Wpisy Obserwatorium

Polska droga do Gileadu… kolejny krok za daleko.

W skrócie:

Ustawa antyaborcyjna, zmuszająca kobiety z ciążami letalnymi do donoszenia i urodzenia, skazanego a’priori istnienia na śmierć, została uznana w powszechnej opinii za wytwór ideologiczny, zmierzający do tworzenia warunków, w których będzie można skazać kobiety na tortury, bo tak w praktyce wygląda bycie w ciąży z uszkodzonym nieodwracalnie płodem.

W odpowiedzi na te zarzuty rząd wprowadza do użytku sieć oddziałów perinatalnych – miejsc, w których kobiety będą pod pełna kontrolą. Wszystko to ubrane w fałszywą troskę miało świadczyć o tym, że rząd bierze odpowiedzialność za swoje harce prawne, wymierzone przeciwko kobietom. Rząd stworzył problem i teraz udaje, że go rozwiązuje.

Jedna z bardziej ultraprawicowych partii – Solidarna Polska (Ziobry), korzystając z nadarzającej się okazji, wniosła właśnie do sejmu kolejny projekt. Tym razem ustawa udaje troskę o dzieci, natomiast kobiety pozbawia podmiotowości i zdolności do samodzielnego życia – decydowania o sobie w ramach niezbywalnej wolności. Już nie tylko nie ma ONA praw reprodukcyjnych, ale w ogóle nie ma prawa głosu. Projekt zakłada ścisłą kontrolę każdej kobiety u której stwierdzi się podejrzenie wady płodu. Mają pozostawać pod nadzorem aż do rozwiązania ciąży na oddziałach perinatalnych. Ustawa ma charakter obligatoryjny, nie fakultatywny.

Skutki przyjęcia takiej ustawy dość łatwo przewidzieć. Kobiety będą unikały kontaktów z opieką zdrowotną, a efekt mrożący będzie miał swoje konsekwencje… Jeśli kobieta nie będzie się badała – nie dowie się w odpowiednim momencie, że płód jest chory. Nie wszystkie choroby są nieodwracalne i letalne- wiele z nich to wrodzone wady, które można leczyć w okresie płodowym. Jeśli kobieta nie będzie świadoma w jakim stanie znajduje się płód nie będzie mogła podjąć stosownych decyzji w określonym czasie. W praktyce więc mamy na tapecie kolejną ustawę, która znacznie ograniczy dostęp do usług publicznych np. badań prenatalnych.

Czy można jeszcze bardziej okazać kobietom pogardę i lekceważenie całemu społeczeństwu? Oczywiście, że można. Można zrezygnować z dwóch pozostałych przypadków zezwalających na aborcję – gwałt i zagrożenie dla życia kobiety. Jeśli Polki przestaną współżyć ze swoimi partnerami, bo tylko taka antykoncepcja będzie dostępna, to nawet gwałt może prawica ogłosić błogosławieństwem narodu, a gwałcicieli jego bohaterami. W pewnym sensie to się już nawet dzieje aktualnie – bo czymże jest wypowiedzenie konwencji stambulskiej  o przeciwdziałaniu przemocy domowej? Można, jeśli zajdzie taka konieczność, wprowadzić nakaz podejmowania czynności rodzicielskich, zwłaszcza gdy skończy się kasa na 500+. Bo czemu nie!

 

A obecna w przestrzeni publicznej narracja, mówiąca o prawie naturalnym i w ogóle naturalnym cierpieniu podczas porodu, to całkiem dobry wstęp do polityki zmierzającej do odcięcia kwestii rozrodczych od budżetu państwa… I to też już się dzieje – z listy priorytetów zdrowotnych zniknęły wszystkie dotyczące zdrowia reprodukcyjnego… Kiedy wiele lat temu zniknęła z tej listy  próchnica zębów – cały sektor stomatologiczny popłynął w kierunku prywatyzacji, a koszty przerzucono na obywateli. Nie muszę mówić jakie są tego skutki – każdy kto wybiera się do stomatologa doskonale je zna.

 

Każdy tego typu pomysł mizoginicznych facetów z prawicy będzie skutkował efektem mrożącym, a w ślad za nim będą oni uchwalać kolejną równie głupią i nieludzką ustawę. Bo w tym, rozciągniętym na lata projekcie nigdy nie chodziło o niczyje dobro- ani dzieci, ani ich rodziców, nawet nie chodziło o przyrost naturalny – zawsze chodziło o prymitywną przemoc, bo tylko w taki sposób cienki Bolek prawicowy zaznacza swoją obecność i swoją władzę. Obecna w Polsce Ordo Iuris, to organizacja finansowana z obcego kapitału, należącego do skrajnych fundamentalistów religijnych i to oni są sprawcami piekła kobiet w naszym kraju. Dlaczego rząd chodzi na ich pasku?

Bardzo gorąco polecam omówienie projektu ustawy w zalinkowanym poniżej źródle na stronie www.prawo.pl

Źródło

 

kuna2021kraków

 

 

Prawo do legalnej i darmowej aborcji do 14 tygodnia ciąży. Gratulujemy kobietom w Argentynie.

Senatorowie w parlamencie argentyńskim debatowali przed ostatecznym głosowaniem od 16.00 29.12. do 4.30 30.12 2020 . W wyniku głosowania ustawa o legalnej, dostępnej i bezpłatnej aborcji została przyjęta – sześć osób w randze senatora rozstrzygnęło wyniki głosowania- przed debatą 32 było za, 32 przeciw,  tych sześciu nie było zdecydowanych, a po wielu godzinach rozmów 38 zagłosowało za, 29 przeciw a 1 głos to brak zdania – czyli ktoś się wstrzymał.

główne punkty ustawy:

  • od zgłoszenia woli przerwania ciąży do zabiegu ma minąć nie więcej niż 10 dni;

  • uznaje się prawo do klauzuli sumienia, ale penalizowane są próby celowego uniemożliwiania czy opóźniania zabiegu przez lekarzy (zapis jest jednak łagodniejszy niż istniejący już Protokół Ministerstwa Zdrowia, który zabrania lekarzom odmowy wykonania zabiegu, jeśli nie zapewnią pacjentce innego lekarza, który go przeprowadzi);

  • klauzula sumienia obowiązuje wyłącznie osoby przeprowadzające zabieg, nie obowiązuje w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia osoby w ciąży, oraz w opiece poaborcyjnej;

  • lekarz musi też konsekwentnie utrzymywać klauzule w praktyce prywatnej i publicznej;

  • granica 14 tygodni nie dotyczy przypadków zagrożenia życia i ciąży z gwałtu.

 

Poprzednie głosowanie w 2018 roku zakończyło się przegraną Argentynek walczących o swoje prawa. Bezpośrednio i tylko z tego powodu zmarło wciągu  863 dni,  podczas nielegalnego zabiegu 70 kobiet, a tylko w ciągu 10 dni od momentu zablokowania przez senat ustawy liberalizującej – zmarły 2 kobiety i osierociły 6-cioro dzieci. Państwo nie zaproponowało im ani reperacji po stracie matki, ani nie ma żadnego innego pomysłu jak udzielić tym dzieciom wsparcia.

Proponuję zatrzymać się właśnie nad kwestią ponoszenia odpowiedzialności przez państwo za skutki działania złych, krzywdzących ustaw. Wygląda na to, że nikt z polityków i polityczek nie czuje dysonansu i wręcz zgrzytu, jaki my słyszymy i czujemy, gdy państwo za pośrednictwem parlamentu uchwala ustawy, które poniżają, segregują, blokują obywateli. W szczególności dotyczy to praw człowieka i konsekwencje ich deptania nie są brane pod uwagę gdy takie haniebne ustawy się przepuszcza. Każda taka ustawa jest symptomem złego rządzenia, jest dowodem na supremację wobec obywateli, zapowiada ponadto zmierzch demokracji liberalnej a początki reżimu albo dyktatury, która dla niepoznaki ukrywa się za demokracją deliberatywną. I nie nazewnictwo jest tu istotne – bo ostatecznie, to nie wolny rynek, ani prawo własności ma być święte, tylko człowiek i jego dobrostan ma być celem, zaś umowa społeczna aktem potwierdzającym ten priorytet i nadającym sens istnieniu państwa.

A w tego typu ustawach, jak nasz „kompromis aborcyjny” nie chodzi o niczyje dobro. Jest ona wynikiem handlu z dogmatyczną religią  i  ma umacniać wpływy instytucji religijnych na  sposób i styl życia obywateli. W szczególności ma podkreślić i pozbawić nas złudzeń co do tego kto tu rządzi i kto ma tu ostatnie słowo.  To nie przypadek, że pełnię praw miałyśmy za czasów realnego socjalizmu, a obecnie grozi nam całkowity zakaz aborcji, gdy kościół nie potrafi już utrzymać się w jednym kawałku i mówić jednym głosem jak to ma w zwyczaju. Dziś w Polsce kościół sypie się na naszych oczach i rzutem na taśmę za pośrednictwem skrajnych i fundamentalistycznych organizacji typu Ordo Iuris czy ONR wrzuca rządowi i parlamentarzystom takie kwiatki jak projekt Kai Godek.

Zacytuję w tym miejscu argentyńską senator:

Lucía Crexell, która również była niezdecydowana powiedziała: „Nie jest mi obojętny dramat podziemnych aborcji, które przyczyniają się do śmierci i kryminalizacji kobiet w trudnej sytuacji. To prawo niczego nie zmieni dla tych, którzy są jemu przeciwni, bo przecież nie będą musieli z niego korzystać”.

ŹRÓDŁO

Jak raz przypomina mi to taki polski slogan :

 

Nie chcesz aborcji , to jej sobie nie rób

 

Niby proste, ale jakby nie do strawienia przez pełnych pychy fundamentalistów i fundamentalistki…

 

A Argentynkom bardzo mocno ściskamy rękę w geście gratulacyjnym… Długo cierpiały i wiele z nich zmarło, wiele zasiedliło więzienia i zawiodło się na swoim państwie. A to także niesie za sobą bardzo konkretne konsekwencje…

 

Kuna2020kraków

Przemoc domowa – refleksje nad ustawą, która nie będzie działać w obronie ofiar.

 

 

Prawdopodobnie informacja o nowelizacji ustawy antyprzemocowej dotarła do większości z Was. Nie wiem jak Wy, ale ja byłam zaskoczona nagłym dość pojawieniem się tej nowelizacji, a jeszcze bardziej wynikiem głosowania nad nią w ubiegły czwartek, w sejmie RP. Rzuciłam się do czytania ustawy i jej nowelizacji, przeleciałam kilka źródeł i komentarzy na ten temat. Nie chcę być zrzędliwą babą, która we wszystkim dopatruje się drugiego dna albo ukrytych niegodziwości, ale taki mam umysł i wiele razy , zbyt wiele nawet, ten niepokój prowadził mnie ku słusznym wnioskom.

Czego się tym razem czepię? Zobaczcie sami.

Przeczytajcie trzy źródła – opisują ten sam fakt. Opisują go z różnych perspektyw – to zrozumiałe – działaczki i działacze społeczni, którzy o ten zapis walczyli od wielu lat to ludzie, którzy zawsze byli świadomi powagi sytuacji i wiedzieli, że przemoc domowa w Polsce, to palący od lat problem społeczny.

Konserwatyści i politycy wywodzący się z tej opcji ideologicznej, ( POPIS, PSL, Konfederacja) to  ludzie, którzy także wiedzieli o wielkości problemu przemocy, ale ponieważ dotyczył on przede wszystkim polskiej kobiety i dzieci, ewentualnie „mężczyzn, którzy sobie nie radzą” z przemocą, przyjęli postawę zaprzeczania faktom. Poza tym uważają oni przemoc domową za coś w rodzaju „starej polskiej tradycji” nierozerwalnie związanej z polską rodziną, a ta jest pod ochroną, czyli nie podlega w tym zakresie krytyce.

Zatem, gdy działacze społeczni i organizacje walczyły o skuteczne zapisy w prawie, które chroniłyby ofiary przed agresorem, ci mizogini i konserwatywne ciury twierdzili, że w Polsce nie ma problemu przemocy, a jeśli nawet, to dotyczy wyłącznie marginesu społecznego i wynika z problemu alkoholowego – ten ostatni pogląd charakteryzował narrację kościoła katolickiego w czasach dyskusji na temat konwencji europejskiej o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet…

Dlaczego więc dzisiaj, kiedy nikt się w zasadzie nie spodziewał ani tej nowelizacji, ani takiego wyniku głosowania w sejmie? Jest nazbyt oczywiste, że to wyłącznie jakiś interes polityczny sprawił cud nad Wisłą – no bo chyba nie narodowe modły? Co chce nam powiedzieć rząd PIS-owski? Jesteśmy fajnymi misiami? Mamy wrażliwość? Rozumiemy problem kobiet bitych w zamkniętych czterech ścianach? Może jednak popatrzycie na nas łagodniej i życzliwiej. Może na nas zagłosujecie? Przecież za PO nie udało się wam nic wskórać? My jednak jesteśmy lepsi, wyciągnęliśmy do kobiet rękę!! 

Nie wiem jak zostanie ten fakt wykorzystany w narracji Prezydenta czy Premiera RP… ale, że będzie- tego jestem pewna. Czy przez to mniej się cieszę? Nie – cieszę się ogromnie!! Nie pierwszy to raz kobiety „coś” dostają z powodu li tylko korzyści politycznych na jakie liczą mężczyźni. Tak było z prawem do głosowania, do pracy zarobkowej, do dziedziczenia majątku. Chyba tylko prawo do nauki i studiowania na uniwersytetach zawdzięczamy uporowi wielkich i mądrych kobiet. Choć do dzisiaj, mimo tylu lat udowadniania naszej wartości w tym zakresie, nadal w tym środowisku mamy szklany sufit … Ale zostawmy to na boku…

Pierwszy fragment to post z FB, ze strony Ogólnopolskiego Strajku Kobiet 

 

 

Ustawa o natychmiastowej izolacji sprawcy przemocy uchwalona przez Sejm – i to prawie jednogłośnie (443 głosy za)!

Do tej pory policja nie miała możliwości zastosowania izolacji sprawcy przemocy od ofiary. Nie mogła nakazać takiej osobie, aby trzymała się od żony, matki, ojca czy córki z daleka. Nie było takiego przepisu.
Dzisiaj się to zmieniło.
W końcu ofiary przemocy będą chronione. W końcu policja stanie w ich obronie wydając nakaz natychmiastowego opuszczenia przez kata wspólnie zajmowanego mieszkania i jego bezpośredniego otoczenia.

Wołania dziesiątek organizacji ratujących życie ofiarom przemocy i udzielające im pomocy zostały usłyszane. To wyjątkowy dzień, pełen łez radości osób, które od lat zabiegały o te zmiany w prawie. Szczególnego wzruszenia nie mogła ukryć Anita Kucharska-Dziedzic – posłanka na Sejm RP, która trafiła do Sejmu prosto z jednej z takich organizacji. Usiadła w ławach sejmowych jako szefowa Lubuskie Stowarzyszenie na Rzecz Kobiet BABA, stawiając sobie za pierwszy i najważniejszy cel przeprocedowanie właśnie tej ustawy przez Sejm. I dzisiaj ten cel został osiągnięty.

Ogromny udział w dzisiejszym sukcesie ma Danuta Wawrowska osoba publiczna, nasza strajkowiczka, znakomita prawniczka ze Słupska, która jeszcze w poprzedniej kadencji Sejmu, jako asystentka społeczna posłanki Ewa Lieder przygotowała w konsultacji z Joanną Piotrowską z Feminoteki projekt zmian w ustawie o Policji. Została ona złożona w Sejmie, ale nie była procedowana. W kolejnej kadencji Sejmu projekt ten nasza Danka przekazała posłance Anicie Kucharskiej – Dziedzic, która przedstawiła ją Parlamentarnemu Zespołowi ds. Praw Kobiet, pracowała nad nim i walczyła o jego przyjęcie. Rozwiązania zaproponowane w projekcie zostały dziś przyjęte przez Sejm.
Brawo Danka! Brawo Anita! Brawo wszystkie i wszyscy!

 

A tu macie drugi fragment – tym razem ze strony Serwis Rzeczpospolitej Polskiej z zakładki Ministerstwa Sprawiedliwości

W myśl nowych przepisów, funkcjonariusz policji podejmujący interwencję oceni, czy osoba stosująca przemoc fizyczną stwarza zagrożenie dla życia lub zdrowia domowników. Jeśli będzie takie niebezpieczeństwo, policjant wyda bezwzględny nakaz natychmiastowego opuszczenia mieszkania przez sprawcę przemocy. Będzie mógł on zabrać z mieszkania niezbędne rzeczy. Nakaz ten będzie egzekwowany – łącznie z możliwością użycia środków przymusu – także, jeśli sprawca oświadczy, że nie ma dokąd się wyprowadzić. Policjant wskaże mu placówki zapewniające miejsca noclegowe, np. schronisko dla bezdomnych.

Ja rozumiem, że jak się coś reklamuje, to się nie mówi o wadach produktu. W tym wypadku uwypuklono wszystko co brzmi jak spełnienie oczekiwań kobiet… Nie mogę wprost uwierzyć, że „W kolejnej kadencji Sejmu projekt ten nasza Danka przekazała posłance Anicie Kucharskiej – Dziedzic, która przedstawiła ją Parlamentarnemu Zespołowi ds. Praw Kobiet, pracowała nad nim i walczyła o jego przyjęcie.” No cóż, ja bym nie walczyła o przyjęcie takiego projektu. Sorry, ale nie. Dlaczego? O tym za chwilę…
I trzeci fragment – tym razem pochodzi z Gazety Prawnej i to typowa autoreklama – patrzcie i podziwiajcie…

Wiceminister Romanowski podkreślił w piątek na konferencji prasowej, że uchwalona przez Sejm ustawa, „tworzy realne narzędzie pomocy dla ofiar przemocy domowej”.

„Dzięki temu, Polska stanie się krajem, w którym standard ochrony osób pokrzywdzonych przemocą domową, będzie należał do najwyższych” – powiedział Romanowski.

Jak dodał, „to pokazuje też, w jaki sposób dla nas ważne są realne i skuteczne działania; nie kierujemy się ideologią„. Wyjaśnił, że realne działania ukierunkowane są na „sprawne zwalczanie przestępczości” i pomoc ofiarom tej przestępczości. Dodał, że dzięki tej ustawie przerwana zostanie „pewna spirala przemocy i milczenia”.

Wiceminister przekazał, że dzięki rozwiązaniom zawartym w ustawie, „ofiara przemocy domowej będzie miała pewność, że interwencja policji rozwiąże jej problem w sposób definitywny”.

Romanowski podał, że według szacunków, rocznie jest ok. 250 tys. osób, które zostały dotknięte przemocą domową.

Ustawa zakłada wprowadzenie odrębnego, szybkiego postępowania w sprawach o zobowiązanie osoby stosującej przemoc do opuszczenia wspólnie zajmowanego mieszkania oraz zakazanie zbliżania się do niego. Uprawnienia do wydawania natychmiastowego nakazu w tych sprawach będą przyznane Policji, a także Żandarmerii Wojskowej. Nakaz będzie obowiązywał przez 14 dni, jednak na wniosek osoby dotkniętej przemocą, sąd może przedłużyć ten okres.

Nakaz opuszczenia mieszkania będzie egzekwowany – łącznie z możliwością użycia środków przymusu – bez względu na ewentualne twierdzenie sprawcy, że nie ma dokąd się wyprowadzić.

Policja będzie zobowiązana do regularnego sprawdzania, czy osoba objęta nakazem opuszczenia mieszkania lub niezbliżania się do niego stosuje się do nałożonych na nią sankcji. Jeżeli nie będzie tego robić, będzie podlegać karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny.

Dodatkowo w określonych przez ustawę sprawach pisma procesowe będą mogły być doręczane nie tylko przez pocztę, ale również za pośrednictwem policji, a osoby domagające się zastosowania środków wobec sprawcy przemocy będą zwolnione z kosztów sądowych.

Ustawa ma wejść w życie po upływie sześciu miesięcy od dnia ogłoszenia. (PAP)

No i co powiecie? Że to dobrze brzmi, że wreszcie, że to bardzo ważna nowelizacja…
Szkoda tylko, że będzie mało skuteczna. Szkoda, że jedyną odpowiedzialną osobą za wydanie nakazu/zakazu będzie policjant- szeregowy policjant, który dostanie  naganę służbową, a może nawet straci szansę na awans, jeśli osoba, która w jego ocenie dopuściła się przemocy domowej, złoży zażalenie do sądu, a ten w trybie natychmiastowym, najpóźniej do trzech dni wyda inne postanowienie – zresztą czytajcie sami:

Art. 15 aj. 1. Osobie stosującej przemoc w rodzinie, wobec której wydano nakaz lub zakaz, przysługuje zażalenie do sądu rejonowego właściwego ze względu na miejsce położenia wspólnie zajmowanego mieszkania. Zażalenie wnosi się w terminie 3 dni od dnia doręczenia nakazu lub zakazu, o czym należy osobę tę pouczyć wraz z doręczeniem nakazu lub zakazu. W zażaleniu skarżący może się domagać zbadania prawidłowości prowadzenia czynności, zasadności oraz legalności wydanego nakazu lub zakazu. Do zażalenia stosuje się odpowiednio przepisy Kodeksu postępowania cywilnego.

2. Sąd rozpoznaje zażalenie niezwłocznie, nie później jednak niż w ciągu 3 dni od dnia jego wpływu do sądu.

3. Sąd uchyla zaskarżony nakaz lub zakaz w przypadku stwierdzenia jego bezzasadności lub nielegalności, o czym niezwłocznie zawiadamia osobę dotkniętą przemocą w rodzinie, prokuratora, właściwą jednostkę Policji oraz zespół interdyscyplinarny, o którym mowa w przepisach ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie.

4. W przypadku stwierdzenia bezzasadności, nielegalności lub nieprawidłowości nakazu lub zakazu sąd zawiadamia o tym przełożonego policjanta, który wydał nakaz lub zakaz.

 

Pomijając już nawet pytanie – jak sobie ustawodawca wyobraża sprawdzenie zasadności zakazu/nakazu i to w ciągu trzech dni, to nie widzę też żadnych zabezpieczeń prawnych, chroniących subiektywny osąd policjanta przed subiektywnym osądem sądu. Jeszcze gorzej to widzę, gdy sędzia jest częścią np. miejscowej śmietanki towarzyskiej. A co jeśli w tej śmietance znajduje się też oprawca? Co jeśli to miejscowy prokurator, albo pułkownik W.P. , albo pani kurator oświaty, która np. pogardza swoim mężem i bija go regularnie? Ja bardzo przepraszam wszystkich porządnych i uczciwych funkcjonariuszy publicznych, ale sorry – żyję dość długo, by wiedzieć, że ostatecznie to życie właśnie i jego praktyka weryfikuje teorie i pobożne życzenia. W związku z tym nie podoba mi się takie prawo, które stoi daleko od rzeczywistości i które nie zabezpiecza w żaden sposób praworządności, ergo nie gwarantuje, że w praktyce orzekania będą chronione intencje prawodawcy.

Oceniając tą ustawę można też,  wyjść z innego założenia – Koń jaki jest każdy widzi,  albo – po owocach ich poznacie. Przywołane przeze mnie zapisy ustawy – zaledwie fragment tego dokumentu – pozwala uznać, z dużym prawdopodobieństwem, że intencją ustawodawcy nie było jednak stworzenie skutecznego prawa ograniczającego przemoc domową. Nie była nią też chęć stworzenia narzędzi do skutecznego izolowania ofiar od oprawców.

Ta ustawa to projekt rządowy. Rząd mamy konserwatywny, a oni przez trzydzieści lat twierdzili, że problemu nie ma. Kościół ich wspierał i twierdził, że to tylko problem marginesu i alkoholizmu. Przecież wciąż pamiętamy te argumenty z sufitu, jakie fruwały w mediach i tvp,  przy okazji kampanii, krytykującej w czambuł wszystko co proponowała, szeroko zakrojona, konwencja europejska o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet i zwalczaniu przemocy domowej. Ja pamiętam.

 

czytajcie także: Uderz w stół…

 

Możliwość szybkiego i skutecznego podważenia zasadności decyzji funkcjonariusza policji,  to nie jest jedyny haczyk. To nie jest też jedyny problem jaki mam z zaakceptowaniem tej nowelizacji… Bardzo mnie martwi całkowity brak zabezpieczenia dla ofiar w przypadku, gdy miejsce wspólnego zamieszkiwania nie jest nawet współwłasnością ofiary – co stanie się z ofiarami przemocy domowej po owych 14 dniach od wydania nakazu/zakazu?

Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że w Polsce fakt wyżywania się na bliskich,  mógłby odebrać świętemu prawu własności jego moc sprawczą. Trudno mi też sobie wyobrazić, że ofiara w ciągu 14 dni ogarnie wszystkie sprawy dotyczące zarówno przedłużenia okresy zakazu/nakazu, jak i te najtrudniejsze związane z egzystencją. Ofiarą się stajemy, gdy sobie kiepsko radzimy, gdy nie jesteśmy samodzielne i nie mamy żadnego wsparcia w rodzinie i otoczeniu.

W ustawie jest też mowa o tym, że ta osoba, która pozostaje w lokum przejmuje obowiązek jego utrzymania – a co jeśli ofiara  była na wyłącznym utrzymaniu swojego oprawcy? To przecież najczęściej właśnie taka sytuacja – nie czarujmy się – zależność ekonomiczna jest dlatego tak groźną nierównością w rodzinie, że napędza mechanizmy uzależnienia od partnera i działa w obie strony – ofiara jest zwykle uzależniona psychicznie i ekonomicznie, a agresor pozwala sobie coraz śmielej bo może, bo ma świadomość lub tylko czuje, że ofiara zniesie wiele, że nie będzie się bronić, nie odejdzie, bo jako niesamodzielna myśli, że sobie nie poradzi…

Brakuje mi też w systemie, właściwie rozumianego wsparcia instytucjonalnego dla ofiar przemocy. Potrzebni są świeccy psychologowie i psychoterapeuci, program pozwalający na szybkie usamodzielnienie się poszkodowanych w wyniku przemocy domowej – zwykle dotyczy to kobiet – oraz mieszkań samodzielnych dla nich i ich dzieci. Bo nie czarujmy się – ta ustawa nie spowoduje, że agresor nie wyrwie swojej własności. W świetle prawa nadal będzie właścicielem, a że lubi bić kobietę, to zupełnie inna sprawa przecież. Tymczasem ustawa wspomina o kierowaniu kobiet do m.in. :

 

Art. 15ag. 1. Policjant, w przypadku wydania nakazu lub zakazu, informuje osobę dotkniętą przemocą w rodzinie o:[…]

[…] 5) możliwości uzyskania pomocy udzielanej przez podmioty, które otrzymały dotacje z Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej – Funduszu Sprawiedliwości, o którym mowa….[…]

 

No i tu widać też wyraźnie intencje prawodawcy – otóż podmioty, które otrzymały dotacje z Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym  to głównie organizacje związane z kościołem katolickim, a zatem realizujące swoją agendę – np. w ramach „pomocy” możemy się spodziewać nakłaniania kobiet do aktu wybaczania agresywnemu partnerowi, nakłaniania do wycofania pozwu rozwodowego, czy zgłoszenia przestępstwa przemocy fizycznej. W ramach tej samej agendy można się też spodziewać wzbudzania poczucia winy i wtórnej wiktymizacji. Nie jest żadną tajemnicą, że kościół zawsze namawia kobiety do zachowania rodziny w całości, bez względu na skutki i okoliczności.

I nie ma w tym co tu napisałam żadnej przesady. Kto zetknął się choć raz z taką organizacją – wie o czym mówię. Warto też sobie uzmysłowić, że według prezydenckiego projektu, nowa struktura organizacji opieki społecznej – tzw. Centra Usług Społecznych –  podlegać będą katolickiej na wskroś agendzie z klauzulą sumienia jako narzędziem, które ostatecznie ma rozstrzygać komu się należy wsparcie, a komu nie. Nie trudno sobie wyobrazić, jak te dwie okoliczności wpłyną na realizację ustawy antyprzemocowej, którą dzisiaj z niekłamaną radością  przywitały organizacje kobiece…

 

Czytajcie także : Katolickie poradnie za pieniądze podatnika….

 

Dobra ustawa to taka, która gwarantuje każdemu sprawcy przemocy domowej osąd i karę, której nie da się uniknąć. Ta ustawa tego nie gwarantuje. Całą odpowiedzialność spycha na policjanta i wątpię, czy znajdzie się wielu mundurowych, którzy nie kalkulując czy im się to opłaca, podejmą właściwe kroki, zgodne z ustawą i ich poczuciem sprawiedliwości. Nie można wymagać, by policjant szedł na oślep na zwarcie z sądem! Żadna ustawa nie ma prawa tego od niego wymagać. Odczytuję taki zapis, jako pobożne życzenie, naiwne w swych założeniach, albo perfidną pułapkę na prawych funkcjonariuszy, którzy nie dostrzegą w porę czym ten zapis pachnie. A pachnie naprawdę brzydko.

Ustawa jest pełna nieścisłych pojęć, luk, niekompatybilna z innymi ustawami, naszpikowana kruczkami, czyli prawnymi wytrychami, którymi sprawny adwokat będzie mógł żonglować jak cyrkowiec na korzyść swojego klienta. Dobre prawo nie zostawia tak szerokiego pola do dowolności interpretacji. Jednym słowem w tej ustawie brakuje zabezpieczeń praworządności i niestety jest to zgodne, jak przypuszczam z intencjami rządu. W związku z tym ostrzegam wszystkich zainteresowanych, że nic nie jest takie na jakie wygląda – ta ustawa udaje, że podaje rękę ofiarom przemocy, udaje że wyposaża policję w nowe sprawne narzędzie, wreszcie udaje że spełnia najwyższe światowe standardy w walce z przemocą domową. To jest deepfake w świecie prawa.

Co to za prawo, które separację ofiar od sprawcy uzależnia od subiektywnej oceny zwykłego funkcjonariusza policji, albo żandarmerii wojskowej? Nie chcę być złośliwa, ale fakty są takie, że akurat w środowisku mundurowych jest znacząco więcej mężczyzn uprawiających przemoc wobec bliskich, niż gdziekolwiek indziej. Nie wchodząc głęboko w ten temat chcę tylko zwrócić uwagę, że osobiście nie wierzę, że mundurowi mają odpowiednie kwalifikacje do decydowania w tej sprawie. Prawo musi być tak sformułowane, żeby funkcjonariusz nie miał absolutnie innego wyjścia w zetknięciu się z przemocą domową, jak tylko zarządzić natychmiastowy nakaz/zakaz, a  dopiero zaniechanie tej czynności mogłoby grozi poważnymi konsekwencjami służbowymi. Wtedy powiem, że jest to narzędzie na które kobiety czekają od dziesiątek lat.

Nie jestem prawnikiem, nie powinnam się w ogóle odzywać na ten temat i do tego aż tak krytycznie, ale ponieważ nie słyszę specjalistów, a krew mi się burzy w arteriach, jak czytam ten knot prawny, udający najwyższy standard światowy w walce z przemocą domową, to muszę zabrać głos, by zawstydzić prawników, posłów i wszystkich dumnych z tego „dzieła”- nie ma żadnego powodu do świętowania sukcesu – Panie i Panowie!

Nie wiem też jak wyglądają najwyższe standardy, o których mówił wiceminister Romanowski – być może są one równie wadliwe. Nie widzę jednak przeszkód, byśmy stworzyli w Polsce naprawdę dobrą ustawę chroniąca ofiary przed sprawcami przemocy domowej. I mam nadzieję, że za pół roku, ta dzisiaj nie najlepiej sformułowana ustawa, zostanie ponownie przemyślana, uzupełniona o brakujące elementy i poprawiona zgodnie z logiką celu jakiemu ma służyć i zgodnie z interesem społecznym i praworządnością. W przeciwnym razie będziemy musieli uznać, że ustawa o której mowa, to tylko element PR-owy w czasie około wyborczym i próba zatkania ust wszystkim, którzy twierdzą, że PISowskie porządki w prawie, to rozbój w biały dzień.

 

Kobiety bezradne, mało agresywne, nie potrafiące się bronić, pasywne, ciche, skulone w sobie – nie budzą ani sympatii ani litości. Ale to właśnie dla nich ma być to nowe prawo. I jeśli posłowie dopuszczą, by weszło w życie w tak kalekiej formie tylko dlatego, że pozornie stanowi narzędzie do szybkiej izolacji ofiar od sprawcy, to niechaj mają świadomość, że są w błędzie, i że to zwyczajne niechlujstwo z ich strony, że nie przeczytali ustawy nad którą głosowali niemal jednogłośnie. Nie chcę nawet insynuować, że wiedzieli co głosują, bo trudno by mi było przyjąć to do wiadomości i żyć z tą prawdą jakby nigdy nic się nie stało.

 

EDIT:

Minęły prawie dwie doby od momentu gdy opublikowałam powyższy tekst… Emocje opadły i poczułam, jak bardzo krzywdzące jest to, że nie doceniłam ogromu pracy, jaką włożyły w ten projekt zaangażowane w walkę z przemocą domową kobiety. Jeszcze raz przestudiowałam cały projekt zmian i co chwilę czytałam jakiś fragment ewidentnie napisany z perspektywy poszkodowanej/ofiary przemocy domowej. Takiej perspektywy brakowało w poprzedniej ustawie z wszystkimi późniejszymi zmianami. Chcę powiedzieć, że widać jak na dłoni, że ta ustawa została znowelizowana przez kobiety, które wiedzą co robią.

Drogie i drodzy!  Chcę, żebyście wiedziały/ wiedzieli, że w tej krytycznej ocenie nie ma niczego osobistego, ale faktycznie laurka to nie jest. Podtrzymuję wszystkie zastrzeżenia i obawy dotyczące ustawy jako takiej. Nie wiem jak to jest, kiedy robi się coś naprawdę trudnego, mało widocznego, kiedy systematycznie poświęca się swoje prywatne życie dla czegoś większego, ważniejszego i nie dla siebie tylko dla dobra innych, a na koniec nikt nawet nie podziękuje, za to nie jeden skrytykuje, odbierze satysfakcję, a czasem nawet przypisze  sobie zasługi. Nigdy tego nie doświadczyłam. Nie mam ogłady organizacyjnej. Jestem obserwatorem i bardzo krytycznym komentatorem rzeczywistości. Jeśli ktokolwiek poczuł się źle z tym co napisałam, to bardzo mi przykro, nie takie były moje intencje.

Drogie Siostry! Ustawa antyprzemocowa jest ważniejsza niż Wasze uczucia, niż moje pretensje… Jeśli ma działać niezależnie od kondycji psychicznej i poziomu inteligencji tych, którzy będą ją w praktyce stosowali – musi być w istotnych punktach poprawiona. I powtórzę – nic nie stoi na przeszkodzie, żeby to właśnie polska ustawa, wyznaczała najwyższy standard ochrony poszkodowanych w wyniku przemocy domowej. Dotarłyście tak daleko, że mocno wierzę w to, że dostrzeżecie istotę krytyki i sprężycie się raz jeszcze, by zrobić ostatni wysiłek i dopiąć ustawę na ostatni guzik. Powodzenia!

 

Kuna2020Kraków

 

Ustawa o COVID19 i jej nowela, dotycząca pielęgniarek to skrajne uprzedmiotowienie kobiet w tym zawodzie.

Najpierw kilka faktów…

 

[…]W myśl ustawy pracodawca będzie mógł dowolnie zmieniać grafiki, wydawać nieograniczone w czasie polecenia pracy w godzinach nadliczbowych, wezwać pracownicę do pracy zarówno w zakładzie pracy, jak i w każdym innym miejscu wyznaczonym przez pracodawcę oraz zamknąć ją na terenie podmiotu leczniczego z poleceniem odpoczynku w miejscu wyznaczonym przez pracodawcę, co w praktyce oznacza odcięcie od rodziny.[…]

[…]OZZPiP (Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych) protestuje.”Nie rozumiemy siłowego wprowadzenia (…) zmian ustawowych bez uprzednich konsultacji społecznych, w okresie kiedy jednocześnie ogłoszono cztery etapy stopniowego likwidowania zakazów i nakazów” – piszą przedstawicielki związku w proteście.[…]Nowelizacja nie przewiduje żadnych rekompensat finansowych dla personelu medycznego, który będzie musiał się zastosować do drakońskich przepisów.[…]

ŹRÓDŁO – CZYTAJCIE WIĘCEJ…

 

KOMENTARZ.

Zacznę od tego, że choć już się przyzwyczaiłam, że rządzący nie mają żadnego pojęcia o żadnych sprawach, w których grzebią nieporadnie i bez konsultacji, jednak nie znaczy to, że dam przyzwolenie na takie dyletanckie praktyki.

Posłanki i posłowie PIS !

Zacznijcie się jednak nieco edukować. To nie boli. W jeden wieczór możecie przeczytać znakomitą książkę, wydaną w 2019 roku przez Grupę Wydawniczą Foksal pt.”Tajemnice Pielęgniarek. Prawda i uprzedzenia.” w opracowaniu Marianny Fijewskiej.

Z tej bardzo odkrywczej lektury dowiecie się min., że pielęgniarki, nawet bez sytuacji kryzysowej, w polskiej rzeczywistości systemu opieki zdrowotnej, przeżywają coś bardzo podobnego do tego, co przeżywa żołnierz na froncie. W efekcie wiele z nich ma objawy PTSD

Nie mają one wsparcia psychologicznego, ani ich sytuacja rodzinna nie jest wesoła- mężowie nie chcą słuchać o ich pracy, przełożeni źle patrzą na skargi, nie wspierają ich ani lekarze, ani pacjenci. One nawzajem też nie za bardzo się wspierają. Ale to nie jest ich wina. To system jest głęboko wadliwy i generuje takie, a nie inne postawy wszystkich zainteresowanych stron.

A teraz, kiedy dają z siebie wszystko, bo one takie są –  inaczej nie mogłyby pracować w tym zawodzie, – to WY im serwujecie ustawę, w której  traktujecie je z buta,  jakby były waszą własnością, do waszej wyłącznie dyspozycji, jakby nie miały swoich rodzinnych obowiązków. Zapewne też nie wiecie o tym, że w zawodzie pielęgniarskim, jest bodaj największy odsetek samotnych matek. WY się zajmiecie ich dziećmi? Będziecie odrabiać z nimi lekcje  i pilnować, żeby w ogóle uczestniczyły w zdalnej edukacji?

No właśnie. Tak myślałam. Cisza.

 

***

 

PIELEGNIARKI!!

Nie dajcie się uprzedmiotowić do reszty. Jesteście ostoją funkcjonowania opieki zdrowotnej i nie dajcie sobie wmawiać, że jest inaczej. Nikt nie ma prawa tak was traktować, nawet jeśli sobie to uchwali w idiotycznej ustawie i klepnie w nocy po godzinie procedowania, które jest fikcją.

Kiedy czujesz, że Twoja praca – anonimowa Pielęgniarko –  przestaje być efektywna, bo masz już mroczki przed oczami i tracisz kontrolę, to wiedz, że jest już co najmniej kilka godzin za późno, żeby naprawić błędy jakie popełniasz w procedurach. Wiedz też, że zawsze będzie to Twoja wina – to logiczne.

Zatem zanim poczujesz wypalenie i ten osobliwy stan lewitacji ze zmęczenia – zgłoś to przełożonemu w formie jednostronnej deklaracji – muszę iść odpocząć – i tak właśnie zrób. Wyjdź z placówki i z zachowaniem wszystkich zaleceń udaj się do miejsca, gdzie będziesz mogła odpocząć – czyli jeśli to tylko możliwe- nie idź do domu, gdzie czekają na Ciebie tylko obowiązki.

Pomysł, żebyś odpoczęła w wyznaczonym  przez pracodawcę miejscu, jest akurat słuszny. Trzeba bowiem liczyć się z tym, że personel medyczny jest w znacznym procencie zarażony, więc jeśli nie chcesz zarazić domowników – to faktycznie powinnaś się od nich izolować. Ale jak już wspominałam, jeśli jesteś samotną matką i nie ma Ci kto pomóc przy dzieciach – nie masz wyjścia, musisz wracać do domu. Taki life. 

 

A teraz powie ktoś- boszszsze jakie to naiwne gadanie!  takie nierealistyczne, zejdź kobieto na ziemie!  Nic podobnego. Podobnie mówiono mi jeszcze miesiąc temu, jak darłam się wkurzona, że związki zawodowe, władze szpitalne i sami lekarze czekają jak naiwniacy właśnie, że rząd, ministerstwo da jakieś wytyczne, że da środki ochrony, że w ogóle coś zaproponuje… A jak jest – każdy widzi. A przecież to chyba nie powinno nikogo dziwić, nikt chyba nie powinien się spodziewać niczego innego… To jest właśnie brak poczucia rzeczywistości. No ale jak w szpitalach zaczyna się leczyć modlitwą, to może nie powinnam się dziwić.

 

 

 

 

 

I z tą ustawą będzie tak samo – zmuszą was, niemal aresztują was, a potem jak któraś zrobi błąd, to będzie wyłącznie jej wina, i to ona poniesie wszystkie konsekwencje. Niedawno, wiceminister zdrowia, skądinąd słusznie, czepiał się lekarzy i powiedział, że to ich wina- ten cały bałagan. Więc weźcie to pod rozwagę, bo to nie są żarty.

A moja propozycja nie jest naiwna, tylko przywraca wam godność i podmiotowość. Ale zrobicie jak uważacie. Przecież nie będę Wam tworzyć standardów na siłę. Ja tylko obserwuję, współczuję i doradzam. Za darmo i z życzliwości. Pozdrawiam wszystkie pielęgniarki i te ze starego nadania, i te wysoko kształcone – powinnyście się zintegrować, bo macie wspólnego wroga – jest nim każdy dyletant i nieuk, który próbuje mówić Wam, jak macie pracować.

Kuna2020Kraków

Ustawa kagańcowa przechodzi dalej. Opozycja nieskuteczna. Rozczarowanie walczącej ulicy.

Reakcja z FB na gorąco…

 

Można być zaskoczonym metodą działania PIS-u raz, można dać się zrobić w buca drugi raz, ale po tylu numerach z nocnymi głosowaniami, nieobecność posłów opozycji jest postawą naiwnych ignorantów. Choćbyście mieli spać w gmachu sejmu na styropianie, choćbyście mieli nie widzieć się z dziećmi, partnerami i kochankami, nie dojadać i cuchnąć starym potem – macie tam być, zawsze gotowi. Jeśli nie potraficie się zorganizować i dostosować do sposobu działania PIS-u, to nie jesteście ludziom do niczego potrzebni w sejmie. Idźcie do uczciwej roboty. Róbcie to, co naprawdę potraficie robić dobrze i nie wciskajcie nam więcej kitu o tym czego to nie zrobicie, jak już się tam, do tego sejmu dostaniecie. To nie pierwszy raz gdy opozycja jest nieobecna na ważnym głosowaniu – ostatni taki potężny blamaż zrobiła, kiedy było głosowanie nad projektem Baśki Nowackiej „Ratujmy kobiety” … tego nie da się odzobaczyć i zapomnieć, nie da się wybaczyć i żyć dalej w poczuciu, że mamy swoich ludzi – reprezentantów/ki w sercu polityki. Dodatkowo, wszystko wskazuje na to, że zignorowaliście tych ludzi, którzy wczoraj protestowali w całym kraju przeciwko ustawie, na głosowaniu której was zabrakło. Nie wiem jak chcecie to udźwignąć i nie zazdroszczę wam pozycji jaką dziś zajmujecie. Radziłabym jednak dobrze się zastanowić zanim zaczniecie się pocieszać, że „ciemny lud wszystko kupi”. Nie tym razem!

 

Do pamiętania

Posłowie KO, których dzisiaj w Sejmie zabrakło, to:

  • Jerzy Borowczak
  • Joanna Frydrych
  • Jerzy Hardie-Douglas
  • Joanna Kluzik-Rostkowska
  • Tomasz Kostuś
  • Gabriela Lenartowicz
  • Jagna Marczułajtis-Walczak
  • Grzegorz Napieralski
  • Paweł Poncyljusz
  • Witold Zembaczyński
  • Tadeusz Zwiefka

 

Na sali plenarnej zabrakło też dwanaściorga posłów Lewicy:

  • Magdalena Biejat
  • Monika Falej
  • Maciej Gdula
  • Maciej Kopiec
  • Katarzyna Kotula
  • Anita Kucharska-Dziedzic
  • Marcin Kulasek
  • Wanda Nowicka
  • Andrzej Rozenek
  • Andrzej Szejna
  • Katarzyna Ueberhan
  • Anna Maria Żukowska

 

Siedmioro nieobecnych było z kolei z klubu PSL-Kukiz’15:

  • Jolanta Fedak
  • Paweł Kukiz
  • Dariusz Kurzawa
  • Radosław Lubczyk
  • Jarosław Sachajko
  • Czesław Siekierski
  • Piotr Zgorzelski

 

W głosowaniu nad wprowadzeniem ustawy pod obrady nie głosowało też dwóch posłów Konfederacji:

  • Krzysztof Bosak
  • Robert Winnicki

 

Sonar  podaje szczegóły z nocnego posiedzenia sejmu

 

Ustawa jak bumerang – wraca w to samo miejsce. Zaczyna przypominać czek bez pokrycia.

 

W ostatnich dniach mieliśmy okazję obejrzeć on line, prace w komisji ds. Polityki Społecznej i Rodziny (PSR), nad ustawą antyaborcyjną całkowicie zabraniającą przerywania ciąży. Zobaczyliśmy tylko jak wkłada się ustawę, która wzbudza wielkie emocje społeczne, do tzw lodówki, czyli odkłada dyskusję i namysł nad jej treścią, na bliżej nieokreślony czas. Kaja Godek wrzała z oburzenia, ja także, choć z zupełnie innego powodu.

Zastanawia  jedno – jak to jest z tym słuchaniem biskupów. No bo albo słuchają i powinni klepnąć ustawę bez poprawek, albo Episkopat razem z PIS-em robią sobie z nas jaja i odgrywają teatr dla ubogich. Zarówno PIS, jak i Episkopat nie są zainteresowani zaostrzeniem ustawy. Większość posłów także tego nie chce. Ustawa z 1993 roku, dzięki sprawnej polityce KRK nie działa w żadnym zakresie, dostęp do badań prenatalnych jest bliski zeru, kobieta nie otrzymuje wsparcia w żadnej sytuacji związanej z świadomym macierzyństwem, tym bardziej w obliczu tragedii. I wszyscy są zadowoleni!  Oczywiście wszyscy poza samymi kobietami.

Do wyborów parlamentarnych jeszcze sporo czasu. Zastanawiam się ile kasy PIS wypłaci  kościołowi, kiedy ten zacznie strzelać focha z powodu zamrożenia ustawy Godek. A strzeli focha na 100%! Gdyby to ode mnie zależało, to na miejscu kobiet domagałabym się procedowania tej ustawy, żądałabym od wszystkich posłów by wypowiedzieli się na jej temat i oczekiwałabym jawnego głosowania w tej sprawie na najbliższej sesji sejmu RP. Sprawa jest ważna, dotyczy połowy społeczeństwa, a właściwie to całego społeczeństwa – w końcu wszyscy się rozmnażamy- nie widzę powodu, żeby odpuszczać parlamentarzystom – po to ich wybraliśmy, żeby nas reprezentowali. I mamy prawo zobaczyć jak nas reprezentują!

 

 

 

A co robią parlamentarzyści? Chowają głowę w piasek, nie uczestniczą w pracach sejmowych, ławy świecą pustkami. Nie czytają ustaw, nie znają ekspertyz, pozwalają sobie na nieobecność podczas głosowań nad ustawami. Nie wiem za co do cholery biorą niemałe, nasze pieniądze! Kobiety powinny przestać czegokolwiek oczekiwać od tego leniwego towarzystwa. Kobiety powinny zacząć walczyć o swoje prawa. Bo praw się nie dostaje. Te, które dostaliśmy – nie szanujemy! Dopóki trwa świat zdominowany przez patriarchat – o prawa trzeba walczyć! I nie będziemy walczyć o utrzymanie tzw. kompromisu, który odebrał kobietom głos na ponad dwadzieścia lat! Jeśli o coś warto walczyć,  to o wszystko! O cały pakiet praw! Ani mniej, ani więcej, tylko tyle ile się nam należy.

 

Bo wszyscy, przede wszystkim i najpierw jesteśmy ludźmi

 

05.07.2018 Kraków

Elżbieta Kunachowicz

#WszyscyPrzedeWszystkimJesteśmyLudźmi

 

 

Refleksje około aborcyjne cz.IV – jak ustawa działa czyli marsz ku wolności – proces w toku.

Jak ustawa działa… Hmm.

Gdybym miała powiedzieć jak ustawa działa, to rzekła bym przewrotnie, że stworzono ją tylko po to, by kobiety zreflektowały jak bardzo są dyskryminowane, lekceważone, traktowane z buta i jakie zajmują miejsce w tym, zhierarchizowanym świecie antyludzkiej polityki, religii i kultury. I choć nie powstała z takich motywacji, a podniesienie tematu emancypacji do równości i wolności stanowienia o sobie, to jej skutek uboczny, nie mam wątpliwości, że już groźba całkowitego zakazu aborcji, ujawniła siły zdolne walczyć o przywrócenie kobietom praw człowieka. I dlatego, mimo że wielu z nas odczuwa  zmęczenie tematem, warto utrzymywać go w ciągłej gotowości do sprawnej merytorycznie polemiki z każdą i każdym.

Prawo jako narzędzie inżynierii społecznej

Zarówno w latach pięćdziesiątych, za czasów PRL-u, kiedy sejm  uchwalił warunki dopuszczalności przerywania ciąży, jak i w 1993, po transformacji ustrojowej, kiedy znowu zabronił tego zabiegu, obydwa akty prawne były krokiem politycznym i nie miały nic wspólnego z rzetelną wiedzą ani nie brały pod rozwagę debaty publicznej. Nie były też wynikiem walki kobiet o swoje prawa czy też o prawo do życia wszystkich zapłodnionych jajek. To nie była, ani wtedy ani teraz, odpowiedź na oddolne, demokratycznie wyrażone zapotrzebowanie społeczne.

Obie ustawy różni podejście do problemu – stara przyjęła za podmiot swojej troski kobiety, nowa wymyśliła sobie podmiot domyślny, czyli domniemanie o życiu zaczętym. Stara ustawa przyniosła wiele pozytywnych zmian w życiu kobiet. Mogły po raz pierwszy jawnie decydować o sobie w kwestii prokreacji, planować rodzicielstwo i uwzględniać w tych planach swój własny rozwój. Mogły czuć się bezpieczniej w otoczeniu personelu medycznego, zetknąć się z wiedzą o swojej seksualności a także nauczyć się korzystać z metod zapobiegania niechcianej ciąży. Ustawa była dość kosztowna, ale nawet biedną powojenną Polskę było na nią stać.

Inżynieria społeczna w tym przypadku przyniosła społeczeństwu wiele korzyści w dłuższej perspektywie czasu. Jednym z efektów było zaszczepienie kobietom potrzeby rozwoju, zdobycia wyższego wykształcenia, i stworzenie podstaw do tego, by kobiety zobaczyły, że nie są gorsze od mężczyzn, a nawet mogą być dużo lepsze. W takich warunkach dopiero można marzyć o prawdziwym równouprawnieniu.

Niestety, tak daleko w PRL-u nie posunęłyśmy się i nasza świadomość, że #PrzedeWszystkimWszyscyJesteśmyLudźmi, czyli nasze prawa powinny być równe, wcale się mocno nie ugruntowała. Dlatego w 1993 roku pierwsze demokratyczne rządy w Polsce mogły sobie z nas zadrwić i zakazać nam prawa do decydowania o sobie. Mogły sobie pozwolić na dyskryminację na najgłębszym poziomie. Mogły także zignorować, grubo ponad milion podpisów sprzeciwu wobec planów ograniczenia dostępu do legalnej procedury przerwania niechcianej ciąży. Po czym kobiety w Polsce zamilkły na ponad dwie dekady.

Ustawa z 93 roku wycięła wszystkie koszty związane z opieką nad kobietą ciężarną, porodem i połogiem, by przenieść te ciężary na boga i prywatną kieszeń. Jeśli kieszeń jest pusta, dziecko niechciane z jakiegokolwiek bądź powodu, to ktokolwiek, wszystko jedno ojciec, matka, teściowa czy obcy – może oddać niemowlę do okna życia. W państwie nie istnieją żadne systemowe mechanizmy wsparcia matek sprowadzających dzieci na świat. Anonimowe porody związane z natychmiastową adopcją nie są w Polsce możliwe. Ostatnio wydłużono okres konieczny na decyzję o oddaniu dziecka do adopcji, o kolejne dwa miesiące… Czysta „troska i empatia” w stosunku do dziecka i kobiety, prawda?

Ustawa antyaborcyjna odebrała kobietom mowę. Zamilkły, przyczajone w zakamarkach swojego życia, przeżywają każdy stosunek płciowy jak stress, i to niezależnie od tego czy partner jest ukochanym czy przypadkowym gwałcicielem. Nowe pokolenie młodych kobiet, ale tylko tych wierzących, dostało na pocieszenie bajkę o tym, że sam bóg majstruje przy poczęciu i, że nie ma o co się martwić, bo skoro dał dziecko, to i da na dziecko… Poza tym wmawia się im, że to jakiś szczególny dar i, że wielka moc płynie z powołania do macierzyństwa. Nie uświadamia się im, że to przede wszystkim zobowiązanie do końca życia, że wymaga dojrzałości, że to głównie pot i łzy, oraz ciężka, często niewdzięczna, nieodpłatna praca.

O satysfakcji, jaka może płynąć z macierzyństwa, nie mówi się wcale. Indukuje się jedynie infantylne emocje, jakie można odczuwać w zetknięciu z propagandą kościółkową, która jest zlepkiem narracji, przypominającej teksty bajek, z obrazkiem słodkiego, różowego niemowlaczka – w sumie niewiele mającej wspólnego z rzeczywistością, niekiedy bardzo trudnego macierzyństwa. Pojęcie dziecka zaczyna się i kończy w macicy – od zygoty do porodu – żadne „potem” już nie istnieje. Świętą jest tylko ciężarna – karmiąca matka w przestrzeni publicznej, to już zgorszenie i wstyd. Matka dziecka niepełnosprawnego, to naciągaczka, która chce żerować na cudzej kasie. Wyrzuca się ją na kopach z gmachu sejmu, bo przeszkadza politykom na Wiejskiej w Warszawie. Robi się z niej narzędzie polityczne… , by nadal nie miała głosu. Za nią mają mówić politycy, ugrywający głosy dla swoich partii.

Życie seksualne zostało obłożone embargiem na dostawę edukacji na jego temat. Młodzież, ale też coraz więcej, metrykalnie dorosłych osób obu płci, nie posiada wiedzy na temat życia płciowego, ani rzetelnego przekazu o rozwoju człowieka. Nie ma pojęcia o zagrożeniach zdrowotnych, jakie wiążą się z kontaktem seksualnym. Z jednej strony odcięto młodych od edukacji, z drugiej nakłania się ich do ryzykownych zachowań bez zabezpieczenia. Zaszczepia irracjonalny strach tam, gdzie powinna być radość z tej sfery życia, a jednocześnie nie ostrzega się przed konsekwencjami współżycia bez należytego przygotowania.

Powiedziano im w szkole (sic!), że stosunek z użyciem prezerwatywy, to wąchanie kwiatków przez maskę gazową, albo, że to uwłacza godności kobiety – zależy na jakim przedmiocie – religii czy wychowaniu do życia w rodzinie. W ogóle TA sfera życia nie istnieje poza kwestią małżeństwa i rodzicielstwa. Nie ma czegoś takiego jak popęd płciowy i zdrowie emocjonalne – jedno, jak wiadomo nie istnieje bez drugiego. Za to chłopcy od małego są faszerowani przekazem o grzesznej masturbacji. Zapytajcie terapeutów ilu dorosłych facetów ma zaburzenia seksualne z tego tylko powodu. Zdziwicie się jak wielu.

Skutki zdrowotne i zaburzenia emocjonalne z powodu głębokiej i patologicznej ingerencji państwa oraz religii w delikatną sferę seksualną Polek i Polaków, to nie koniec negatywnych skutków ustawy. Ale pojawił się nowy projekt – Fundacja Ordo Iuris i jej ustawa, całkowicie zabraniająca przerywania ciąży. Ten jeden krok za daleko spowodował bowiem pozytywne skutki…

Pozytywne aspekty istnienia ustawy

Poza tym, że żadnych takich nie ma, można ewentualnie spróbować dostrzec skutki uboczne jakich się nie spodziewano…

Nauczono mnie, że we wszystkim czego doświadczam mogę, jeśli tylko się postaram, zauważyć pozytywy. To prawda. Można się poddać automanipulacji i na pocieszenie zobaczyć, nawet w tragicznej sytuacji, coś dobrego. Trzeba w tym celu wyjść poza tragedię własną, stanąć obok, i jeśli się potrafi wyalienować z bólu, to zobaczyć można światełko w tunelu…

Czy to światełko to tylko mirage, czy energia jaką wyzwolił projekt ustawy, całkowicie zabraniającej przerywania ciąży, zamieni się w regularną siłę, zdolną doprowadzić do zmian w prawie? Tego dziś nie sposób przewidzieć. Wiele zależy od świadomości działaczek i działaczy społecznych, zaangażowania i pracy u podstaw. Czy znajdzie się w tym kraju taka silna grupa, która się tego podejmie, za darmo, w przekonaniu, że warto przeć do zmiany? Dla lepszej przyszłości dla przyszłych pokoleń? Nie wiem. Nikt tego nie wie.

Wiadomo tylko, że z roku na rok jest nas coraz więcej, jesteśmy coraz głośniejsi i silniejsi, bo trwa nieustająco dyskurs około aborcyjny. Dyskurs jakiego w tym kraju nie było ani za komuny, ani po transformacji. Coraz więcej kobiet, w tym coraz więcej młodych kobiet rozumie, że zostały oszukane, wpuszczone w kanał prawicowej bajki o rodzinie, jaka nie istnieje w realu, że nikt nie ma prawa decydować za nie o ich życiu, niezależnie od swoich, bardziej czy mniej pokręconych motywacji. Rola państwa kończy się tam gdzie zaczyna się życie osobiste człowieka. Państwo ma tworzyć warunki stymulujące do rozwoju swoich obywateli. Nie jest jego rolą podejmowanie za nich autonomicznych decyzji. Decyzje o rodzicielstwie do takich właśnie należą.

Po ponad dwóch dekadach milczenia, w 2016 roku, kobiety ruszyły się z kanapy i wyszły na ulice, by opowiedzieć o bólu tych kobiet, które z nami nie chodzą, które siedzą w swoich domach i nawet nie wiedzą, że krzyczymy także, a nawet przede wszystkim, w ich sprawie. Bo ta ustawa, jak i obecnie obowiązująca, nie dotknie ludzi bogatych i średnio zamożnych. Ta ustawa zniszczy życie kobiet zależnych ekonomicznie od swoich panów. To w dołach społecznych dzieci się rodzą i giną z nędzy, niechciane, zaniedbane zdrowotnie i emocjonalnie….będą ginęły w słoikach, beczkach, w dołach melioracyjnych i w szambie, bo profil psychologiczny zabójczyń nie pokrywa się z profilem psychologicznym matek oddających dzieci do adopcji. Ta generalizacja nie wyklucza wyjątków, ale w tym artykule nimi się nie zajmuję, więc nikt, kogo to nie dotyczy, nie powinien czuć się urażony.

Protesty kobiet, to odpowiedź na  eugeniczne pomysły z zakresu inżynierii społecznej. Nie chcą żyć w kraju głębokich różnic ekonomicznych i społecznych. Nie chcą pomnażać obszaru sieroctwa społecznego. Żadne 500+ i żadne 4000 za urodzenie letalnego płodu, nie wyrówna skutków zdrowotnych na jakie ustawa naraża kobiety. Pozostawianie kwestii rozrodu w rękach, pozbawionej edukacji młodzieży i dzieci, to działania zbrodnicze – nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Jak bowiem nazwać prawne stręczenie małoletnich dziewcząt do rodzenia dzieci? Kto poniesie konsekwencje? Przecież nie rząd, nie samorząd, nie sąsiedzi.

A może Kościół? Właściciel kilkudziesięciu okien życia? To akurat jedyna instytucja, co do której nie mam żadnych złudzeń jak chodzi o stosunek do dzieci. Nadużycia wobec dzieci to coś, czego kler nie uznaje – wobec dzieci wolno im wszystko – taka to już wielowiekowa u nich tradycja. Abp. Hoser musiał długo ćwiczyć przed lustrem swoje wystąpienie medialne, potępiające pedofilię w kościele katolickim, by wybrzmieć jako tako przekonująco dla przeciętnego zjadacza chleba. Omerta, zmowa milczenia w tej instytucji, ważniejsza jest od wszystkiego poza tym jednym. Wizerunek kościoła, dbałość o PR – to pierwsze przykazanie każdego duchownego.

Więcej „chętnych”, by ponosić konsekwencje ciąży nieletnich i letalnych nie widzę.  Poniesie je, całkowicie na to nie przygotowana kobieta lub nieletnia. Zostanie ukarana wielokrotnie za niefrasobliwość i brak poczucia odpowiedzialności ustawodawcy. Będzie się mierzyć z problemem swojego udziału w cierpieniu dziecka, nawet jeśli mechanizmy obronne pozbawią ją częściowo zdolności do empatii. Nie mam wystarczającej wiedzy i  wyobraźni, by dywagować na temat innych, możliwych następstw wprowadzenia tej nieludzkiej ustawy.

Zatem tak, powtórzę znowu – jedyny pozytywny skutek ustawy już obowiązującej i groźba całkowitego zakazu w szczególności, to ten, że stworzono doskonałe warunki i potrzebę otwartej debaty na ten temat. Dziś to głównie dialog w obrębie zamkniętych grup w sieci internetowej. Coraz częściej jednak słyszę rozmowy w realu, twarzą w twarz, co oznacza, że ludzie przestali unikać tematu, przestali mówić o TYM szeptem i na ucho. Terror ideologiczny, w który nadal państwo sypie miliony euro, nie ma już nad nami władzy. Nikt się już nie boi.

Cała awantura o życie urojone jawi się coraz szerszym rzeszom obserwatorów, jako nonsens i wyraz hipokryzji, zarówno władzy, jak i kościoła z jego akolitami w cywilu. Ludzie zwyczajnie chcą wiedzieć, dlaczego adwokaci zygot, tzw. „obrońcy życia poczętego” nie interesują się żywymi dziećmi, ani chorymi śmiertelnie kobietami w ciąży, ani nie obchodzi ich trauma i nieludzka tortura jakiej chcą poddawać kobiety z letalnymi ciążami. Ludzie pytają dlaczego nasze pieniądze maja być przeznaczone na naprotechnologię, która nie działa na bezpłodne pary, a nie na in-vitro dla słabiej sytuowanych par, które pragną mieć swoje potomstwo.

Kiedyś zrozumieją, że ich głosy na konserwatywne ugrupowania, kler kupuje już dzisiaj, za nasze własne pieniądze zresztą, organizując im życie w parafiach, „fundując” im pikniki i rozrywki dla ludu, pielgrzymki i czasem dość ekskluzywne wycieczki zagraniczne do miejsc kultu. Być może się zawstydzą i zechcą pójść do wyborów bardziej świadomie. Być może zrozumieją też, że taki chleb i z takich rąk musi uczciwemu człowiekowi stanąć w gardle. Tak naprawdę krzyczymy głośno na marszach, by obudzić, w niechętnej nam części społeczeństwa,  sumienia i zwyczajnie elementarną przyzwoitość.

Ordo Iuris – papierek lakmusowy

 

Całkowity zakaz aborcji w projekcie Ordo Iuris, pociąga za sobą liczne zobowiązania państwa wobec skutków ochrony życia od poczęcia. Władza, która klepie pacierze, na klęczkach i ostentacyjnie całuje dłonie ojca dyrektora, liczy się ze zdaniem episkopatu, powinna się konsekwentnie pogrążyć w swoim posłuszeństwie dogmatom KK. Tymczasem ustawa została oddalona do poprawy. To pewnie unik, żeby oddalić w czasie nadchodzące trzęsienie ziemi…

Ordo Iuris, proponując swój projekt ustawy postawiło obecne władze pod ścianą – i albo władza będzie konsekwentna i wtedy klepnie ustawę, albo władze sprawują hipokryci i ustawy nie klepną, co jest oczywiście rozsądnym wyjściem. Jak wiemy PIS pierwszej ustawy w 2016 r. nie przyjął. Prezes PIS-u jest świadomy, że wśród jego wyborców zdecydowana większość, to zwolennicy tzw. kompromisu – parafianie i praktykujący oportuniści, biznes katolicki i część establishmentu akademickiego.

Z wielkim zainteresowaniem śledzę losy drugiej ustawy Ordo Iuris oraz działalność tej fundacji w zakresie… biznesu katolickiego w Polsce. Mam nieodparte wrażenie, że znowu mamy do czynienia z projektem, który jest jedynie papierkiem lakmusowym sceny politycznej w Polsce i, że na naszych oczach toczy się walka, już nie o władzę w Polsce – ta jest mocno ugruntowana przy kościele katolickim – ale o władzę w samym łonie kościoła… Jak dla mnie to bez różnicy. Ale dla Jarosława, to być albo nie być w nurcie nadchodzących wydarzeń.

I znowu, zobaczcie kochani, jak my, obywatele nikogo nie obchodzimy. Ani władze kościelne, ani władze państwowe nie muszą się z nami liczyć. Wiecie dlaczego? Bo nas, jako społeczeństwa nie ma na arenie wydarzeń. Jest ruch kobiet osobno, jest ruch obywatelski KOD, jest opozycja pozaparlamentarna z niską zdolnością koalicyjną i niejasnym programem. To wciąż za mało, żeby ruszyć zardzewiałą wajchę zwrotnicy.

Czeka nas trójskok wyborczy. Może zdążymy się jednak ogarnąć? To niewiele by nas kosztowało – zaledwie spacerek do urn – może choć jedno czy dwa spotkania przedwyborcze, żeby zadać właściwe pytania kandydatom, w sumie jakieś 12 godzin z życia… Stracić możemy znacznie więcej, jeśli dziś nie zaczniemy zachowywać się jak na dorosłych przystało – odpowiedzialnie.

Podsumowanie cyklu refleksji około aborcyjnych

Ustawa o ochronie płodu ludzkiego i warunkach dopuszczalności przerywania ciąży, z 7 stycznia 1993 roku została uchwalona w warunkach pogwałcenia zasad świeckości państwa, w szczególności bezstronności światopoglądowej jego instytucji (TK sic!)

W praktyce życia społecznego przekłada się to na odcięcie kobiet, o niskim statusie społecznym i ekonomicznym, od możliwości realizacji świadomego rodzicielstwa, decydowania o swoim życiu i zdrowiu, zaś pozostałe kobiety zmusza do korzystania z kosztownych, często ryzykownych możliwości przerwania ciąży w podziemiu aborcyjnym i turystyki aborcyjnej poza granicami kraju, co jest upokarzające i podważa zaufanie do państwa. W wyniku długotrwałej patologii stosunków na linii – obywatele/ki/ państwo/opieka zdrowotna – powstała trwała skaza w zakresie poszanowania instytucji państwa.

Ustawa nie działa skutecznie ani jako zakaz ani w części dopuszczającej do legalnej aborcji. Pogłębia frustrację, poniża biedę, wprowadza nieetyczne mechanizmy do systemu opieki zdrowotnej i edukacji dzieci i młodzieży. Antagonizuje grupy o różnym światopoglądzie, dokonuje dalszych podziałów, rozbija solidarność społeczną, demoralizuje i motywuje do dalszych nadużyć wobec wolności osobistej człowieka, co niszczy strefę jego komfortu życiowego.

Na poziomie meta widać, że ustawa nie jest w żadnym aspekcie regulacją prawną, tylko aktem hołdu dla kościoła rzymskokatolickiego, ostatecznym, prawnie usankcjonowanym potwierdzeniem jego dominacji ideologicznej oraz przepustką  uprawniającą do wtykania nosa w każdą sferę życia społecznego. Z tego przyczółka można go wyeliminować już tylko tą sama drogą jaką tam wszedł – poprzez legislację – w tym wypadku wydaje się oczywista konieczność wypowiedzenia konkordatu.

Absolutny brak rzeczywistych działań na rzecz rozwoju życia rodzinnego, przyrostu naturalnego, tworzenia warunków rozwoju młodych obywateli ze zróżnicowanych ekonomicznie środowisk, stygmatyzacja edukacji seksualnej jako niemoralnej wiedzy, wprowadzanie szkodliwych stereotypów i kłamstw do podstawy programowej systemu kształcenia młodego pokolenia – wszystkie te działania obniżają wymiernie wartość polskiego kapitału ludzkiego na świecie i zdają się prowadzić do izolacji społeczeństwa od wspólnoty europejskiej – co jeszcze dobitniej potwierdza słuszność poglądu, że ustawa antyaborcyjna jest jedynie  katalizatorem dla polityki kościoła i jego rozbuchanych ambicji, nie zaś ustawą stojącą na straży świętości życia – cokolwiek przez to rozumieć.

Suma wielowymiarowych skutków obecności dogmatycznej przemocy KK w przestrzeni medialnej i publicznej oraz instytucjonalnej, ma wiele wspólnego z szeroko zakrojoną i dokładnie przemyślaną kampanią reklamową. Natomiast jego namacalna obecność w prawie stanowionym, każe się zastanowić ostatecznie czy przypadkiem nie została przekroczona granica bezpieczeństwa i czy za nią nie zaczyna się to, co nazywamy iranizacją państwa.

Sprawa jest o tyle poważna, że, o ile wprowadzanie na rynek idei, takiej czy innej mody przemija wraz ze zmianą gustów i naporem nowych trendów, nakaz sankcjonowany prawem, pisanym pod dyktando związku wyznaniowego, jest przemocą prawną wobec wszystkich innych obywateli, którzy te same wartości wywodzą z innych źródeł. Tak nie tworzy się dobrego prawa, które, jak wiadomo, konstruuje się w stosunku do treści i intencji zawartych w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, a nie w oparciu o dogmaty religijne. To tak jakby ustawowo nakazano nam wszystkim weganizm, albo przeciwnie – obowiązek spożycia określonej ilości mięsa… absurd, prawda?

Wydaje się jednak, że mimo przypierania do muru przez Ordo Iuris, PIS-owscy prominenci boją się skutków sforsowania kolejnej granicy na drodze do pełnej iranizacji (albo turkizacji) Polski. Dziś nikt nie może wskazać precyzyjnie gdzie znajduje się ostatni szaniec cierpliwości Polaków, ale też nikt nie jest w stanie zatrzymać już fali nacjonalizmu, faszyzacji przekazu, wyraźnego wzmożenia przemocy w stosunkach między grupami różniącymi się poglądami na rozmaite kwestie społeczne.

Mój komentarz do ustawy antyaborcyjnej tylko pozornie odbiega od meritum. Nie można o niej mówić bez szerokiego kontekstu i abstrahując od całego spektrum spraw o jakie zahacza. Okoliczności jej wprowadzenia i sposób w jaki odcisnęła swoje piętno na społeczeństwie zdaje się określać dość dokładnie czym ona jest, poprzez to czym na pewno nie jest.

Zatem nie jest ustawą, która reguluje w jakiś sposób życie społeczne, nie wprowadza normy i jej nie egzekwuje, nie pochyla się nad życiem i nie ma z nim nic wspólnego. Jest łamana powszechnie, a wymiar sprawiedliwości obojętnie przechodzi nad tym faktem i odwraca oczy od rzeczywistości, mając ją w głębokim poważaniu. Kościół robi to samo z gracją i lekkością przekarmionej orki.

Wniosek zatem jest taki, że ustawa to spełnienie obietnic w handlu wymiennym między episkopatem a rządem RP, gdzie koszty społeczne tej transakcji nie interesowały ani polityków ani tym bardziej kościoła katolickiego – to taka wielowiekowa już tradycja. Kościół po 40 latach, całkiem niezłej egzystencji poza głównym nurtem życia społecznego w PRL-u, wybił się na całkowitą niepodległość i hegemonię, a żądając tej ustawy, obsikał ponownie przedwojenne kąty na polskim salonie politycznym. I tak historia zatoczyła koło.

W tej sytuacji – drogie i drodzy – nie jest chyba niedopatrzeniem stwierdzenie, że jedynym pozytywnym efektem ustawy antyaborcyjnej z 1993 roku jest pęknięcie wrzodu, który pęczniał ponad dwadzieścia lat i zaczął się opróżniać w 2016 roku, gdy Ordo Iuris zagroziło kobietom całkowitym zakazem przerywania ciąży. Strach, choć nie tylko on, zgromadził tysiące kobiet w wielu dużych i małych miastach, wyszli razem powiedzieć władzy NIE! NO PASARAN! A wiem, że i na wsiach i w małych miasteczkach jest wiele kobiet i mężczyzn, którzy wprawdzie jeszcze na ulicach nie demonstrują swojego poglądu, ale już go mają, a to jest wartość, której dziś nawet nie próbuję szacować.

Pozostaje nam być czujnymi, obserwować losy projektu Ordo Iuris, ale także nadal prowadzić podskórny dyskurs w mediach społecznościowych, bo to jedyna dziś platforma debaty. A temat jest od dwóch lat przerabiany od każdej możliwej strony, co samo w sobie stanowi kolejną wartość, której nie sposób przecenić.

16.06.2018

Elżbieta Kunachowicz

Cały cykl Refleksji około aborcyjnych dedykuję uczestniczkom i uczestnikom

forów dyskusyjnych

#dziewuchy, #czarny protest, #strajk kobiet

PS.: Polska jest sygnatariuszem konwencji w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet. Ratyfikowaliśmy konwencję w lipcu 1980 roku. Potocznie nazywana jest powszechną deklaracja praw kobiet. Jej uzupełnieniem i wzmocnieniem jest 

Deklaracja o eliminacji przemocy wobec kobiet

Gdzie czytamy, że

termin „przemoc wobec kobiet” zostaje zdefiniowany jako wszelki akt przemocy związany z faktem przynależności danej osoby do określonej płci, którego rezultatem jest, lub może być fizyczna, seksualna lub psychiczna krzywda lub cierpienie kobiet, włącznie z groźbą popełnienia takich czynów, wymuszeniem lub arbitralnym pozbawieniem wolności, niezależnie od tego, czy czyny te mają miejsce w życiu publicznym czy prywatnym.

Dalszym wzmocnieniem konwencji praw kobiet jest Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej – konwencja Rady Europy, otwarta do podpisu 11 maja 2011 roku w Stambule – zaciekle zwalczana przez KK w Polsce, ponieważ jej wprowadzenie zagraża jego pozycji jako niekwestionowanego beneficjenta przemian ustrojowych. Może też, zdaniem episkopatu, naruszyć ich status quo, ale jedynie w sytuacji przekroczenia prawa i zasad dobrego współistnienia na granicy sacrum – profanum, co biorąc pod uwagę, nasuwa oczywisty wniosek, mianowicie taki, że kościół katolicki ma swój interes w przekraczaniu tych zasad i nie zamierza z niego rezygnować bez walki.

 

 

Refleksje około aborcyjne. Część III. Deprywacja państwa po 1989 roku – proces w toku.

Żeby zobaczyć ustawę antyaborcyjną w pełnym kontekście, a jeszcze do tego próbować zrozumieć co spowodowało jej pojawienie się w XXI wieku, w środku zjednoczonej Europy, będziemy musieli cofnąć się do miłych złego początków, czyli do pierwszej Solidarności i Komitetu Obrony Robotników, do przełomu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. W tamtych czasach bowiem rozpoczęła się deprywacja państwa, która po 1989 roku  objawiła się w postaci pełzającej klerykalizacji, a po drodze wydała na świat ustawę antyaborcyjną, która jest owocem gwałtu na świeckim państwie. Wiadomo kto życzył sobie prawnej ochrony życia od poczęcia, nie wiadomo tylko dlaczego.

Jeszcze w PRL-u…

Kościół Katolicki w Polsce obserwuję od schyłku lat siedemdziesiątych zeszłego wieku i przyznam, że w ciągu kilku dekad moja ocena tej instytucji ulegała płynnej korekcie. W PRL-u wszyscy byliśmy dość zgodni co do tego, że rozdział kościoła od państwa, to norma społeczna XX wieku. To stwierdzenie nie oddaje prawdy tamtych czasów. Powiem więc inaczej – ten rozdział był tak oczywisty, że nie musieliśmy nawet na ten temat rozmyślać. Świeckie państwo nie stało nigdy na przeszkodzie, by wszyscy – ateiści, katolicy, innowiercy, agnostycy – nie wyłączając trzeźwo myślących historyków, racjonalistów i materialistów – nie podejrzewając co się święci –  byli dumni z papieża Polaka.

Na początku lat osiemdziesiątych zaczęła mi pikać czerwona lampka ostrzegawcza. Ktoś powiedział mi na ucho, że ksiądz Jerzy Popiełuszko był na dywaniku u swojego biskupa i dano mu do zrozumienia, że za swoje,  kontrowersyjne msze za ojczyznę będzie, w razie czego sam odpowiadał, ergo, nikt z biskupstwa nie będzie go chronił – krótko mówiąc – jak mu się noga powinie – może liczyć tylko na siebie. Byłam wtedy studentką, a więc młodą, niedoświadczoną życiowo ignorantką, do tego kiepsko znałam historię kościoła, więc informacja ta wstrząsnęła mną do głębi.

Mniej więcej w tym samym czasie przeczytałam wiersz Anki Kowalskiej pt. Zdrada, który autorka napisała pod wpływem lektury Tez Prymasowskiej Rady Społecznej w sprawie ugody społecznej. Dokument ten był publikowany i komentowany, w swoim czasie w prasie zachodniej. Dziś trudno do niego dotrzeć, ale trafiłam na rękopis prymasa Glempa, stanowiący coś w rodzaju osnowy przyszłego dokumentu, jaki stworzyła Rada Prymasowska. Nie mogę opublikować tego dokumentu bo jest obwarowany jak twierdza tu:  Biblioteka Cyfrowa Ośrodka KARTA – Notatka zawierająca tezy pryma… http://www.dlibra.karta.org.pl/dlibra/doccontent?id=41792

Anka Kowalska

Zdrada

To nie Ty
Panie
wzywasz ich ustami
abyśmy dusze oddali na przemiał

nie Ty kładziesz swój podpis
pod cyrograf z diabłem
nie Ty ściskasz mu pazur
nie Ty głaszczesz ogon

Nie Ty okadzasz zbrodnie
nie Ty chcesz ofiary
z jedynego co mamy wobec luf:
sumienia

nie Ty chcesz nas uwalniać za cenę niewoli
święcąc wodą święconą pętlę dla głów naszych

Więc módl się dzisiaj Panie za Twych infułatów
bo nie wiedzą co czynią
nie słyszą co mówią

Bo chyba przecież nie wiedzą co czynią
bo chyba przecież nie słyszą co mówią
gdy w karmazynach fioletach łańcuchach
płoszą ślad Twego szeptu
uwięzły pod żebrem

gdy palec ostrzegawczy podnoszą przed dziećmi
bruk rwącymi w bezsilnej obronie przed życiem
w którym już ani szept Twojej –

tylko krzyk zdradzonych

maj 1982

z tomu „Racja stanu. Wiersze z lat 1974-1984” (II obieg wydawniczy; Przedświt Warszawska Niezależna Oficyna Poetów i Malarzy 1985)

 

Komuś, kto nie żył jeszcze w tamtych czasach, może wydawać się dziwne, że część solidarności podziemnej tak źle odebrała intencje kleru. Reagowali tak ci, którzy, nie skażeni jeszcze politycznym cynizmem, doznali dysonansu poznawczego – spodziewali się bowiem po władzach kościelnych postawy a’la Jerzy Popiełuszko – bliskiej ludziom pracy i bojownikom o wolność i prawa człowieka – a zobaczyli prawdziwe oblicze i oportunizm kościoła. Ostatecznie obie strony – rządowa i społeczna – musiały zaakceptować obecność kościoła podczas wszystkich etapów negocjacji, w charakterze obserwatora, który nie stoi po żadnej stronie, nie bierze za nic odpowiedzialności oraz za nikogo nie ręczy.

Natomiast z dzisiejszej perspektywy, gdy popatrzymy na Polskę przez pryzmat skutków obecności kleru przy okrągłym stole, widzimy że tamto zdziwienie i rozczarowanie, choć miało swoje źródło w młodzieńczej naiwności, było też prawidłową intuicją, jakiej wciąż brakuje podrasowanym, cynicznym politykom władz kolejnych kadencji. Wolą oni chadzać pod rękę z biskupami i handlować z nimi naszym życiem, niż wziąć odpowiedzialność za rozwój tego społeczeństwa.

Powiedzmy sobie wprost – KRK zawsze stoi po swojej własnej stronie i dba o swoje i tylko swoje interesy. Jego polityka zasadniczo się nie zmienia. Zmieniają się tylko okoliczności geopolityczne i nazwy partnerów jakich używają dla osiągania swoich celów.

Po transformacji – czas na zły dotyk.

I, jak wtedy władze PRL-u, tak i wszystkie one po 1989 roku, dają się wodzić za nos kościołowi katolickiemu. Moim  zdaniem mylą się i robią wielki błąd, lekce sobie ważąc edukację społeczną obywateli do demokracji bezpośredniej. To nie kler powinien być partnerem w prowadzeniu polityki wewnętrznej, ale wyłącznie obywatele, zachęcani w samorządach do ogarniania wszystkich obszarów aktywności społecznej. Tymczasem wszędzie tam, gdzie powinni być społecznie zaangażowani obywatele, tkwią, czasem doskonale zamaskowani, akolici kościoła katolickiego, którzy mają gdzieś interes społeczny – dla nich ważny jest tylko interes kościoła i ich własny przy okazji. Służalczość i oportunizm zwykle tworzą nierozerwalną parę.

Układ sił jaki mamy w Polsce po transformacji, jest dalszym ciągiem okrągłego stołu i polega z grubsza na wzajemnym szantażu między uczestnikami gry politycznej. Prymitywne i patologiczne przekonania jakie materializują się w praktyce politycznej jako: władza dla władzy, kolesiostwo, nepotyzm i kruk krukowi oka nie wykole – paraliżują postęp i sprawiają, że zamiast likwidować problemy, tworzy się ich coraz więcej i więcej. Społeczeństwo jest w tej rozgrywce pionkiem, przedmiotem, stadem – sheeple, które rozbiegło się po halach i dopóki ma zieloną trawkę do żucia, to o nic się nie martwi.

Przyzwolenie na klerykalizację, czyli oswajanie ofiary.

Z początku, dość łatwo mogłam przewidzieć skutki powieszenia symbolu wiary katolickiej w sejmie, ale to czego się nie spodziewałam to brak reakcji obywateli na ten fakt. Mówiłam wtedy, że to bardzo niedobry krok i, że zapłacimy za to wysoką cenę. Z dzisiejszej perspektywy może się wydawać to nieprawdopodobne, ale uwierzcie – reakcje na moje, tak wyrażone przepowiednie, były za każdym razem takie same i brzmiały – cytuję –

                    A co ci przeszkadzają krzyże!

I nie mówili tak katolicy, o nie! Tak w obronie krzyża stawali ludzie niepraktykujący, niewierzący, racjonaliści i inteligencja akademicka. Do pewnego momentu wszystkie zdarzenia mieściły się w mojej wyobraźni i widziałam ich logiczny związek przyczynowo-skutkowy, co przypominało katastrofę, wyczarowaną z kostek domino w holu jednej z nowojorskich galerii handlowych w latach osiemdziesiątych.

Ale potem, a dokładnie od czasu pojawienia się wypowiedzi Wandy Półtawskiej na temat roli kobiety we współczesnym świecie oraz inicjatywy znanej pod nazwą Deklaracja Wiary Lekarzy Katolickich, autorstwa tej samej pani, poczułam, że logika już nie wystarczy by przewidywać ciąg dalszy zmian w Polsce oraz, że życie społeczne przesycone jest wszechobecnym absurdem.

Byliśmy świadkami narastającego podskórnie terroru religijnego, który przejawiał się z początku jedynie w nietolerancji światopoglądowej typu soft. Ktoś niewierzący wylatywał z etatu na uczelni, by zastąpił go ktoś o odpowiedniejszych korzeniach. Jakiś spektakl teatralny wylatywał z programu festiwalu, bo podobno wierzący, którzy go nie widzieli, poczuli się obrażeni. W konstytucji ożywa ochrona uczuć religijnych. Ale jeszcze nikt nikogo za ateizm nie pali na stosie.

Ciągłe przesuwanie granicy między tym co jesteśmy jeszcze w stanie tolerować, a tym co uznajemy za niedopuszczalne, to był kolejny etap oswajania nas z wypasionymi ambicjami KRK, ergo, to co jeszcze wczoraj wydawało się niemożliwe – dziś okazywało się jak najbardziej naturalne.

Cokolwiek byśmy nie myśleli, jakiekolwiek byśmy nie mieli przekonania i cokolwiek byśmy nie twierdzili – wczoraj – następnego dnia życie weryfikowało to, jako naiwne bajki z mchu i paproci. Po aferze Chazana, Naczelna Izba Lekarska zaatakowała temat klauzuli sumienia, które to sumienie obowiązuje wyłącznie w wydaniu katolickim. Zapragnęli pracować pod jej dyktando także farmaceuci, rzeźnicy, strażacy, stolarze, recydywiści i zapewne cykliści także. Przynajmniej niektórzy z nas zaczęli orientować się, że społeczeństwo zostało poddane procesowi gotowania żywej żaby… Znacie tą paralelę, nie będę jej tłumaczyć.

Kiedy czwarta władza się sprzedaje.

Zakrojony na wielką skalę eksperyment społeczny – zmiana ustroju państwa z świeckiego w konfesyjny – nie byłby możliwy bez udziału mediów, zarówno tych publicznych, jak i prywatnych. Pierwszy krok w złą stronę polegał na przyjęciu ideologii neoliberalnej w finansowaniu kultury z jego naczelną zasadą, że każdy podmiot musi się sam wyżywić. Stacje prywatne zdziadziały, podsuwając badziewną rozrywkę, mało wymagającemu, za to masowemu widzowi; publiczne – karmiąc odbiorców polityczną propagandą, która groteskowo udawała debatę społeczną.

Z mediów publicznych zniknęła po cichu misja społeczno-edukacyjna, a zastąpiła ją agenda kościoła katolickiego. Rozpoczęto dewastację efektów pracy poprzedniej ekipy obsługującej państwowe media – innych wtedy nie było . Nowi dyrektorzy programów jedynki i dwójki bez większych oporów dopuścili do wytępienia wyrobionego widza i odbiorcy kultury masowej na dobrym poziomie, oraz kultury wysokiej, wymagającej wiedzy. Zastąpił ich, produkowany masowo wtórny analfabeta , wyhodowany na prostych i prostackich programach rozrywkowych, publicystycznych i pseudoedukacyjnych, na niskobudżetowych produkcjach filmowych, serialach typu „Plebania” czy „M jak miłość” i generalnie na ofercie nie wymagającej niczego, nawet zbytniej uwagi widza.

Ponieważ praca w mediach jest w Polsce już od wielu lat ściśle związana z władzą polityczną, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji bez przeszkód mogła wpływać na obniżenie poziomu merytorycznego nowych produkcji, prezentowanych w stacjach publicznych, co sprowadzało się do maksymalnego uproszczenia przekazu. Na efekty nie czekaliśmy długo. Odbiorca odcięty od dobrych źródeł, powoli lecz nieubłaganie stawał się biernym zjadaczem papki propagandowej. Z rozumnego i krytycznego, stał się apatyczny i emocjonalny – nie wie, nie rozumie, ale za to czuje, że wie i rozumie.

Na Uniwersytecie Otwartym UW, w ramach cyklicznych debat, w marcu 2010 roku, dyrektor Katarzyna Lubryczyńska zaprosiła przedstawicieli różnych środowisk opiniotwórczych i kształtujących poziom dialogu oraz jakość relacji społecznych, by zadać im pytanie na temat głupienia społeczeństwa – interesowały ją przyczyny i kwestie odpowiedzialności za taki stan rzeczy.

Dyrektor Uniwersytetu Otwartego Uniwersytetu Warszawskiego

Katarzyna Lubryczyńska 

Nad debatą cały czas wisiało pytanie – kto odpowiada za to, że przestano dbać o rozwój widza, o jego przygotowanie do odbioru kultury wysokiej, że pozwolono by się zdegradował i ostatecznie stał wtórnym analfabetą. Dziennikarz, popularny i ceniony w niektórych kręgach, za niski poziom oferty w TV usiłował zwalić winę na samych widzów, twierdząc, że oferta jest robiona pod ich  potrzeby. Pewnie nigdy nie słyszał o tym, że potrzeby należy kształtować,  podsuwając bardziej wymagającą ofertę. Edukacja społeczna wymaga odpowiedzialnych działań – także tych podejmowanych przez media. Dysponując szerokimi możliwościami, media powinny kształtować dobry gust, zdrowy styl życia, i rozbudzać wyższe potrzeby właśnie. I wydawać by się mogło, że to właśnie robią – tylko, że jakoś bardzo na opak i wyłącznie na potrzeby tzw. rynku zbytu. 

Ów dziennikarz pominął, że obecny widz, to produkt, bardzo złej oferty TV,  przez ostatnie dwie dekady.  I to nie odbiorcy wymyślili, że słupki oglądalności będą decydowały o tym, co znajdzie się w tzw. ramówce. Słupki oglądalności to patent neoliberalnego sposobu myślenia o kulturze i edukacji. Dodajmy, że patent ten ledwo działa w krajach bogatych w tradycje demokratyczne, gdzie ważnym elementem, gwarantującym  sens istnienia tego systemu, jest świadomie edukowane społeczeństwo obywatelskie. 

Z ramówki obydwu kanałów TV publicznej zniknęły wszystkie ulubione programy dla wyrobionego intelektualnie i wymagającego widza, a w to miejsce zaczęto emitować womit serialowy i gadające głowy propagandy rządowej wszystkich opcji, które rządziły po transformacji. Media z czwartej władzy stały się tubą kościoła katolickiego i rządową szczujnią propagandową.

Przy czym nigdy nie dowiemy się kto, i czy w ogóle ktoś, z zarządu RiTV próbował bronić praw obywateli do rzetelnej informacji w mediach, które sami utrzymujemy z podatków. Wiadomo tylko, że instytucja ta ma w statut wpisaną misję ochrony wartości chrześcijańskich – pojęcie o płynnym znaczeniu, nadinterpretowane i wykorzystywane, by pokryć braki w zakresie kompetencji. 

Skończyły się publiczne debaty, komentarze specjalistów od polityki, kultury czy gospodarki. Skończyły się programy edukacyjne, filmy popularnonaukowe, dobre kino i teatr telewizji. Reportaże i wiadomości pełne faktów. Rozrywka sprowadza się do gier losowych, kucharzenia, podglądania zamkniętych w jednym domu ludzi, albo szukania żony dla rolnika.

W serialach emitowanych codziennie, amatorzy klepią teksty napisane na kolanie poprzedniego wieczoru, na zakrapianej imprezie, przez sfrustrowanego reżysera. W antraktach tłumaczą, najwyraźniej całkiem już zidiociałym widzom, jak powinni rozumieć to, co właśnie zostało powiedziane. To gorsze jest od śmieszków w tle emisji, w amerykańskich programach rozrywkowych.

Nie zobaczymy też kabareciku Olgi Lipińskiej, Kabaretu Starszych Panów ani teleturnieju Wielkiej Gry. Nikt nie opowie nam o trudnej w odbiorze sztuce współczesnej i nie pokaże nam czym się różni dobra architektura od stawianych wszędzie Gargameli. Zaorano tym samym media, a zrobili to politycy, którzy nie szanują obywateli, nie dbają o nich i jedynie pragną się nimi posłużyć.

Młodzi uciekli do sieci, a w ślad za nimi powędrowali tam specjaliści od propagandy i dezinformacji. Coraz większy krąg moich znajomych w ogóle nie ogląda TV, nawet nie posiada już odbiornika. Pod przymusem złego prawa musimy wszyscy płacić na utrzymanie tego giganta-producenta kłamstw oraz nadużyć formalnych i propagandowych. Dlaczego nie jest to temat prywatnych rozmów między nami, podatnikami? Nie znam odpowiedzi na to pytanie.

Nie ma się co czarować – nasze społeczeństwo nie było nigdy jeszcze edukowane społecznie i do demokracji nie miało szans dojrzeć, tym bardziej przy tak żenującym poziomie przekazu medialnego. Wieloletnie zaniedbania w tym zakresie skutkują dziś tym, że TV jest albo nieobecna w domach, albo jest źródłem frustracji i irytacji, a duża wciąż rzesza biernych odbiorców tępieje na coraz głębszych poziomach.

Wyprodukowano w ten sposób widza nowej generacji, który łyka i przyjmuje wszystko bez należytej weryfikacji. I nic dziwnego – żeby weryfikować, trzeba mieć dużo czasu i umiejętności. A tego nikt nie uczy w szkole, nie wspominając już o chronicznym braku czasu. Ludzie próbują ogarnąć swoje życie na poziomie ledwie egzystencjalnym, bo już na kulturę nie ma ani czasu, ani wystarczających środków w domowym budżecie. Tak się zamyka kwadratura koła. Jedno pchnięcie kijem w szprychy, względnie dobrze działającej instytucji i cała nadbudowa wali się z hukiem, niczym WTC.

Kwestia odpowiedzialności za słowo.

Media kłamią. Znamy to stwierdzenie i zgadzamy się z nim, ale generalnie nadal przyjmujemy do wiadomości to co się w nich pisze, mówi czy pokazuje. Działa tu prawdopodobnie, mocno zakodowane w naszej podświadomości przekonanie, że jeśli ktoś mówi do nas ze szklanego ekranu, to musi być automatycznie mądrzejszy od nas i naszego sąsiada. Podobnie działa tytuł naukowy przed nazwiskiem i choćby to był ks. prof. teologii, będziemy traktować go z należytym szacunkiem, nawet wówczas, gdy będzie mówił niewiarygodne bzdury.

Docierające do nas informacje, to zwykle mocno zniekształcone treści, w których jest minimum informacji i maksimum interpretacji i emocji.  Dla dzisiejszych  fanów Radia i TV to w zasadzie bez znaczenia, bo przyjmują bezkrytycznie  to, co styka z ich przekonaniami albo wyszło z ust ulubieńca celebryty czy innego eksperta od wszystkiego i wtedy w zasadzie też jest obojętne co plecie. Ostatecznie po tylu latach kręcenia kota za ogon, jako społeczeństwo nie mamy już krzyny zaufania nie tylko do mediów, ale i do tych co w nich monologują. Stare i niemodne już założenie, że mówcy mają głęboko uwewnętrznione poczucie  odpowiedzialności za słowo, jest z gruntu fałszywą dziś tezą. 

Cóż  robi poważny człowiek wobec tak powalającej ignorancji? Zajmuje się czymś ciekawszym, pożyteczniejszym  ogarnia swoje życie,  zajmuje sobą i ucieka jak najdalej od tego politycznego targowiska głupoty. Mamy prawo czuć się głęboko rozczarowani tym, co od lat uprawiają media, politycy, biskupi KK, oraz wszelkiej proweniencji autorytety moralne, także cała grupa mieszcząca się w pojęciu elita akademicka. Mam na myśli  manipulacje medialne, edukacyjne, kulturalne, historyczne, gdzie szerzy się ignorancja pseudonaukowa i słuszne przeświadczenie, że ciemny lud wszystko kupi.

Powyższe stwierdzenia brzmią niczym oskarżenie wszystkich obywateli, którzy mają wpływ na to, jak funkcjonują systemy w państwie, jak realizują się postanowienia konstytucji RP, jak działa prawo, jak przebiega edukacja i formowanie młodego pokolenia, do czego jest ono kształtowane i jak będziemy funkcjonować w przyszłości. Jest to też próba przypomnienia, że na elicie każdego państwa spoczywa odpowiedzialność za społeczeństwo. Zdając sobie sprawę z tego, jak to górnolotnie i nawet może patetycznie brzmi, od razu zastrzegam, że jeśli ktokolwiek czuje się dotknięty tak zarysowaną generalizacją, to radziłabym jak najprędzej się ogarnąć i zauważyć, że całe środowiska – pedagodzy, nauczyciele, prawnicy, lekarze, policjanci, żołnierze, politycy, samorządowcy i inni – żyją odklejeni od rzeczywistości, we własnej bańce, realizują własne interesy, a pojedyncze atomy z prospołeczną agendą giną, zanim ktokolwiek zdoła je usłyszeć.

Generalnie w tak zniszczonym społeczeństwie jak polskie, wszyscy zdają się zapominać, że – czy nam się to podoba czy nie – jesteśmy naczyniami połączonymi. Ergo, czy to będzie stado sheeple zbite w  gromadę, czy też baranki rozbiegną się po halach – kiedy zabraknie im zielonej trawki, staną się niebezpieczną masą krytyczną. Drugą uwagę kieruję pod adresem nas wszystkich, zwłaszcza tych, którzy mają poczucie bezradności i doskwiera im świadomość braku wpływu na przebieg wydarzeń – zatomizowane społeczeństwo nie podskoczy zbyt wysoko aparatowi przymusu – to prawda oczywista – ale też żadna siła nie zdoła nad nim zapanować, gdy dojdzie do wzmożenia nastrojów przeciwnych władzom. Tak źle i tak niedobrze.

Zamykając wreszcie temat mediów, trzeba sobie powiedzieć, że one zawsze w jakimś stopniu prostytuują się  z władzą i polityką, obecnie jednak robią to w sposób tak nachalny i prymitywny, że oczywisty nawet dla kompletnego neptyka. Paradoksalnie jednak, ewidentne kłamstwo jest mniej toksyczne i niebezpieczne,  niż półprawda, ubrana w skromną sukienkę, zapiętą pod samą szyję, na ostatni guzik. Bo trzeba być dobrze przygotowanym merytorycznie i uwrażliwionym na jej fałszywy wdzięk, by nie dać się zaciągnąć do bunkra wroga, rzucić na sofę i oddać w rozpustę romansu z władzą. Niestety problem ten dotyczy już wielu środowisk, które tradycyjnie cieszą się uznaniem, estymą i szacunkiem. I mówiąc władza, nie mam na myśli PIS-u…

W poszukiwaniu źródeł zepsucia.

Przysłowiowa już Matka Boska Częstochowska w klapie marynarki Wałęsy, oraz groteskowo wielki długopis z wizerunkiem Maryi, jakim Lech podpisał porozumienia gdańskie z władzami PRL-u, odczytywaliśmy jako prztyczek w nos, dany znienawidzonej, PZPR-owskiej władzy. Wtedy nikomu z nas, nawet mnie, nie przyszło do głowy, żeby krytykować Solidarność za takie niepoważne wygłupy.

Udział polskiego kleru  i JP2 w transformacji nie podlega kwestii – takie są fakty. Mieliśmy je cały czas przed nosem. Wszędzie, gdzie miały miejsce jakiekolwiek rozmowy, gdzie dochodziło do porozumienia, gdzie tworzono historię – biskupi byli obecni. Przy czym należy wyraźnie powiedzieć, że ta wszechobecność duchownych i pontyfikat JP2, nie przesądza o tym jakie były rzeczywiste cele polityczne władz kościelnych, oraz jak obecność duchownych katolickich w tym procesie katalizowała sam proces.

Natomiast –

zaszczepienie i powielanie w świadomości społecznej,

przekonania o wielkim wsparciu kościoła, dla ludzi pracy

w ich walce o godność i prawa człowieka,

to początek patologii w stosunkach państwo-kościół katolicki

i nazywa się kłamstwem.

To nie jest popularny pogląd, ale dużo łatwiej o jego uzasadnienie dziś niż trzydzieści lat temu. I , mówiąc nawiasem, nie brzmi tak fałszywie jak inne twierdzenie, mocno lansowane ostatnimi czasy, mianowicie, że –

Caritas to instytucja charytatywna,

która pomaga biednym ludziom.

 

 

Na pewno z dzisiejszej perspektywy, ex post, możemy wiele wnosić na temat motywacji, stojących za polityką kościoła. Mamy do dyspozycji fakty, oficjalne wypowiedzi biskupów KEP, oraz protokoły Konferencji Wspólnej Rządu i Episkopatu. Wiele prawdy  kryje się w zakamarkach wszystkich obszarów życia publicznego i społecznego, dokładnie spenetrowanych i pod kontrolą kleru.

Zatem, przede wszystkim władze kościelne realizują swoją własną politykę. I, żeby było jasne – my, obywatele nie jesteśmy podmiotem jego troski. Podlegamy ciśnieniu jego narracji, manipulacji słownej, która, nota bene, przeradza się często w przemoc światopoglądową, ale jesteśmy w tych interakcjach jedynie przedmiotem obróbki.

Na masową skalę mamy z tym do czynienia, gdy słuchamy radia Maryja z rozgłośni toruńskiej, gdy podczas mszy odczytywane są listy pasterskie, dotyczące świeckich spraw publicznych, w szkole powszechnej podczas katechizacji, gdy księża katecheci straszą dzieci, barwnymi opisami cierpienia w piekle, jakie czekają ich rodziców, którzy nie chodzą do kościoła.

O takim drobiazgu, jak dyskryminacja mniejszości bezwyznaniowej, nawet nie warto wspominać. Kiedy mówi się o dialogu, to zaprasza się jedynie inne wyznania, tak jakby ateiści i agnostycy, którzy – nawiasem –  nie są mniejszością, w ogóle nie istnieli. Chodzi prawdopodobnie o to, żeby utrwalać w społeczeństwie przekonanie, że życie bez wiary – w jakiegokolwiek boga – jest niemożliwe, a jeśli nawet, to jest pozbawione sensu.

Jeśli poprzez taką narrację, kościół sprawuje kontrolę nad źródłami swojego utrzymania – taca i nawet wysoko wyceniane usługi kościelne, takie jak chrzty, śluby, komunie, pogrzeby, egzorcyzmy, uroczyste poświęcenie takiej czy innej rury kanalizacyjnej – stanowi to jedynie dodatek na waciki. Główny ciężar utrzymania kleru w Polsce spoczywa na podatnikach i to niezależnie od ich światopoglądu – co w innych okolicznościach przyrody można by tolerować, ale nie w rzeczywistości, w której biskupi jawnie piętnują ateistów i agnostyków za nie podzielanie wiary w bogów, a władze zamiast pracować dla wyborców, dbają  o dobrostan i poczucie bezpieczeństwa socjalnego władz kościelnych.

Jak władze PIS dbają o obywateli, którzy przychodzą ze swoimi palącymi problemami, mamy okazję ocenić choćby teraz, gdy trwa okupacja sejmu, przez grupę matek, opiekujących się na co dzień swoimi, niepełnosprawnymi, dorosłymi już dziećmi. W tej sprawie biskupi i posłowie mówią jednym głosem i mam nadzieję, że odpowiedzą za takie traktowanie problemów społecznych również razem przed Trybunałem Stanu. Poniżej cytata z Jacka Żalka:

Po tym, jak oni się zachowują, ci opiekunowie w Sejmie, jestem przekonany, że nie można dać im tej gotówki. Bo jeżeli jako żywe tarcze traktują swoje dzieci, to cóż dopiero…, a mogą zdarzyć się niestety zwyrodniali rodzice.Te dzieci, które czasami nie mają głosu, które są zamknięte, nie chodzą do szkoły – nie ma możliwości sprawdzenia czy te pieniądze zostały wydane na potrzeby tych dzieci, czy zostały w inny sposób wydatkowane na potrzeby opiekunów.”

Patologia władzy w tym kraju wynika z układu z kościołem katolickim. Z tego, że politycy są słabymi negocjatorami, że nie potrafią rozmawiać z kościołem z innej pozycji niż służalcza, że jak to niegdyś powiedział pewien mądry człowiek :

To, że jesteśmy w dupie, to jasne. Problem w tym, że zaczynamy się w niej urządzać.

/ Stefan Kisielewski#cytatywielkichludzi#cytaty# /

i w związku z tym nie mają czasu ani ochoty rozmawiać z obywatelami. Po co mieliby to robić? Rozwiązywanie problemów jest trudne, wymaga wiedzy i poświęcenia całej uwagi, bez gwarancji, że ktokolwiek to doceni w obecnym układzie politycznym. Kościół jest od pilnowania owieczek i zapanuje nad nastrojami w razie czego… W końcu za coś mu się płaci ten wysoki haracz.

Jeśli po tej ordynarnej i pełnej hipokryzji hucpie rządów POPIS-u, kolejny parlament nie postawi polityków przed Trybunałem Stanu, a kościoła nie zagoni z powrotem do kruchty, będzie to oznaka, że nic się nie zmienia. Będzie to sygnał dla wspólnoty europejskiej, że Polska nie ma potencjału do samostanowienia i siły, by się podnieść z najgłębszej zapaści instytucji Państwa. Jeśli kościół i politycy nie ogarną się wystarczająco szybko, pewnego ranka obudzą się z ręką w nocniku…

Ustawa antyaborcyjna – owoc niemoralnych stosunków państwo – kościół.

Zanim ujrzałam ustawę antyaborcyjną z dzisiejszej perspektywy i zanim zrozumiałam szeroki kontekst w jakim została pomieszczona, ciągle odnosiłam wrażenie, że nie tylko brakuje miejsca na taki wytwór chorej wyobraźni w XXI wieku, ale nie widziałam też absolutnie żadnych działań władz ustawodawczych, by realizować w praktyce ideę ochrony życia od poczęcia do naturalnej śmierci. Wręcz przeciwnie. Atmosfera w Polsce zaczęła się wyraźnie psuć i odstręczać młodych od życia rodzinnego, o którym nota bene zaczęto opowiadać konserwatywne bzdury. Do tego dodajmy bezrobocie, degradację prestiżu wykształcenia wyższego, brak perspektyw na samodzielność finansową i zdolność kredytową, a zobaczymy, że polityka państwa w żadnym momencie nie miała na celu skłonić młodego pokolenia do podejmowania trudów rodzicielstwa.

Państwo, które autentycznie pragnie zachęcić młodych do rodzicielstwa, stwarza im do tego warunki. W Polsce od czasów transformacji mamy nieustający odpływ młodych, wykształconych ludzi do krajów UE, w poszukiwaniu chleba i dróg rozwoju. Ten statystyczny fakt jest obiektywną odpowiedzią na pytanie: jak władze w Polsce dbają o rozwój społeczny? Skoro wyjaśniliśmy już sobie, że rozwój społeczny nie jest ani priorytetem dla władz, ani przedmiotem sporów politycznych, zastanówmy się co w takim razie zajmuje parlamentarzystów?

I nie odkryję Ameryki jeśli stwierdzę, że władze w Polsce zajmują się wszystkim, tylko nie zarządzaniem i organizacją państwa prawa, do czego, nawiasem mówiąc, są powoływani co cztery lata, w formalnie demokratycznych wyborach. Chcę powiedzieć jedynie, że jeśli ktoś uprawia politykę dla władzy, a władzę traktuje jako środek na wyrównanie swoich deficytów życiowych,  to nie spodziewajmy się, że nagle okaże się mężem stanu. Małe, niskie motywacje nigdy nie owocują polityką prospołeczną. A jedynie takie myślenie o społeczeństwie może prowadzić do jego rozwoju.

Prawo, które polega głównie na zakazach, kształtuje zdemoralizowanych niewolników, co najwyżej. Tacy obywatele nie stworzą społeczeństwa demokratycznego. Prawo, które uznaje człowieka i jego kompetencje do odpowiedzialnego życia, jest tym czego boją się politycy reżimowi, zwolennicy zamordyzmu i przemocy systemowej. Natomiast braki w zakresie kompetencji moralnych i etycznych w polityce,  legitymizują wszystkie religie świata. A kiedy realną władzę przejmują ich pasterze, patriarchat zaciera ręce i patologie stosunków społecznych, bujnie kwitną na glebie, obficie nawożonej religią.

Z takiej właśnie relacji państwo /kościół, jaką usiłowałam nieudolnie tu opisać, urodziła się nam ustawa antyaborcyjna. Przypomnijmy – ustawa, która

nie wpłynęła na przyrost naturalny, nie ograniczyła aborcji, upokorzyła połowę społeczeństwa, odbierając kobietom prawo do podejmowania odpowiedzialnych decyzji, która nie dała gwarancji do przerwania ciąży w trzech, szczególnych przypadkach, uderzyła boleśnie w prawo kobiet do zachowania swojego zdrowia i życia, oraz w prawa pacjenta do rzetelnej informacji o stanie zdrowia. Można powiedzieć –

państwo i kościół spłodzili twór niezdolny do życia.

Amen.

Naturalne jest w tym miejscu pytanie – więc komu i do czego jest ona potrzebna? I o ile na pytanie komu znamy odpowiedź, o tyle nie zawsze jest jasne do czego… I tu pojawia się wiele spekulacji, od mizoginicznych korzeni, ukrytych pragnień biskupów by poniżyć kobiety, grzeszne burzycielki ich spokoju wewnętrznego i harmonii z bogiem, aż po równie absurdalne, sugerujące, że KRK poprzez kontrolę rozrodczości białych kobiet katolickich, marzy o hodowli białej rasy w wyścigu z – i w opozycji do – ciemnoskórych wyznawców Allacha, którzy przerażają katolików swoją wyjątkową płodnością.

Nad bardziej wyważoną odpowiedzią zastanowić się spróbuję w następnej części rozważań około aborcyjnych, na które już dziś zapraszam.

Elżbieta Kunachowicz

Kraków 06.05.2018

Gwoli przypomnienia*

Gwałt zbiorowy i pogrzeb państwa świeckiego

2015-11-25/3 komentarze/w Blogi Szkiełko /przez Kuna

Bańka katolicka i semafory znowu opuszczone…

2017-07-23/20 komentarzy/w Blogi obserwator obywatelski /przez Kuna

 

 

Blog Obserwatorium na PA

Głupienie….

Wanda Półtawska o kobietach….

Martwe sumienie, martwa ustawa…

 

 

Kiedy prawo tworzą psychopaci, a mandaty poselskie dzierżą marionetki

W ubiegłą środę, 10.01.2018 posłowie opozycji ostatecznie oblali test na termin przydatności do czegokolwiek, dzięki czemu psychopaci są coraz bliżej stanowienia prawa w Polsce. Brawo panie posłanki, brawo panowie posłowie! Myślę, że

Podejrzewam, że przynajmniej ci, którzy śledzą wydarzenia na Wiejskiej, bez względu na  przekonania polityczne i światopogląd, z pewnym niedowierzaniem przyjęli do wiadomości, że osoby dzierżące mandaty poselskie, całkowicie zlekceważyły swoje obowiązki podczas zapowiedzianej wcześniej sesji, na której mieli zająć stanowisko w sprawie dalszego procedowania obywatelskiego projektu „Ratujmy Kobiety”.

 

 

Barbara Nowacka:

[…] Powiem państwu, że ja jestem zgnieciona. Zabrakło dziewięciu głosów, żeby projekt Ratujmy Kobiety trafił do komisji. Zabrakło dziewięciu głosów, żeby debata o edukacji seksualnej, o prawach kobiet, o godności kobiet, o normalnym prawie, o prawie kobiet do stanowienia o sobie, a w końcu o prawie dzieci do bezpieczeństwa przed obsceną, trafiła do komisji. Zabrakło 39 posłów opozycji. To jest po prostu niewiarygodne. Mieli możliwość.

W 2015 roku zabrakło posłów, wtedy PO i PSL, by zagłosować za Trybunałem Stanu dla Zbigniewa Ziobry. Wiemy, w jakim innym miejscu bylibyśmy, gdyby wtedy pojawili się na sali sejmowej, gdyby zagłosowali za Trybunałem Stanu. Dzisiaj 39 osób, tych osób, które przychodzą czasami na czarne marsze, tych osób, które mówią: Tak jesteśmy za równością, wolnością, demokracją, nie przyszło na głosowanie. Nie przyszło na głosowanie projektu obywatelskiego, pod którym setki, tysiące osób podpisało się. […]

Jestem naprawdę rozgoryczona, bo nie taka powinna być postawa obywatelska, nie tak postępują parlamentarzyści, ci, dla których ważna jest demokracja. Nie ma demokracji bez praw kobiet, ale też nie ma dobrego parlamentaryzmu bez udziału tych posłów. Płacimy im. Płacimy im do cholery za to, żeby przychodzili do sejmu i głosowali czasami za naszymi projektami, żeby chcieli nas wysłuchać. 39 osób olało projekt obywatelski, 39 osób z opozycji […]

Polki miały szansę na oddech w tym szybko klerykalizującym się społeczeństwie i kraju. Zabrakło odwagi! Panie posłanki, panowie posłowie, gdzie do cholery byliście, kiedy nasz projekt przepadał? Wystarczyło 9 głosów za projektem! […] naprawdę, nie za to płacimy wam jako obywatele i obywatelki […] Wstyd mi za taką opozycję, która może wyjść tylko na selfiaki, fajne demonstracje, a wtedy, kiedy dzieje się coś ważnego — zwyczajnie nas olewa. Nie zgadzamy się, żebyście nas olewali. Widać tym olaniem, tym pokazaniem lekceważenia — nie jesteście, zwyczajnie godni zaufania. […]

Relacja Barbary Nowackiej, na świeżo po wystąpieniu w sejmie R.P.

 

Lawina krytyki, jaka poleciała na ich głowy nie będzie tematem niniejszej publikacji. Kilka dni już minęło od tamtej kompromitacji, nie widzę sensu powtarzać argumentów, które wymieniła Barbara Nowacka, tuż po wyjściu z sejmu, gdzie mówiła do pustej sali, jeśli nie liczyć kilkunastu obecnych posłów…

Chcę opowiedzieć Wam o bulwersującej sprawie, bezpośrednio związanej z tym głosowaniem. Chodzi mianowicie o akcję społeczną pod osobistym patronatem Kai Godek, mającą na celu skłonienie posłów i posłanek do głosowania za przyjęciem ustawy „Zatrzymaj Aborcję”, zaprojektowanej przez Ordo Iuris. Projekt tej osobliwej ustawy całkowicie odbiera obywatelom polskim prawo do świadomego rodzicielstwa, a kobietom prawo do zachowania zdrowia i życia. Jest współczesną formą prawa eugenicznego, które stoi w drastycznej sprzeczności z prawami człowieka.

Wspomniana akcja, polegała na wykorzystaniu prac plastycznych dzieci niepełnosprawnych. Postawiono specjalną stronę, na której, jak w sklepie, można było sobie wybrać laurkę oraz adresata/posła i wysłać tak przyozdobiony mail następującej treści:

 

Pośle, zatrzymaj aborcję, głosuj za życiem!

Szanowny Panie Pośle/Szanowna Pani Poseł!

Zbliża się głosowanie w sprawie projektu #ZatrzymajAborcję znoszącego możliwość

zabijania dzieci ze względu na zły stan ich zdrowia.

Projekt w ciągu dwóch miesięcy poparło 830 000 Polaków. Przesyłam laurkę narysowaną dla Pani/Pana przez niepełnosprawne dziecko i wraz z nim proszę o głosowanie za życiem.

Z poważaniem,

…. (Twoje imię i nazwisko)

patrz więcej

Wyróżnienia wskazują trzy podstawowe kłamstwa, trzy manipulacje emocjonalne, które w opinii autorki pomysłu miały  deprecjonować mniej uważnych posłów i posłanki. Piszę o tym, bo na przykładzie tego pomysłu na walkę z przeciwnikiem, można zobaczyć zarówno ideologię, metodę, sposób myślenia i poziom dojrzałości emocjonalnej autorów.  Presja tego rodzaju, nie jest, jak sądzę dość skuteczna, by usprawiedliwiała nieodpowiedzialne, ignoranckie zachowania parlamentarzystów z opozycji, ci bowiem od dawna rozmijają się i z ideą demokracji i  z mandatem, otrzymanym od swoich wyborców. Poza tym nie spodziewam się w tamtym towarzystwie zbyt wielu wrażliwych społecznie jednostek, jakkolwiek dziwacznie by to nie zabrzmiało wszak teoretycznie posłowie powinni rekrutować się z takiej właśnie klasy, ale przecież to tylko idealistyczne bzdury!

Owe trzy manipulacje to:

  • głosuj za życiembrzmi dobrze, odruchowo wszyscy jestesmy za…, problem w tym, że ta fraza jest pusta, nie ma treści. Ma formę nakazu bezwarunkowego, udaje zasadę moralną i podszywa się pod bliżej nie sprecyzowane dobro. 
  • głosuj przeciwko jakiejkolwiek możliwości zabijania dzieci  Acha. Nie ma innej możliwości być za życiem, jak tylko być przeciwko aborcji. Przy czym aborcję przebrano za morderczy proceder z thrillera o seryjnym zabójcy. I to nie wobec zygoty,  moruli,  płodu czy zaśniadu groniastego, tudzież zniekształconej i mocno uszkodzonej, niezdolnej do życia hybrydy. To brzmiałoby jak krzyżowanie kobiet, jak chłosta na rynku, jak gwałt na zgwałconej nieletniej. Jak przemoc wobec Matki Polki. Zatem przedmiotem aborcji uczyniono dziecko, które jest uosobieniem wszystkiego co czyste, niewinne, kruche i piękne. Takim różowym berbeciem, śmiesznie pełzającym po dywanie w living roomie naszego posła lub posłanki, co prezentuje się znacznie lepiej i pobudza wyobraźnię zdewociałych, narodowobogoojczyźnianych parlamentarzystów wszystkich opcji. I nie znajdziesz tu miejsca na inne obrazki. Wyobraźnia nie podsunie ci dramatycznego zdjęcia zwłok dwuletniego syryjskiego uchodźcy na brzegu Adriatyku. To będzie z całą pewnością spadkobierca kultury białych panów. Bo tego projektu nie napisali humaniści. Tego nawet głęboko wątpiący sceptycy mogą być pewni.
  • laurka narysowana dla posłanki / posła przez dziecko niepełnosprawne —  po to, by razem z nim, znaczy z tym dzieckiem, zagłosował/ła za tym, żeby inne dzieci też miały tak fajowo jak one. Zaiste, szatański pomysł.  A my idioci wyborcy myśleliśmy, że posłowie to samodzielnie myślący, krytyczni ludzie, zdolni do debaty i wglądu w każdy problem. Ordo Iuris i Kaja Godek pierwsi zorientowali się, że takie oczekiwania to mrzonki. Wysłali więc dzieci niepełnosprawne, by te uświadamiały posłów co jest teraz w Polsce najważniejszym problemem. Jeden czort wie dlaczego te dzieci miałyby kolędować za taką durną ustawą, zamiast wytworzyć presję na posłów by raczyli zauważyć jak ciężkie jest życie rodzin z dziećmi wymagającymi np. całodobowej opieki i ciągłej rehabilitacji, by spróbowali realnie pomóc tym rodzinom.

Fakt, że sięgnięto po dziecko, że zawłaszczono jego głos, bez pytania o jego zdanie na temat życia z niepełną sprawnością, w kraju w którym państwo nie gwarantuje mu odpowiedniej opieki medycznej, skazuje rodziny na życie heroiczne i wykańczające przed czasem, gdzie niepełnosprawne dorosłe dziecko, po śmierci rodziców skazane jest na łaskę niewydolnej opieki społecznej i patologiczne zachowania opiekunów  to desperacja, bezczelność czy brak przyzwoitości, wynikający z permanentnego braku empatii w kręgach obrońców życia poczętego? A może po prostu cynizm, tak pożądany gdy chodzi o realizację politycznych celów? Jakie to cele? Nawet nie chce mi się zgadywać.

Dość powiedzieć, że tzw. zygotarianie najchętniej przejmują się nienarodzonymi dziećmi, rozwiązują ich nieistniejące problemy, obdarzają je nieistniejącym uczuciem i otaczają absolutnie niewyobrażalną troską. Na podobny heroizm nie potrafią się zdobyć wobec dzieci narodzonych i faktycznie potrzebujących wsparcia tak finansowego, jak i emocjonalnego. Cóż, współczuję, ale jestem bezsilna wobec tylu deficytów na raz.

Najwyraźniej ktoś dostał mało miłości w dzieciństwie i nie ma pojęcia o budowaniu dobrych relacji z ludźmi, o wsparciu emocjonalnym, o zaufaniu i pustce po stracie. O ludzkich uczuciach w ogóle, w szczególności zaś o autentycznych problemach zwykłych ludzi, kobiet i mężczyzn, szczęśliwych rodziców i nieszczęśliwych par, nie mogących doczekać się własnego potomstwa. Ludzi starych, chorych i zapomnianych przez wszystkich. Także dzieci, tych głodnych i zaniedbanych i tych kochanych, które straciły rodziców oraz tych, które stracą matkę, bo klauzulowy lekarz nie po to ma sumienie, by uświadomić sobie w porę, że ta czy inna kobieta może nie przeżyć  kolejnego z rzędu porodu. O tych wszystkich aspektach życia stadnego, Ordo Iuris oczywiście wie, ale wiedzę tą ignoruje. Nie wolno dopuścić by psychopaci tworzyli prawo w Polsce.

 

Gorąco polecam także:

patolodzy na klatce  

Kaja kontra reszta świata

 

 

„Ratujmy Kobiety” 2017 – o co chodzi w ustawie i dlaczego nie o aborcję.

Projekt ustawy, zabraniający całkowicie  przerywania ciąży, zgromadził wymagane 100 tys. podpisów. Jak sądzę, bez większego problemu i zapewne z dużą nadwyżką. Odpowiednie dokumenty zostały złożone w kancelarii Sejmu R.P…

RADZIWIŁŁ

Czy jest to sukces społeczny? Nie sądzę. Czy jest to sukces logistyczny? Jak najbardziej. A propagandowy? Poniekąd.

prolife 2

Czy w związku z tym, twórcy projektu, którzy, szyderczo i kpiąc sobie z życia kobiet polskich, nazwali wytwór osobistej paranoi projektem „Za życiem”,  mają prawo odtrąbić sukces? Mają prawo. Nigdzie na świecie, mizoginiczna organizacja Ordo Iuris nie odnosiła sukcesów, bo też nigdzie na świecie, w jednym czasie i miejscu nie nastąpiło jeszcze tak korzystne nałożenie się okoliczności, wzajemnie się napędzających. Mam przed oczami tę układankę – o każdym niemal jej elemencie pisałam na łamach PolskiegoAteisty.pl od początku istnienia tego portalu. Tu i teraz tylko je wymienię:

pełzająca klerykalizacja i państwo konfesyjne jako szczytowe osiągnięcie przemian po 1989 roku

klęczący prezydent i marionetkowy rząd większościowy z wodzem również na klęczkach

brak silnej opozycji i pustka na horyzoncie

całe pokolenie rocznik 90-99 wychowane od przedszkola w oparach kadzidła

i

oswojone z restrykcyjną ustawą antyaborcyjną z 1993 roku

bierne, rozbite, niesolidarne społeczeństwo

mocno rozbudzone -yzmy, -izmy, i -fobie

bezprawie i całkowity brak standardów demokratycznych

AAA9

 

A ponadto –

Dane statystyczne dotyczące Kościoła katolickiego wg Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego SAC. Dane pochodzą z okresu 2000/2001.

Liczba księży diecezjalnych: 22 640 (z czego 21 225 przebywa na terenie Polski a 1415 poza krajem)

Liczba księży zakonnych: 5365

Liczba sióstr zakonnych: 23 939

Alumni diecezjalni: 4736

Alumni zakonni: 2051

Liczba parafii: 9967 oraz 813 ośrodków sakralnych

Diecezje: 39 (w tym 13 Metropolii) oraz Ordynariat Polowy i dwie diecezje obrządku „wschodniego”

 

 

10 098  parafii – to ostatnia liczba parafii w RP – dane z  2017 roku – a tak to wygląda na mapie Polski

 

mapa parafialna

Dlaczego o tym piszę? – bo Ordo Iuris zbierało podpisy w parafiach KRK i jak na mój rozum 58 731 podpisów mogli zebrać jednego dnia – KRK to instytucja hierarchiczna, a posłuszeństwo to najważniejsza cecha każdej osoby duchownej. Myślę, że nie muszę tego rozwijać… Resztę podpisów można było zebrać także jednego dnia, a właściwie w jednej krótkiej chwili np. w niedzielę po sumie – z każdej parafii wystarczyło 5 podpisów.

 

parafia

I jak tak na to wszystko patrzę, to coraz mniej w tym widzę sukces, a coraz więcej bolesną porażkę. To tak jak z tymi, wygranymi przez PIS wyborami – niby dostali do łapek joystick, ale nie wiedzą jak się nim posłużyć. Jedni i drudzy wszystko co robią, robią z niewłaściwych motywacji i emocji – z nienawiści, z kompleksu niższości, z braku poczucia własnej wartości, z powodu aż nadto widocznego deficytu uwagi. I nic nie jest w stanie usatysfakcjonować tych ludzi – ani władza, ani pieniądze. Bo sens ich egzystencji, sens ich życia, to siać zniszczenie, pozostawić po sobie gruzy i rozpacz. To klasyka psychopatologii społecznej. Znamy równie wstrząsające przykłady w historii zarówno starożytnej jak nowożytnej i współczesnej.

Zatem piszę o tym, bo jestem sfrustrowana tą niesprawiedliwą asymetrią możliwości działania, uczestniczenia w dyskusji społecznej, która istnieje dziś wyłącznie na ulicach polskich miast i miasteczek. Dzięki ogromnemu wysiłkowi aktywistów i aktywistek, którzy poświęcając swój czas i zdrowie oraz swoje prywatne środki, odbywa się w tych dniach, wielkie  spotkanie z współobywatelami naszego kraju. Ta spektakularna asymetria możliwości oddziaływania jest oczywistym dowodem na to, że pani premier kłamie w parlamencie europejskim. Demokracja w Polsce nie istnieje nawet w szczątkowej formie, ponieważ garstka kobiet i mężczyzn mierzy się dzisiaj z trzema potężnymi instytucjami w dyskusji o prawach kobiet i świadomym rodzicielstwie, nie mając dostępu do środków finansowych, mediów i władzy. To pogwałcenie elementarnych zasad demokracji. Bo demokracja to nie jest dyktatura większości, jak się wmawia niedoukom – którzy stanowią dziś o statusie tego państwa.

 

Drodzy! Drogie!

 

Przeciwwagą dla nieludzkiej ustawy Ordo Iuris jest projekt, znany z ubiegłego roku pod nazwą „Ratujmy Kobiety”

Kiedy staję z ulotkami na środku Szewskiej w Krakowie, pośród płynącego, z różnym natężeniem, tłumu ludzi i zaczepiam niektórych, by zachęcić do podpisania listy poparcia inicjatywy ustawodawczej ” Ratujmy Kobiety”, spotykam się z kilkoma standardowymi reakcjami.

Idzie szybko, wzrok nieobecny, w uszach słuchawki – nie słyszy, nie widzi, idzie dalej nie zmieniając trajektorii.

Idzie szybko, wzrok nieobecny, słyszy tekst jednym uchem, nie wie o co chodzi, ale nie chce wiedzieć i zmienia trajektorię tak aby broń boszze nie zostać zatrzymanym… Niepotrzebnie się obawia – ale osoba tego nie wie, lubi nie wiedzieć. Tak jest teraz bezpieczniej. Złości mnie to, ale wcale nie dziwi. Kiedy masz dwadzieścia lat i przez ostatnie szesnaście dostawałaś przeciwstawne komunikaty, wzajemnie się wykluczające i wciąż byłeś narażony na dysonans poznawczy, możesz przyjąć bezpieczną postawę pt. nie wiem i nie chcę wiedzieć. Możesz zamknąć się przed wszystkimi komunikatami, zaszyć w świecie fantasy, albo muzyki czy uprawiać jogę. Już prawdopodobnie zauważyłeś/aś , że im mniej wiesz, tym lepiej cię widzą. Ja tego też nie rozumiem, ale trudno zaprzeczać faktom –  niewiedza, dyletantyzm, niekompetencja jest bardzo dobrze tolerowana w odbiorze społecznym. Wiedza to coś czego należy się wstydzić, wykształcenie jest  trywialne i nic nie warte. Jeszcze gorzej być indywidualistą bo wyróżnia cię to i stajesz się wykształciuchem nie wartym uwagi. Wszelkie odstawanie stało się  klasistowskie i jako takie jest niestosowne. Zatem nie dziwi mnie duża ilość takich właśnie odizolowanych, skupionych wyłącznie na sobie, zamkniętych i aspołecznych w postawie, zwykle dość młodych osób obojga płci.

DSCN6581DSCN6570

Idzie ON i ONA. Młodzi. Zakochani. Zapatrzeni, jakoś tak każdy w swoje coś, może w świetlaną przyszłość jaką zapewnią im rodzice…? Zatrzymują się tylko jeśli zastąpisz im drogę i odpowiednio szybko, z dobrą dykcją zakomunikujesz o co chodzi. W zależności od tego ile użyjesz zrozumiałych fraz, możliwe są dwie reakcje. Albo zatrzymają się, albo wykonają jeden z licznych gestów lekceważenia i idą dalej swoją ścieżką, w chmury… Zatrzymują się tylko te pary, które mają poglądy i nie wstydzą się o nich mówić. Składają podpis te pary, które albo znają problem z autopsji, albo otarły się o problem w grupie rówieśniczej przyjaciół, ewentualnie mają wystarczającą wiedzę o otaczającej ich rzeczywistości, by problemu nie lekceważyć.

podpisy2DSCN6517

Ta ostatnia motywacja jest najbardziej pożądaną, ale i najrzadszą z wszystkich jakie zaobserwowałam. Pary, które zatrzymują się, bo wyraźnie mają dylemat ze złożeniem podpisu, zadają pytania, ewentualnie chętnie wchodzą w polemikę, na którą niestety nie możemy sobie pozwolić. Młodzi to rozumieją, biorą ulotkę i odchodzą, by się zastanowić. Ze starszymi i mocno starszymi parami w podobnej sytuacji, rzadko, ale jednak jest pewien problem – niekiedy zaczynają na nas krzyczeć, używać słów niecenzuralnych i odchodzą bardzo zniesmaczeni, przekonani o wyższości świąt wielkiej nocy nad świętami bożego narodzenia…

DSCN6664DSCN6622

Bywa, że para nie jest tego samego zdania – nie zauważyłam by któraś płeć była bardziej reprezentowana i raczej widziałam tu symetrię, ale co jest ciekawszą obserwacją – w grupie młodszych roczników, powiedzmy plus/minus 25 – latkowie, nie demonstrują żadnej przewagi nad współpartnerem, widać, że szanują swoje odrębne poglądy. Natomiast gdy różnica zdań występuje w parze 30-latków i starszych, współpartner podpisujący robi to tym bardziej entuzjastycznie, im bardziej druga strona boczy się i pokazuje swoją dezaprobatę dla partnera/ki.

 

Osobliwie postrzegam jeszcze inny rodzaj par – nazywam je dla uproszczenia parami o silnie zaznaczonym gender. Jeśli ON podpisuje/nie podpisuje – ONA robi to samo i konia z rzędem temu kto zgadnie co naprawdę myśli. Ona tylko patrzy na swojego pana i wymownie milczy. To takie zasmucające…

ratujmy8

Najliczniejszą grupę  wśród osób wspierających akcję zbierania podpisów, stanowią kobiety z mojego pokolenia, czyli pokolenia matek  dorosłych już dzieci i małych jeszcze wnucząt. Ciągle pamiętamy  dlaczego w latach 50-tych wprowadzono ustawę o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży – wtedy głównie chodziło o zakończenie piekła kobiet, które nie mając innych możliwości, korzystały w desperacji z usług tzw. „babek” albo robiły sobie krzywdę za pomocą drucianego narzędzia np. wieszaka, co w ówczesnej Polsce nagminnie kończyło się śmiercią z wykrwawienia lub powikłań septycznych. Mamy świadomość, że i dzisiaj, zwłaszcza w grupie kobiet o niskich dochodach i tych niesamodzielnych, ekonomicznie zależnych – nadal jest to wielki problem, narażający ich zdrowie i życie.

DSCN6521DSCN6533

Bez najmniejszego gestu zachęty z naszej, aktywistycznej strony, podchodzą do stolika, by złożyć podpis ludzie w różnym wieku, pojedynczo, w parach, czasem całą rodziną. To wyjątkowa grupa. Chcę poświęcić im osobny akapit mojego sprawozdania. Podchodzą w milczeniu, jakby od dawna tu na nas czekali, z nadzieją na cud, z zaufaniem, że jesteśmy po ich stronie i nie zostawimy ich samym sobie, tak jak zostawiło ich i zawiodło państwo. Łączy ich los. Łączy ich świadomość konsekwencji niewiedzy, braku empatii urzędników, sądów rodzinnych i generalnie służb powołanych po to, by pomagać ludziom w trudnych sytuacjach życiowych. Są więc wśród nich samotni rodzice, matki i ojcowie, wychowujący niepełnosprawne dziecko. Są wielodzietne rodziny na krawędzi ubóstwa, oraz pary marzące o własnym potomku. Podchodzą kobiety, które lekarz wprowadził w błąd, nie dopuścił  do informacji, odmówił im prawa do decydowania o sobie, ale też nie wziął odpowiedzialności za decyzję podjętą w cudzym imieniu, bo to dzisiaj one i tylko one budzą się w nocy z krzykiem… Kurtyna.

DSCN6565DSCN6528

Doskonale reagują na hasło „Ratujmy Kobiety” dziewczyny -25 , pojedynczo i w grupach. To jest pewne  novum w porównaniu z zeszłym rokiem, kiedy dziewczyny -25 niemal nie były obecne na naszych listach. W tym roku czasem pytam je:

-dlaczego wasze koleżanki nawet nie chcą się dowiedzieć o co chodzi w proponowanej przez nas ustawie? … Odpowiadają różnie; a to, że dużo dziewczyn to oazówki i świętojebliwe hipokrytki – a kiedy nie wierzę, dodają już poważniej – tak naprawdę to nie wiemy, może myślą, że faktycznie zygota to dziecko? Może dlatego, że być  proliferem,(a tak naprawdę anty-choice – przyp.red. ),  jest modne wśród małolatów. E, no – kto ich tam wie ! – nie rozmawiamy o tym z nimi.

Wtedy dopytuję naszych miłych sygnatariuszek – a czy wiecie pod czym się tak naprawdę podpisałyście?

– No jak to? Chyba za aborcją to jest, czy nie?!

Otóż NIE!

Projekt Ustawy o Prawach Kobiet i Świadomym Rodzicielstwie nie jest projektem popierającym, propagującym czy zachęcającym do aborcji.

 

Jest to kompleksowy projekt mówiący o organizacji ochrony zdrowia prokreacyjnego kobiet i mężczyzn, z uwzględnieniem możliwości przerwania rozwoju zarodka do 12 tygodnia życia, oraz wyjątkowo także na wyższym poziomie rozwoju, gdy w grę wchodzi ciężkie uszkodzenie płodu, które uniemożliwi mu przeżycie poza organizmem kobiety, lub, gdy kontynuowanie ciąży grozi kobiecie utratą zdrowia, a bywa, że i życia.

Ustawa obejmuje szereg zagadnień, z których na szczególną uwagę zasługują:

 

DSCN6504

 

Niestety nie można liczyć na rzetelną informację w mediach i to nie tylko rządowych czy katolickich. Dziennikarze zapomnieli, że pół prawdy jest gorsze niż kłamstwo, albo właśnie o to chodzi. Ponadto anty-choice, zmieniając definicje pojęć medycznych, falsyfikując zawartość merytoryczną materiałów propagandowych, zakłamali nie tylko podstawy swoich poglądów, ale wpływając na sferę emocjonalną dzieci, potem młodzieży, spowodowali ogromne spustoszenie w świadomości dorosłych już  dzisiaj kobiet i mężczyzn. Będą się oni zmagać ze sprzecznymi informacjami, co w efekcie wyklucza ich z racjonalnego dyskursu na temat problemów wokół prokreacji, w kontekście praw reprodukcyjnych, wolności wyborów autonomicznych i poszanowania godności ludzkiej. Część młodych ludzi, wchodzących w życie dorosłe z bagażem wypełnionym naiwnymi obietnicami, nakazami i zakazami, nie poddanymi krytycznej i sceptycznej ocenie, zderzy się wkrótce z rzeczywistością. Ale tu i teraz kroczą dumnie i patrzą z poczuciem wyższości. Żal mi tych dziewczyn, ich potencjału, talentów i możliwości. Żal mi tych chłopaków, bo wierzą, że dadzą radę, że będą potrafili…

Jednakowoż anty-choice’y posuwają się znacznie dalej – najpierw nakarmili dzieci i młodzież kłamstwem – trudno – nie mieliśmy szans się temu przeciwstawić. Szkoła i kościół to potężne instytucje, które tradycyjnie kojarzone są z pewnym szczególnym rodzajem autorytetu – decyzji i zarządzeń tych instytucji z reguły się nie podważa, nie ma w Polsce takiego obyczaju, jesteśmy nauczeni od pokoleń szanować i nie kwestionować tego co głoszą. Ale ten sukces im nie wystarcza – musieli jeszcze zamknąć młodym oczy i ogłuszyć trwale, na inny przekaz, na wiedzę, na naukę, a nawet na ewentualną mądrość, płynącą z własnego doświadczenia. Powiedzieli im, a oni uwierzyli im na słowo, że kobiety z Czarnego Protestu i w ogóle te inne, te w czarnych sukienkach z parasolkami i wieszakami w dłoniach, to morderczynie żądne krwi nienarodzonych, że w naszym projekcie chodzi o prawo do zabijania dzieci…

Dlatego dziewczyny, które zapytałam czy wiedzą co podpisały, udzieliły mi tak dalece błędnej odpowiedzi.

Jeśli więc chcesz, Drogi Czytelniku,  zaczerpnąć wiadomości na ten temat, musisz zrobić wysiłek i  kliknąć  TU

 

Do 10 października będziemy intensywnie zbierać podpisy w całej Polsce, na ulicach miast i miasteczek, w gronie przyjaciół,  w kręgach rodzinnych, w pracy i na urlopie, w kolejce do lekarza – wszędzie! Będziemy też zbierać pod kościołami, żebyście wszyscy mogli skorzystać z waszych demokratycznych praw człowieka i obywatela.

podpisy kraków

 

Do zobaczenia do jutra!

 

spo3

 

 

„Ratujmy Kobiety”… zanim całkiem zamilkną.

60 lat temu 27 kwietnia, Posłanka Stronnictwa Demokratycznego, przedstawiła projekt ustawy : „O warunkach dopuszczalności przerywania ciąży”, zwracając kobietom ich, wydawało się wówczas, niezbywalne prawo do decydowania o własnym życiu i kontroli własnej prokreacji, oraz w trosce o ich zdrowie i życie.

Rodziły się dzieci a przyrost naturalny był taki, o jakim obecni rządzący mogą tylko pomarzyć.

Obecna ustawa obowiązuje od 1993 roku, przyrost ani drgnął, a Polska od kilku dekad nie ma zastępowalności pokoleń. Bo też i nie o to chodziło żeby kobiety rodziły różowe, zdrowe bobasy i cieszyły się odpowiedzialnym, pełnym radości macierzyństwem. Kiedy się wprowadza zakazy i restrykcje prawne, ograniczające prawa człowieka, zawsze chodzi o to samo. To jeden z najmocniejszych pręgierzy jakim poddaje się kobiety w państwach totalitarnych, rządzonych przez psychopatycznych, na ogół mizoginicznych mężczyzn, dla których przemoc prawna wobec różnych grup społecznych to prawdziwa rozkosz i spełnienie mrocznych, ukrytych pragnień.

Żeby ukryć swoje motywy najchętniej sięga się w takich razach po ideologię lub religię – w zasadzie to jeden pies…

hitler1stalinkaczyńskiepiskopat8

Inicjatywa ustawodawcza „ Ratujmy Kobiety” zainicjowana przez Barbarę Nowacką, a następnie podjęta w ramach mobilizacji wielu drobnych organizacji pozarządowych i prokobiecych, dobiega końca. Jest odpowiedzią na projekt ordo iuris zabraniający bezwzględnie zabiegów przerywania ciąży, przewidujący wysokie kary pozbawienia wolności dla kobiety i wszystkich osób przyczyniających się do złamania zakazu. Nie przewiduje odstępstwa także w przypadku ciąży z gwałtu, stosunków kazirodczych, ciąży z wadą letalną płodu, także wówczas, gdy kobieta w ciąży zostanie zdiagnozowana w kierunku choroby, której leczenie zagraża życiu płodu. Musimy uzyskać 100 tysięcy podpisów od wolnych obywateli i obywatelek polskich, uprawnionych do głosowania. Wychodzimy wieczorami, po pracy, spotkać ich na ulicach miast. Rozmawiamy z nimi, tłumaczymy, odpowiadamy na pytania…

ratujmy12

Dla mnie to, nie ukrywam, traumatyczne spotkania z całym przekrojem społecznych postaw. Wracam po każdej akcji z ciężarem świadomości, że tylko mi się wydawało, że kobiety polskie to dumne istoty, nowoczesne, świadome. Dziś już wiem, że to nieprawda. Kobiety i mężczyźni, którzy życie znają od podszewki, którzy wiedzą co to odpowiedzialne, często samotne rodzicielstwo, trud wychowania dziecka, ryzyko śmierci w okresie ciąży, porodu i połogu, depresja po porodowa, brak wsparcia instytucjonalnego w przypadku urodzenia dziecka z ciężkim upośledzeniem, problemy psychologiczne wynikające z urodzenia dziecka z gwałtu i stosunków kazirodczych… to nasi sygnatariusze. Podpisują chętnie, ustawiają się w kolejce i dziękują nam, że mogli wyrazić swoje zdanie i jednocześnie sprzeciw…

ratujmy14

Szczególnie zasmucające są postawy młodych kobiet, oraz kobiet dobrze uposażonych przez swoich pracujących mężów. Brakuje im empatii w stosunku do innych kobiet. Te pierwsze obezwładniają swoim naiwnym przekonaniem, że zygota to mały różowy dzidziuś, zaś te drugie wyższością, wynikającą ze statusu majątkowego, który daje im wolność wyboru, jakiego nie mają kobiety z obszarów biedy. Jedne i drugie nie widzą nic ważniejszego od własnego końca nosa, niefrasobliwe, nieczułe, ślepe i głuche nigdy nie zrozumieją, że właśnie przyłożyły rękę do niejednej śmierci, niejednej tragedii życiowej. Ale przecież to jest cudze życie, cudzy dramat. Miło jest być po stronie silniejszych… Rzadko zatrzymują się by porozmawiać, raczej idą z wzrokiem wbitym w ziemię lub w niebo, szybko przemykają obok nas jakby bały się otrzeć o fakty, o których mówi przez megafon nasza koleżanka, albo inaczej – patrzą na nas z politowaniem i zdają się mówić- nas to nie dotyczy, jesteśmy ponad systemem, damy sobie radę bez was i waszej głupiej akcji skazanej z góry na niepowodzenie.

Osobną kategorią są mężczyźni, w różnym wieku, którzy nie potrafią wręcz ukryć satysfakcji z opresji kobiet, pozbawionych głosu w kwestiach ich prokreacji. Są jak św. Augustyn, czy św. Tomasz z Akwinu – mizoginiczni, aroganccy- czyli podszyci irracjonalnym lekiem przed kobietami. Próbują nas zagadać, zarzucić pytaniami, przeszkadzają wykonywać nam naszą syzyfową pracę. Bywają napastliwi i agresywni.

Nie wiem czy zdążymy spotkać i wyłuskać z tłumu brakującą liczbę obywatelek i obywateli sygnatariuszy słusznego sprzeciwu wobec urągającej prawom człowieka ustawie zakazującej bezwzględnie przerywania ciąży. Jeśli się uda, złożymy nasz projekt do sejmu RP i nikt nie będzie mógł twierdzić, że wszyscy obywatele i obywatelki popierają inicjatywę ordo iuris. Jeśli stanie się inaczej, martwa cisza wypełni się pychą klerykalnej arogancji, a kobiety zamilkną na wiele lat. Od czasu do czasu, gdzieś tam w Polsce B, powiesi się kolejna kobieta, być może matka dzieciom, albo umrze bogobojna katoliczka, której lekarze odmówią pomocy w imię ochrony życia poczętego, albo kiedy odmówią zabiegu w przypadku ciąży pozamacicznej- śmiertelnego zagrożenia dla życia ciężarnej… Media o tym nie napiszą, telewizornia nie powie, statystyki nie pokażą. A konserwatywni oprawcy kobiet chwalić się będą gwałtownym spadkiem przestępstw na tle seksualnym, bo kobiety w obawie przed ścisłym nadzorem i karą więzienia, nie będą zgłaszać tego typu zdarzeń organom ścigania.  Nastanie raj statystyczny w kraju nad Wisłą, tak jak nastał on w latach po wejściu w życie ustawy z 1993 roku, mimo że ilość faktycznych zabiegów nie zmniejszyła się… statystyki o mich milczą.

Fakt, że KK w Polsce wymusił tamtą ustawę i inspiruje tę pro-layferską dzisiaj, to wyraźny dowód, że nauka kościoła katolickiego poniosła klęskę – wśród 150 tysięcy kobiet, które rocznie przerywają ciążę, większość to katoliczki. Oczywiście każdy przypadek jest sytuacją wyjątkową, na którą kobiety dają sobie dyspensę i rozgrzeszenie. I prawidłowo. Dzięki tym trudnym decyzjom, będzie mniej niechcianych, niekochanych dzieci. Propagowanie świadomego rodzicielstwa to tak naprawdę jedyna droga by dzieci rodziły się z miłości i były wychowywane przez dojrzałych do tej odpowiedzialnej funkcji rodziców.

Strach pomyśleć co zrobi KRK, do czego będzie parł w następnych krokach, jeśli wprowadzenie ustawy zabraniającej bezwzględnie przerywania ciąży, oraz kontraktacja niemowląt 500+ nie przyniesie spodziewanych rezultatów… Drżyjcie panowie – nas już bardziej nie mogą upokorzyć i odczłowieczyć, teraz mogą się zabrać za was. Może to będzie marchewka, a może bat. Sądząc jednak po stanie budżetu, będzie to raczej bat.

Spotkania przy trzepaku

Jawnie antyamerykańska petycja/ustawa o przeciwdziałaniu wpływom obcym na kulturę polską będzie procedowana? Witek robi swoje.

„Każdy ma prawo składać petycje, wnioski i skargi w interesie publicznym, własnym lub innej osoby za jej zgodą do organów władzy publicznej oraz do organizacji i instytucji społecznych w związku z wykonywanymi przez nie zadaniami zleconymi z zakresu administracji publicznej. Tryb rozpatrywania petycji, wniosków i skarg określa ustawa.”.

Tajemnicza ustawa, o której mowa w art. 63 Konstytucji RP, to ustawa z dnia 11 lipca 2014 r. o petycjach (u.p.), która określa, jak dokładnie przebiega składanie i rozpatrywanie petycji. W tymże akcie ustawodawca wskazał między innymi, że przedmiotem petycji może być „żądanie, w szczególności, zmiany przepisów prawa, podjęcia rozstrzygnięcia lub innego działania w sprawie dotyczącej podmiotu wnoszącego petycję, życia zbiorowego lub wartości wymagających szczególnej ochrony w imię dobra wspólnego, mieszczących się w zakresie zadań i kompetencji adresata petycji” (art. 3 u.p.).

ŹRÓDŁO

 

Cała ustawa w jej oryginalnym brzmieniu jest tutaj

 

W skrócie chodzi o to, że ma nie być Halloween. Kropka.

Może to być też papierek lakmusowy, sprawdzający naszą społeczną gotowość do przyjęcia kolejnych, absurdalnych oczekiwań… Na przykład, że będzie karane każde spóźnienie na mszę świętą, albo za brak obrazka z rorat -bęc- grzywna! A co! Nie podoba się? To wypad z baru! Nie, no żartuję sobie trochę, ale tylko trochę.

Najlepsze, że jak pierwszy raz usłyszałam od mojej córki, lat wtedy siedem, że w szkole językowej, do której uczęszczała, będą obchodzić święto Halloween, to nie bardzo wiedziałam o co chodzi. A potem jak już wiedziałam, to wcale mi się nie podobało, że naśladujemy Stany, bo ja to USA nie bardzo lubię. Ale skoro po 30 latach się przyjęło, podobnie jak Walentynki, to dajmy sobie spokój z wojną kulturową. Dzieciaki lubią, zakochani też nie mają nic przeciwko, to o co chodzi?

 

 

I można by przejść nad tym dziwolągiem (petycją) obojętnie, jak nad wieloma petycjami będącymi wydzieliną niesubordynowanego umysłu, gdyby nie to, że pani marszałek sejmu, niejaka Witek „wielkie oko”,  nadała bieg onemu projektowi. Poważnie. Będzie procedowany.

W najgorszym wypadku 31 października powiemy władzy – sprawdzam! …  i wyjdziemy przebrani, w ilościach przekraczających zdrowy rozsądek, na ulice, a pukać będziemy przede wszystkim do kruchty kościelnej,  na komisariaty, do urzędów miast i gmin i do naszych niechętnych amerykańskiej tradycji sąsiadów, słuchaczy radia Maryja…

W najlepszym zaś PIS potraktuje ustawę jako materiał i pretekst, by przećwiczyć procedowanie ustaw we właściwy sposób, z należytą powagą, merytorycznie i w oparciu o dialog społeczny. Takie ćwiczenie bardzo by się PIS-owi przydało, bo nie najlepiej sobie z tym radzą – albo pracują po nocach, albo głosują wielokrotnie i w miejscach które nie mieszczą posłów, albo załatwiają sprawy pod stołem, piszą coś na kolanie – no czas najwyższy zażyć nieco edukacji w zakresie demokratycznych procedur. I to może być całkiem dobra okazja.

Czy jest możliwe, że ustawa o przeciwdziałaniu wpływom amerykańskim w kulturze polskiej jest traktowana przez „wielkie oko” poważnie? Cóż, wszystko jest możliwe w tej formacji politycznej, bo bazuje ona na populizmie skierowanym do określonego targetu. Jedna z osób tej proweniencji  napisała projekt omawianej tu ustawy. PIS chce być postrzegany jako zbawca tej grupy, zatem powinien się zastanowić jakie może ponieść straty wizerunkowe jeśli tę ustawę zlekceważy. Mówię całkiem poważnie.

No i nie zazdroszczę zagwozdki…

 

kuna2020kraków

System policyjny i permanentna inwigilacja to recepta rządu na skuteczną walkę z koronawirusem?

Tytułem wstępu – prezentujemy dziś dwa teksty na temat regulacji prawnych zawartych w Tarczy antykryzysowej, która nie tylko jest antypracownicza, antyspołeczna, antyludzka i walnie przyczyni się do dalszej destrukcji, którą tak kocha wódz naczelny, ale okazuje się być także ustawą o wprowadzeniu systemu policyjnego nadzoru, w którym jesteśmy właśnie odzierani z resztek prywatności, praw obywatelskich, praw człowieka… kto ma słabe nerwy, może już zamawiać karetkę, kto jest wtórnym analfabetą moze czytać spokojnie – i tak nic nie zrozumie.

 

Ceiling sejm- kot sejmowy

W skrócie/TL;DR: Jeśli ktoś zadaje sobie pytanie, gdzie można znaleźć projekt kolejnej ustawy około-wirusowej, to jest na to prosta odpowiedź. Tam, gdzie wszystkie poprzednie podobne projekty, czyli – pardon le miauk – w dupie.

O tym, że w rządzie trwają prace nad nowelizacją 49 ustaw, która ma być uchwalona przez Sejm we wtorek, dowiadujemy się po raz kolejny dlatego, że był mniej lub bardziej kontrolowany wyciek i do tekstu projektu „dotarły” media (np. Gazeta Prawna, Rzeczpospolita i prawo.pl[1]). Nie lubię powtarzać tu po mediach – którym tuńczyk za to, że opisują ten projekt – ani po innych osobach piszących już na ten sam temat, ale sprawa jest ważna.

A sprawa jest ważna, bo jednym z „drobiazgów”, o których mowa w projekcie (stan na sobotę), jest rozszerzenie zastosowania „przesyłki hybrydowej”. Polega to na tym, że Poczta Polska, której prezesem jest od niedawna były wiceminister obrony narodowej – otwiera przesyłki, skanuje zawartość i wysyła mailem.

Przesyłka hybrydowa jako usługa istnieje od pewnego czasu[2] i polega głównie na tym, że poczta przyjmuje korespondencję w postaci elektronicznej, a potem dostarcza jak klasyczną pocztę. Ale teraz działałoby to jednak „nieco” inaczej i miałoby zastosowanie do postępowań administracyjnych, egzekucyjnych, karnych, karno-skarbowych lub w sprawach o wykroczenia, gdy przepisy przewidują doręczenie wezwań, zawiadomień oraz innych pism, od których daty doręczenia biegną terminy.

Czyli gdzieś w Polsce (a może nie w Polsce; część polskich danych przetwarzanych przez instytucje publiczne znajduje się fizycznie na serwerach za granicą) może powstać baza danych o przesyłkach objętych różnymi tajemnicami. A nawet jeśli nie powstanie, to treść przesyłek poznają osoby zatrudniane w Poczcie Polskiej S.A. Żeby było zabawniej, z poprzedniej ustawy jeszcze w trakcie prac w Sejmie wyleciał przepis, który miał dopuścić wnoszenie pism do sądów elektronicznie.

Czyli wnoszenie pism elektronicznie be, paraliż sądownictwa teraz i zatkanie go po pandemii najwidoczniej cacy, a czytanie korespondencji (także tej objętej na przykład tajemnicą adwokacką) przez Pocztę Polską i diabli wiedzą kogo jeszcze – też cacy.

Michał Tomczyk

Źródło

 

Z prawniczego na ludzkie

APPENDIX] Tydzień temu to był jeszcze zwykły Monty Python z tą tarczą antykryzysową, a dla tego, co się właśnie wydarzyło, nie mam skali porównawczej – choć wyobraźnia moja jest równie nieprzebrana, jak nadzieje polskich przedsiębiorców, że „Tarcza 2.0” coś im da.

Myślałam, że jak już przewalczyłam te 180 stron w 5 wersjach, urobiłam się jak zwierzę przy tworzeniu instrukcji dla 6 rodzajów wsparcia, to będę mogła spocząć dzisiaj na kanapie i z czystym sumieniem oglądać „Dom z papieru”.

Tymczasem zamiast serialu Netfliksa czytam właśnie projekt ustawy stanowiącej uzupełnienie tarczy antykryzysowej, czyli właściwie appendix do ustawy, która nie funkcjonuje jeszcze nawet tygodnia.

Zmiany merytoryczne w stosunku do wcześniej uchwalonych regulacji, obowiązujących od 31 marca 2020 r., są właściwie kosmetyczne – dlatego miażdżąca większość błędów, jakie wskazałam w swoich opracowaniach, praktycznie zostaje (i uzupełnia się je o nową kolekcję błędów! <3 <3). Te ponad 100 stron to raczej dodanie przepisów, o których naszemu ustawodawcy zapomniało się ostatnio.

Ale i tym razem Najjaśniejszy Prawodawca zamierza dać czadu. O otwieraniu przesyłek przez Pocztę Polską trąbi już cały internet, ale atrakcji legislacyjnych jest znaczenie więcej. Mnie najbardziej urzekły przepisy dozwalające inwigilację użytkowników w internecie i zmuszanie każdego podmiotu, który świadczy usługi drogą elektroniczną, do ujawniania danych o użytkownikach na życzenie premiera. W jakim celu? W celu „zasilenia danymi narzędzi analitycznych służących do przeciwdziałania COVID-19, o których mowa w art. 11f ust. 6”.

Po co „zasilać narzędzia analityczne danymi” dowolnych użytkowników…?

To już słodka tajemnica władzy, bo z tego z ustawy się nie dowiemy. 🙂 🙂

„Art. 11g. 1. W celu przeciwdziałania COVID-19 Prezes Rady Ministrów, na wniosek ministra właściwego do spraw informatyzacji, w stanie zagrożenia epidemicznego, stanie epidemii ALBO STANIE KLĘSKI ŻYWIOŁOWEJ może wydawać polecenia usługodawcy świadczącemu usługi drogą elektroniczną, o którym mowa w art. 2 pkt 6 ustawy z dnia 18 lipca 2002 r. o świadczeniu usług drogą elektroniczną (Dz.U. z 2020 r. poz. 344), którego usługa:
1) jest kierowana do usługobiorców w rozumieniu art. 2 pkt 7 ustawy z dnia 18 lipca 2002 r. o świadczeniu usług drogą elektroniczną na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej,
2) jest dostępna w języku polskim lub
3) jest wykorzystywana przez usługobiorców na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej
– przekazywania ministrowi właściwemu do spraw informatyzacji danych dotyczących lokalizacji usługobiorcy W CELU ZASILENIA DANYMI narzędzi analitycznych służących do przeciwdziałania COVID-19, o których mowa w art. 11f ust. 6. Polecenia są wydawane w drodze decyzji administracyjnej, podlegają one natychmiastowemu wykonaniu z chwilą ich doręczenia lub ogłoszenia oraz nie wymagają uzasadnienia.
2. Szczegółowy zakres danych, sposób i tryb ich przekazywania mogą zostać określone w umowie pomiędzy ministrem właściwym do spraw informatyzacji a usługodawcą świadczącym usługi drogą elektroniczną”.

Cały projekt appendixu można znaleźć tutaj: https://www.prawo.pl/…/tarcz…/projekt_tarcza_ii-3.04.20.pdf…

P.S. Skoro pojawia się wzmianka o stanie klęski żywiołowej, to czyżby ktoś tu się szykował do wprowadzenia stanu nadzwyczajnego…?

Z prawniczego na ludzkie

źródło