„Oj dana dana, nie ma szatana, a świat realny jest poznawalny, oj dana” czyli hulaj dusza, nie ma zasad!
Na początku dotarła do mnie informacja o jakimś pozwie dla Beaty Pawlikowskiej – nie znam kobiety, nigdy nie słyszałam. Komentarze na FB rozkładały się po równo między tymi za wolnością słowa, a tymi pytającymi o jej nieprzekraczalne granice. Temperatura dyskusji sprawiła, że odsłuchałam Pawlikowską by wyrobić sobie własną opinię.
W tym miejscu wypada krótko nadmienić, że chodzi o wypowiedź Beaty Pawlikowskiej na temat depresji – dużo o własnych doświadczeniach, sporo na temat leków, koncernów farmaceutycznych, lekarzy psychiatrów, a wszystko to obficie podlane sosem, złożonym z niewypowiedzianych wprost insynuacji i wypowiedziane tonem sensacji.
Zanim powiem coś o moich wrażeniach, podziękuję autorce za podanie źródeł. Zapoznałam się z ich zawartością, a następnie skomentowałam kontrowersyjną wypowiedź pod publikacją. Komentarz został natychmiast usunięty i wszystko wskazuje na to, że pozostałe, te mniej entuzjastyczne, spotkał ten sam los. Nie, żebym czuła się tym jakoś dotknięta, ale po pierwsze „Prawdziwa cnota krytyk się nie boi”, a po drugie taki zabieg każe podejrzewać nieczystą grę, budzi obawę, że intencje autorki nie są oczywiste, a celem zabiegu „czyszczącego” jest stworzenie wrażenia, że wszyscy są jednomyślni. A temat jest ważny dla lekarzy i pacjentów i spodziewałam się raczej postawienia ważnych pytań, które od wielu lat wiszą w powietrzu, a zastałam treści budzące wyłącznie emocje oraz kilka niebezpiecznych, dla chorych na depresję, sugestii.
Moje subiektywne wrażenia… w kolejności:
Niedowierzanie – bo psychiatrzy nie byli i nie są sadystami, nie upajali się widokiem chorych, których poddawano drastycznym terapiom w przeszłości, a lobotomii nigdy nie wykonywano na chybił – trafił.
Zaskoczenie – bo większość chorób leczy się wyłącznie objawowo, a Pawlikowska wyraźnie sugeruje, że leczenie objawowe depresji, to jakieś wyjątkowe nadużycie. Serio? Spiskowa teoria dziejów?
Sporo miejsca autorka poświęciła na uwiarygodnienie swojej tezy o niedopuszczalności stosowania leków antydepresyjnych w sytuacji, gdy nadal nie wiemy jaka jest przyczyna zaburzeń. Popełnia przy tej okazji kardynalny błąd – nie można oceniać z dzisiejszej perspektywy czegoś, co w swoim czasie było wielką nadzieją, wybawieniem dla chorych i szansą na pozbycie się problemu, który gnębi ludzkość co najmniej od czasów cywilizacji sumeryjskiej 2600 lat p.n.e.
Rozbawienie – bo aktywność fizyczna, zdrowe odżywianie, stawianie nowych celów, medytacje, pomagają jak umarłemu ogarek, a nawet gorzej – oczekiwanie tego rodzaju aktywności od chorego w depresji działa na niego przeciwskutecznie – wzbudza poczucie winy, wstydu oraz jeszcze bardziej obniża samoocenę, która i bez tego jest marna. Takie pomysły same proszą się o krzywy uśmiech i jakąś kąśliwą, sarkastyczną ripostę. Szkoda, że nie pomagają ciężko chorym na depresję. Gdyby tak było, vlog Pawlikowskiej mógłby być jednym z alternatywnych leków polecanych przez Goździkową, a ja osobiście lajkowałabym ją każdego dnia…
I nie zmienia, ogólnie fatalnego wrażenia nawet wzmianka, że odstawienie leków stanowi zagrożenie dla zdrowia i życia – bo cała reszta wywodu zdaje się głównie właśnie to sugerować.
Komentarze pod publikacją są potwierdzeniem moich obaw. Gdy pominąć cały entuzjazm i podziw dla Beaty Pawikowskiej za jej „odwagę” w niesieniu kaganka „oświaty” w tym kraju „ciemnoty i zabobonu” wyczyta się również, że:
psychiatrzy nie leczą choroby tylko pacjenta i to jak najdłużej, bo to się im opłaca
leki przeciwdepresyjne ogłupiają i szkodzą związkom
ruch jest formą terapii depresji
pacjenci są królikami doświadczalnymi
lepiej cierpieć i się ogarnąć, niż ćpać antydepresanty.
Te komentarze pokazują także, że niska skuteczność leków antydepresyjnych jest zauważalną słabością terapii lekowej. Ale to nie jest żadne odkrycie i żadne trzęsienie Ziemi pani Beato! Wiedzą o tym pacjenci, wiedzą lekarze, a wszyscy razem nad tym ubolewamy od lat!
Powstają ciągle nowe leki, mniej obciążające, nieuzależniające i bardziej efektywnie zmniejszające ból istnienia.
Psychoterapia – choć sama w sobie ma wielki potencjał w dziedzinie uzdrawiania relacji człowieka ze światem, jest długotrwała, wymaga od chorego skupienia i pożera jego niezbyt duże zasoby energii. I konia z rzędem temu kto wyciągnie chorego z ciężką depresją z łóżka i pogoni go na kozetkę. Każdy kto zetknął się z taką postacią depresji wie, że to nie jest możliwe.
Większość pacjentów żyje wyłącznie dlatego, że udało się im chwycić brzytwy, czyli leków psychotropowych, tak, tych krytykowanych, co nie leczą przyczyny, a „jedynie” tonizują emocje i zacierają nieco zbyt wyrazisty obraz świata. Tak naprawdę, to całe szczęście, że w ogóle mamy jakieś leki, bo faktycznie bardzo trudno kontrolować i panować nad chorobami, których etiologia jest wieloraka, nieznana, w każdym przypadku nieco odmienna. Zresztą nauka od czasu postawienia hipotezy na temat serotoniny, nieustająco bada różne wątki i idzie w różnych kierunkach. I jak to Nauka robi to skrupulatnie, nieśpiesznie, kawałek po kawałku – jak dotąd nie zanotowano przełomu. Poszukiwania w toku.
Dziennikarze czy pseudoeksperci?
Pani Beata Pawlikowska przedstawia siebie jako dziennikarkę. Po przejrzeniu jej źródeł mam niejakie wątpliwości czy rozróżnia publicystykę naukową od badań naukowych i metaanalizy tych badań.
Jednakowoż jeden z jej kolegów dziennikarzy, zajmujący się nauką, napisał kawał względnie poprawnej publicystyki na ten sam temat, z tym, że cały wywód jest pozbawiony sensacji, napastliwej erystyki, za to zawiera sporo informacji przez co ma walor edukacyjny. Nikt tam nie zasłania się ani nie podpiera „badaniami anglojęzycznymi”, o których można wszystko powiedzieć co się chce, tylko nie to, że ktokolwiek poza wąską grupą specjalistów w danej dziedzinie rozezna o co w nich chodzi.
Autor zajmuje się tym na czym się zna – jest dziennikarzem, zatem sygnalizuje problem i zadaje Nauce ważne dla chorych na depresję pytania. Zadaje je w imieniu chorych i nie po to, by robić zamieszanie, ale by zwrócić uwagę lekarzy psychiatrów na fakt, że chorzy nie mają dostatecznej wiedzy, zwłaszcza tej, jakiej dostarczyła Nauka w okresie zaledwie ostatnich kilkunastu lat. My wszyscy zresztą dysponowaliśmy przestarzałą wiedzą i nadal sądziliśmy, że przyczyna depresji tkwi w niewystarczającym poziomie serotoniny w mózgu. Zwrócił też uwagę na fakt, że o długotrwałym efekcie przyjmowania SSRI pacjenci na ogół nic nie wiedzą, jak zresztą o wielu innych, istotnych aspektach przyjmowania leków antydepresyjnych i wobec tego ich poddanie się farmakoterapii jest pozbawione elementu świadomej zgody.
Częsty błąd, popełniany przez vlogerów i innych celebrytów polega na tym, że stroją się w piórka ekspertów, brzmią jak eksperci i tym samym przyczyniają do tego, że oszukani w ten sposób słuchacze nie czują potrzeby ani szukania innych źródeł informacji, ani nie widzą powodu rozmawiać o tym ze swoim np. lekarzem – bo „przecież wszystko jest w internetach”.
Od oszusta, który podaje się za lekarza i neurobiologa, a zajmuje się w praktyce sprzedażą urządzeń do „leczenia” szumów usznych, odróżnia pseudoekspertkę Beatę Pawlikowską jedynie to, że nie przedstawia się jako lekarz. Niestety jak nadmieniłam wyżej – to nie zmienia oceny sposobu w jaki otworzyła trudny temat, skali negatywnych skutków, ani nie spowoduje, że pacjenci poczują się lepiej.
Wolność słowa i deficyt uwagi
Jednym z wielu negatywnych skutków błędnie prowadzonej transformacji ustrojowej w Polsce, jest całkowity brak forum dla poważnych dyskusji o problemach i sposobach ich likwidacji. Dotkliwie odczuwa się brak debaty społecznej oraz sporu naukowego, co z kolei jest symptomatyczne dla państw źle zarządzanych, w których społeczeństwo jest zatomizowane, obywatel nie jest podmiotem tylko przedmiotem obróbki propagandowej, demokracja jest fasadowa, a motywy działań rządu co najmniej niejasne, żeby nie powiedzieć, na granicy przestępstwa.
W takim klimacie i warunkach nie powinno nikogo dziwić, że lukę tę wypełniają celebryci, którzy zaludniają strefę internetową, dla tego świata tworzą i z tego świata żyją. Popularyzatorzy nauki mają zwykle kilka razy mniejszą publiczność, niż opowiadacze sensacji, tropiciele spisków, różnego rodzaju foliarze czy łowcy UFO. Chcę tylko powiedzieć, że działanie na poziomie emocji nie wymaga ani wiedzy ani rozumienia nauki. A ponieważ klikalność przekłada się na dochody – to hulaj dusza, piekła nie ma.
W świecie bez oficjalnie działającej cenzury, za to z wolnością słowa na wszystkich sztandarach, musimy liczyć się z zalewem rozmaitych treści. Kiedy jednak borykamy się z problemami opieki zdrowotnej w ogóle, a podczas pandemii, wojny czy innej klęski żywiołowej w szczególności, wolność słowa rozumiana, jako „nie znam się więc się wypowiem” – musi mieć w mediach przynajmniej dobrze słyszalny kontrapunkt. Powinien nim być głos Nauki, który jest wyważony, nie budzi emocji, za to jest mocno ugruntowany w metodzie naukowej i konsekwentny intelektualnie.
Dobrze wytyka te braki Pawlikowskiej jedna z komentujących ją internautek gdy pisze:
„Nie śledziłam Pani poczynań od wielu lat, bo nie interesuje mnie i wydaje się co najmniej wątpliwe etycznie promowanie na wolnym rynku osobistych przekonań w celu zmiany emocji lub zachowań innych ludzi bez merytorycznej wiedzy, a Pani zarabia na sprzedawaniu własnych sądów licząc na to, że inni wiedzą na temat rzeczywistości jeszcze mniej. Istotny problem sposobu stosowania i skuteczności leków antydepresyjnych również potraktowała Pani bez dyscypliny intelektualnej i, jak rozumiem, bez winy i wstydu.
Ale muszę zareagować, bo brnie Pani dalej, próbując kreować się wyłącznie na ofiarę hejtu za „ poprzednie wypowiedzi o depresji” . Tymczasem nie dotyczyły one tylko Pani „ sprawdzonych sposobów radzenia sobie z depresją”. Istotą Pani przekazu bowiem ( zapoznałam się z nim ), który należy krytykować i rugować z obszaru pomocy ludziom, jest aroganckie przekonanie o własnej nieomylności. Powiedziała Pani w filmie, cytuję : Napisałam książkę :„ Wyszłam z niemocy i depresji. Ty też możesz” . Jestem przekonana o tym, że KAŻDY może wyjść z takiego poczucia niemocy i depresji.” I dodała Pani w wywiadzie : „ Każdy ma prawo mieć swoją opinię: zarówno lekarze wykształceni w tym kierunku z tytułami naukowymi, jak i ja na bazie własnych badań, które prowadziłam na swoim życiu przez kilkadziesiąt lat.”
Otóż myli się pani Pawlikowska – nauka nie opiera się na jednostkowym przypadku, nie formułuje na takiej marnej podstawie twierdzeń, a już absolutnie niedopuszczalne jest podawanie takiej „wiedzy” do stosowania każdemu i zawsze. Przecież oglądacze nie wiedzą nawet, czy autorka miała zdiagnozowaną depresję… ale dowiadują się, że sama z niej wyszła…
Dr Radosław Stupak wspiera
Cytowany komentarz przeczytałam na profilu psychologa dr Radosława Stupaka, który ewidentnie wspiera i legitymizuje twórczość Beaty Pawlikowskiej łaskawym „nie widzę nic niewłaściwego”. To mnie nieco zelektryzowało, bo akurat po przedstawicielu nauki nie tego się spodziewam.
„Rozpętana nagonka i próby uciszenia Pawlikowskiej są bardzo niepokojące. Ostatecznie jest to też kwestia wolności słowa i nie chciałbym żyć w kraju i na świecie, w którym zabrania się dzielenia z innymi tym co się przeczytało w literaturze naukowej, czy gdziekolwiek indziej”
Cytowana opinia pana doktora, w której równa ze sobą wszystko, co na dany temat można przeczytać, z literaturą naukową, opisującą rzeczywistość na podstawie badań przedmiotowych, nie najlepiej świadczy o jego kondycji jako naukowca.
To, że od kilku dekad obserwujemy w środowisku akademickim, niebezpieczną dla Nauki tendencję do obniżania jej wartości oraz próby wprowadzania do procesu leczenia pacjentów różnych specjalistów od „duchowości„ -,w jakimś stopniu tłumaczy zachowanie doktora Stupaka, ale w żadnym razie go nie usprawiedliwia.
Zapoznałam się z dorobkiem pana Radosława Stupaka i … przestałam się dziwić. Nie czas to i miejsce na omawianie publikacji – pracy doktorskiej polegającej na cytowaniu cudzych dociekań, ani artykułów, z których wynika, co najwyżej że… pan doktor dużo czyta.
Wszakże jeden postawił mnie w stan podwyższonej gotowości, a to z powodu tematu oraz powalających wniosków końcowych. Temat: „Sposoby rozumienia urojeń religijnych związanych ze zmianą tożsamości na przykładzie identyfikacji z Jezusem Chrystusem”, gdzie autor, tradycyjnie chyba już cytuje innych autorów i ich poglądy, z pewną nieśmiałością skrywa się za nimi, jakby nie był pewny co sam o tych poglądach sądzi…
Trochę mnie zaskoczył fakt, że cytowani autorzy to ludzie sprzed epoki „brązu”. Spodziewałam się raczej przeglądu współczesnej literatury przedmiotu, ale być może takie publikacje nie istnieją. Nie sprawdzałam, temat mało mnie interesuje, nie jestem ani psychologiem, ani psychiatrą. Za to interesują mnie mechanizmy, ludzie poddawani tym mechanizmom oraz intencje ludzkich działań. Tylko dwa cytaty z tego artykułu zainteresowały mnie jako obserwatora powyższych zjawisk. Oto one:
„Podobnie postrzega to Sims [7], wedle którego religia i duchowość oferują najbardziej wyczerpujące odpowiedzi na fundamentalne pytania o tożsamość i zakorzenienie i tym też tłumaczy występowanie omawianych fenomenów wśród osób indyferentnych religijnie”.
Fundamentalne pytanie – kim jestem? zadają sobie ludzie, których to interesuje, którzy mają wystarczającą świadomość, by sobie takie pytanie zadać. Religie oferują gotowe schematy postrzegania siebie, a rzeczywistość opisują z właściwą sobie pokrętną i nielogiczną prostotą. Trudno mi przyjąć jako argument, że niewierzący z urojeniami religijnymi potwierdzać mają pogląd badacza na temat wartości religii i duchowości w życiu każdego człowieka. Takie przypadki równie dobrze potwierdzać mogą pogląd, że religia jest źródłem tego typu silnych zaburzeń psychicznych. Tym bardziej, że jak wiadomo z indoktrynacją religijną zwaną potocznie wychowaniem religijnym, mamy do czynienia od urodzenia, a zatem w okresie dzieciństwa wywiera bardzo silny wpływ i to zanim dziecko przestanie traktować ją dosłownie.
Dziecko nie dokonuje swobodnych wyborów, nie jest wystarczająco krytyczne i stać się może ofiarą własnego zaangażowania religijnego. Późniejsze odejście od wierzeń religijnych niczego tu nie zmienia. To dlatego kościoły tak „dbają” o swój systemowy wpływ na dzieci – im młodsze tym lepiej. Czyżby badacze ludzkich zachowań, ich warunkowania oraz wpływu powyższych na kondycję psychiczną jeszcze tego nie zgłębili? No, to podsuwam tą światłą myśl do rozpatrzenia i może do zbadania zgodnie z zasadami metody naukowej? To nie powinno być zbyt trudne.
A w zakończeniu publikacji czytamy:
„Dla wielu psychiatrów problemem może być jednak poruszanie kwestii związanych z religią czy duchowością z racji odczuwanego braku kompetencji bądź też racjonalistycznego i scjentystycznego charakteru samej psychiatrii. Dlatego proponuje się zaangażowanie duchownych w proces diagnozy i terapii takich przypadków. Mają oni zazwyczaj wystarczające doświadczenie, aby radzić sobie ze związanymi z urojeniami religijnymi poczuciem winy, kwestiami moralności, sumienia, odkupienia itp. [29]. Duchowni mogą także ułatwić powrót chorego do społeczeństwa poprzez zaangażowanie takiej osoby w działania wspólnoty religijnej”.
No i tu mnie kompletnie zatkało – nawet jeśli w tym artykule nie ma ani jednej własnej myśli autora, to musi dziwić, że cytuje i omawia koncepcje sprzed kilku dekad i najwyraźniej widzi w nich potencjał, bo inaczej by ich nie odkurzał. Ba, dr Stupak nawet się nad nimi krytycznie nie pochylił, rozumieć więc można, że się zgadza na takie wnioski i propozycje.
W swoim artykule poddaje w wątpliwość kompetencje psychiatrów, za to chce oddać chorych duchownym, którzy jak rozumiem te kompetencje posiadają? Co to znaczy, że „[…] mają oni zazwyczaj wystarczające doświadczenie […] bo z tego co wiadomo o tym środowisku, to owszem mają najlepsze kompetencje, ale do budzenia poczucia winy np. w swoich małych ofiarach, co gwarantuje im bezkarność. Co zaś się tyczy kompetencji w kwestiach moralności, sumienia, odkupienia itd. pozwolę sobie stwierdzić, że zazwyczaj takich kompetencji im brakuje. Jest to nie tylko mój subiektywny osąd, ale również potwierdzony powszechną już wiedzą o sposobie funkcjonowania organizacji religijnych i wynikających z tego patologiach.
Także źródła, z których pan Doktor czerpie natchnienie mówią wiele o jego pasjach. Otóż proponując przekazanie diagnozy i leczenia pacjentów psychiatrycznych osobom duchownym na równi z lekarzami i psychologami, powołuje się na artykuł „Religious Issuesin Psychotherapy” opublikowany w Journal of Religion and Health, które to czasopismo zajmuje się „twórczym partnerstwem psychologii i religii/duchowości oraz związkiem między religią/duchowością a zdrowiem psychicznym i fizycznym”. Co więcej, czasopismo to założone zostało w 1961 roku (sic!)przez Blanton-Peale Institute, którego założyciel Dr Norman Vincent Peale był protestanckim kaznodzieją oraz bardzo płodnym autorem i głosicielem teorii pozytywnego myślenia, co zawarł w swojej książce „Moc pozytywnego myślenia” oraz wielu innych, m.in. „W Bogu pokładamy nadzieję”.
Wobec powyższego trudno traktować artykuł tego „badacza” z należytą powagą. Najwyraźniej hibernował przez ostatnie kilka dekad, gdy w Polsce i na świecie wrzało i nadal wrze na temat obszarów patologii w łonie instytucji religijnej zwanej kościołem rzymskokatolickim.
Przy tym artykule, ignorancja pani Beaty Pawlikowskiej to byłby mały pikuś, gdyby ta autorka miała takie zasięgi jak pan Doktor i jego artykuły.
Również kilka innych faktów na styku współpracy świata Nauki ze światem religii budzą nie tylko niesmak, ale i niepokój o przyszłość i rozwój społeczny. Jeśli środowiska akademickie w dalszym ciągu będą milczeć o tym problemie i znosić ze stoickim spokojem oddawanie pola Nauki duchowym uzdrowicielom różnej maści, nie tylko stracą autonomie uczelni, ale wszystko na co pracowały pokolenia.
Reasumując – zamiast kontrapunktu wobec publikacji Beaty Pawlikowskiej natknęłam się na przedstawiciela nauki, który publikuje brednie i tylko należy cieszyć się, że nie ma takich zasięgów jak celebrytka, którą zresztą gorąco popiera. I mam tylko nadzieję, że podobne pomysły jak ten, by cierpiących na urojenia na tle religijnym diagnozowali i leczyli duchowni, zostaną tam, gdzie ich miejsce – w artykułach dr Radosława Stupaka.
Przedstawicielom Nauki nie wolno mylić na terenie uczelni wolności słowa z wolnością badań naukowych, a w przestrzeni publicznej zrównywać wartości dowolnego sądu z wartością merytorycznej dyskusji naukowców, którzy opierają swoją wiedzę na wynikach badań naukowych.
Łączymy kropki… ( popkorn się przyda)
Jest taki fajny program komputerowy, który z obrazków, fotografii albo po prostu z kolorowych przypadkowych plam potrafi syntetyzować wielkoformatowy temat, zadany mu przez grafika. Czasami jest to twarz ludzka, innym razem symbol, flaga – zależy co się chce powiedzieć odbiorcy. Ja podobnie składam różne fakty, by zrozumieć o co chodzi, kiedy obserwuję jakąś tendencję, zwłaszcza gdy ona przekracza jakiś znany mi standard lub jest niezgodna z oficjalnymi deklaracjami.
Spróbujmy spojrzeć na problem psychiatrii, a raczej pacjentów psychiatrycznych, bo to ich dotyczy, z szerszej perspektywy, a być może uzyskamy jakieś odpowiedzi… może ukaże się naszym oczom jakiś obraz prawdziwej rzeczywistości, być może zobaczymy, że nic nie jest takie na jakie wygląda.
Zadałam sobie pytanie – dlaczego teraz? Czy wywołanie tematu naprawdę wymagało angażowania, popularnej w internecie ignorantki, żerującej na emocjach i deficytach poznawczych swoich oglądaczy? Dlaczego psychiatrzy milczą? Dlaczego dr Stupak broni wystąpienia Pawlikowskiej? Skoro ja, laik do potęgi, widzę szkodliwy przekaz, to on powinien go widzieć tym bardziej. Dlaczego się nie obawia skutków tego, dość oczywistego blamażu?
Minął już jakiś czas od emisji programu pani Beaty i jeśli ktoś śledził rozwój wypadków, to być może zauważył ku czemu zmierza i jakie są motywy osób zabierających głos w sprawie. Milczenie psychiatrii polskiej nie jest specjalnie zadziwiające – mają prawdziwe problemy, ostatnio nawet jest ich więcej niż można udźwignąć – żeby reagować na fakt, że jakaś celebrytka internetowa, z dość powszechnej wiedzy zrobiła sensację XXI wieku.
Kiedy jednak psycholog w randze doktora publicznie daje legitymizację i podpisuje się pod wywodami Pawlikowskiej, trzeba się zacząć zastanawiać o co tu chodzi? Próbuję połączyć kropki, ale obraz jaki się wyłania jest jeszcze większym absurdem niż wszystko o czym kiedykolwiek mówiła na swoim vlogu Beata Pawlikowska. Oczywiście, że jest to tylko moja prywatna opinia, ale… Ponieważ ostatnie lata życia w tym kraju nauczyły mnie nie dziwić się niczemu, to tylko powiem, że: angażowanie opinii publicznej służy wiązaniu złych emocji wokół czegoś łatwego, co jest dobrze kontrolowane, by lud nie zajmował się tym, czego kontrolować nikt nie potrafi; robienie afery z niczego, to zwykle zasłona dymna za którą zamiata się pod dywan prawdziwe skandale; z kolei wymyślanie problemów i wciskanie ich obywatelom, to zwykle preludium, zapowiadające jakąś zasadniczą zmianę, ustawę, reformę, których nie da się wprowadzić bez choćby minimalnego poparcia opinii publicznej, albo gdy rząd nie jest pewny jej reakcji na novum.
Zwracam uwagę na fakt, że psychiatria została odesłana do narożnika, szpitale zamykają oddziały, dzieci i młodzież w kryzysie została pozbawiona wsparcia – począwszy od odcięcia funduszu na potrzeby telefonu zaufania i przekierowania kasy do kieszeni jakiegoś mało kompetentnego księdza, który miał go przejąć, skończywszy na zamknięciu kilku wiodących szpitali dla małych pacjentów. Natomiast przeprowadzana reforma psychiatrii wyhamowała w fazie pilotażu. I to są rzeczywiste problemy. O nich powinni dyskutować psychiatrzy, izba lekarska, suweren – rodzice i partnerzy chorych psychicznie osób…
Gdybyśmy oddalili się jeszcze bardziej i popatrzyli na to, co wyłania się z tych okruchów wiedzy z jeszcze większego dystansu, prawdopodobnie okazało by się, że psychiatria to jedna z wielu dziedzin medycyny z niedomogą w zakresie organizacji, finansowania ale też, w procesie przejmowania jej kompetencji, skazana na deregulację – jak niemal wszystko w tym kraju.
Deregulacja zaś prowadzi do zatarcia różnic między nauką, która dostarcza wiedzy, a szamanizmem który tworząc iluzje żeruje na emocjach, który udając oświecony jest oszustwem a nie, jakby chcieli niektórzy, alternatywnym spojrzeniem. Odcinanie funduszy, zmiana prawa, wprowadzanie nowych statutów na wyższych uczelniach, obniżanie wymagań w stosunku do funkcjonariuszy publicznych i tego typu działania zamykają kompetentnych i doświadczonych w ekskluzywnym klubie profesjonalistów, a otwierają szeroko drzwi dla pozbawionych tych atrybutów aktorów, którzy odtąd będą odgrywali swoje nowe, doskonale opłacane role w machinie państwowej.
Mam wrażenie, że niemal każdego dnia dochodzą do mnie informacje potwierdzające, że ten proces jest już dość mocno zaawansowany. Bo czyż dyscyplina w Nauce i uczciwość intelektualna pozwoliłaby na tworzenie takich absurdów, jak kształcenie kadry lekarskiej, do obsługi potrzeb zdrowotnych Polek i Polaków, na KUL-u, gdzie proponuje się – co jakby oczywiste – kształcenie w zakresie jak w poniższym planie zajęć pierwszego i drugiego roku. Poza przedmiotami typowymi na medycynie mamy też konserwatorium biblijne, antropologię rodziny i duchowość w medycynie oraz katolicką naukę społeczną. Mam trochę obaw co do motywacji pomysłodawców takiego kierunku akurat na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim i wyobraźnia podsuwa mi natychmiast obraz Barbary Nowak, która zamiast pełnić odpowiedzialnie rolę kuratorki oświaty, gania po Rynku w Krakowie z różańcem i omadla siedzibę abp Marka Jędraszewskiego, swojego protektora i idola… Oby nie okazało się, że absolwenci wydziału medycznego KUL są wyłącznie duchowo zaangażowani w systemie opieki zdrowotnej, a prawo wykonywania zawodu otrzymują dopiero po podpisaniu deklaracji wiary lekarzy katolickich Wandy Półtawskiej, dodajmy dla uściślenia- deklaracja w zasadzie uniemożliwia lekarzom sygnatariuszom wykonywanie tego pięknego ale i trudnego zawodu.
Kiedyś pewien redaktor powiedział, że widz wybaczy wiele, ale nigdy nie wybaczy gdy mu się powie prawdę – myślę, że nasze społeczeństwo karmione kłamstwem, iluzją, propagandą i manipulacją jest znudzone takim menu, chętnie przejdzie na dietę i skonsumuje na odmianę gorzką prawdę. To nie jest przyjemne, to jest bardzo trudne, ale jestem przekonana, że polskie społeczeństwo stać na taki wysiłek oraz, że proces leczenia trzeba zacząć od trafnej diagnozy. Nawet pani Pawlikowska wie, że pudrowanie pryszcza nie sprawi, że on sam zniknie.
Co więc widzimy ostatecznie w Polsce tu i teraz? Myślę, że każdy widzi co innego i w związku z tym konieczne jest spotkać się gdzieś w pół drogi, a specjaliści powinni poważnie zaangażować się w wolny od lobbingu i oparty na faktach naukowych dialog na temat różnych aspektów naszej polskiej rzeczywistości, między innymi zaburzeń psychicznych.
Ani modły o ochronę „od wojny, ognia, moru, głodu”, ani kolorowa bransoletka, kupiona na podniesienie nastroju nie spowodują, że będziemy we wspólnym domu bezpieczni. Trzeba mieć wiedzę – aby wybudować solidne fundamenty, ściany oraz dach, zapewnić światło, ciepło – oraz bardzo dobrą edukację – żebyśmy wiedzieli o czym właściwie mówimy, spotykając się w kuchni na herbatce.
kuna2023kraków
czytajcie także:
https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,29438906,studenci-kierunkow-humanistycznych-bywaja-postrzegani-jako-ci.html?fbclid=IwAR3s4d_ip2wo-8MPwxFj8v2MPmfTiWHLhRXVwJiEeSFV28P33hWRGk6vjao#S.MT-K.C-B.2-L.1.duzy
https://politykazdrowotna.com/artykul/kim-sa-rozslawieni-duchowi-uzdrowiciele-i-z-ktorymi-politykami-rozmawiali/838443
https://www.rynekzdrowia.pl/Psychiatria/Brak-miejsc-specjalistow-i-pieniedzy-Goraca-dyskusja-o-kryzysie-w-psychiatrii,234376,16.html
https://www.cambridge.org/core/journals/bjpsych-advances/article/distinguishing-relapse-from-antidepressant-withdrawal-clinical-practice-and-antidepressant-discontinuation-studies/AE99BDE4435521CE9F3D626AE14D1962
W publikacji wykorzystano fragmenty fotomozaik ze strony
https://download.komputerswiat.pl/grafika-i-fotografia/kolaze/photomosaique
https://cs.wikipedia.org/wiki/Fotografick%C3%A1_mozaika