Spotkania przy trzepaku

Prawda czasu. Włodek Kostorz prezentuje swoją… „Całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę…” 27 marca 2020

Całkiem spokojnie wypiję trzecią kawę..

 

Preppers to grupa ludzi przekonanych, że wcześniej czy później czeka nas globalny armagedon, a do takiej imprezy należy się dobrze przygotować. Same posiadanie zapasów na najbliższe pięć lat jeszcze niczego nie załatwia.

 

Zdaniem preppersów większość ludzi to nygusy, którzy naiwnie wierząc swoim skorumpowanym rządom, nie przygotowali się do apokalipsy jak należy. W desperacji gotowi rzucić się z bronią w ręku na ich gromadzone przez lata słoiki grochówki i puszki ravioli, a potem jak już się najedzą, będą obowiązkowo gwałcić. Myślę, że to ostatnie jest jedynym powodem motywującym żony niemieckich prepersów do uczestnictwa w hobby ich mężów. A zatem obmyślanie jak obronić te dobra przed lokalnymi jeźdźcami apokalipsy, spędza niemieckim preppersom sen z oczu. Europa to nie Ameryka, tutaj posiadanie obrzynka jest z przyczyn estetycznych nielegalne. Wymyślili więc sobie kusze, ale podstępny lewacki rząd zrobił im kuku i kilka lat temu uznał posiadanie kuszy także za nielegalne, ale oczywiście tylko do armagedonu.

Preppersi mają też poważny problem natury technicznej. Zgromadzone jedzenie ma też jakąś tam datę przydatności do spożycia, nawet jeśli jest od Aldiego. Rasowy preppers odżywia się zatem tym co w jego magazynie traci datę ważności, to natomiast wymaga prowadzenia skomplikowanej buchalterii. Preppersi żyją więc w stanie permanentnej inwentaryzacji, urozmaicanej popierdywaniem.

Niemieckich preppersom czujnie przygląda się “Bundesamt für Verfassungsschutz”, czyli niemiecki NSA, gdyż jakoś tak się składa, że jak na ironię spora część preppersów, czyli obywateli mających raczej ograniczone zaufanie do innych ludzi, ma (delikatnie ujmując) mocno prawicowe przekonania, więc szczególnego apetytu na ich grochówkę i inne dobra obawia się ze strony smakoszy o ewidentnie innej karnacji skóry. Kolejny powód, że szanowne prepperki uczestniczą w tym szaleństwie.

Podsumowując, problem tych ludzi polega na tym, że żyją w permanentnym stresie, atmosferze nieufności, mają bardzo niezdrową dietę, wolny czas miast na świeżym powietrzu spędzają w dusznym magazynie-warowni na nieustającym remanencie, urlopy spędzają jedynie w towarzystwie sobie podobnych aby pochwalić się swoim przydomowym bunkrem, a przeważnie jakiś qtas ma bunkier dużo bardziej wypasiony, z tej frustracji często odwalają kitę nie doczekawszy wymarzonej apokalipsy.

Zmiana dekoracji.

Jeden jegomość (niestety nazwiska nie pamiętam, a link przez nieuwagę zlikwidowałem) z zawodu profesor kilku dziedzin nauki, ma w Ameryce firmę konsultingową, zajmującą się doradzaniem na okoliczność globalnych kryzysów. Został zaproszony przez kilku miliarderów na sekretne sympozjum, co dla niego jest chlebem powszednim. To spotkanie było jednak bardzo specjalne. Otóż tym panom chodziło tylko i wyłącznie o jedno – Jak zachować swoje bogactwa jeśli nadejdzie dzień X. Generalnie w co inwestować, by na końcu świata nic nie stracić? Byli przekonani, że dzień X nastąpi, w końcu to oni kierują tym światem, więc widzą w jakim kierunku pociąg jedzie i że to jest ściana.

Jak się okazało mentalnością owi nieprzyzwoicie bogaci panowie nie odstają od ich niemieckich braci, jedyna różnica to możliwości finansowe. Chłopcy zaczęli się chwalić swoimi high-end technology-bunkrami, ilością zmagazynowanego złota, kupionych gruntów, dzieł sztuki, nieruchomości itd. Problem w tym, co by tu jeszcze, co by tu jeszcze?

Profesor wielu dziedzin słuchał tego wszystkiego w dużym skupieniu, po czym zabrał głos, mniej więcej tak (oddam klimat, a nie stenopis):
—–
Drodzy Panowie
Jeśli nastąpi armagedon, być może będziecie w stanie przeżyć w swoich betonowych warowniach 5, może 10 lat. Być może, choć bardzo w to wątpię. Dlaczego, powiem później.
Jak myślicie, gdy nastąpi dzień X, kogo będzie interesowało wasze bezwartościowe złoto? Bezwartościowe, gdyż ze złota nie zrobi się siekiery, piły, młotka, pieca chlebowego. Kogo będą interesowały kolekcje waszych obrazów, gdy ludzie będą walczyli o przeżycie kolejnego dnia? Jaką będą miały wartość? Jednego, czy dwóch bochenków chleba? Pomyślcie, kogo będą interesowały wasze konta z bezwartościowymi liczbami bezwartościowych dolarów? Kto obroni prawa do waszych nieruchomości i gruntów zapisanych na bezwartościowych kartkach?
Odpowiem wam – NIKOGO!

Teraz powiem wam dlaczego nie przeżyjecie nawet miesiąca w waszych bunkrach. One wymagają obsługi minimum kilkudziesięciu ludzi. Czy doprawdy myślicie, że kogoś będzie interesowało ochranianie wam dupy, a nie swoich rodzin?
Teraz powiem wam, co będą robili inni podczas gdy wy będziecie siedzieć na swoim złocie, akcjach, aktach własności, wpatrując się w obrazy zakupione za setki milionów. Ludzie po krótkim czasie szoku zorganizują się dosyć szybko w sprawnie działające komuny, będą produkować żywność i podstawowe dobra, staną się sobie bliżsi niż są teraz pod waszymi rządami. Gdy w końcu wypełźniecie ze swoich bunkrów będziecie amonitami przeszłości.

Widzę szok na waszych obliczach i pytanie w oczach – W takim razie co mamy robić?

To też wam powiem, zapłaciliście mi sporo pieniędzy za poradę. Budujcie w waszej okolicy szpitale, szkoły, kina, biblioteki, place sportowe, domy seniora. Wspomagajcie biednych, organizujcie miejsca pracy z ubezpieczeniami społecznymi. Wspomagajcie organizacje obywatelskie. Rozmawiajcie z ludźmi, pytajcie o ich potrzeby i marzenia. Róbcie wszystko by dzień X po prostu nie przyszedł, stać was na to. A jeśli mimo wszystko przyjdzie z innych przyczyn, będziecie liderami waszej komuny i nie będziecie musieli zamykać się w bunkrach.

Tymi słowami żegnam panów.
—–

Przyznam się, że dzisiaj zostałem Preppersem, nie bez problemów (piąty sklep) kupiłem dwa opakowania papieru toaletowego, fakt że tego najdroższego (jedyny, który został). Pani na kasie pogroziła paluszkiem – Mam dzisiaj urodziny, poważnie – Pani się uśmiechnęła zza szyby z plexiglasu.

Pani się uśmiechnęła, bez maseczki, do mnie, czy jest coś piękniejszego? Nie boję się końca świata, całkiem spokojnie dopijam trzecią kawę.

 

Włodek Kostorz Berlin 2020

 

 

Prawda czasu. Włodek Kostorz prezentuje swoją… „Nostalgiczny zakaz szwendania.” 23 marca 2020

Nostalgiczny zakaz szwendania.

23.marzec 2020;

Od północy mamy w Berlinie zakaz szwendania się po okolicy bez wyraźnej potrzeby. Na tę okoliczność dostałem bumagę, że Kostorzowi wolno się szwendać, gdyż jest bardzo ważnym pracownikiem grupy „Securitas”, która to grupa na zlecenie policji federalnej zajmuje się ochroną i obsługą zajobiszczo ważnych obiektów strategicznych naszego państwa. Tym oto sposobem prosi się zainteresowanego organa o zaniechanie natychmiastowego rozstrzelania, jeśli wspomniany Kostorz będzie się szwendał celem ratowania świata, w tym Bundesrepubliki i Bawarii.

Bardzo się wzruszyłem, gdyż raz już takie białko posiadałem, więc moje wzruszenie miało wymiar nostalgiczny. W posiadanie bumażki wszedłem podczas stanu wojennego, co wtedy było o tyle ważne, że demokratycznego porządku w Polsce pilnowało ZOMO, a nie niemiecka policja. Duża różnica.

 

***

 

A było tak. Roku pamiętnego byłem czwartym oficerem na statku m/v „Mirosławiec” i tym statkiem stanęliśmy w okolicach dziesiątego grudnia na redzie Świnoujścia załadowani po dekel zbożem z Kanady. Firma powiadomiła nas, że będziemy stali minimum tydzień, bo takich statków jest więcej i port nie wyrabia.

W tym czasie mój ojciec był z wizytą przyjacielską w jakimś Krasnojarsku czy innym Magnitogorsku, czyli tam gdzie w grudniu piździ jak za batiuszki cara, a władza radziecka tego nie zmieniła. Normalny psychicznie człowiek odpuszcza sobie przyjacielskie wizyty i szuka kumpli na przykład na Kubie. Normalny, ale nie partyjny. Bo nie wiem czy wam mówiłem, że jestem resortowym dzieckiem, gdyż mój tatuś był mocno nomenklaturowy i sprawie oddany bezgranicznie. Gówno z tego miałem jeśli nie liczyć jeden raz biletów na koncert Claptona, bo tato nie przynosił do domu nawet partyjnej szynki, co dawało mamusi okazję stania w kolejkach po dmuchany ryż. Wtedy była to ulubiona rozrywka klasy robotniczej i mojej mamusi.

Z tego powodu zadzwoniłem do mamy by przyjechała na statek, bo przed świętami nie wyjdziemy. Po cholerę ma sama siedzieć w domu. Mama przyjechała, a nas 12-go po południu niespodziewanie wprowadzono do Świnoujścia i postawiono przy nabrzeżu postojowym, zaraz obok ruskiego garnizonu.
O czwartej rano pojawiłem się na mostku celem objęcia wachty, która w tych warunkach polegała na piciu kawy i gapieniu się w padający śnieg. Jakież było moje zdziwienie gdy w radiu zamiast muzyki rapował generał o wojnie z własnym narodem w jego interesie. Spojrzałem przez okno czy ruskie już wyjechali z koszar i zadzwoniłem do kapitana by go powiadomić jaki obecnie jest „number one” na liście przebojów trójki.

 

Stary nawet się nie zdziwił, przyszedł na mostek z zalakowaną kopertą, przeczytał jej zawartość, którą to filozificznie skomentował – No to kurwa po chuju fest. Następnym ruchem strategicznym starego był telefon do ochmistrza, że ma natychmiast budzić hotel i przygotować u niego w biurze bankiet, że nie tam jakaś bele wódka i zakąski, ma być jak na komunii w porządnej rodzinie.
O 06:00 bankiet był gotowy, a o 07:00 pojawiło się wojsko pod dowództwem jakiegoś groźnego pułkownika zaciężnych. Wojsko obstawiło statek, a groźny zniknął u starego w biurze. Stary zakazał tam wstępu, ale już około o 08:00 wydał rozkaz by przysłać ochmistrza i czwartego (czyli mnie) wraz z gitarą. Obaj panowie byli już nawaleni jak atomy, a ja miałem im grać ruskie dumki. Ochmistrza miał wypisywać przepustki.

Wypisanie przepustek trochę trwa, a ja znałem tylko dwie dumki i „Padmaskowskije wieczera”. Na tym etapie melanżu nikomu to nie przeszkadzało. Grałem, ochmistrza pisał, a Wodzu z Groźnym co i rusz wpadali sobie w ramiona zapewniając się wzajemnie, że są po chuju gośćmi. Skoro robiłem tam za okupacyjnego klezmera, poprosiłem by moja przepustka była szczególnie spektakularnie piękna, bo ja lubię mieć rzeczy niepowtarzalne. Stary zapewnił groźnego, że ja też jestem po chuju gość, może nie tak po chuju jak oni dwaj, ale dobrze się zapowiadam, więc on jest za. Groźny wydał rozkaz ochmistrzowi, że moja przepustka ma treścią odpowiadać mojemu rankingowi w konkurencji bycia po chuju, w przeciwnym razie ochmistrza zastrzeli jak psa podczas próby ucieczki. Taki wojskowy żart.

Gdy ochmistrz był już gotowy, panowie byli już po imieniu, co pozwalało im ledwie utrzymywać się na krzesłach. Plik przepustek wylądował pomiędzy śledzikiem po kaszubsku i drugim już Smiroff’em. Groźny wyjął pieczątkę, a ochmistrz ostrożnie spytał, czy jego oddalenie się nie będzie potraktowane jako ucieczka, następnie zrywając linoleum odpalił jak szybki Gonzales z filmu rysunkowego.

Groźny zarządził ostrzał artyleryjski
– Kaziu, przeciwpancernym ładuj – Kaziu ładował przepustkę przed oblicze Groźnego, a ten walił pieczątka w bumagę z okrzykiem „Jebud”.
I tak trzydzieści razy ładuj-jebud. Na koniec zmęczeni obroną socjalistycznej ojczyzny walnęli po stakanie i spadli pod stół.

Nalałem sobie sporego Smirnowa, bo też mam granicę wytrzymałości, zebrałem przepustki i poszedłem do ochmistrza by je rozdał załodze. Moja brzmiała mniej więcej tak:
****
Dowódca jednostki zmilitaryzowanej „Mirosławiec”
Kpt.ż.w. Kazimierz L.

Powiadamia się wszystkie patrole wojskowe, milicji i ZOMO, że porucznik ż.w. Włodzimierz Kostorz należący do specjalnej jednostki zmilitaryzowanej „Mirosławiec” znajduje się w ważnej podróży służbowej. Prosi się wyżej wspomnianych o nie utrudnianie wykonywania ważnych dla obronności kraju zadań służbowych, oraz udzielenia wszelkiej pomocy w ich realizacji.

Podpisano
Pułkownik Groźny
Członek wojewódzkiego sztabu
Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego

***
Przepustka bardzo mi się przydała, gdyż musiałem odwieźć mamę do Zabrza, a skoro już tam byłem, odwiedzić narzeczoną w bardzo ważnym celu strategicznym.
Zatrzymano mnie na dworcu w Katowicach około 23:00. Konkretnie zatrzymał mnie mieszany patrol milicji i wojska, jak się okazało ze składni i gramatyki, rekrutujący się z obywateli siłą oderwanych od pługa.
Powitali mnie serdecznie.
– Dowód kurwa dawaj.
Ponieważ byłem młody, zareagowałem spontanicznie
– Pan mówi do mnie, czy do swojej siostry? – palcem wskazałem małolata o niewyjściowej mordzie, przebranego przez MON za żołnierza.
W ramach odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie wykręcili mi ręce i zaprowadzili na posterunek. W drodze opowiadali co mi zrobią, bo już mnie złapali. „Siostra” wyraźnie się do tego palił, głaszcząc sobie pałę w ramach gry wstępnej.

Audiencji udzielił mi jakiś kapral, więc osoba wyższej kultury, co poznałem po słowie „Dokumenty”, bez okraszania go kurwą i dawaj.
Wyjąłem przepustkę, przeczytał, schował oczy do oczodołów, przeczytał jeszcze raz i kazał szwejom przykręcić mi spowrotem ręce tak by wyglądały jak nowe, następnie poszedł do innego gabinetu. Wyszedł z jakimś sierżantem, ten spojrzał na mnie i na przepustkę, a do kaprala powiedział – Twoje małpy, twój cyrk.

Kapral zaczął mnie przepraszać, obsobaczył swoje małpy strasząc Orzyszem ile wlezie. Potem spytał czy może spytać co to jest za specjalna jednostka ten „Mirosławiec” i co znaczą te literki „ż.w.”.
Pochyliłem się w jego stronę jakbym mu miał przekazać tajną wiadomość – Gwarantuję Wam kapralu, że tego w żadnym wypadku nie chcecie wiedzieć. Nie chciał, ale kazał szwejom zanieść moją torbę na peron, by się Pan porucznik nie zmęczył.

Teraz znowu mam bumażkę, może nie tak piękną, ale liczę, że równie owocną w przygody. Nostalgia mnie naszła.

 

Włodek Kostorz