nie siedli w sztabie kryzysowym i nie dyskutowali na ten temat?

ŹRÓDŁO

 

To sensowne głosy, mądrych młodych ludzi z wyobraźnią i wiedzą. Z tego co słyszałam tu i ówdzie, wezwano studentów do pomocy – nie dostali jednak odpowiednich zabezpieczeń i podstawowych środków osobistej ochrony. To są kpiny i działania pozbawione elementarnych zasad.

Nie wiem, nikt dziś nie wie czym to się skończy, ale jednego jestem pewna – ten rząd nie poradzi sobie ani z kryzysem jaki sam stworzył na swoje polityczne potrzeby, ani z tą, obiektywnie już bardzo trudną, sytuacją. Może jednak czas abdykować, oddać stery specjalistom, którzy wiedzą jak uniknąć rozbicia tej łajby z podartym żaglem i wielką dziurą w bocznej burcie, przez którą nieprzerwanie wycieka paliwo i zatruwa wszystko dokoła?

 

Kuna2020Kraków

 

 

Marcin Zegadło. Dziś temat okołopandemiczny – „posyłają was jak owce między wilki,”

Wiem, że większość Polek i Polaków nie wierzy w istnienie koronawirusa. Koronawirus to nie jest bolszewik, nie widać go, nie pali kościołów, nie gwałci i nie można z nim stoczyć bitwy pod Warszawą, więc wszystko wskazuje na to, że nie istnieje. Nie ma go po prostu. Załóżmy jednak na chwilę, że pandemia to jest jednak jakiś problem, w którego rozwiązaniu jak dotąd Matka Boska pozostaje bierna, co odróżnia tę sytuację od tej sprzed stu lat, kiedy czynnie włączyła się do działań zbrojnych, teraz natomiast najwyraźniej musi być zajęta czymś innym i na kolejny „cud nad Wisłą” nie ma co liczyć. Musimy sobie radzić sami, a to zwykle wróży kłopoty.

Tymczasem tuż po bohaterskim porzuceniu stanowiska, przez ministra Szumowskiego, który w środku pandemii okazał się niezłomny i tak długo dążył do dymisji, że ją ostatecznie złożył, jego zastępca, wiceminister Waldemar Kraska informuje, że Ministerstwo Zdrowia ma nową strategię walki z koroną. W skrócie:

 

 

 

– strategia ta polega, mniej więcej na tym, że Ministerstwo Zdrowia wobec planu posłania dzieci i młodzieży do szkół (wiadomo: mury nie zarażają) oraz spodziewanego gigantycznego wzrostu zachorowań będącego wynikiem wakacyjnego luzowania (kochamy to robić) jak również wobec stale rosnącej liczby dziennych zakażeń (wczoraj 735), zamierza zmniejszyć ilość szpitali jednoimiennych tak, aby jeden szpital przypadał na dwa województwa.

 

Wracając do przykładu wojny polsko-bolszewickiej, plan Ministerstwa Zdrowia jest mniej więcej czymś takim, czym byłoby oświadczenie rządu polskiego w chwili, w której Armia Czerwona stała na przedpolach Warszawy, że oto na ch*j nam tyle polskiego wojska, rozpuśćmy ze część dywizji do domów, możemy zacząć od tych najlepiej uzbrojonych i wyszkolonych. Wąsaty marszałek Piłsudski powinien już wtedy zamknąć się w Sulejówku i umrzeć na raka piętnaście lat wcześniej, bo i tak do niczego się już nie przyda, tak jak za chwilę do niczego nie przydadzą się miejsca dla chorych na Covid-19, które polski rząd właśnie ma zamiar zlikwidować.

Wiem, że większość Polek i Polaków uważa, że koronawirus jest niegroźną grypą, pandemia to „ogólnoświatowy spisek Billów Getes’ów, Żydów, masonów, producentów szczepionek, firm farmaceutycznych i tajnych organizacji mających na celu wcielenie w życie huxleyowsko- orwellowskich wizji, a przede wszystkim odebranie Polkom i Polakom możliwości pójścia na grilla do znajomych bez tych jebanych maseczek”, ale jeżeli przyjmiemy na krótką chwilę założenie, że ten wirus jednak istnieje, to decyzja Ministerstwa Zdrowia jest nie tyle irracjonalna, co po prostu zbrodnicza.

Tym wszystkim, którzy tak bardzo boją się orwellowskich koszmarów, wszystkim „wolnościowcom” spod znaku karabeli i ryngrafu, powiadam:

Bracia i Siostry, już teraz posyłają was jak owce między wilki, a wy gotowi jesteście im za to dziękować.

Dzieci tylko szkoda. Bo „głupi dorosły” to jest zawsze dla dziecka zły przykład, a funkcjonowanie w rzeczywistości, w której białe nie jest białe, czarne nie jest czarne, kłamstwo nie jest kłamstwem, a prawda nie jest prawdą, musi skończyć się jakimś Orwellem, albo „Nowym Wspaniałym Światem”.Nie ma na to rady.

Marcin Zgadło

 

Olga Tokarczuk. Okno. Nadchodzą nowe czasy.

Olga Tokarczuk

 

„Okno

Z mojego okna widzę białą morwę, drzewo, które mnie fascynuje i było jednym z powodów, dlaczego tu zamieszkałam. Morwa jest hojną rośliną – całą wiosnę i całe lato karmi dziesiątki ptasich rodzin swoimi słodkimi i zdrowymi owocami. Teraz jednak morwa nie ma liści, widzę więc kawałek cichej ulicy, po której rzadko ktoś przechodzi, idąc w kierunku parku. Pogoda we Wrocławiu jest prawie letnia, świeci oślepiające słońce, niebo jest błękitne, a powietrze czyste. Dziś podczas spaceru z psem widziałam, jak dwie sroki przeganiały od swojego gniazda sowę. Spojrzałyśmy sobie z sową w oczy z odległości zaledwie metra.

Mam wrażenie, że zwierzęta też czekają na to, co się wydarzy.

Dla mnie już od dłuższego czasu świata było za dużo. Za dużo, za szybko, za głośno.

Nie mam więc »traumy odosobnienia« i nie cierpię z tego powodu, że nie spotykam się z ludźmi. Nie żałuję, że zamknęli kina, jest mi obojętne, że nieczynne są galerie handlowe. Martwię się tylko, kiedy pomyślę o tych wszystkich, którzy stracili pracę. Kiedy dowiedziałam się o zapobiegawczej kwarantannie, poczułam coś w rodzaju ulgi i wiem, że wielu ludzi czuje podobnie, choć się tego wstydzi. Moja introwersja długo zduszana i maltretowana dyktatem nadaktywnych ekstrawertów otrzepała się i wyszła z szafy.

Patrzę przez okno na sąsiada, zapracowanego prawnika, którego jeszcze niedawno widywałam, jak wyjeżdżał rano do sądu z togą przewieszoną przez ramię. Teraz w workowatym dresie walczy z gałęzią w ogródku, chyba wziął się za porządki. Widzę parę młodych ludzi, jak wyprowadzają starego psa, który od ostatniej zimy ledwie chodzi. Pies chwieje się na nogach, a oni cierpliwie mu towarzyszą, idąc najwolniejszym krokiem. Śmieciarka z wielkim hałasem odbiera śmieci.

Życie toczy się, a jakże, ale w zupełnie innym rytmie. Zrobiłam porządek w szafie i wyniosłam przeczytane gazety do pojemnika na papier. Przesadziłam kwiaty. Odebrałam rower z naprawy. Przyjemność sprawia mi gotowanie.
Uporczywie wracają do mnie obrazy z dzieciństwa, kiedy było dużo więcej czasu i można było go »marnować«, godzinami gapiąc się przez okno, obserwując mrówki, leżąc pod stołem i wyobrażając sobie, że to jest arka. Albo czytając encyklopedię.

Czy aby nie jest tak, że wróciliśmy do normalnego rytmu życia? Że to nie wirus jest zaburzeniem normy, ale właśnie odwrotnie – tamten hektyczny świat przed wirusem był nienormalny?

Wirus przypomniał nam przecież to, co tak namiętnie wypieraliśmy – że jesteśmy kruchymi istotami, zbudowanymi z najdelikatniejszej materii. Że umieramy, że jesteśmy śmiertelni.

Że nie jesteśmy oddzieleni od świata swoim »człowieczeństwem« i wyjątkowością, ale świat jest rodzajem wielkiej sieci, w której tkwimy, połączeni z innymi bytami niewidzialnymi nićmi zależności i wpływów. Że jesteśmy zależni od siebie i bez względu na to, z jak dalekich krajów pochodzimy, jakim językiem mówimy i jaki jest kolor naszej skóry, tak samo zapadamy na choroby, tak samo boimy się i tak samo umieramy.

Uświadomił nam, że bez względu na to, jak bardzo czujemy się słabi i bezbronni wobec zagrożenia, są wokół nas ludzie, którzy są jeszcze słabsi i potrzebują pomocy. Przypomniał, jak delikatni są nasi starzy rodzice i dziadkowie i jak bardzo należy im się nasza opieka.
Pokazał nam, że nasza gorączkowa ruchliwość zagraża światu. I przywołał to samo pytanie, które rzadko mieliśmy odwagę sobie zadać: Czego właściwie szukamy?

Lęk przed chorobą zawrócił więc nas z zapętlonej drogi i z konieczności przypomniał o istnieniu gniazd, z których pochodzimy i w których czujemy się bezpiecznie. I nawet gdyśmy byli, nie wiem jak wielkimi podróżnikami, to w sytuacji takiej jak ta zawsze będziemy przeć do jakiegoś domu.

Tym samym objawiły się nam smutne prawdy – że w chwili zagrożenia wraca myślenie w zamykających i wykluczających kategoriach narodów i granic. W tym trudnym momencie okazało się, jak słaba w praktyce jest idea wspólnoty europejskiej. Unia właściwie oddała mecz walkowerem, przekazując decyzje w czasach kryzysu państwom narodowym. Zamknięcie granic państwowych uważam za największą porażkę tego marnego czasu – wróciły stare egoizmy i kategorie »swoi« i »obcy«, czyli to, co przez ostatnie lata zwalczaliśmy z nadzieją, że nigdy więcej nie będzie formatowało nam umysłów. Lęk przed wirusem przywołał automatycznie najprostsze atawistyczne przekonanie, że winni są jacyś obcy i to oni zawsze skądś przynoszą zagrożenie. W Europie wirus jest »skądś«, nie jest nasz, jest obcy. W Polsce podejrzani stali się wszyscy ci, którzy wracają z zagranicy.

Fala zatrzaskiwanych granic, monstrualne kolejki na przejściach granicznych dla wielu młodych ludzi były zapewne szokiem. Wirus przypomina: granice istnieją i mają się dobrze.
Obawiam się też, że wirus szybko przypomni nam jeszcze inną starą prawdę, jak bardzo nie jesteśmy sobie równi. Jedni z nas wylecą prywatnymi samolotami do domu na wyspie lub w leśnym odosobnieniu, a inni zostaną w miastach, żeby obsługiwać elektrownie i wodociągi. Jeszcze inni będą ryzykować zdrowie, pracując w sklepach i szpitalach. Jedni dorobią się na epidemii, inni stracą dorobek swojego życia. Kryzys, jaki nadchodzi, zapewne podważy te zasady, które wydawały się nam stabilne; wiele państw nie poradzi sobie z nim i w obliczu ich dekompozycji obudzą się nowe porządki, jak to często bywa po kryzysach. Siedzimy w domu, czytamy książki i oglądamy seriale, ale w rzeczywistości przygotowujemy się do wielkiej bitwy o nową rzeczywistość, której nie potrafimy sobie nawet wyobrazić, powoli rozumiejąc, że nic już nie będzie takie samo jak przedtem. Sytuacja przymusowej kwarantanny i skoszarowania rodziny w domu może uświadomić nam to, do czego wcale nie chcielibyśmy się przyznać: że rodzina nas męczy, że więzi małżeńskie dawno już zetlały. Nasze dzieci wyjdą z kwarantanny uzależnione od internetu, a wielu z nas uświadomi sobie bezsens i jałowość sytuacji, w której mechanicznie i siłą inercji tkwi. A co, jeśli wzrośnie nam liczba zabójstw, samobójstw i chorób psychicznych?

Na naszych oczach rozwiewa się jak dym paradygmat cywilizacyjny, który nas kształtował przez ostatnie dwieście lat: że jesteśmy panami stworzenia, możemy wszystko i świat należy do nas.

Nadchodzą nowe czasy”.

Zawaliliśmy sprawę. Pozostaje minimalizować straty i wyciągnąć wnioski na przyszłość

W cyklu – „Różne punkty widzenia – jeden cel – przetrwanie” prezentujemy spojrzenie Marcina Popkiewicza, redaktora naczelnego Ziemia na Rozdrożu

 

 

W PUŁAPCE, NA WŁASNE ŻYCZENIE

Różne kraje różnie sobie radzą z epidemią. Najlepiej jest ją oczywiście zdusić. Można w tym celu zastosować metody autorytarnego państwa masowej inwigilacji, jak zrobiły to Chiny; można też przydusić łagodniejszymi metodami masowych testów oraz sprawnego wyłapywania i izolowania pojawiających się przypadków zachorowań, jak w Korei Południowej, Singapurze czy na Tajwanie.
Kraje Zachodu mają jednak poważny problem, bo obie drogi są dla nich praktycznie niedostępne.
Droga chińska? Nie ma ani przyzwolenia na radykalne ograniczenie wolności osobistych i powszechną inwigilację ani systemu (budowanego przez Chiny całymi latami), który mógłby temu posłużyć.
Droga południowokoreańska? Po epidemii SARS w 2003 roku kraje Azji południowo-wschodniej wyciągnęły wnioski i zbudowały zaawansowany system zapobiegania i kontroli epidemii. Procedury były dopracowane i przećwiczone, testy są powszechnie dostępne i robione praktycznie natychmiast, osoby chore są szybko i skutecznie izolowane, a ich kontakty we wcześniejszych dniach sprawnie analizowana, co pozwala wychwycić osoby zarażające. Nie zbudowaliśmy takiego systemu i nie da się tego zrobić z dnia na dzień, a co gorsza, o ile takie precyzyjne, zindywidualizowane podejście jest możliwe do zastosowania w skali setek czy tysięcy zachorowań, to już nie dziesiątek czy setek tysięcy. (Skalę naszego monumentalnego braku przygotowania do epidemii doskonale obrazuje historia, jak szpital w Grójcu padł pod ciężarem własnych seryjnych błędów dotyczących procedur bezpieczeństwa względem koronawirusa.

Polecam ku refleksji: https://wiadomosci.onet.pl/…/koronawirus-w-polsce-s…/lhfbyfc).

W rezultacie w krajach Zachodu: USA, Europie czy Australii, epidemia rozprzestrzeniła się, a do jej wyhamowania konieczne było zamrożenie kontaktów społecznych. Łagodna wersja „zamrożenia”, z częściowym zamrożeniem gospodarki, taka jak w Polsce czy USA, powoduje spadek tempa przyrostu nowych zachorowań, ale ich liczba i tak rośnie. Działania prowadzą więc do „zamrożenia” problemu, ale nie rozwiązania.

 

Taka „łagodna” wersja działań, w miarę ujawniania się jej nieskuteczności, przechodzi w wersję bardziej zdecydowaną, z daleko idącą kwarantanną i zawieszeniem działalności gospodarczej całych sektorów, jak we Włoszech czy Hiszpanii. Może pozwolić to na przyduszenie epidemii, ale do jej wygaszenia trzeba jeszcze bardziej zdecydowanych działań. Po tym, jak dżin wyrwał się z butelki, wpychanie go tam z powrotem – o ile w ogóle jest wykonalne – zajmie długie miesiące radykalnych działań. Oznacza to wielomiesięczny paraliż gospodarki, bezrobocie, bankructwa, spadek popytu na towary i usługi, zaburzenia łańcuchów dostaw itd. O konsekwencjach tej sytuacji dla firm, pracowników i budżetów napisałem sporo (https://ziemianarozdrozu.pl/…/pandemia:-katastrofa-zdrowotn…), nie będę więc tu powtarzał. Dość powiedzieć, że są one katastrofalne.

 

Reakcja rządów i banków centralnych na spadek aktywności gospodarczej była jakościowo szablonowa: obniżenie stóp procentowych i dodruk pieniądza. Ilościowo poszła jednak dalej niż kiedykolwiek wcześniej w historii. Kongres USA uchwalił pakiet stymulacyjny w wysokości 2 bilionów (tysięcy miliardów) dolarów, FED zaś zadeklarował, że kupi tyle długu rządowego, „ile tylko będzie trzeba”. Europejski Bank Centralny ogłosił na najbliższe miesiące pakiet stymulacyjny na blisko 1 bilion dolarów (870 mld euro). Kraje grupy G7 w swoim komunikacie ogłosiły, że „zrobią wszystko, co trzeba, żeby przywrócić zaufanie [do systemu finansowego] i wzrost gospodarczy”.

 

ROSNĄCA DESPERACJA

Powrót do biznesu-jak-zwykle w warunkach zamknięcia całych sektorów gospodarki jest jednak – oględnie mówiąc – problematyczny. Politycy priorytetyzujący gospodarkę uznają więc, że należy zrezygnować z prób zduszenia epidemii. Najdalej w tym momencie idzie Donald Trump, który stwierdził: „nasz kraj nie został zbudowany tak, by go zamknąć. Ameryka zostanie znów, i to wkrótce, otwarta dla biznesu. I nie mówię tu o miesiącach.”, dodając, że chce skończyć z działaniami ograniczającymi biznes do Wielkanocy, czyli w ciągu kilkunastu dni.

 

Wszystko to w sytuacji, gdy liczba zachorowań na koronawirusa w USA wciąż rośnie, podobnie jak liczba ofiar śmiertelnych, a WHO prognozuje, że kraj ten może stać się nowym epicentrum pandemii.
Trumpa wspierają republikanie, tak jak np. wicegubernator Teksasu, który stwierdził, że lepiej żeby starsi ludzie umierali, niż żeby działania na rzecz ochrony zdrowia i życia zaszkodziły gospodarce.
https://www.theguardian.com/…/older-people-would-rather-die…

 

Uderzające, że mówią to bogaci i wpływowi ludzie, którzy mogą liczyć na najlepszą opiekę medyczną, podczas gdy miliony Amerykanów nie mają do niej dostępu, ze względu na brak ubezpieczenia i konieczność ponoszenia astronomicznych kosztów leczenia, praktycznie w ogóle.

Przyjmując śmiertelność na poziomie 3% oraz zarażenie 2/3 z 330 mln mieszkańców USA, w epidemii straciłoby życie kilka milionów ludzi. Dla porównania: Stany Zjednoczone toczyły wiele wojen – od wojny o niepodległość przez wojnę secesyjną, dwie wojny światowe, konflikty w Korei i Wietnamie po inwazje na Irak i Afganistan. We wszystkich tych konfliktach zginął milion amerykańskich żołnierzy, ułamek tego, co mogłaby pochłonąć obecna epidemia.

W tej sytuacji nie ma już dobrych rozwiązań. Pomimo wielokrotnych ostrzeżeń naukowców, zbyt długo zwlekaliśmy z działaniami i znaleźliśmy się w sytuacji, w której będziemy musieli uregulować rachunek, zarówno w gospodarce jak i życiu ludzkim. Pozostaje nam tylko zminimalizować go (o tym, jak w mojej opinii to zrobić, napisałem w https://ziemianarozdrozu.pl/…/pandemia:-katastrofa-zdrowotn…) i wyciągnąć wnioski na przyszłość.

 

 

WNIOSKI NA PRZYSZŁOŚĆ

Powinniśmy potraktować epidemię jako sygnał ostrzegawczy. Obecnie, po upartym ignorowaniu ostrzeżeń (polecam np. ostrzeżenie przed pandemią podobną do obecnej z raportu ONZ sprzed kilku miesięcy: https://foreignpolicy.com/…/the-world-knows-an-apocalyptic…/), działamy reaktywnie. Powinniśmy zacząć proaktywnie zarządzać ryzykiem i nie liczyć, że „jakoś to będzie”. Dotyczy to nie tylko zaprzestania handlu żywymi dzikimi zwierzętami na „mokrych targowiskach”, ale też ochrony ekosystemów, gleb, łowisk czy klimatu. Iluzja, że jesteśmy koroną stworzenia, doskonale odizolowaną w naszej technosferze od problemów środowiskowych jest tylko iluzją, bardzo niebezpieczną. Dostaliśmy ostrzeżenie. Następna katastrofa może być dużo poważniejsza.

Musimy zacząć odpowiedzialnie zarządzać ryzykiem. Musimy podejmować decyzje w oparciu o wiedzę naukową. Musimy skończyć z mierzeniem postępu tempem wzrostu PKB i konsumpcji materialnej. Musimy zmienić system finansowy, tak, żeby nie wymagał wzrostu. Musimy skończyć z narastającymi nierównościami i rajami podatkowymi. Musimy stosować zasadę „zanieczyszczający/szkodzący płaci”, niezależnie czy mówimy o smogu, destrukcji lasów deszczowych i oceanów czy o nadużywaniu antybiotyków w hodowli. Musimy skierować środki na ochronę ekosystemów i klimatu (jak widać po uruchomieniu od ręki tysięcy miliardów dolarów na stymulowanie gospodarki – w tym kontekście wykłócanie się o każdy miliard podczas negocjacji klimatycznych wygląda po prostu żałośnie).

Żeby było jasne: wiele musi się zmienić, żebyśmy mieli działający i bezpieczny świat. I wiele się zmieni, choć, niestety, taka jest natura ludzka, że zmiany następują dopiero w sytuacji kryzysów. Wykorzystajmy dobrze ten kryzys, żeby zmiany były zmianami na lepsze.

Wiele osób w ostatnich dniach wypowiedziało się na ten temat, warto przeczytać i pomyśleć
https://www.theguardian.com/…/coronavirus-nature-is-sending…
https://www.theguardian.com/…/covid-19-is-natures-wake-up-c…
https://www.theguardian.com/…/the-coronavirus-is-leading-to…
https://www.theguardian.com/…/covid-19-climate-crisis-gover…

https://polskatimes.pl/przezycie-jako-zysk-k…/…/c15-14878933
https://antymatrix.blog.polityka.pl/…/pandemia-i-europejsk…/

 

Marcin Popkiewicz

Wpisy Obserwatorium

„Nie noszę maski, bo to kaganiec i zamach na moją wolność osobistą” – kilka refleksji nad postawami wobec bliźnich.

Oto jeden z wielu, podobnych postów z FB…

 

[…]

Śmierć w III RP w zgodzie z procedurami fałszywej epidemii

17-letni chłopak nie żyje – stał się ofiarą bzdurnych procedur koronawirusowych

Bartek R. ( wykreślenie red.)

„Kilka dni temu dodałam post ale niestety musiałam go usunąć żebyśmy mogli pożegnać Bartusia w spokoju …… Bartusiu za bardzo Cię kochamy żeby przemilczeć to co się stało, przemilczeć prawdę… (??)

A prawda jest taka, że Bartek stał się ofiarą SYSTEMU koronawirusowego i procedur które ktoś wymyślił, ktoś inny wprowadził do służby zdrowia, a jeszcze kto inny, podcierając sobie tyłek przysięgą Hipokratesa, wykonał …

Od niedzieli Bartek źle się czuł miał gorączkę, bolała go głowa i oko, we wtorek udało się skonsultować z lekarzem ONLINE. Lekarz zalecił antybiotyk ONLINE… tak sobie myślę, że niesamowite to jest, że przez tyle setek lat lekarz miał potrzebę pacjenta zbadać, dotknąć, podczas gdy wystarczy zrobić konsultację ONLINE ! Czy to jest normalne odpowiedzcie sobie sami…

Bartek dostał antybiotyk i w środę rano już się nie obudził… miał czynności życiowe ale był nieprzytomny…

Przyjeżdża karetka, „ratownicy”, mierzą temperaturę, jest 41 st. i mimo tego, że rodzice mówią że bolała go głowa i oko „ratownicy” stwierdzają: KORONAWIRUS. Poszli ubrać się w swoje kombinezony co zajęło im, bagatela jakieś pół godziny, po czym przenieśli Bartka do karetki, kazali jemu nieprzytomnemu założyć maseczkę … cała akcja trwała niemal godzinę …

Bartek został zawieziony do zgorzeleckiego szpitala, gdzie wszyscy lekarze przyklasnęli decyzji „ratowników” i kazali odwieźć Bartka do Bolesławca na oddział zakaźny… do momentu odwiezienia go do Bolesławca, cały czas był w karetce…

W Bolesławcu zostaje pobrana krew m.in do badania pod kątem koronawirusa. Lekarze wykonują też inne badania w tym tomograf głowy…okazuje się że Bartek ma ropnia śródczaszkowego… I zostaje odwieziony do Legnicy… Godziny mijają, na niekorzyść Bartka, ale przecież PROCEDURY trzeba zachować, A gdzie dobro pacjenta?

Bartek dopiero o godzinie 18 trafia na stół operacyjny…

Lekarze stwierdzają że jest… tragicznie… ma uszkodzony ośrodkowy układ nerwowy, obrzęk mózgu, lekarz mówi że jedyne, co gorszego może go spotkać, to zgon…

I teraz należy tu nadmienić, że Bartek jest w szpitalu sam, nie ma przy sobie nikogo bliskiego dlaczego ? Bo przecież jest podejrzenie koronawirusa … I rodzina została objęta kwarantanną… czy to można zrozumieć… czy PROCEDURY tak zamykają czujność medyków, że nie potrafią zaobserwować, że jedynym objawem który można by podpiąć pod koronawirusa była gorączka?

Jest czwartek rano, telefon do zgorzeleckiego SANEPIDU, Pani z którą jest rozmowa znosi kwarantannę dla rodziców… godzina 15 lekarz z Legnicy dzwoni i informuje że wynik badania na koronawirusa jest ujemny… rodzina ma zielone światło, a Bartek zostaje przeniesiony na OIOM…

Rodzina od razu jedzie do Bartka a tam lekarz mówi że muszą się z nim pożegnać, bo stan jest nadal krytyczny… Ale nie odbiera nadziei…

W drodze powrotnej mama Bartka dostaje telefon ze zgorzeleckiego SANEPIDU, że wynik badania na koronawirusa wykonanego w Bolesławcu jest pozytywny !!!! Ale jak to ? Dwa badania w tym samym dniu i dwa różne wyniki ? Pani z SANEPIDU z powrotem nakłada na rodzinę kwarantannę…

Bartek zostaje znowu odizolowany…

Dnia 01.05 Bartuś umiera

Odchodzi od nas syn, brat, wnuk, siostrzeniec, kuzyn… chłopiec który za parę miesięcy miał się cieszyć ze swoich 18 urodzin… Ale nie dano mu tej szansy…

Nie, to nie choroba odebrała mu życie… lecz PROCEDURY MEDYCZNE, i chory koronawirusowy SYSTEM. On miał szansę żeby przeżyć, gdyby można było odbyć normalną wizytę lekarską a nie ONLINE…

Serce pęka bo miał przed sobą całe życie, miał przy sobie kochającą rodzinę, która wskoczyła by za nim w ogień… zabrano mu to wszystko jedną decyzją, decyzją o ogłoszeniu pandemii…

Wiemy że przypadków pacjentów, którzy ucierpieli przez niewłaściwą diagnostykę zgorzeleckich „ratowników” i „lekarzy” jest więcej… dlatego nie mamy zamiaru milczeć…[…]

ŹRÓDŁO

 

 

Post ilustruje bardzo dobrze wszystko to co nazywam – „Polak tak samo głupi po jak i przed szkodą.”

A poniższe wnioski dedykuję tym, którzy na Fp polskiego ateisty pisali i nadal piszą komentarze w stylu :

co za brednie wypisujecie!…

  Maseczki przed niczym nie chronią i są szkodliwe, można dostać grzybicy płuc…

 Kto wam płaci za pisanie propagandy strachu!

 Przestańcie oglądać TVPis idioci!

 

Piszą takie komentarze ludzie, absolutnie przekonani, podobnie jak rodzice Bartka, że pandemii nie ma, że jest to wymysł polityków i korporacji tudzież tajnych sprzysiężeń przeciwko ludzkości i to wszystko po to, żeby dobrze się obłowić na głupocie ludzkiej, albo wprowadzić  powszechną inwigilację. Inny nurt spiskowy mówi, że pandemia to fakt i że wprowadzono ją w życie na naszym pięknym globie po to, żeby zredukować ilość ludzi, bo jest nas za dużo. Istnieje – oczywiście – całe mnóstwo dowodów, na każdą zresztą teorię i tylko ślepy albo głupi tego nie widzi.

Że te dowody są dość marnej proweniencji i raczej źródła tych rewelacji są wtórne albo jeszcze bardziej wtórne – nie przeszkadza wcale, by tysiące ludzi utwierdzało się każdego dnia, że racja jest po ich stronie. Bo zgodnie z polską racją  folwarcznego stanu – sądy sądami, a racja musi być po naszej stronie. A żeby była, to trzeba ewangelizować wszystkich wokół siebie i na forach internetowych… Bo kupą mości panowie!, kupa ma zawsze rację i kupy nikt nie ruszy, bo cuchnie.

Próbowałam kiedyś wytłumaczyć takim przekonanym, że jeśli nie nosimy powszechnie masek, to przyczyniamy się do szybkiej transmisji wirusa w populacji, a tym samym odwlekamy moment powrotu opieki zdrowotnej do przynajmniej takiej normy działania, jaką mięliśmy przed pandemią. Ta sprawność nie była rewelacyjna- wiadomo- długie kolejki, trudności w uzyskaniu skierowania na kosztowne badania, brak dobrych skutecznych leków p/ nowotworowych itd – ale przynajmniej lekarz badał żywego pacjenta, a nie jego głos online. Dlaczego to moje twierdzenie nie dociera do tych ludzi? Nie mam pojęcia. Nie dotarłoby także do rodziców Bartka, jestem tego więcej niż pewna, bo i dziś po tragedii straty syna, nadal tego nie rozumieją. Nie potrafią dwóch dodać do dwóch – ciągle wychodzi im pięć. Tak to jest gdy nie myślimy tylko wierzymy w swój genialny umysł oraz w geniusz tych ewangelistów, którzy głoszą PRAWDĘ OBJAWIONĄ – a jakże!

 

 

Oczywiście niektórych krytyków noszenia masek stać też na uczciwe przyznanie, że inni ich nie interesują. Nie noszą bo tak i już. Nie dorabiają do  swojego egoizmu żadnych teorii, żadnych filozofii. Jedna kobieta napisała, że państwo o nią nie dba, więc ona nie dba o państwo. A jeden facet nawet stwierdził, że co nie może żyć musi umrzeć i, że jeśli to będzie on, to jest gotów bez żalu rozstać się z życiem. No bardzo pięknie, ale może inni chcieliby jeszcze pożyć? Nie każdy ma poczucie bezsensu swojego istnienia. No ale jak się ma taaaakie ego to się nie myśli o innych. Tak to już jest. Na szczęście to wyjątki raczej niż reguła.

 

Chcę jeszcze dorzucić jedno spostrzeżenie – cytowany post opisuje  krytycznie procedury wprowadzone w związku z Covid19 jako system, który prowadzi ludzi do śmierci. Otóż śmiem twierdzić, że gdyby ktokolwiek sensownie opracował procedury na wypadek pandemii, to nie tylko nie byłoby takich niepotrzebnych śmierci, ale cała opieka zdrowotna funkcjonowałaby niemal bez zakłóceń, a nawet sprawniej, bo musiałaby być bardziej skoncentrowana i bardziej zdyscyplinowana niż zwykle. Z obserwacji i z doniesień wynika, że ministerstwo nie tylko zbagatelizowało nadchodzącą epidemię wtedy, gdy jeszcze był czas by się przygotować, ale bagatelizuje sytuację nadal, ponieważ wszystkie komunikaty oficjalne były i nadal są kłamliwe, dezinformujące i wprowadzające chaos poznawczy. Nie wiem czy jest to świadome działanie mediów, czy raczej efekt bałaganu, ale z całą pewnością to właśnie tej dezinformacji zawdzięczamy taki urodzaj na teorie spiskowe i  pogubienie się tysięcy ludzi w kraju i za granicą jeśli chodzi o ich stosunek do zasad postępowania w czasie epidemii.

 

A przypomnijmy, że te zasady są dość proste i mało komplikujące życie, jeśli akurat nie jesteśmy objęci kwarantanną czy innym ostrym zakazem… Cóż jednak to znaczy, gdy człowiek- a jest ich nadspodziewanie wielu – uważa, że noszenie maski, to kaganiec na jego wolność osobistą. I z tymi osobami to już w ogóle nie ma dyskusji. Na złość mamie odmrożą sobie uszy, byle pokazać jacy są wolni od przymusu… Chciałoby się rzec- wolni od stada, wolni od zasad, wolni od wszystkiego,… od rozumnej refleksji przede wszystkim. Zostawiam ich na poboczu zjawiska powszechnej niesubordynacji, która jest niczym innym jak antyspołecznym podejściem do współobywateli niedoli, jest zaprzeczeniem solidaryzmu społecznego i braku świadomości, że wszyscy jesteśmy naczyniami połączonymi i musimy współpracować. Nie z rządem, nie z kościołem, nie z ministrem zdrowia…

 

Trzeba zadbać o siebie

i siebie nawzajem

 

Trąbie o tym od pierwszej publikacji pandemicznej na portalu Polski Ateista… czyli od lutego 2020 – bezskutecznie.

 

PS.: Z ostatniej chwili – nowy min. zdrowia pierwszym zarządzeniem UTWIERDZI zapewne wszystkich nie noszacych maseczek, ze mieli rację, choć wcale nie mówi o maseczkach, ale…

Dziesięć zamiast czternastu dni będzie trwała obowiązkowa kwarantanna osób z koronawirusem. Nie będzie również testów na koniec izolacji.

ŹRÓDŁO

Tylko niech już nie piszą zrozpaczonych postów, kiedy im ktoś umrze w rodzinie, bo nie było komu udzielić pierwszej pomocy…

Edit.: Minister zdrowia wprowadził w życie dyrektywy WHO na temat kwarantanny i testów.

Pełną informację podał na Twitterze dr. Grześkowski – specjalista epidemiolog … Dlaczego na Twitterze?

 

ŹRÓDŁO

 

 

kuna2020Kraków

Nie jesteśmy ślepi panie prezesie! Zaczynamy być głodni! I mamy was dość!

„Wyborcza” ma dokumenty świadczące o tym, że zamówione w Chinach przez KGHM maseczki to niewiele warte dla medyków jednorazówki, za które koncern prawdopodobnie grubo przepłacił pośrednikowi – spółce założonej przez byłego oficera WSI

 

ŹRÓDŁO

 

 

Tak. Źródłem tej informacji jest Gazeta Wyborcza. Nie mam z tym problemu. Posiada dokumenty potwierdzające rzeczywistość, w której ludzie blisko rządu, a więc informacji, a więc także możliwości działania pod ochroną władzy, zarabiają grube miliony wyciągane z budżetu – z naszego wspólnego wora, oraz narażają nas na koszty, które są dziełem spekulantów, żerujących na kryzysie epidemicznym.

Dlaczego nikt nie ściga tych wrednych glist, co zawsze żerują na masowych nieszczęściach – przecież to zwyczajna spekulacja! Nikt nie pyta za co płacimy 8 zł?!  Przyzwyczailiśmy się, że towar tyle jest wart ile ktoś gotów jest za niego zapłacić? Ale to nie jest prawda. Za towar deficytowy jesteśmy ZMUSZENI płacić znacznie zawyżone kwoty, bo rząd umożliwił taką sytuację – przecież wyprzedali za psi grosz zasoby Agencji Rezerw Materiałowych, kiedy wiadomo było, że idzie do nas epidemia. I to rząd jest największym spekulantem żerującym na pandemii. Za pieniądze uzyskane ze sprzedaży zawartości magazynów wojskowych kupili od górników węgiel! I jednocześnie zrobili pustkę na rynku materiałowym, co daje pole do popisu dla cwaniaków z dostępem do banków… i kasy.

 

 

Może to jakoś tłumaczy fakt, że jednocześnie ten rząd jest największym partaczem jeśli chodzi o zarządzanie kryzysem – z tym, że ocena jego możliwości w tym zakresie zależy od punktu widzenia i wysokości fotela na którym się posadziło tyłek. I jeśli jest się byłym funkcjonariuszem WSI, to można tylko podziwiać PIS. Tak! Podziwiać za spryt, za szybkość działania, za umiejętne wykorzystanie sytuacji, by dać zarobić tym którzy czekają w długiej kolejce dla beneficjentów „Dobrej Zmiany”. Jesli ktoś zastanawia się jeszcze dlaczego tyle ludzi garnie się do PIS-u, to niech spojrzy na mechanizm przygarniania ich przez tę formację- kupowanie lojalności wymaga od prezesa iście cyrkowej sprawności – może i kolano mu nawala, ale pamięta wszystkie zasługi i płaci naszą krwawicą, każdemu kto jest wierny i mierny.

 

Tu akurat chodzi o ceny maseczek, które kazano nam bezwzględnie nosić i dobrze, ale też stworzyli rynek zbytu – zarządzeniem, rozporządzeniem – wszystko jedno, jak zwał tak zwał- nie nosisz – mandat! Ale zarządzanie w kryzysie daje wiele innych możliwości. Będziemy pilnie obserwować rządową kreatywność w tym zakresie. Pamiętajcie tylko, wy zza kordonu policji, która chroni wasze bezpieczeństwo przed rozwścieczonym suwerenem, że  straciliśmy źródła dochodów, pracę, nawet tę prekariacką, byle jaką, bez umowy… skąd ludzie mają na maseczki  wysupłać kasę, panie prezesie? Na chleb nie mają! Na nic niedługo nie będzie nas stać! Więc radzę się zastanowić zanim będzie za późno na rozsądek. Głodni ludzie nie są skłonni słuchać…

 

kuna2020Kraków

Tu nie ma żadnej polityki. Tu jest hucpa i bezprawie. Polska stała się pyskatym parweniuszem Europy.

Kiedy po raz pierwszy Prawo i Sprawiedliwość przyssało się do władzy w 2005 roku, mówiłam  partnerowi na pocieszenie – nie martw się. Może Polacy muszą zobaczyć na własne oczy, poczuć na własnej skórze czym pachnie ta formacja. No wiesz, czasem im gorzej tym lepiej. 

Skwitował moje  gadanie tak – PIS to najgroźniejszy psuj pod słońcem. Rozwalić, zniszczyć jest bardzo łatwo. Naprawić będzie bardzo trudno.

 

 

Potem był 2007 rok, potem osiem lat rządziło PO. Rządy PO też mnie rozczarowały… Priorytety PO, to nie były moje priorytety. Ale to była jakaś polityka. Mogła się podobać, albo nie. W 2015 roku głosowałam na Razem – młodą formację, podobno lewicową. Byłam tak spragniona innego podejścia do ludzi, że nawet wstąpiłam w szeregi tej partii. Tak, tak! Miłość jest ślepa…

 

 

 

W tamtych wyborach wygrała partia Kaczyńskiego. Platforma Obywatelska przegrała, bo wyborcy nie kupili tym razem strategii straszenia PIS-em, a poza tym nie byłam jedyną, która czuła się oszukana i wykorzystana… I przede wszystkim – co to za wybór miedzy dżumą a cholerą? Większość uprawnionych  do głosowania nie wzięła udziału w wyborach. Przez cztery lata PIS miała większość w sejmie i zrezygnowała z polityki na rzecz destrukcji systemu demokratycznego państwa. Zrobiła to koncertowo, nie niepokojona przez opozycję, ignorując wielotysięczne demonstracje uliczne obywateli. Po drodze wielokrotnie ośmieszyła Polskę na forum międzynarodowym, i sądząc z wyniku wyborów w 2019 roku – musiało się to bardzo podobać jej wyborcom.

 

 

Kiedy patrzę na scenę polityczną, to niestety nie widzę jakiegoś specjalnego zróżnicowania. Przeważa generalnie POPULIZM  we wszystkich możliwych narracjach. Lewica opowiada o tym jak się troszczy o ludzi, choć wcale tego nie robi;  centrum straszy wyborców upadkiem gospodarki, czyli jak zwykle, a partie konserwatywne / prawicowe populizm mają we krwi – on ją napędza, czaruje, odpowiednio wcześniej sformatowany, elektorat. A co łączy wszystkie partie? Wszystkie partie włażą, z wazeliną lub bez, w tyłek kościołowi katolickiemu. Kościół trzyma zaś wszystkich na dystans, mocniej lub słabiej, chętniej lub mniej chętnie za jajca. Czując ten czuły uścisk, politycy jak ognia unikają słowa – świeckość, neutralność światopoglądowa, prawo do aborcji, równość, solidarność, katastrofa klimatyczna, a ostatnio nawet ekologia nie przechodzi im przez gardło.

 

 

Miałam kiedyś okazję zadać mądrej kobiecie z lewicy pytanie – co sprawia, że politycy tak się boją kościoła? Dlaczego zachowują się jakby nie wiedzieli, że to państwo w państwie istnieje wyłącznie z powodu tego ich nieuzasadnionego strachu. Zostałam poinformowana, że dziesięć tysięcy parafii to bardzo groźna i bardzo wydajna agitacja w okresie wyborów i nikt, żadna formacja, nie chce być z tych ambon napiętnowana i wskazana wyborcom, jako ta zła, najgorsza i potępiona przez Boga i kościół.

 

 

 

I wtedy potwierdziło mi się, że politycy są odklejeni od rzeczywistości. że nie umieją liczyć, oraz że są zwyczajnie leniwi, mało kreatywni i zaślepieni własnym strachem. Nie umieją liczyć, bo 24% elektoratu głosującego na PIS  to nie jest większość społeczeństwa; Są leniwi, bo nie chce im się dotrzeć do pozostałych 76% uprawnionych, w tym około 50% stale olewających wybory. Kreatywni nie są, bo wciąż trzymają się kurczowo swoich nieuzasadnionych wyobrażeń o potędze kościoła, co naturalnie powoduje coś w rodzaju paraliżu i brak otwartości na inne opcje rozwiązania tego swoistego węzła gordyjskiego.

 

 

I co ciekawe – teraz kiedy mamy przed sobą termin nielegalnych wyborów ustalony na 10 maja – „opozycja” , przynajmniej jej część, nawołuje  byśmy wzięli w nich udział, chociaż akurat tym razem nie są to żadne wybory, tylko logistyczne przedsięwzięcie za ciężkie, nasze(!) pieniądze, są kropką nad „i” całego zestawu fanaberii Kaczyńskiego, w wyniku czego nie dokona się absolutnie żaden wybór. Wynik jest ustalony, wiadomo, że nikt go nie zaskarży – nie ma do kogo i nie ma odpowiedniej procedury – zatem do czego tak naprawdę nawołuje „opozycja” ? Czy opozycja w ogóle wie co robi? Wątpię.

 

Czy zauważyliście, że kosciół schował się za węgłem, zamknął się za spiżowymi bramami swoich wypasionych siedzib? Oni, tak chętnie wypowiadający się na każdy temat, nagle nabrali wody w usta i niezbornie coś tam bąkają niezrozumiale… Wiecie co się dzieje? Kościół się przyczaił. Zajął z góry ustalone pozycje i zastanawia się do kogo się przyklei kiedy minie kryzys epidemiczny, klęska żywiołowa i ustanie bujanie na politycznych falach. A przyklei się do tego, kto będzie gwarantował im dalszą prosperity na kolejne dekady. Ciekawe kto obejmie funkcję po PIS-ie i nadal będzie oddawał haracz  kościelnej mafii, za ochronę interesów politycznych swojej formacji…

Kościół zachowa się dokładnie tak, jak ma to w zwyczaju i jak zachował się w latach 80-tych – wtedy też nie wiedział jak się skończy rozróba solidarnościowa, zwłaszcza, że dysydentami byli ludzie z KIK-u – a więc wykształceni inteligenci, a ci nie byli do końca przewidywalni. Jak wiecie z najnowszej historii – owi dysydenci nie okazali się być wystarczająco przewidujący i oddali Polskę w łapy hierarchów. Podobno nie wzięli pod uwagę, że kościół nie potrafi się samoograniczać – czyli że weźmie wszystko co się mu zaoferuje…  i jeszcze więcej.

 

 

I w tym momencie sugerowałabym jednak, żeby politycy zdali sobie sprawę z tego, że  nawet jeśli mamy w Polsce dziesięć tysięcy parafii i tyleż propagandzistów w koloratce – to jednak słuchaczy jest drastycznie mało. Że wobec tego, istnieje pilna potrzeba budowania relacji z pozostałym elektoratem, którego pozyskać można dziś jedynie przekonującym programem i narracją, w której nie straszy się PIS-em, tylko odsłania nowe perspektywy rozwoju dla Polski i dla każdego obywatela z osobna. Jeżeli opozycja tego nie potrafi – może się rozwiązać, oddać mandaty poselskie i pójść w odstawkę, jako nikomu do niczego nie potrzebna siła bez mocy przerobowych, bez koncepcji i pomysłu na konstruktywną działalność polityczną.

 

 

Czemu piszę tak nieładnie o wszystkich? Bo jestem wściekła. Bo nie chce mi się już gadać o politykach, o uśpionych, a także sprzedajnych elitach, o inteligentach kolaborujących z kościołem, o naukowcach, którzy szukają „boskiej cząstki” i kropią wodą święconą wszystko co się da w instytutach, i o cwaniaczkach, którzy nie wiadomo kiedy zmienili statuty wyższych uczelni po to, by  wpisać do nich obronę wartości chrześcijańskich i wyrzucić z nich humanizm.

 

 

Martwię się, jak będę żyła po odtrąbieniu pandemii, gdy wirus pozostanie w naszej populacji, która nabędzie odporność zbiorową. Każdy będzie dla mnie zagrożeniem, bo moja odporność będzie żadna, dopóki nie pojawi się dobra 100% skuteczna szczepionka. A co jeśli wirus zacznie gwałtownie mutować? Co roku będzie nowa szczepionka? Tak jak na grypę? Za dużo pytań bez odpowiedzi, za dużo.

 


Tak wyglądają tulipany po 27 godzinach od ścięcia – usychają stojąc w wodzie po szyję

Susza. To jest temat. To jest prawdziwy widoczny gołym okiem problem. A nasz rząd właśnie wyprzedaje gigantyczne ilości zboża. Za chwile rozpoczną się zbiorowe modły o deszcz… I oby nie stało się tak jak przed laty – modlili się w sejmie o deszcz, wiadomość poszybowała do niebios, ale miała cholernie duże opóźnienie i potem mieliśmy powodzie i trąby powietrzne… Oj coś z tą relacja z bogiem nie najlepiej im idzie. A może ich bóg się wkurzył na ich głupotę i posłał im odpowiedź w postaci znaków – czytajcie więc znaki świętoszkowaci, kryptoateiści – hipokryci… Wciąż wam to mówię – czytajcie znaki.

 

Kuna2020Kraków

 

 

 

Ocieranie się o śmierć, czyli szczypta prawdy o sukcesie polskiego systemu opieki zdrowotnej.

Co prawda mówiłam i pisałam o tym od samego początku epidemii, ale nie ma to jak prawdziwa opowieść z życia. Oto i ona. Dobrze opowiedziana, w całości potwierdza sensowność tego o co apeluje cały czas, że musimy zadbać o siebie i siebie nawzajem sami, bo nikt nie będzie się nad nami pochylał. Pandemia to nie jest czas na organizację opieki zdrowotnej – to czas egzaminu dla systemu. Nasz system nie może go zdać, bo nasz nie działa nawet w normalnej sytuacji. Zatem podniecanie się oficjalnymi statystykami być może kogoś uspokaja, ale z pewnością nie sprzyja samodyscyplinie ani nie mobilizuje wysiłków. Może też stymulować nieodpowiedzialne, ryzykowne zachowania. Zatem odpowiedzialni za dezinformację z jakichkolwiek motywów są też odpowiedzialni za rozszerzanie się epidemii. Wspominam o tym, bo jest wielce prawdopodobne, że nie zdają sobie sprawy z konsekwencji swoich decyzji.

 

KORONA KRÓLÓW

Drodzy, rzadko się wypowiadam na fb, ale tym razem to uczynię, gdyż nie mogę znieść powszechnego zakłamania medialno-informacyjnego, które dotyczy rozprzestrzeniania się wirusa COVID-19 i “panowania” rządu nad sytuacją. Jest to bardzo ważna kwestia ponieważ dotyczy nas wszystkich. Z góry przepraszam za błędy, ludzi wrażliwych na interpunkcję i konstrukcję języka polskiego, proszę przymknijcie na to na chwilę oko.

W poście zamierzam opisać jak nie funkcjonuje system, jak karmią nas kłamstwami, jak bardzo ważnym elementem w tej całej układance, a właściwie najważniejszym, jest nasza odpowiedzialność, świadomość i prewencja. Post będzie długi, ale myślę, że warty lektury.

Mój brat przeszedł POZYTYWNIE test na obecność koronawirusa w organizmie (gratuluję Konrad pozytywnej oceny). Jedynymi objawami, które posiadał były: UTRATA WĘCHU i SMAKU + plus delikatne kłucie w klatce piersiowej przy bardzo głębokim wdechu. Żadnej gorączki (przez cały czas temperatura idealna 36,6), żadnego kaszlu czy duszności, generalnie nic więcej,samopoczucie 10/10.

POWRÓT- RZEKOME SPRAWDZANIE NA GRANICY

Konrad wrócił do Polski z Anglii, gdzie pracował na barze w którym średnio przewija się ok 2 tys. osób na dobę, zwłaszcza w piątki i w soboty. Było to ok. 2,5 tyg. temu, wówczas w Polsce wprowadzono pierwsze obostrzenia dot. zgromadzeń publicznych, zamknięto szkoły, bary, restauracje a także granice dla obcokrajowców. W Anglii funkcjonowało wszystko bez zmian. Na barze razem z moim bratem pracowała osoba najprawdopodobniej zakażona i kaszląca. Po tak fantastycznym wstępie szanse na to, że mój brat został zarażony wynosił generalnie jakieś 80%. Dodajmy do tego dwudniowy powrót do Polski, zatłoczonym autobusem, z kaszlącymi ludźmi, wówczas szanse skaczą nam do 100%.

W autobusie było ok. 70 osób, wszystkie wróciły z Anglii, wówczas liczba potwierdzonych zakażeń na wyspach była 3 krotnie większa niż u nas. Na granicy jedyne co zrobiono to zmierzono temperaturę przyjezdnym i kazano wypełnić formularz (bardzo wiarygodne zwłaszcza, że koronawirus jest zaraźliwy nawet gdy objawy jeszcze nie miały szansy wystąpić, za czym idzie brak jakiejkolwiek temperatury) . W związku z tym, że moi rodzice pracują w Ochronie Zdrowia, wspólnie zdecydowaliśmy, że mój brat nie może wrócić do domu, wówczas przy potencjalnym zakażeniu, mógłby zarazić moich rodziców, a oni, CAŁY SZPITAL. Wynajęliśmy mu mieszkanie, bo mieliśmy taką możliwość, ilu ludzi nie ma takiej możliwości, tu odpowiedzcie sobie sami. Jedynymi osobami z którymi mój brat się kontaktował byli pasażerowie autobusu oraz Pan prowadzący Ubera, który został już odpowiednio poinformowany.

SANEPID I INNE BAJKI

4 dnia po przyjeździe mój brat dostał zaniku zmysłu węchu i smaku, całkowitego. Poza tym i lekkim kłuciu przy głębokim wdechu, nic, zupełnie nic. Objawy trwały 3 dni a potem wszystko wróciło do normy, ok , zdrowy chłopak, chciałoby się rzec. Poinformował o tym zdarzeniu moich rodziców, a oni po konsultacjach z lekarzami, którzy z nimi współpracują, na podstawie objawów stwierdzili, że w 99% mój brat został ukoronowany. Kazaliśmy mu zadzwonić do sanepidu i do szpitali zakaźnych, efekt był żaden. Pani z sanepidu robiła łaskę, rozmawiając z nim, powiedziała, że to nie są objawy, mimo iż są, to samo usłyszał od ludzi odbierających telefony ze szpitali zakaźnych. Nie są to objawy, nie są wpisane jako objawy, nie ma gorączki, nie ma kaszlu, nie ma wirusa, nie ma rączek, nie ma ciasteczek, wiadomo! Kazali mu siedzieć w domu, ale też bez przesady, bo po co za długo, jak mu przejdzie to niech wyjdzie, niech wraca do domu i niech zarazi więcej ludzi to i emerytur nie będzie trzeba wypłacać. Moi rodzice w międzyczasie walczyli o to aby Konradowi wykonano test, wszyscy otwarcie im mówili, że nikt mu nie zrobi testu, testy wykonują ludziom w bardzo ciężkim stanie. Cóż wydaje mi się, że ludzie w bardzo ciężkim stanie są mniejszym zagrożeniem dla innych, ponieważ nie przemieszczają się swobodnie i beztrosko, bez objawów przy okazji zakupów zarażając mnóstwo ludzi.

Udało się, okazało się, że robią testy na Wolskiej, ale nie jest łatwo się tam dostać, musisz mieć ostre objawy, więc gdyby nie wzmożone śledztwo w tym zakresie, testu by nie było. W poniedziałek z rana wykonano rzeczone badanie, w poniedziałek również, czyli RÓWNO 2 TYG. PO ODBYCIU KWARANTANNY, Konrad zadzwonił ponownie do sanepidu. Dzwonił chyba dwie godziny, powiedział Pani o sytuacji, oczywiście, nadal nie był zarejestrowany, nie figurował jako osoba z podejrzeniem, nikt nie wiedział o jego istnieniu, mimo, iż my sami o to zabiegaliśmy i dzwoniliśmy aby go zarejestrować. Pani powiedziała mu, że jak odsiedział dwa tygodnie to niech wraca, koniec kwarantanny witajcie Malediwy! Czekaliśmy na wynik testu zanim wróci do domu, i co? WYNIK TESTU POZYTYWNY!. Wróciłby do domu z niespodzianką dla rodziców i przy okazji dla szpitala. Teraz ma siedzieć kolejne dwa tygodnie w kwarantannie, gdzie? tego jeszcze nie wiemy, w szpitalu raczej nie, bo po co ma zajmować miejsce dla ciężko chorych ludzi, wiadomo, czy państwo da mu izolatkę w akademiku jak obiecywało, hmmmm póki co nic nam na ten temat nie wiadomo, pewne jest jedno, nie może wrócić do domu.

PODSUMOWANIE

Gdybyśmy się słuchali rad sanepidu, szpitali zakaźnych i ich instrukcji, gdybyśmy nie walczyli o test, Konrad zaraziłby mnóstwo ludzi, a co najważniejsze rodziców, którzy zainfekowali by cały szpital, CAŁY JEDEN DUŻY WARSZAWSKI SZPITAL byłby wyłączony przez opieszałość państwa, brak procedur, brak możliwości wykonania testów, i ignorowanie bezobjawowych nosicieli wirusa COVID-19. Wnioski nasuwają się same, to co podaje rząd i ministerstwo zdrowia jest nieprawdą, zarażonych jest dużo, dużo więcej, NIKT ICH NIE BADA, INFORMACJE SĄ AKTUALIZOWANE CZĘŚCIOWO BO JAK WIDAĆ MIMO CIĄGŁEGO PRZYPOMINANIA, BAZY DANYCH NIE SĄ UZUPEŁNIANE. Powtarzam NIKT z sanepidu się nim nie zainteresował, nikt nie zadzwonił, nie został wpisany do rejestru pomimo trzech telefonów z naszej strony, nikt go nie sprawdzał czy siedzi w domu.

To nie umierający czy zamknięci już ludzie w szpitalach zarażają!!! Tylko Ci którzy z pozoru są zdrowi.

Znajomi Konrada mieli dokładnie identyczne sytuacje, dotyczące objawów i całej przeprawy z sanepidem i systemem. Jedna z jego koleżanek również zarażona (nie zbadana oczywiście, bo po co) miała identyczne objawy, ma rodziców lekarzy, którzy teraz siedzą w domu, nikt im nie kazał, nikt ich nawet nie zbadał, musieli wziąć zwolnienie na własną rękę.

Tak się dba w naszym kraju o bezpieczeństwo i zdrowie obywateli, o godne warunki dla ludzi pracujących w ochronie zdrowia.

31.03 czyli dopiero dziś wprowadzono oficjalnie nakaz izolacji osób przyjezdnych i rozszerzenie kwarantanny na domowników, HIT! żart, mało zabawny, ale jednak. Sytuacja o której mówię miała miejsce 2 tygodnie temu, sami wiecie ilu ludzi do tego czasu wróciło do Polski.

WAŻNE, WAŻNE, JUŻ KOŃCZĘ

2 TYGODNIE siedzenia w domu TO ZA MAŁO!!!!! jak widać, nawet przy osobie zdrowej, młodej bez żadnych chorób, nigdy nie hospitalizowanej, mój brat był w szpitalu jedynie przy okazji swoich własnych narodzin.

Jestem córką medyków, moi rodzice, moi bliscy, moi znajomi będą leczyć Was i Wasze rodziny, będą narażać życie dla Was i dla Waszych rodzin, dlatego SIEDŹCIE W DOMU. Proszę Was o to, zwłaszcza my młodzi ludzie, którzy możemy zarażać bez żadnych objawów, to my najbardziej rozsiewamy ten syf, a nikt nas nie zbada i nie wykluczy. To jedyne co możemy zrobić przy tak niewydolnym systemie opieki zdrowotnej.

To z czym mamy do czynienia teraz, czyli niesprawny system, brak pracowników, podstawowego sprzętu, i wiele, wiele innych problemów, jest to wynik zaniedbań nie tylko tego rządu, ale również wszystkich poprzednich, jest to wynik zaniedbań, które trwały i trwają już kilkadziesiąt lat! Uwierzcie mi, wiem co mówię bo obserwuje to przez 27 lat z domu, w którym słucham o absurdach i zaniedbaniach w tym zakresie, a także z doświadczenia własnego jako pacjentki, bo ze względu na moją chorobę i wrodzoną pierdołowatość, od urodzenia raz na jakiś czas odwiedzam przybytek zwany szpitalem. Może gdy minie ta pandemia zaczniemy walczyć o to co najważniejsze i najbardziej istotne czyli o życie naszych bliskich i nasze, a także o godną śmierć.

Pozdrawiam Was serdecznie, życzę zdrowia i siły wszelakiej!

PS: Jeśli chcecie być na bieżąco z tym co obecnie się dzieje w systemie opieki zdrowotnej polecam Wam zaobserwować mojego znajomego Janka Świtałę, on pokazuje jak to faktycznie wygląda od wewnątrz i walczy o poprawę systemu już wiele lat. Pozdro dla Ciebie Janku, szacunek!

Marta Marta Caban

ŹRÓDŁO

Relacja lekarza. Włochy. sytuacja zmienia się z doby na dobę, z godziny na godzinę. Juz teraz trzeba dokonywać wyboru komu dać namiot tlenowy. To zawsze są dramatyczne i trudne decyzje. I to własnie do nas idzie. Przygotujmy się.

Kuba Przyłuski

Tak wygląda teraz sytuacja w Bergamo we Włoszech. Wystarczy nie przestrzegać kwarantanny…

„by Bergamo Editorial online

Publikujemy apel lekarza ze szpitala Humanitas Gavazzeni, zamieszczony w mediach społecznościowych. Ważny głos w sprawie realnego zasięgu koronawirusa i lekarzy, którzy toczą wojnę, aby walczyć z zagrożeniem.

„W mailach z wytycznymi, które obecnie codziennie otrzymuję z departamentu zdrowia, jest także akapit zatytułowany „Odpowiedzialność społeczna” – zawiera zalecenia, które w pełni popieram. Długo zastanawiałem się, czy opisać to, co się dzieje u nas i uznałem, że milczenie jest dalekie od odpowiedzialności. Postaram się więc opisać ludziom „nie zaangażowanym w sytuację” i bardziej odległym od naszej rzeczywistości, jak naprawdę wygląda sytuacja w Bergamo w ciągu ostatnich dni pandemii Covid-19. Rozumiem potrzebę powstrzymywania paniki, ale czuję powinność, aby przekazać informację o zagrażającym niebezpieczeństwie. Kiedy słyszę o osobach, które narzekają, że nie mogą chodzić na siłownię, albo nie mogą zagrać meczów piłkarskich, drżę. Rozumiem także szkody ekonomiczne i również martwię się sytuacją gospodarczą. Po epidemii, tragedia zacznie się na nowo.

Jednakże, pomimo faktu, że w zasadzie dewastujemy także ekonomicznie nasz system opieki zdrowotnej, wykorzystam swoje prawo do wypowiedzi, aby ostrzec o niebezpieczeństwie dla zdrowia, które prawdopodobnie dotknie cały kraj. Przyprawia mnie o dreszcze fakt, że czerwone strefy nie zostały jeszcze wyznaczone dla regionów Alzano Lombardo i Nembro, pomimo wyraźnych zaleceń (zaznaczam, że jest to wyłącznie moja osobista opinia). Jeszcze w zeszłym tygodniu, sam ze zdumieniem patrzyłem na reorganizację całego szpitala, gdy nasz wróg jeszcze pozostawał w cieniu: oddziały powoli pustoszały, wybrane procedury medyczne przerwano, przygotowywano jak najwięcej wolnych łóżek na intensywnej terapii.

Wszystkie te nagłe zmiany wniosły na szpitalne korytarze atmosferę surrealistycznej ciszy i pustki, której jeszcze w tamtym czasie nie rozumieliśmy, oczekując na wojnę, która dopiero miała się rozpocząć, a wiele osób (także ja) nie przypuszczało, że przyjdzie nam się zmierzyć z tak zaciekłym wrogiem (nawiasem mówiąc: wszystko to działo się w ciszy, bez szumu medialnego, zaledwie kilka gazet miało odwagę stwierdzić, że prywatna służba zdrowia nie jest wystarczająco przygotowana).

Nigdy nie zapomnę mojego nocnego dyżuru tydzień temu, na którym nawet nie zmrużyłem oka, czekając na telefon od laboratorium mikrobiologii w Sack. Czekałem na wynik wymazu pierwszego podejrzanego pacjenta w naszym szpitalu, zastanawiając się nad tym, jakie konsekwencje będzie to miało dla nas i dla kliniki. Teraz kiedy o tym myślę i po tym wszystkim, co już widziałem, moje poruszenie spowodowane tym jednym podejrzanym przypadkiem wydaje się wręcz śmieszne i nieuzasadnione.

Mówiąc wprost, sytuacja jest dramatyczna. Żadne inne słowa nie przychodzą mi na myśl, aby to opisać. Dosłownie wybuchła wojna – w dzień i w noc toczymy nieprzerwaną walkę. Jedni po drugich, nieszczęśni pacjenci przychodzą na szpitalne oddziały ratunkowe. Ich powikłania są dalekie od powikłań przy grypie. Należy przestać mówić, że to „gorsza” grypa. W ciągu tych ostatnich dwóch lat już się nauczyłem, że chorzy ludzie w Bergamo nie przychodzą do szpitala. Tak samo było i tym razem. Przestrzegali podanych zaleceń: tydzień albo dziesięć dni w domu z gorączką bez wychodzenia, aby nie ryzykować zakażania innych – ale tym razem nie dają rady. Nie mogą oddychać, wymagają tlenoterapii.

Jest zaledwie kilka lekarstw, którymi można próbować leczyć wirusa.

Przebieg choroby zależy głównie od naszego organizmu. Jedyne, co możemy zrobić, to wspierać go, kiedy już nie daje rady. Mówiąc wprost, przeważnie po prostu mamy nadzieję, że organizm sam pozbędzie się wirusa. Dostępne terapie antywirusowe są eksperymentalne i codziennie otrzymujemy nowe informacje na temat zachowania się wirusa. Pozostawanie w domu do czasu, kiedy objawy się pogorszą, nie wpływa na postęp choroby.

Niestety teraz borykamy się jeszcze z dramatyczną sytuacją ze względu na brak wolnych łóżek. Opustoszałe oddziały, jeden po drugim zapełniły się w niesamowitym tempie. Ekrany wyświetlające nazwy pacjentów i przydzielające kolor poszczególnym przypadkom w zależności od tego, jak poważny jest ich stan i na który oddział mają zostać przydzieleni – świecą teraz całe na czerwono, a my zamiast wykonywać operacje dokonujemy diagnozy, która ciągle powtarza cztery przeklęte wyrazy: „obustronne śródmiąższowe zapalenie płuc”. Proszę mi powiedzieć, który wirus grypy w takim tempie powoduje taką tragedię.

Jest różnica (muszę zagłębić w techniczne szczegóły): w klasycznej grypie, poza faktem, że zaraża dużo mniej osób w ciągu kilku miesięcy, powikłania zdarzają się dużo rzadziej, wyłącznie, kiedy wirus zniszczy barierę ochronną płuc, sprawiając, że bakterie atakują górne drogi oddechowe i oskrzela, powodując poważniejsze przypadki powikłań. U wielu młodych ludzi Covid 19 ma łagodne skutki, ale dla wielu starszych ludzi (ale nie tylko), jest jak Sars – niszczy pęcherzyki płucne i prowadzi do ich infekcji, upośledzając ich funkcjonowanie. Niewydolność oddechowa, będąca następstwem, jest często bardzo poważna i wymaga kilku dni hospitalizacji, zwykłe podanie tlenu na oddziale może nie wystarczyć. Przepraszam, ale mnie jako lekarza nie uspokaja stwierdzenie, że poważne przypadki zdarzają się głównie u ludzi starszych z innymi chorobami. Populacja ludzi w podeszłym wieku w naszym kraju stanowi najliczniejszą grupę społeczną i ciężko byłoby znaleźć kogoś, kto powyżej 65 roku życia nie zażywa tabletki na nadciśnienie albo cukrzycę.

Zapewniam także, że widok młodych ludzi, którzy kończą zaintubowani na intensywnej terapii, albo jeszcze gorzej podpięci do ECMO – maszyny do ciągłego pozaustrojowego natleniania krwi – czyli urządzenia, które w najgorszych przypadkach pobiera od pacjenta krew, ponownie ją natlenia i wtłacza z powrotem do organizmu, po czym czekamy w nadziei, że organizm sam uzdrowi płuca – w takich przypadkach cały ten spokój odnośnie waszego młodego wieku mija. W tym samym czasie, kiedy w mediach społecznościowych nadal są osoby, które szczycą się tym, że nie uważają na siebie i ignorują zalecenia, buntując się przeciwko zaburzeniu ich codziennych przyzwyczajeń – w tym samym czasie jesteśmy świadkami katastrofy epidemiologicznej, która dzieje się na naszych oczach. I nie mamy więcej chirurgów, urologów, ortopedów – jesteśmy tylko lekarzami, którzy nagle stali się częścią samotnego zespołu, który musi zmierzyć się z tsunami, które nas przerasta.

Przypadki się mnożą, doszliśmy do poziomu 15-20 hospitalizacji dziennie, wszystkie z tego samego powodu. Wyniki wymazów przychodzą teraz jeden po drugim: pozytywny, pozytywny, pozytywny. Nagle szpitalny oddział ratunkowy nie daje rady. Wprowadzone są procedury awaryjne: potrzebna jest pomoc na izbie przyjęć. Szybkie spotkanie, aby przeszkolić nowe osoby, jak działa oprogramowanie i za chwile pomagają pracownikom na dole, kolejni wojownicy na froncie wojny. Objawy dające podstawy do przyjęcia na oddział są zawsze takie same: gorączka i trudności z oddychaniem, gorączka i kaszel, niewydolność oddechowa itd… Badania, zdjęcia rentgenowskie cały czas dają tę samą diagnozę: obustronne śródmiąższowe zapalenie płuc. Wszystkie przypadki muszą być hospitalizowane. Ktoś już zaintubowany trafia na oddział intensywnej terapii. Jednak dla innych jest już za późno. Oddział intensywnej terapii się zapełnia, choć stale jest poszerzany.

Jest to dla mnie nie do pojęcia, a przynajmniej mówię z puntu widzenia szpitala Humanitas Gavazzeni (w którym pracuję) – jak to jest możliwe, że wymaga się przemieszczenia i reorganizacji zasobów, które przecież projektowano właśnie po to, żeby radzić sobie w przypadkach takich katastrof.

Każda reorganizacja łóżek, oddziałów, personelu, zmianowości i zadań jest nieustannie poprawiana, abyśmy mogli dać z siebie wszystko i jeszcze więcej. Oddziały, które przedtem wyglądały jak oddziały duchów są teraz przepełnione. Personel jest na skraju wytrzymałości. Widziałem zmęczenie na ich twarzach jeszcze zanim zostali tak ogromnie przeciążeni pracą. Widziałem osoby, które kończą pracę coraz później i później, nawet biorąc pod uwagę nadgodziny, które teraz już weszły nam w nawyk. Widziałem naszą solidarność i ciągłą gotowość do pomocy kolegom internistom oraz pytania „jak mogę ci teraz pomóc?” albo chęć pomocy, kiedy słyszę „zostaw mi tę hospitalizację”.

Lekarze, którzy muszą przewozić łóżka i przenosić pacjentów. Pielęgniarki ze łzami w oczach, kiedy nie mogą uratować wszystkich chorych i ciężkie objawy pacjentów w stanie krytycznym, które zwiastują nieunikniony ich nieunikniony los.

Życie społeczne dla nas nie istnieje. Jestem poza domem od kilku miesięcy i zapewniam, że zawsze robiłem wszystko, aby zobaczyć się z moim synem, nawet kiedy pracowałem w dzień i w nocy, bez snu i przekładając sen na później, dopóki nie zobaczę swojego dziecka – ale od dwóch tygodni z własnej woli nie widziałem ani swojego syna, ani swoich bliskich, z obawy, żeby ich nie zarazić, co w konsekwencji mogłoby doprowadzić do zarażenia starszej babci albo krewnych z innymi problemami zdrowotnymi. Wystarczają mi zdjęcia mojego syna, które oglądam przez łzy i kilka rozmów wideo. Więc również bądźcie cierpliwi, jeśli nie możecie wyjść do teatru, muzeum lub na siłownię. Miejcie litość nad słabszymi starszymi ludźmi, których możecie skazać na śmierć.

March 7, 2020 | 18:19”